Reklama

Futbol maluczkich. Wszyscy chcemy być Janosikami.

redakcja

Autor:redakcja

28 sierpnia 2014, 12:58 • 4 min czytania 0 komentarzy

Nie byłoby historii Motiego, gdyby w ostatniej minucie Łukasz Szukała lepiej wybił piłkę i nie dał asysty przy golu Wandersona. Tak, wiem, to naiwne. Ale możliwe. Fanka Manchesteru United nie wygrałaby 1250 funtów, gdyby nie pomyłka i obstawienie wygranej 4:0 półamatorów z Dons. Futbol – śmiejemy się z tych wszystkich powiedzonek o detalach i niuansach, a potem właśnie te rzeczy decydują, czy wydarzenie płynie w kierunku A czy B.

Futbol maluczkich. Wszyscy chcemy być Janosikami.

Nie pamiętam bardziej pasjonującej serii rzutów karnych. Wiem, że zwykle wyolbrzymiamy to, co niedawane, że w Google mógłbym trzema kliknięcia odgrzebać Helmuta Duckadama, który w finale Pucharu Europy obronił kiedyś wszystkie jedenastki. Ale po pierwsze – nie widziałem tego na żywo, po drugie nawet, gdybym miał okazję, to nie było jeszcze Twittera. A ten tylko potęguje emocje.

Wczoraj znowu wielki gwar. Znowu ściskanie kciuków za jednego bohatera. Aż w końcu bang: gość z pola broni dwa rzuty karne i to jeszcze w jakim anturażu: bułgarskie disco, bukaresztańskie smaczki, nawet nazwisko bohatera 10/10, czyli takie, że nawet Michał Wiśniewski by zapamiętał.

Moti. Łudodogrec. A dzień wcześniej Dons i Maribor. Kochamy takie historie. Ochoczo wciskamy lajki. Przekrzykujemy się w dyskusjach. Dookoła gwiazdy hurtowo zamieniają koszulki, a mnie nie obchodzi, że Di Maria bije rekord transferowy Manchesteru, skoro ten sam Manchester tego samego dnia przegrywa 0:4 z trzecioligowcem. Czytam, że wartość kadry Dons jest mniejsza od tygodniówki Rooneya. I gdzieś tam w głębi duszy czuję radość. Szczerze? Dłużej zapamiętam obrazki ze Sky i łzy niejakiego Willa Grigga niż to za ile kolejny klub zmienia Balotelli.

Futbol to dziś niestety wielka gonitwa. Kluby prześcigają się w wysokościach budżetów. Agenci dyktują coraz większe marże. W Anglii byle ogórek przechodzi za 10 milionów funtów, a w Indiach właśnie ląduje Del Piero, bo po prostu odpowiednio dużo dostał. Przestałem już to śledzić. Niestety, letnie transfery jakoś mi spowszedniały. Wiem, że strony zajmujący się tą dziedziną biją właśnie kolejne rekordy oglądalności, ale ja nie wchodzę. Co z tego, że Torres zagra w Milanie? Co mnie obchodzi Balotelli? Myślę, że większość z nas ma albo niedługo będzie mieć podobnie. Za duży w tym przesyt.

Reklama

Dzisiaj wszyscy chcemy być Janosikami. Lubimy patrzeć, jak biedny zabiera bogatemu. Można mówić, że Maribor ma w składzie ośmiu Słoweńców, że gra tam nieszczęsny Marko Suler, a w ataku strzela grubasek Tavares, ale koniec końców właśnie tym nas kupują. Mecz z Celtikiem to piękna puenta do całego legijnego zamieszania. Wymierzenie sprawiedliwości, ale również pokazanie, że futbol jest też dla maluczkich. 15 lat czekał Maribor na awans do Ligi Mistrzów. Słynny Moti sześć lat temu w Sienie usłyszał, że się nie nadaje, bo nie rozumie taktyki. Dziś wszyscy mogą zaśmiać się losowi w twarz.

***

Przeczytałem wczoraj, że Jorge Paixao z Zawiszy narzeka w „A Boli” na podzieloną szatnię i brak akceptacji dla jego „elitarnych” metod treningowych. Cóż, trzeba być skrajnie nieodpowiedzialnym, żeby nie wiedzieć, że takie rzeczy ktoś w Polsce przedrukuje i znowu wróci pytanie: jak to się stało, że ktoś taki w ogóle trafił do Polski?

Oczywiście mamy wolny rynek, każdy może zatrudniać, kogo chce. Paixao pochodzi z trochę lepiej rozwiniętego piłkarsko świata niż Polska, ale ciągle mam wrażenie, że na tym jego atuty się kończą. W ogóle my często zapominamy, że do Bydgoszczy nie przyjechał Villas-Boas, tylko pierwszy lepszy Portugalczyk, którego widocznie nikt inny nie chciał.

Poruszyłem ten temat, bo za chwilę Paixao w Zawiszy już nie będzie. Policzone są też dni Angela Garcii Pereza w Piaście. To pokazuje, że może na chwilę przystopujemy z tą modą na zagranicznych trenerów. Nie mówię w tej kwestii absolutnego stop (przykłady Kociana i Berga), ale ten research momentami jest u nas straszny. Gość z Egiptu i Malediwów. Gumiś Paixao. Machado, który przed meczem z Jagiellonią kazał zawodnikom uważać na Adama Dźwigałę, choć ten jest już w Gdańsku…

Dużo w tym prowizorki. A jak jeszcze dołoży się wraki z przeszłości, czyli Bakero albo Maaskanta robiącego prywatny folwark, to mamy komplet zagranicznego klubu-kukułka. To ja już wolę Łudogrec.

Reklama

PAWEŁ GRABOWSKI

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...