Reklama

Puchar Syrenki – dzień pierwszy za nami. Siedem rzeczy, które rzuciły się w oczy

redakcja

Autor:redakcja

27 sierpnia 2014, 12:33 • 4 min czytania 0 komentarzy

Zgodnie z zapowiedzią sprzed kilkunastu dni, pierwszy raz w swojej historii Puchar Syrenki gości na łamach Weszło. Jako że to turniej towarzyski dla sześciu reprezentacji do lat 17 (rocznik 1998) – wybaczcie – relacji z meczów nie będzie, no, chyba że biało-czerwoni dotrą aż do piątkowego finału. Póki co pierwszy mecz za nimi, choć bardziej adekwatnym określeniem byłoby: pierwsze koty za płoty. Przed wami siedem punktów, które wynotowaliśmy sobie pierwszego dnia.

Puchar Syrenki – dzień pierwszy za nami. Siedem rzeczy, które rzuciły się w oczy

1. Po pierwszych dziesięciu minutach meczu Polaków z Łotyszami, wydawało nam się, że będzie z 5:0, a jedyne ewentualne kłótnie dotyczyć mogą co najwyżej tego, że jeden mógł drugiemu dać patelnię na pustaka, a zamknął oczy i ładował w bramkę, ile fabryka dała. Ostatecznie biało-czerwoni na inaugurację wygrali ledwie 1:0, aczkolwiek – bądźmy poważni – na każdej kolejnej pozycji nasz był trzy klasy lepszy od rywala, wyłączając ich kapitana. Gdyby nie holowali piłki, gdyby grali nie na pięć, a na przykład na dwa kontakty, musiałoby skończyć rozstrzałem dzielnych gości. Bo oni akurat ze swojego stanu posiadania wyciągnęli absolutnego maksa. Z reguły umiejętnie przesuwali formacje i wzajemnie się asekurowali. Dopóki nie kazano im kopać piłki, sprawiali pozytywne wrażenie.

2. Pojechaliśmy do Pruszkowa z założeniem, że skoro Łotysze nie będą wyznacznikiem naszej kadry, to przynajmniej zobaczymy na własne oczy, jak się bawią zawodnicy Borussii Dortmund oraz Chelsea. No więc Ostaszewski namiętnie podawał fałszem, a jeśli już zachodziła konieczność, by musiał odegrać piłkę passem, on wówczas nawijał przeciwnika, zabierając go na jogging w drugą stronę. No i znów mógł fałszem… Schudło się Mateuszowi, bo dało się usłyszeć, że w poprzednich miesiącach z wagą przeszarżował. Z kolei nasz jedynak w Chelsea to naprawdę dobry ananas. Wszystko przychodzi mu łatwo – i bieg, i zagrania wymagające techniki na wysokim poziomie. Akurat wczoraj momentami lekceważył akcje i szukał indywidualnych rozwiązań, natomiast nawet największy laik bez trudu zauważy, że ma chłopak to „coś”. I nie chodzi tutaj wyłącznie o dziesiątkę na plecach. Stylem gry i poruszania się przypomina nam Piotra Zielińskiego.

Reklama

3. Najkorzystniej wśród gospodarzy turnieju wypadł Ernest Dzięcioł, środkowy obrońca UMKS Piaseczno, jak nam się wydawało. Ale w trakcie meczu dowiedzieliśmy się, że młody przed rozpoczęciem Syrenki podpisał kontrakt z warszawską Legią. Krystian Bielik, debiutant z niedzieli, wczoraj odpoczywał na ławce, a wystąpi dziś. Dzięcioł i Bielik wyciągnięci z jednego rocznika Orłów, w jednym okienku do jednego klubu – cóż, przy Łazienkowskiej w dziale skautingu najwyraźniej pracuje jakiś ornitolog. Idąc tym tropem, przydałby się jeszcze jakiś sęp do przodu… Aha, drugim zawodnikiem, który trafi do mistrzów Polski jest Olaf Martyniuk. Dodajmy także w ramach ciekawostki, że w wyjściowym składzie oglądaliśmy trzech zawodników akademii Lecha Poznań, z czego dwaj wyróżniali się pod okiem pracowników Legii.

4. Widzów w Pruszkowie było tylu, że… Jakby to ładnie ująć – nikt mecz z powodu stania w kolejce nie stracił. Byli za to prominentni goście z selekcjonerem Adamem Nawałką oraz jego asystentem Bogdanem Zającem na czele. Dyrektor sportowy PZPN Stefan Majewski przyjął wyzwanie Grzegorza Szamotulskiego i mimo niesprzyjającej aury, pozwolił, aby wiadro wody wylał na niego Roman Kosecki. Później zresztą następną „ofiarą” akcji Ice Bucket Challenge został selekcjoner. Żywimy nadzieję, że nie przeziębił się tuż przed wysłaniem krajowych powołań i z przyzwyczajenia nie wyśle zaproszeń na kadrę tylko na mailową skrzynkę Górnika Zabrze…

5. Równo z końcowym gwizdkiem gnaliśmy z Pruszkowa do Parku Skaryszewskiego, gdzie mieści się stadionie Drukarza, a swoje siły mierzyli Belgowie z Ukraińcami. Godziny szczytu, potop, a tu trzeba przejechać Warszawę niemal wszerz, a zostało z pół godzinki… Nastawialiśmy się, jak każdy rozsądny, na elegancką grę przyszłych Hazardów czy Kompanych, tymczasem…
– w bramce stał gość do złudzenia przypominający Thibaut Courtoisa;
– na stoperze wymiatał – ale wymiatał po belgijski, nie po polsku, czyli po autach – sympatyczny koleżka, który wyglądał na rodzonego brata Davida Luiza. Kiwał się, grał dość awangardowo, że się tak wyrazimy, przy czym naprawdę widać było spore umiejętności.

6. Spotkanie sędziował Marcin Borski, który na Drukarz mógł sobie przyjść piechotką, mieszka dosłownie obok. Z czym kojarzy się „arbiter z Warszawy”, jak z uporem maniaka tytułują go eksperci nc+? Ano, z kartkami i kontrowersyjnymi decyzjami. Było więc tak:
– do przerwy 0:0;
– tuż po zmianie stron karny dla Ukraińców i czerwona kartka dla Belga;
– 2:0 dla Ukrainy;
-2:2;
– 4:2 dla Ukrainy, rzut karny dla Belgów i czerwień dla Ukraińca;
– 4:3.

Reklama

Równie dziki mecz, co uczesanie „Luiza”, serio. Belgowie gorsi nie byli, Ukraińcy wszystkie gole strzelili z tak zwanej dupy.

6. Skauci, skauci, skauci. I jeszcze raz wszelkiej maści agenci i menedżerowie. Taka charakterystyka turnieju, że jest ich więcej niż zwykłych kibiców. Siedzą, notują, gryzą paznokcie. Jest „nasz” Tomek Pasieczny z Arsenalu, są przedstawiciele Olympique Lyon, Liverpoolu, Brighton, Sevilli, Hamburga, a przypominamy, że widzieliśmy na żywo tylko dwa mecze z czterech, gdyż odbywały się w tych samych godzinach.

***

Następny mecz Polaków już dziś o godzinie 17:30 z Norwegią. Stadion Znicza Pruszków, zapraszamy. Jeżeli nie możecie być na miejscu, na kanale Youtube “Łączy Nas Piłka” PZPN przeprowadzi transmisję na żywo. Za sterami Łukasz Wiśniowski oraz Czesław Michniewicz.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...