Skoro gra lepiej, chyba pora, żeby ponownie trafił do reprezentacji. Lewa strona defensywy od lat jest bolączką kadry. W ostatnich czterech meczach na tej pozycji grało czterech różnych piłkarzy. Selekcjoner Adam Nawałka próbował Pawła Olkowskiego, Tomasza Brzyskiego, Jakuba Wawrzyniaka i Grzegorza Wojtkowiaka. Nie ma jak po przeciwnej stronie boiska, gdzie niepodzielnie króluje Łukasz Piszczek, tak zdecydowanego lidera. A Sadlok skuteczny jest nie tylko z tyłu, ale też w ofensywie. Przez 7 lat gry w ekstraklasie zdobył jedną bramkę. W tym sezonie ma na koncie już dwa trafienia. Duże wrażenie zrobiła jego bramka zdobyta w meczu z Lechią (3:1) – argumentuje Przegląd Sportowy, sugerując, że już czas na powołanie. Zapraszamy na piątkowy przegląd najciekawszych materiałów piłkarskich w prasie.
FAKT
Na początek w Fakcie rozmowa Tomasza Włodarczyka z Łukaszem Piszczkiem. Dopiero pół roku po kontuzji biodra dochodzi do wysokiej formy. Przez urazy stracił kilka lat kariery.
– Sam wiem, że mam jeszcze sporo do poprawienia. Moja gra w obronie pozostawia jeszcze wiele do życzenia. Brakuje mi stabilności, bo potrafię zagrać bardzo dobre 30 minut, a za chwilę mieć taki kwadrans jak w Pucharze Niemiec, kiedy po moim błędzie mogliśmy stracić gola. Mieliśmy bardzo ciężki obóz, więc brakuje trochę świeżości, ale za parę tygodni forma powinna być optymalna (…) Ostatnio Piszczka, obok Kolumbijczyka Juana Cuadrado, łączono z transferem do Barcelony. Polak bynajmniej nie zaczynał uczyć się języka hiszpańskiego. – Nie chcę wypowiadać się na temat spekulacji prasowych. Mam ważny kontrakt z Borussią Dortmund i tylko to się dla mnie liczy – zaznacza stanowczo piłkarz BVB.
Uff, trochę nuda, szczerze.
Upał i rywal niestraszny Legii.
Piłkarze Legii zrobili krok w kierunku awansu do fazy grupowej Ligi Europy. Mistrz Polski pokonał kazachskie FK Aktobe 1:0. Zwycięskiego gola strzelił na początku drugiej połowy Ondrej Duda (20 l.) Legioniści musieli sobie radzić nie tylko z przeciwnikami, ale również z ogromnym upałem. W czasie meczu temperatura w Aktiubińsku dochodziła do 40 stopni Celsjusza. Mimo tych przeciwności zawodnicy Henninga Berga (45 l.) nie mieli większych problemów z pokonaniem Kazachów. Przez całe spotkanie stołeczna drużyna z Warszawy kontrolowała grę. Kilka minut po przerwie Duda zaskoczył obrońców Aktobe i pokonał Andrieja Sidielnikowa (34 l.). – Spodziewaliśmy się trudnego meczu. Boisko było w kiepskim stanie, dlatego grało nam się ciężko. Nie da się porównać Aktobe do Celticu Glasgow. Obydwie drużyny prezentują zupełnie inny styl gry– powiedział po zakończeniu spotkania trener Berg. Norweski szkoleniowiec we wczorajszym meczu nie dokonał żadnej zmiany. Co prawda w doliczonym czasie gry do wejścia na boisko przygotowany był Marek Saganowski (36 l.), ale nie zdążył pojawić się na murawie.
W ramkach:
– Balotelli w Liverpoolu
– Ostatni mecz Teodorczyka
– Stępiński zagra za tydzień?
Tymczasem Sadlok… puka do kadry. Już? Zdążył zagrać ze 3 dobre mecze.
– Cały czas tłumaczyłem mu, że jego optymalną pozycją jest lewa obrona – przekonuje trener Wisły Franciszek Smuda. Pięć lat temu Smuda dał mu zadebiutować w reprezentacji Polski. Łącznie w kadrze Sadlok rozegrał 15 meczów, ostatnie blisko trzy lata temu. Potem częściej niż z rywalami, zmagał się z kolejnymi urazami. Po zakończeniu poprzedniego sezonu rozstał się z Ruchem. Działacze chorzowskiego klubu zaproponowali mu nową umowę, ale na warunkach o połowę gorszych. Pomocną rękę po raz kolejny wyciągnął do niego Smuda i sprowadził na Reymonta. – Trafił nam się, podobnie jak Maciej Jankowski i Michał Buchalik, jak ślepej kurze ziarno – cieszy się szkoleniowiec. Od razu wstawił go do wyjściowego składu. W tym sezonie 25-latek rozegrał wszystkie mecze od pierwszej do ostatniej minuty. Jednak nie wszyscy w klubie mieli przekonanie, że ten transfer wypali. Dlatego obrońca dostał tylko roczny kontrakt, z opcją przedłużenia. Od pierwszego spotkania w Wiśle Sadlok gra na wysokim poziomie. – Wydaje mi się, że Maciej jest teraz bardziej dojrzałym i po prostu lepszym piłkarzem, niż wtedy, gdy otrzymywał powołania do kadry. Wspaniale, że tak pięknie się u nas odbudował.
Michał Globisz przeszedł pierwszy zabieg w Pekinie, konkretnie implantację komórek macierzystych, które wprowadzono poprzez odcinek lędźwiowy kręgosłupa. Pierwsze efekty spodziewane są po czwartej implantacji, czyli za około trzy tygodnie. „Ja nie chcę na wojnę!” – to już z kolei Oleksandr Szeweluchin. Dostał „powołanie”, ale to raczej burza w szklance wody niż jakieś realne zagrożenie.
Konflikt za wschodnią granicą zaostrza się na tyle, że ukraiński Wojenkomat wzywa pod broń wszystkich rezerwistów. Ponowne powołanie do armii trafiło też do obrońcy Górnika Zabrze Ołeksandra Szeweluchina (32 l.). W okolicach Doniecka i Ługańska trwają ciężkie walki ukraińskiej armii z prorosyjskimi bojówkami. Wojsko potrzebuje ludzi do walki i powołuje wszystkich rezerwistów. Ukraiński Wojenkomat, odpowiednik naszego WKU, chciał wziąć w kamasze Szeweluchina. W przeciągu pół roku, to drugie powołanie dla piłkarza. Tym razem zawodnik lidera ekstraklasy osobiście musiał się udać do wojskowej komendy w Obuchowie pod Kijowem. – Musiałem na miejscu przedstawić dokumenty, że mieszkam z rodziną, pracuję i zameldowany jestem w Polsce – opowiada piłkarz. Przez nagły wyjazd do domu nie mógł normalnie trenować, ale też sytuacja na Ukrainie daleka jest od spokojnej. – W Kijowie życie toczy się normalnie. Ludzie pracują, wykonują swoje obowiązku, ale czuć nerwowość. Przecież trzysta, czterysta kilometrów dalej toczą się walki i giną ludzie – mówi. Na miejscu dowiedział się o tragicznym wydarzeniu. – W walkach na wschodzi zginął mój przyjaciel z dzieciństwa Jurij. Jako dzieci wiele czasu spędzaliśmy razem. W ostatnim czasie dostał powołanie do wojska. Miesiąc walczył i wrócił do domu. Po dwóch tygodniach znowu wrócił na front. Niestety, został poważnie ranny i nie przeżył. Teraz powołanie do wojska dostał mąż siostry. Mają dwoje dzieci. Bardzo się o niego boimy – podkreśla.
RZECZPOSPOLITA
Dziś trzy teksty. Michał Kołodziejczyk o Legii w Kazachstanie: Jeden gol w piekle.
Piłkarze Legii pozbierali się bardzo szybko, o tym, że nie wyobrażają sobie współpracy z Martą Ostrowską, która zawiniła przy walkowerze z Cetikiem, mówią tylko po cichu. Dla mediów i kibiców mają inną piosenkę: powtarzają, że właśnie w Lidze Europejskiej postarają się zemścić za niesprawiedliwość, jaka ich spotkała. Ci z największą wyobraźnią przypominają nawet, gdzie w przyszłym roku odbędzie się finał tych rozgrywek. A odbędzie się w Warszawie. Droga na Stadion Narodowy dla Legii zaczęła się w mieście, o którego istnieniu żaden z piłkarzy nie miał wcześniej pojęcia. FK Aktobe to mistrzowie Kazachstanu, w walce o Ligę Mistrzów wypadli nie gorzej niż mistrzowie Polski przed rokiem – zremisowali na własnym boisku ze Steauą Bukareszt 2:2, na wyjeździe przegrali raptem 1:2. W składzie mają czterech reprezentantów Kazachstanu, dwóch niezłych Ormian i trenera o znanym nazwisku – Władimira Gazzajewa. Jego ojciec Walery zdobył z CSKA Moskwa Puchar UEFA, 34-letni syn na razie cieszy się z sukcesów Aktobe. Nie ma do dyspozycji wielkich pieniędzy, bo to nie jest klub budowany na wzór rosyjskich gigantów. W Kazachstanie w futbol nie inwestuje się tak dużo. Dla Legii awans do fazy grupowej Ligi Europejskiej to szansa na uratowanie sezonu. Klub Bogusława Leśnodorskiego zdobył już dwa mistrzostwa Polski, ale od początku roku drużyna budowana przez Henninga Berga ma inne zadania – mistrzowie Polski robią zamach na Europę. Do Ligi Mistrzów nie zostali wpuszczeni, ale ciągle mają szansę zarobić gdzie indziej. O meczu z Aktobe, mimo zwycięstwa, trzeba jak najszybciej zapomnieć. To było spotkanie z gatunku tych, które trzeba było wygrać. Piłkarze Legii nie brali przykładu z byłego już trenera Lecha Poznań Mariusza Rumaka, który po wyeliminowaniu jego drużyny przez amatorów z Islandii opowiadał bajki, że w Europie nie ma już słabych drużyn.
Ruszają rozgrywki w Hiszpanii i w Niemczech. Real i Barcelona kupowały dużo i drogo, by zepchnąć z tronu Atletico – Tomasz Wacławek podsumowuje, co się zmieniło.
To był prawdziwy wyścig zbrojeń. Kiedy Atletico traciło kolejne gwiazdy (Diego Costa, David Villa, Thibaut Courtois, Adrian Lopez, Filipe Luis), na Camp Nou i Santiago Bernabeu z pompą prezentowano nowych zawodników. Barcelona po rozczarowującym sezonie bez trofeów rozbiła bank. Tylko za Luisa Suareza zapłaciła Liverpoolowi 81 mln euro, drugie tyle wydała na bramkarzy Claudio Bravo (Real Sociedad) i Marca-Andre ter Stegena (Borussia Moenchengladbach), obrońców Thomasa Vermaelena (Arsenal) i Jeremy’ego Mathieu (Valencia) oraz pomocnika Ivana Rakiticia (Sevilla). Kataloński klub się wzmacniać musi, bo w przyszłym roku nikogo już nie kupi (kara za nieprawidłowości przy transferach niepełnoletnich piłkarzy), a Suarezowi dyskwalifikacja za ugryzienie Giorgio Chielliniego kończy się dopiero w październiku, tuż przed Gran Derbi. Urugwajczyk obiecał, że w Hiszpanii już nie ukąsi, ale bukmacherzy i tak przyjmują zakłady, kogo ugryzie. Najmniej można zarobić, stawiając na Pepe, dalej są Cristiano Ronaldo i Gareth Bale. W Madrycie trwa reaktywacja „Galacticos”. Król strzelców mundialu Kolumbijczyk James Rodriguez kosztował 80 mln euro, gwiazda mistrzów świata Niemiec Toni Kroos kolejne 30 mln. Przyszedł też Keylor Navas (10 mln) – bramkarz rewelacyjnej Kostaryki ma być konkurencją dla Ikera Casillasa. Sevilla duże nadzieje wiąże z Grzegorzem Krychowiakiem. Polski pomocnik został sprowadzony z Reims za ok. 6 mln euro jako następca Stephane’a Mbii, kluczowej postaci drużyny w ubiegłym sezonie, zakończonym triumfem w Lidze Europejskiej. Krychowiak zebrał pochwały za debiut przeciw Realowi w spotkaniu o Superpuchar Europy. Lukę po Rakiticiu ma wypełnić Ever Banega.
Na koniec zdawkowa zapowiedź Ekstraklasy, bezwartościowa.
GAZETA WYBORCZA
Na łamach Wyborczej po jednym tekście o każdym pucharowiczu. Po chaotycznym meczu – w którym Legia miała lepsze i gorsze fragmenty – udało jej się wygrać 1:0 w Kazachstanie.
Jeśli drużynę Legii miało wewnętrznie scalić wyrzucenie za błąd formalny z eliminacji Ligi Mistrzów, tak wczorajszy mecz – już w kwalifikacjach Ligi Europy – był kolejną okazją, aby dalej tworzył się zespół. W Kazachstanie, którego jedynie 12 procent powierzchni leży w Europie, a mimo to należy do UEFA, zastały ją specyficzne warunki, aż 39 stopni; w podobnych ta drużyna jeszcze nie grała. W trakcie spotkania Legia przeżywała lepsze i gorsze chwile, lecz gdyby za rok znów po raz trzeci z rzędu sięgnęła po mistrzostwo Polski – jest do tego tytułu zdecydowanym faworytem, główny konkurent Lech sprzedaje właśnie najlepszego gracza – z trudów tej podróży jeszcze w eliminacjach LM skorzysta. Po zwycięstwie 1:0 ma szansę na trzeci w ostatnich czterech latach występ w fazie grupowej LE i drugi z rzędu – to w polskiej piłce jeszcze się nie zdarzyło. Trener Henning Berg uznał, że mistrz Polski panuje nad wydarzeniami na boisku w Aktobe do tego stopnia, że dopiero w ostatnich sekundach próbował przeprowadzić pierwszą zmianę. Nie pozwolił na nią sędzia, bo mecz zakończył. Poprzednia zmiana, którą wykonał w Edynburgu – wprowadził na boisko Bartosza Bereszyńskiego – wysadziła Legię z eliminacji Ligi Mistrzów. Im jednak bliżej było końca spotkania, w dusznej atmosferze Legia wdawała się w coraz bardziej chaotyczne wymiany z Aktobe. Jednak mecz w Kazachstanie pokazał, że Legia staje się drużyną dojrzałą. Tak jakby dopiero po 150-200 rozegranych meczów na polskich boiskach na głowę pozwoliło im bez stresu wychodzić na europejskie stadiony. Ośmiu zawodników drużyny zbudowanej przez Henninga Berga liczy sobie nie mniej niż 28 lat. W ich otoczeniu w błyskawicznym tempie dojrzewają na europejskich boiskach: Michał Żyro, Ondrej Duda i Michał Kucharczyk. To oni – wszystkie akcje głównie nakręcał Miroslav Radović – stanowili w Aktobe największe zagrożenie dla Kazachów.
Ruch Chorzów nie wystraszył się milionerów z Charkowa.
Dawno już Ruch nie był w opinii wielu na tak straconej pozycji jak przed meczem z Metalistem. Stawiamy, że ostatni raz akcje niebieskich stały tak nikczemnie nisko w 2000 roku, gdy na Śląsk przyjechał sam Inter Mediolan. To trzecie podejście niebieskich – w ostatnich pięciu latach – do Ligi Europy. W 2010 roku za silna okazała się Austria Wiedeń, a w 2012 lanie sprawiła drużynie z Cichej Viktoria Pilzno. Zarówno Austriacy, jak i Czesi nie mieli jednak opinii tak mocnej drużyny jak zespół z Charkowa. Piłkarzom Ruchu w chwili wyjścia na boisko na pewno kołatała się po głowach wypowiedź Seweryna Gancarczyka. Były zawodnik Metalista, a dziś gracz Górnika Zabrze stwierdził, że szanse niebieskich na wyeliminowanie Ukraińców sięgają najwyżej dziesięciu procent. Przemawiały za tym przede wszystkim pieniądze. Wartość drużyny z Charkowa sięga 80 milionów euro. Niebiescy razem wzięci są tańsi aż dziesięciokrotnie. Tyle że Metalist również ma problemy, a te wiążą się przede wszystkim z działaniami wojennymi na wschodzie Ukrainy. Po letnich urlopach, w obawie o swoje życie, do Charkowa nie wróciło czterech piłkarzy. Trzech Argentyńczyków i Brazylijczyk podjęli decyzję, że w drużynie z Charkowa już nie zagrają. Kolejni zawodnicy odchodzili w następnych tygodniach. Jako ostatni znakomity lewy obrońca Azevedo, który przeniósł się do Szachtara Donieck. Ukraińcy wciąż jednak dysponują siłą, która sprawia, że Ruch musi wznieść się na wyżyny, żeby myśleć o awansie do fazy grupowej Ligi Europy. I Ruch na te wyżyny się wzniósł. W pierwszej połowie meczu niebiescy grali chwilami koncertowo.
SPORT
Obiecujące zero – prawda.
Sport apeluje, by powtórzyć Esbjerg. Kolejnej relacji cytować nie będziemy, bo trochę jesteśmy nimi już zmęczeni. Może tylko symbolicznie Surmę: Nie jesteśmy wielbłądami.
Jak duże są wasze szanse na awans do rozgrywek grupowych?
– Będziemy mocno o to walczyć. Zresztą za każdym razem musimy udowadniać, że nie jesteśmy wielbłądami. Wyeliminowaliśmy drużyny z ligi szwajcarskiej i duńskiej. Gdybyśmy nie poradzili sobie z nimi, mówiono by i pisano, że Ruch skompromitował się, a tak daliśmy sobie z nimi radę, a mimo to jakoś cicho na ten temat. Wielu w nas nie wierzy, ale my nadal będziemy pokazywać, że potrafimy grać w piłkę. My przecież rywalizujemy również dla dobra ekstraklasy i polskiego futbolu.
Ukraińcy zaskoczyli czymś pana?
– Powiedzieliśmy sobie w szatni, że nie odpuścimy. Nie damy im przejąć inicjatywy. Wiedzieliśmy doskonale, że to mocna drużyna i naprawdę to był dla nas trudny mecz. Zresztą oni grali atakiem pozycyjnym nawet w starciu z Szachtarem Donieck. To o czymś świadczy.
Na kolejkę Ekstraklasy zaprasza Władysław Żmuda. Najnudniejszy cykl, jaki pojawia się w tej gazecie.
Czy Augustyn zasługuje na powołanie do kadry?
– Warto go sprawdzić. Gra na dobrym poziomie, a w reprezentacji mamy problem z defensorami. Na miejscu Adama Nawałki dałbym mu szansę.
Działacze Piasta mogą zwolnić Angela Pereza Garcię?
– Gliwiczanie początek mieli fatalny. Można to jednak logicznie wytłumaczyć. Odeszło kilku graczy w tym bramkarz Dariusz Trela i nowi potrzebują czasu, by wpasować się w zespół. To jednak przesada, gdy kibice już teraz nawołują do zmiany trenera. Hiszpan w poprzednich rozgrywkach uratował klub przed degradacją. Teraz też może szybko wyjść z dołka.
Czy to będzie ostatni mecz Zachary? Dziennikarze Sportu ewidentnie niewiele na ten temat wiedzą, ale zgadują, że sprawa musi rozstrzygnąć się do końca sierpnia, kiedy zamyka się okienko transferowe. Sam Zachara też bardzo chce wyjechać, a rzekomo chcieli go ostatnio w Lechu Poznań.
Rozstrzygnięto tymczasem przetarg na wykonanie zadaszenia na Stadionie Śląskim. Wpłynęła jedna oferta, opiewająca na 70 milionów euro. Jeszcze parę lat i może ten dach powstanie.
Koszt realizacji tego zadania to ok. 70 mln zł netto. Przetarg obejmował badanie lin, które pozostały na budowie po awarii łączników, tzw. krokodyli w lipcu 2011 i określenie ich przydatności do ponownego wykorzystania, montaż konstrukcji zadaszenia widowni z pokryciem z poliwęglanu oraz monitoring konstrukcji. Koszt tego zadania oszacowano w ogłoszeniu przetargowym na ok. 45 mln zł netto. Wysokość oferty Pfeifer: Seil- und Hebetechnik wynika głównie z wyceny ryzyka. Firma szacuje swoje ryzyko ze względu na kontynuację realizacji zadania po poprzednim wykonawcy oraz na udzielaną gwarancję – 60 miesięcy dla montażu konstrukcji oraz 180 miesięcy dla zabezpieczenia antykorozyjnego. Należy zwrócić uwagę, że wysokość oferty Mostostalu Zabrze (dotychczasowego wykonawcy) z lutego 2014 opiewała na podobną kwotę. Nie obejmowała ona jednak gwarancji na zabezpieczenie antykorozyjne konstrukcji wynoszącej 180 miesięcy, badania lin (wraz z uwzględnieniem transportu lin obwodowych do specjalistycznego warsztatu), wymiany i naprawy lin uszkodzonych, dodatkowego zabezpieczenia antykorozyjnego całości konstrukcji linowej, dodatkowych dostaw poliwęglanu, wykonania systemu monitoringu zadaszenia oraz gwarancji dla konstrukcji linowej.
SUPER EXPRESS
Trzy rzeczy ma dziś dla nas Super Express. Zwłaszcza rozmówkę z Robertem Lewandowskim. Dziś startuje niemiecka Bundesliga. Na początek mecz Bayern Monachium – Wolfsburg.
To będzie dla ciebie wyjątkowy sezon?
– Na pewno tak. Nowy klub, inne otoczenie, jeszcze większe cele oraz presja, do której jestem przyzwyczajony. W piłce na każdym szczeblu trzeba się z nią zmierzyć. Oczywiście celem zespołu są sukcesy na wszystkich frontach. Mistrzostwo Niemiec, a także zwycięstwa w Lidze Mistrzów.
Z kim będziesz rywalizował o drugi z rzędu tytuł króla strzelców?
– Spokojnie, na razie to trzeba rozpocząć ten sezon szybkim golem, najlepiej w meczu z Wolfsburgiem. Ale na pewno będzie kilku mocnych rywali w walce o koronę. W formie jest Klaas-Jan Huntelaar z Schalke, jak zawsze skuteczny będzie zapewne Stefan Kiessling z Bayeru. Zapowiada się ciekawa walka.
W Bayernie o gole może być ci trudniej, bo twój nowy zespół ma kilku zawodników, którzy również lubią sobie postrzelać.
– Sezon jest długi i z pewnością każdy będzie miał okazję strzelenia gola. Oczywiście, prawdą jest, że wielu piłkarzy w Bayernie strzela gole, ale nie mam wątpliwości, że wszyscy będą zadowoleni. Chciałbym z tymi piłkarzami stworzyć mieszankę wybuchową (śmiech).
Franciszek Smuda ponoć boi się Pogoni. – Przed laty, gdy jeździłem z Wisłą do Szczecina, to niewiadomą było tylko, ile goli strzelimy Pogoni – mówi “Super Expressowi” Smuda. – Teraz jedziemy do Szczecina i boimy się, bo trener Wdowczyk stworzył bardzo silny zespół.
Chyba się nie musicie tak bać, bo w poprzednim sezonie nie przegraliście żadnego z trzech meczów z Pogonią, a bilans bramkowy był 7:1 dla was.
– To nic nie znaczy, czasami serie bez porażki są długie, a czasami krótkie. W tym sezonie Pogoń gra jeszcze lepiej, szczególnie u siebie, i musimy mieć się na baczności. Nie znaczy to, że nie zagramy o zwycięstwo. Nie po to jedziemy prawie 700 km, żeby nie walczyć o wygraną. To byłoby nienormalne.
Po najlepszym meczu w tym sezonie z Lechią ma pan chyba duże podstawy do optymizmu.
– Najlepszy mecz rozegraliśmy przeciwko Lechowi w Poznaniu, ale z tego z Lechią też jestem zadowolony. Stworzyliśmy mnóstwo sytuacji do strzelenia gola, a w pierwszych meczach tego nie było. Trzeba jeszcze poprawić skuteczność. Zadowolony jestem również z tego, że w pięciu meczach obyło się bez kontuzji, bo mamy wąską kadrę.
Czy wzmocni ją Mariusz Stępiński, którego chcecie wypożyczyć z Norymbergi?
– Jestem już w drodze do Szczecina i nie wiem wszystkiego, ale temat jest… bardzo aktualny. Jeśli chłopak ma zamiar się rozwijać, to zapraszam go do Wisły.
Na ostatniej stronie – Legia, ale relacja meczowa niekoniecznie do cytowania.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Zadanie wykonane.
Liga Europy już czeka – akcentuje Przegląd Sportowy. Mistrzowie Polski udowadniają, że dwa zwycięstwa w pucharach wystarczą, by zmienić drużynę – przekonuje Robert Błoński.
Legia miała zagwarantowany udział w grupie LE już po efektownych wygranych z Celtikiem w III rundzie eliminacji Ligi Mistrzów, ale z powodu błędu proceduralnego i walkowera, awansowali Szkoci. Jednak w tamtych meczach warszawianie zasiali ziarno, którego plon zaczęli zbierać już teraz. Absolutna dominacja nad teoretycznie lepszym zespołem z Wysp pozwoliła im uwierzyć we własne umiejętności, ostatecznie przekonać do pracy i metod Berga. Tym bardziej, że chwilę wcześniej długo męczyli się z półamatorami z Irlandii. Wystarczyły jednak ledwie dwa mecze w których Legia Berga funkcjonowała jak szwajcarski zegarek, by zespół wyprostował obity krytyką za St. Patrick’s kręgosłup i wysoko podniósł głowę. Rywali szanują, ale patrzą na nich z góry – licząc boisko, cztery ostatnie mecze wygrali do zera, strzelając w nich 11 goli. Dominacja nad Celtikiem spowodowała sportowy wybuch euforii młodych legionistów, którzy w całym sportowym nieszczęściu zaczęli szukać pocieszenia. Kiedy już opłakali i wyzłościli się na walkower, Bartosz Bereszyński z Michałem Żyro przypomnieli, że finał tegorocznej Ligi Europejskiej jest w Warszawie. I mówili, jak byłoby pięknie, gdyby wzięła w nim udział Legia. Marzenia śliczne, ale dziś dalej brzmią jak futbolowe science-fiction. Tyle, że trzy lata temu po wyeliminowaniu Spartaka i rok temu po przejściu Molde, słowa “finał Ligi Europy” żadnemu z legionistów nie przeszły przez gardło.
Dziś skupimy się jednak na „Ligowym weekendzie”, czyli tej części Przeglądu Sportowego, w której co piątek szeroko zapowiadana jest zbliżająca się kolejna Ekstraklasy. Najobszerniejszy materiał wydania to wywiad z Łukaszem Madejem. Bardzo dobry, z barwnym rozmówcą, polecamy.
Wyjazd Górnika Łęczna na mecz. Cała drużyna ubrana w dresy, a pan przychodzi na zbiórkę w dżinsach, koszuli w kwiaty, pantoflach i z neseserem. Oryginał z pana.
– Neseserka nie było. Mam swój styl, jeżeli komuś się nie podoba, to jego problem. Wiem, że jestem skomplikowany, wzbudzam skrajne emocje. Na obcym stadionie kogo wyzywają? Mnie.
Wielkie ego bardziej panu pomogło czy przeszkodziło?
– Przeszkodziło. Nie każdemu się podobało, że mam coś do powiedzenia.
Gwiazdorzył pan?
– Zdarzało się. Zawsze staram się mieć coś do powiedzenia, wyróżniać się z tłumu. To mi zaszkodziło. Znałem osoby, które robiły więcej głupot ode mnie, ale im się upiekło. Zawsze Madej był tym najgorszym. Radek Sobolewski powiedział, że dopóki mnie nie poznał myślał, że jestem gwiazdorkiem. Zmienił zdanie w Zabrzu, podobnie miał Bartek Iwan.
”Barwna postać. Czasem jego zachowanie było śmieszne, czasem groteskowe.
– Barwna? Na pewno. Czy zachowanie było groteskowe? Nie zauważyłem. Na pewno jestem osobą, która zawsze chce być najważniejsza. Nie ukrywam tego. To mnie nakręca.
Pisaliśmy już o armii, która nie odpuszcza Szeweluchinowi. Dalej: Krzysztof Nykiel ofiarą nowej taktyki Roberta Podolińskiego, póki co nie mieści się nawet na ławkę. Rzućmy jednak okiem na tekst Izy Koprowiak o lidze cudzoziemskiej – „Co za dużo, to niezdrowo”.
– Panie trenerze, źle mi tu, weźmie mnie pan z powrotem do siebie – kilkanaście lat temu Moussa Yahaya regularnie wydzwaniał do trenera Bogusława Kaczmarka z prośbą, by ten go przygarnął. Najpierw telefonował z Hiszpanii, potem z Grecji. – I zawsze po drugiej w nocy, bo wtedy zaczynało się tam życie – wspomina szkoleniowiec, który wypromował piłkarza z Nigru w Sokole Tychy. Kaczmarek ściągnął go z powrotem do Polski. W GKS Katowice 27-letni wówczas napastnik wybił się na tyle, że kupiła go Legia. – Niestety, jak tylko zobaczył Pałac Kultury, to się pogubił. Gdyby nie jego rozrywkowy charakter, to mógłby zaistnieć w Europie – wspomina Kaczmarek. Yahayę usunięto z Legii zaraz po tym, jak trafił do izby wytrzeźwień. W środku tygodnia zataczał się po centrum Krakowa. Umiejętności i skandale sprawiły, że kibice wciąż go pamiętają. – Niewielu było w naszej lidze obcokrajowców o takich umiejętnościach – mówi Kaczmarek. W jednym szeregu można bowiem wymienić jeszcze Kalu Uche, Danijela Ljuboję, Miroslava Radovicia, Stanko Svitlicę, Ivicę Križanaca. Niewielu. Bo mimo że w kadrach zespołów z ekstraklasy zagraniczny piłkarzy jest dziś aż 125, a w sezonie 2002/03 roku, kiedy Moussa trafiał na Łazienkowską, zagrało ich zaledwie 51, to ich ilość nie ma przełożenia na jakość. I z kilkuset cudzoziemców sprowadzanych do naszej ligi, większość nie pozostawiła po sobie żadnych wspomnień. – Prowadzimy piłkarski recykling – stwierdza Kaczmarek. Recykling, w ramach którego odpady są ponownie przetwarzane na produkty, najczęściej w naszej ekstraklasie kończy się niepowodzeniem. Najlepszym przykładem Mohammed Rahoui, Francuz algierskiego pochodzenia, który przyszedł do Lechii z piątej ligi francuskiej. Szybko okazało się, że dokładnie taki poziom prezentuje na boisku.
Dalej Olivier Kapo o transferze do Korony Kielce i o tym dlaczego lubi pomagać innym tak, że oddał kiedyś samochód. Przekonuje zwłaszcza, że nie przegrał swojej kariery.
Da nam pan swoje buty po zakończeniu sezonu?
– Dam wam samochód (śmiech).
Właśnie. W Birmingham, gdy o buty prosił pana zawodnik juniorów, wręczył mu pan kluczyki od mercedesa.
– To było spontaniczne zagranie z mojej strony. Po prostu miałem samochód i go oddałem. Lubiłem tego chłopaka, był pracowity, uprzejmy, poza tym starał się do mnie zagadywać w języku francuskim. Niektórzy myślą, że wpływ na to miało moje dzieciństwo jakie spędziłem w Abidżanie. Panowała tam monstrualna bieda, ale fakt, że udało mi się z niej wyrwać i dojść do dużych pieniędzy specjalnie mnie nie zmienił. Jestem po prostu osobą, która lubi pomagać innym i czerpie z tego przyjemność. Teraz to swoje credo chcę realizować w Kielcach.
Co pan właściwie tu robi? Kibice i eksperci są w szoku, że piłkarz z takim CV trafił do ligi polskiej.
– Po rozwiązaniu kontraktu z greckim Levadiakosem miałem poważne oferty z dwóch francuskich zespołów. Chciało mnie Angers z francuskiej Ligue 2 i jeszcze jeden zespół z trzeciej ligi. Zgłaszała się również drużyna z drugiej ligi angielskiej. Nie tymi propozycjami zachwycony. Później Agnieszka Koziarska, która reprezentuje moje interesy, zaproponowała Polskę. Pieniądze były trochę niższe, ale przekonał mnie trener Tarasiewicz, który powiedział, że podoba mu się mój styl gry i moja wszechstronność. Przecież ja mogę grać wszędzie – w ataku, na obu skrzydłach, choć nie ukrywam, że najlepiej czuję się za napastnikiem, na pozycji klasycznej dziesiątki. Przekonała mnie też wizja gry w Ekstraklasie.
Na zakończenie: Teodorczyk o krok od Dynama. Pisaliśmy o tym wczoraj.
W niedzielę lecimy z Łukaszem do Kijowa. Jeśli będzie wszystko w porządku z badaniami, to w poniedziałek powinien zostać podpisany kontrakt – powiedział nam w czwartek po południu menedżer Teodorczyka Marcin Kubacki, który dzień wcześniej poleciał do Monte Carlo. Prowadził negocjacje z mieszkającym tam Hryhorijem Surkisem, właścicielem Dynama i prezesem Ukraińskiej Federacji Piłkarskiej. Samym klubem ze stolicy Ukrainy rządzi natomiast na co dzień jego brat – Ihor, który jest oficjalnie prezesem wicemistrza kraju. W środę została przesłana oferta do Lecha, która ją zaakceptował. Obie strony nie ujawniają kwoty transferowej, ale nieoficjalnie mówi się o 4 milionach euro. To ogromne pieniądze – dla porównania, w 2010 r. Borussia Dortmund zapłaciła Kolejorzowi za Roberta Lewandowskiego tylko nieco więcej (4,75 mln euro). Wicemistrzowie Polski nie mogli zatem przejść obojętnie wobec tak wysokiej, jak na polskie warunki, kwoty. Lepszej mogłoby już bowiem nie być – w końcu napastnik jest po kapitalnym sezonie. Wbił w ekstraklasie aż 20 goli, zajmując 3. miejsce na liście strzelców. W obecnych rozgrywkach, choć na początku czerwca przeszedł artroskopię stawu skokowego i pauzował ponad miesiąc, w czterech występach zdobył już trzy bramki, dając m.in. triumf nad Lechią.