Reklama

Dzieciak debiutuje w kadrze Norwegii. Co powinniśmy z tego wyciągnąć dla siebie?

redakcja

Autor:redakcja

20 sierpnia 2014, 17:14 • 6 min czytania 0 komentarzy

W ostatnich dniach jest chyba najsłynniejszym 15-latkiem w Europie. Mowa o Martinie Odegaardzie, ofensywnym pomocniku mistrza Norwegii Stromsgodset IF, który przedwczoraj został powołany do dorosłej reprezentacji swojego kraju. Jego nazwisko piłkarskie media odmieniają przez wszystkie przypadki w charakterze „przyrodniczej ciekawostki”. My jednak postanowiliśmy ugryźć temat z innej strony: jak to możliwe, że rówieśnik naszych gimnazjalistów tak szybko trafił na szczyt – czyli do dorosłej i niezłej bądź co bądź kadry – i jak to się ma do tego, co jest w Polsce?

Dzieciak debiutuje w kadrze Norwegii. Co powinniśmy z tego wyciągnąć dla siebie?

Skala porównawcza wydaje się być o tyle uczciwa, że Norwegia – zarówno drużyna narodowa, jak i sama liga, to całkiem wierny odpowiednik naszego stanu posiadania. Może nie kropla w kroplę, choćby ze względu na liczbę ludności czy potencjał marketingowy, ale jednak. Słabsze pokolenie piłkarzy, coraz mniej chętnych dzieciaków do uganiania się za futbolówką, plany reorganizacji szkolenia, choć – żeby było bliżej prawdy – póki co głównie przewijające się w mediach nawoływania o konieczności rewolucji na wzór Belgii. Skąd my to znamy, prawda?

Na nasze Odegaard to odpowiednik Dawida Kownackiego, tyle że jeszcze półtora roku młodszy. Złote dziecko, obiekt zainteresowania największych klubów w Europie, zakończona sukcesem walka macierzystego klubu o podpisanie nowego kontraktu, gwarantującego w bliższej lub dalszej przyszłości parę milionów euro z tytułu ewentualnego transferu na Zachód. Aha, no i ogólnonarodowa debata: powinien uciekać już teraz czy raczej zostać dwa-trzy sezony w Tippeligaen, otrzaskać się z seniorskim futbolem, by wyjechać jako względnie ukształtowany piłkarz, a nie materiał na dobrego gracza, do obróbki w akademii europejskiego hegemona. Właśnie, tak w ogóle to warto pchać się do czołówki czy korzystniejszą opcją byłby bezpieczny kroczek, na przykład w kierunku ligi belgijskiej lub holenderskiej? Bo co, jeśli za jakiś czas wróci do domu z podkulonym ogonem i przegapi ten moment, kiedy dokonując odpowiedniego wyboru, mógł wdrapać się, osiągnąwszy swoje maksimum?

Każde pytanie mnoży kilka następnych, a gadających głów z receptą na mądrość nie brakuje. Oni w końcu niczym nie ryzykują, wszak w razie niepowodzenia własnej teorii przecież tylko świnia nie zmienia poglądów. Zresztą, nie przymierzając: zupełnie jak u nas.

Ostatecznie Kownacki, przynajmniej na razie, zadeklarował, że zostaje w Poznaniu, ponieważ zamierza pójść drogą przetartą przez Roberta Lewandowskiego. Jego prawo, trochę w tym wszystkim nagonki na menedżera, a w przeszłości pchającego swoich klientów za granicę, aczkolwiek gwarancji, że podejmując taką a nie inną decyzję nie zatrzasnął sobie furtki do lepszego świata, nie ma praktycznie żadnej. Pierwszy skład w Lechu, młodzieżówka, być może tytuł króla strzelców, mecze w dorosłej reprezentacji i dopiero wtedy wyjazd. Czyli – na spokojnie.

Reklama

A Odegaard? To ciekawy przypadek, gdyż mieszają się dwie szkoły – tych, co krzyczą: „spadaj stąd, synu, czym prędzej” oraz tych, którzy apelują o lód na rozgrzane głowy. Do pierwszej grupy należą selekcjoner reprezentacji Per-Mattias Hogmo, a także kilka byłych gwiazd norweskiej piłki, z Johnem Arne Riise i Tore Andre Flo na czele. Do drugiej, co ciekawe i w pewnym sensie znamienne – ojciec Martina Hans, pracujący na co dzień jako asystent trenera w Mjondalen, czołowym zespole z zaplecza tamtejszej Ekstraklasy. To on podpisywał nowy kontrakt w imieniu młodego i to on zastrzegł w umowie, że raz w tygodniu 15-latek trenuje pod jego okiem, a oprócz tego kontynuuje naukę w tej samej szkole, którą zaczął, jak również uczęszcza na dotychczasowe dodatkowe zajęcia z plastyki (!) oraz kościelnego chóru (!!). Tak, rzeczywiście trudno o skuteczniejsze pozaboiskowe wyzwania dla nastolatka, które miałyby sprawić, że gdzieś po drodze głowa mu nie odfrunie.

Co do tego, że ojciec hamuje entuzjazm wynikający z zainteresowania Martinem, nie mamy złudzeń. Ale teraz ten proces będzie znacznie utrudniony, z uwagi na powołanie. 27 sierpnia Norwegia, grająca w zestawieniu krajowym (tylko jeden gracz spoza ligi) podejmie Zjednoczone Emiraty Arabskie. Jeżeli bowiem Odegaard junior pojaw się na murawie chociaż przez minutę – a że się pojawi jest jasne – wskoczy na drugie miejsce w historii najmłodszych debiutantów seniorskiej kadry. Będzie miał dokładnie 15 lat i 253 dni. Rekordzista to Tormod Kjellsen, który był ledwie dwa dni młodszy, zaś cała sytuacja miała miejsce w meczu ze Szwecją w roku… 1910. STO CZTERY lata temu, czyli w czasach, w których za młodzieżowca uchodził pradziadek Sarkiego…, a za futbolówkę skórzany pęcherz.

Dla porządku dodajmy tylko, że wcześniej Odegaard został najmłodszym zawodnikiem w historii Tippeligaen, a następnie jej najmłodszym strzelcem gola.

Już samo powołanie dla dzieciaka – bezpośrednio z kadry do lat 17 – stało się przyczynkiem do dyskusji. To niespotykana praktyka. W poprzednich latach najmłodsi debiutanci w sensownych reprezentacjach byli wyraźnie starsi, wystarczy spojrzeć na suche liczby – Fabrice Olinga z Kamerunu (16 lat i 154 dni), a także Alen Halilović z Chorwacji (16 lat i 357 dni). Więc co konkretnie selekcjoner Norwegów chce przez ten ruch osiągnąć? Czy powoła Martina także na wrześniowe zgrupowanie przed eliminacjami do mistrzostw Europy, czy to tylko zagrywka na pokaz i przy okazji doskonały podbijacz ceny?

Obejrzyjcie kompilację zagrań Odegaarda.

Reklama

Trudno sobie wyobrazić, że pomocnik Stromsgodset IF nagle odmieni oblicze reprezentacji. Widać, że ma duży potencjał, widać łatwość dryblingu i techniczną jakość, jednak w oczy rzuca się też piłkarska naiwność, tak charakterystyczna dla futbolu juniorskiego. A może nawet przede wszystkim ona. Na jedno kapitalne zagranie przypada kilka trudnych do wytłumaczenia strat, niewybaczalnych zwłaszcza w perspektywie meczów o punkty. Do tego nie imponuje sylwetką (170 cm przy 60 kg), co w rywalizacji “na teraz” nie pozostaje bez znaczenia.

Pamiętacie kapitalne dzień dobry, jakie powiedział Ekstraklasie Kownacki? Co kontakt z piłką, to gol lub asysta. Z czasem jednak statystyki „siadają”, ale to napastnikowi Lecha wcale niczego nie ujmuje, tym niemniej – jak dotychczas – głosy o wciśnięciu go Adamowi Nawałce określilibyśmy mianem szeptu. W porywach szeptu. Że Dawid potrafi błysnąć, nikt nie ma wątpliwości, ale niech najpierw z roli dżokera przekształci się w pełnoprawnego zawodnika wyjściowej jedenastki. A Odegaard? W Tippeligaen zaliczył kilkanaście występów, lecz tak po prawdzie o wyniku przesądził dwukrotnie, w tym raz wyjątkowo spektakularnie. Pięć dni temu, przeciw IK Start (3:2 dla Stromsgodset IF) , hattrick w asystach.

Który w piłce osiągnie więcej – Odegaard czy Kownacki? Nikt rozsądny kategorycznie nie przesądzi. Pozycję wyjściową obaj wypracowali podobną, choć ze względu na historyczne powołanie na razie głośniej o Norwegu. Jedno natomiast jasne jest już teraz: wyrokującym ekspertom-wizjonerom – bez znaczenia na to, jak tę dwójkę zweryfikuje przyszłość – tematu do rozkosznej paplaniny nie zabraknie. Mało tego: później okaże się, że każdy miał rację, w zależności od interpretacji swoich słów.

A my zamiast debatować, lepiej przyjrzyjmy się Odegaardowi uważniej. Bo gdyby Norwegom tak szybko udało się umieścić go na stałe w reprezentacji, wypromować – nawet kosztem tego, że w tej chwili jeszcze odstaje – może to być wskazówka dla nas, w jaki sposób postępować, gdy raz na parę lat trafi się chłopak szczególnie uzdolniony. I czy tworzenie przez selekcjonera specjalnej, indywidualnej ścieżki rozwoju rzeczywiście realnie wpłynęłoby na rozwój dzieciaka…

PJ

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...