Reklama

Brawo Franiu, od lat nie udał ci się lepszy manewr…

redakcja

Autor:redakcja

17 sierpnia 2014, 21:26 • 4 min czytania 0 komentarzy

Gdybyśmy mieli wypunktować wszystko, co nam się w grze obecnej Wisły nie podoba to – pomimo tego, że jeszcze w tym sezonie nie przegrała – chwilę mielibyśmy nad tym spędzić. W większości dotychczasowych spotkań, żeby strzelać gole, potrzebowała masy sytuacji. I nieraz, mimo że je miała, nie dawało jej to punktów. Brożek nie jest już tak bezwzględny jak w najlepszych czasach, a Jankowski z kolei odrobinę miota się w nowej roli. Dziś zaliczył arcyważne, kluczowe podanie, ale zmuszony do powrotów do środkowej linii, grając „typowego Boguskiego”, trochę wszędzie, trochę nigdzie (bo Smuda „już po 15 minutach poznał, że to nie napastnik”) jeszcze nie do końca umie się odnaleźć.

Brawo Franiu, od lat nie udał ci się lepszy manewr…

Gra Wisły ciągle ma więc mankamenty. W trzeciej kolejności wytknęlibyśmy pewnie dużą liczbę traconych bramek, zwłaszcza na własnym boisku. Zauważcie, że mimo pięciu meczów bez porażki, w obronie myliła się z każdym przeciwnikiem, z Ruchem oraz Lechem nawet po dwa razy. Straciła siedem goli.

Pisząc więc, że wszystko już funkcjonuje jak należy musielibyśmy skłamać, ale za jeden manewr Smudzie bezwzględnie należy się nagroda publiczności / duże słowa uznania / podziękowania od kibiców – wymyślcie sobie tu co chcecie. Nie mamy wielkich złudzeń, gdyby nie osoba Smudy, najpewniej nie byłoby dziś w Wiśle SEMIRA STILICIA. Gdyby nie osoba, której ufał, trener który zawsze go doceniał, wybrałby pewnie którąś z pozostałych opcji i nie zgodził się na marną, jak na jego możliwości, pensję.

A ten chłopak to jest po prostu ŻYWE SREBRO. Niesamowita wartość, różnica jakościowa, jaką w tej lidze potrafi robić dosłownie paru ludzi i to niekoniecznie z tą regularnością, jaka cechuje grę Bośniaka. Kiedyś robił ją Melikson, dzisiaj robi Stilic i jest w tym naprawdę wyśmienity. Nawet w tych momentach, kiedy nie strzela goli, gdy nie asystuje, kiedy pozornie jest w gorszej dyspozycji, bo piłka w jakiś dziwny, niekontrolowany sposób odskakuje mu od nogi (jak dziś w pierwszej połowie), raz na jakiś czas po prostu wrzuca wyższy bieg i jednym ruchem, jednym kopnięciem piłki podkręca tempo o kilkadziesiąt procent. Sprawia, że Wisła stwarza kolejne sytuacje. Mamy wrażenie jakbyśmy go oglądali wieki, a on po powrocie z Turcji i Ukrainy zagrał w Polsce dosłownie 21 meczów. Strzelił 9 bramek, zaliczył bodajże 6 asyst. Tyle mówią liczby, ale liczby w tym przypadku to wyłącznie drobny skrawek.

A skoro mowa już o niedawnych transferach: naprawdę nieprzeciętny mecz, zdecydowanie najlepszy od dłuższego czasu zagrał dzisiaj również Maciej Sadlok. W barwach Wisły już parę razy bardziej podobał nam się w akcjach ofensywnych niż w obronie, ale ta szarża, na którą się zdobył strzelając wyrównującego gola – świetna i absolutnie nieoczekiwana.

Reklama

Generalnie, trochę martwimy się o zdrowie Tadeusza Pawłowskiego, jeśli po bardzo dobrym – jego i tylko jego zdaniem – meczu we Wrocławiu zasiadł do oglądania tego, który faktycznie bardzo dobrym można było nazwać. Do ideału zabrakło chyba tylko trochę większej pary w poczynaniach Lechii w ostatnich dwóch kwadransach. Zaryzykujemy stwierdzenie, że gdańszczanie spokojnie mogli to spotkanie wygrać, gdyby wykazali się choć trochę większym pomyślunkiem. I jakością, jakiej przez cały mecz nie zabrakło wyłącznie Vranjesowi. Ciągle siedzi nam w głowie jedna konkretna sytuacja: Lechia prowadzi 1:0, jest mniej więcej 30. minuta i nagle wychodzi z wzorcową, błyskawiczną kontrą – czterech na jednego. Mogli to gdańszczanie rozwiązać na sto różnych sposobów, byłoby 2:0, ale Makuszewski wybrał ten najgorszy i zagrał wprost pod nogi Sadloka – w dalszym ciągu osamotnionego.

Patrzymy na tę całkiem nową Lechię (z tej, która grała przy Reymonta 10 miesięcy temu w podstawowym składzie został tylko Grzelczak) i na razie jesteśmy zawiedzeni. Nawet nie tymi zagranicznymi nabytkami, ale Polakami. Pawłowski co mecz gra zdecydowanie poniżej oczekiwań. A już to, co pokazali dziś Łukasik z Borysiukiem to jest wprost kryminał. Wisła chwilami sama prosiła się o kłopot (prosił się o niego też Głowacki, gdy nie wiadomo czemu zdzielił pięścią Grzelczaka – na czerwoną kartkę), ale przynajmniej z przodu umiała doprowadzić sprawy do końca. Lechia tylko przećwiczyła wszystkie najgorsze warianty rozgrywania kontrataków, więc i nic dziwnego, że przegrała.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...