To jest kolejny idealny przykład, jak szybko i niepostrzeżenie można przeistoczyć się z niedocenianego ligowca w pośmiewisko. Hubert Wołąkiewicz nigdy nie należał do gwiazd Ekstraklasy, natomiast zazwyczaj nie schodził poniżej pewnego, całkiem porządnego poziomu, mało tego – raz na jakiś czas dodatkowo wykorzystywał karnego. Taka piłkarska poczciwina, która jednak w ogólnym rozrachunku prędzej pomoże niż zawiedzie. To znaczy – tak BYŁO.
Bo dziś, wyprowadźcie nas z błędu, gdybyście uważali inaczej, Hubert jest fajtłapą do sześcianu. Awaryjny – jeśli istnieje przynajmniej cień szansy, że się pomyli, on pomyli się dwa razy. Elektryczny – kiedyś utarło się, że ma niezłą technikę jak na środkowego obrońcę i w związku z tym potrafi umiejętnie wprowadzić piłkę do drugiej linii czy nawet rzucić crossa, jednakże w ostatnich tygodniach ma problem nawet z właściwym opanowaniem futbolówki.
Czyli: w obronie skandalicznie marny, z kolei z piłką przy nodze – groźny, ale wyłącznie dla swoich kolegów, jak na przykład w tej kolejce, z Pogonią Szczecin. Zresztą przeczucie podpowiada nam, że gdy zbliża się w terminarzu mecz z Portowcami, Wołąkiewicz nerwowo gryzie paznokcie i nie może spać. Znów będzie Robak, znów będzie nieszczęście. Wiosną pilnowany przez niego król strzelców strzelił pięć goli w ciągu 90 minut, a wczoraj…
Najpierw silny jak tur napastnik wykorzystał kolejny błąd w ustawieniu kapitana lechitów, wpisując się na listę strzelców, po czym… obaj nie wyszli już na drugą połowę. Obaj w wyniku urazu, choć uraz to – bądźmy złośliwi, pewnie – mógł mieć co najwyżej Wołąkiewicz do Robaka, nie odwrotnie. Spójrzmy na wynik, na to końcowe 1:1. Cóż, tym razem Kolejorz okazał się silniejszy bez niego. Bez najsłabszego na starcie sezonu obrońcy Ekstraklasy, a na pewno będącego w najsłabszej formie.
I tylko po Lech ma jeden problem – Wołąkiewicza zmienia Wilusz. A jaki jest Wilusz, powiedzą wam w Talinnie…
Fot.FotoPyK