Gdybym zdobył mistrzostwo, byłbym postrzegany jako jeden z najlepszych trenerów w Polsce – powiedział Mariusz Rumak w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”. Musimy przyznać, że chłop wreszcie zaczyna gadać do rzeczy. Bo co? Źle powiedział? Bardzo dobrze. Gdyby jeszcze poszedł za ciosem i sieknął finał Ligi Mistrzów, byłby zaliczany do ścisłej europejskiej czołówki.
Jak więc łatwo wykazać, Rumak był naprawdę tuż, tuż od wielkich sukcesów i dozgonnej sławy. Zabrakło mu tylko jednego: wyników. Ale czy przy tak szerokim asortymencie zalet, można się w ogóle czepiać takich szczegółów? Generalnie facet raczej nie ma zamiaru przepraszać za to, że żyje. Jak się okazuje, kibice, którzy go wyganiali, to dzieciarnia, 14 lat temu nie wiedząca nawet, gdzie jest stadion, ci którzy piszą coś przeciwko niemu na murach to tchórze, a prezes strategicznego sponsora klubu krytykujący go gdzie popadnie to człowiek niepoważny, ponieważ wypuszcza w świat komunikat: „Zatrudniliśmy trenera do dupy”. No skoro tak uważał, to jaki komunikat miał wysłać? Hmm.
Nawet te europejskie puchary… No dajmy spokój. Czy odpadnięcie z amatorami z Islandii to największa klęska? Nie, największą klęską zdaniem Rumaka było to, że chciał zrobić w Poznaniu drugi Liverpool, czyli klub, w którym panuje iście sielankowa atmosfera, a mu się to nie udało. Bo niestety u nas wszystko się robi pod wynik, a on chciał tak bardziej rodzinnie.
Ale najważniejsze, co musicie sobie wbić do tępych głów, jest to, iż Rumakowi zabrakło tylko mistrzostwa. Gdyby je zdobył, to byście mówili, że… zdobył. O! Specjalnie dla niego na koniec utwór muzyczna Kazika Staszewskiego:
Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka
Gdyby się nie przewrócił, byłaby rzecz wielka
Gdyby to najczęstsze słowo polskie
Gdyby mama miała fiuta, to by była ojcem, hej, hej…