Reklama

Ruch znów ściąga z zagranicy, bo… W Polsce darmoszka już się skończyła

redakcja

Autor:redakcja

14 sierpnia 2014, 09:19 • 21 min czytania 0 komentarzy

– Nie mieliśmy wyjścia. Do tej pory dobieraliśmy do kadry samych Polaków, jednak wyczyściliśmy już wszystko z krajowej półki, co było do 15 tysięcy brutto. Zresztą nie mamy takich środków i nie chcemy też wyasygnować większych wypłat dla zawodników. Ja muszę twardą ręką wydawać kasę, bo w przeciwnym razie rozjadę klubowy budżet. Jak dawno płacimy piłkarzom na bieżąco i chcemy się trzymać tych standardów – mówi dziś na łamach katowickiego Sportu Dariusz Smagorowicz, prezes Ruchu, pytany o to, dlaczego klub odwraca się od szumnie zapowiadanej polityki wzmocnień wyłącznie krajowych. Zapraszamy na czwartkowy przegląd prasy, w której rządzą dziś dwa wywołujące emocje tematy.

Ruch znów ściąga z zagranicy, bo… W Polsce darmoszka już się skończyła

FAKT

Cztery strony piłki nożnej dziś w Fakcie, a zaczynamy standardowo: od Lewandowskiego, który musi poczekać jeszcze na pierwsze trofeum oraz od Legii. Ona również czeka.

Słabo wypadł debiut Roberta Lewandowskiego (26 l.) w pierwszym oficjalnym w barwach Bayernu Monachium. Drużyna, w której występuje nasz napastnik przegrała w rozgrywanym w Dortmundzie Superpucharze Niemiec z Borussią 0:2. Miały być sympatyczne gesty, prezenty i kolejne uroczyste powitanie. Zamiast tego była porcja głośnych gwizdów. Kibice Borussii Dortmund z Lewandowskim pożegnali się w maju. Teraz naszego piłkarza powitali tak, jak każdego zawodnika Bayernu Monachium – bez jakiejkolwiek sympatii, ale też bez wielkiej agresji. Po prostu w Dortmundzie każdy zawodnik Bayernu nie jest lubiany, bez względu na to, czego dokonał w przeszłości dla BVB. Dla fanów Borussii temat Lewandowskiego skończył się trzy miesiące temu. Teraz z numerem 9 w ich drużynie gra Ciro Immobile (24 l.). Oczywiście w bawarskiej drużynie jest jeden wyjątek – to Mario Goetze (22 l.). Mimo że jego gol dał kadrze wygraną z Argentyną po dogrywce i czwarte w historii mistrzostwo świata, to jednak młody niemiecki piłkarz powitany został chyba jeszcze gorzej niż rok temu, gdy po raz pierwszy zagrał w Dortmundzie po przenosinach do Bayernu. Lewandowski aż takiej odrazy nie wzbudza.

Reklama

Legia cała w nerwach.

Mioduski wraz z prawnikami wynajętymi przez Legię, bardzo dobrze zaprezentowali się przed Komisją Odwoławczą UEFA. Europejska federacja dostała argumenty, jeśli dołoży od siebie dobrą wolę, będzie mogła uchylić walkower dla Celtiku Glasgow. O tym zdecyduje Hiszpan Pedro Tomas Marques (65 l.), przewodniczący wspomnianej wcześniej komisji. Legia starała się wykazać, iż Bartosz Bereszyński (22 l.) odcierpiał karę trzech meczów zawieszenia za czerwoną kartkę. Przedstawiła zapisy, które jednoznacznie nie określają, że zawodnik powinien zostać zgłoszony do drugiej rundy eliminacji. Pokazała, iż walkower nie jest jedyną możliwą karą za błąd administracyjny. Prawnicy powoływali się na artykuł mówiący, że organ orzekający w sprawie określa rodzaj i zakres środka karnego dostosowany do obiektywnych i subiektywnych uwarunkowań popełnionego przewinienia, czyli może zastosować środek dyscyplinarny mniejszej wagi lub nawet odstąpić od jego zasądzenia. Przedstawiono także fragment regulaminu z informacją, że orzeczony środek dyscyplinarny, czyli walkower 3:0 dla Celtiku, może zostać zawieszony. – Wszystko odbyło się bardzo profesjonalnie. Spodziewamy się decyzji dzisiaj wieczorem lub jutro rano – komentował w ciągu dnia przebywający w Szwajcarii Mioduski.

Fakt ze śledzenia Jakuba Koseckiego najwyraźniej przerzucił się na Wojtka Szczęsnego i podąża za nim (i jego dziewczyną) krok w krok. Jeśli chcecie wiedzieć jak balowali ostatnio w Londynie, strona osiemnasta dzisiejszego wydania. My za bardzo nie chcemy.

Przewracamy kartkę, a tam: Belgowie chcą Zacharę. Wszystko wskazuje na to, że w letnim okienku transferowym napastnik Mateusz Zachara (24 l.) opuści Górnika. Jednym z klubów poważnie zainteresowanym pozyskaniem snajpera zabrzan jest belgijski KRC Genk.

Jesienią poprzedniego roku Zachara był objawieniem na boiskach ekstraklasy. Dla Górnika zdobył 10 bramek, a jego popisy oglądali skauci z wielu europejskich klubów. Wiosną, z powodu kontuzji, nie był już niestety tak dobry. Teraz jednak piłkarz znowu regularnie strzela gole. W czterech spotkaniach tego sezonu zdobył dla jedenastki z Zabrza trzy gole. – Po kontuzji trochę czasu zajęło mi dojście do siebie. Na szczęście przepracowałem dobrze okres przygotowawczy i forma wróciła – mówi Faktowi napastnik Górnika. Z naszych informacji wynika, że jednym z klubów zainteresowanych pozyskaniem Zachary jest KRC Genk. To szósty zespół poprzedniego sezonu belgijskiej Jupiler League, którego graczem jeszcze niedawno był Grzegorz Sandomierski (25 l.). Skauci Genk już w zeszłym roku oglądali zawodnika.

Reklama

Konkretów ciągle brak.

W ramkach:
– Ruch wreszcie wraca na stadion przy Cichej
– Wisła SA przelała Akademii Piłkarskiej premię za sukces jej juniorów
– Mak trafia także w Pucharze Polski.

A na dobrą drogę rzekomo wraca Łukasz Burliga. Zapomniał o problemach z hazardem, teraz jest przykładnym mężem, a trener ma z niego pociechę – co za piękna historia.

Oto nowy, lepszy Łukasz Burliga. – Wiele spraw w moim życiu układa się teraz pozytywnie – mówi piłkarz Wisły. Ostatnio przeżywał burzliwe dni. Po tym, jak w maju nasz czytelnik przyłapał go u bukmachera, Burliga przyznał, że jest hazardzistą. Później zdecydował się na leczenie w zamkniętym ośrodku. Ostatnio jednak pojawiają się tylko dobre informacje na jego temat. – Ślub to chyba najprzyjemniejsza chwila w życiu każdego człowieka. W styczniu, jeśli wszystko pójdzie dobrze, z żoną doczekamy się syna. Na boisku też jest nieźle, bo gram regularnie i mam chyba dość mocną pozycję w zespole – mówi. Aby skupić się tylko na treningach, wyprowadził się z Krakowa. – Teraz mieszkamy z żoną w Myślenicach, tuż przy ośrodku treningowym Wisły. Mamy tu spokój i ładne widoki, a gdy chcemy skoczyć do Krakowa, wsiadamy do auta i za 20 minut jesteśmy – zapewnia piłkarz Wisły.

RZECZPOSPOLITA

Gospodarny Lech liczy każdy grosz – Piotr Żelazny zwięźle o tym, dlaczego w najbliższych kolejkach drużynę Kolejorza poprowadzi trener tymczasowy Krzysztof Chrobak.

Do tej pory był on koordynatorem akademii Lecha, ale nie będzie to jego debiut w ekstraklasie. Chrobak prowadził wcześniej Polonię Warszawa, Górnika Łęczna, a także Amicę Wronki. Na ławce w Poznaniu zasiadać ma tylko do czasu, aż szefowie klubu dogadają się z nowym szkoleniowcem. A następnie wróci do swoich poprzednich obowiązków. W dalszym ciągu spekuluje się, że nowym trenerem będzie Maciej Skorża. Do jego zatrudnienia nie doszło już teraz, ponieważ były szkoleniowiec, m.in. Wisły i Legii, do początku września ma umowę z saudyjską agencją menedżerską, której należałoby zapłacić prowizję. A w Lechu stawia się na gospodarność i oszczędności. Szczególnie po odpadnięciu z europejskich pucharów. Kolejorza już trzeci sezon z rzędu zabraknie w Europie, tym samym brakuje przelewanych przez UEFA euro. Zatem Chrobak, któremu nie pozwolono zatrudnić żadnego asystenta, prawdopodobnie poprowadzi zespół w trzech meczach – z Pogonią, Ruchem i Cracovią. Dyrektor sportowy i syn właściciela Lecha Piotr Rutkowski na oficjalnej stronie klubu nie przyznaje wprost, że decyzja o zatrudnieniu Skorży już zapadła, ale pytany o to, kiedy kibice poznają nowego trenera, wskazuje na początek września. Wtedy w ekstraklasie nastąpi dwutygodniowa przerwa z powodu meczów reprezentacji. O tym, że wówczas kończy się umowa Skorży z menedżerami, Rutkowski nie wspomina.

Holender van Gaal ma przywrócić blask Manchesterowi United – o tym drugi z tekstów.

Sezon startuje w Teatrze Marzeń, miejscu, które przestało budzić strach u rywali. Wygrywały tu ostatnio i Liverpool, i City. Trzy punkty z Old Trafford wywiozły nawet West Bromwich i Sunderland. Manchester United zajął w lidze dopiero siódmą pozycję i pierwszy raz od ćwierć wieku nie awansował do europejskich pucharów. Tak skończył się rok już bez sir Aleksa Fergusona na trenerskiej ławce. Nie ma na niej także namaszczonego przez Szkota Davida Moyesa, Czerwonym Diabłom blask przywrócić powinien Louis van Gaal. Od kiedy w maju ogłoszono, że po mundialu rozstanie się z reprezentacją Holandii, w Manchesterze czekano na niego jak na zbawcę. Autorytetu w szatni, w przeciwieństwie do Moyesa, mu nie zabraknie. A o jeszcze lepsze relacje z piłkarzami powinni zadbać jego asystent Ryan Giggs i nowy kapitan drużyny Wayne Rooney. Zapowiadanych spektakularnych zakupów na razie nie było. Nie udało się sprowadzić ani Toniego Kroosa, ani Marco Reusa. Nie przyszli inni zawodnicy z listy życzeń van Gaala: Angel di Maria i Mats Hummels. Do zespołu dołączyli natomiast młodzi zdolni: 19-letni obrońca Southampton Luke Shaw i o pięć lat starszy hiszpański pomocnik Athleticu Bilbao Ander Herrera, nazywany następcą Andresa Iniesty. Obaj kosztowali po około 30 mln funtów. Po odejściu doświadczonych Nemanji Vidicia (Inter Mediolan) i Rio Ferdinanda (Queens Park Rangers) przydałoby się wzmocnić środek obrony. Bardziej aktywna na transferowym rynku była Chelsea po sprzedaży Davida Luiza do PSG za 50 mln funtów. Jose Mourinho, narzekający przy każdej okazji na brak klasowego napastnika, pozbył się Samuela Eto’o, z Atletico Madryt wziął Diego Costę (32 mln), wyciągnął też rękę do Didiera Drogby. – Nie mogłem odmówić Jose. Marzyłem o powrocie do Londynu, zawsze czułem się tutaj jak w domu – mówi 36-letni napastnik z Wybrzeża Kości Słoniowej, który ostatni sezon spędził w Galatasaray Stambuł. U Mourinho był już gwiazdą, razem zdobyli dwa tytuły mistrzowskie (2005, 2006). Czy teraz rozwiąże kłopoty w ataku? Trudno powiedzieć.

GAZETA WYBORCZA

W Gazecie Wyborczej, choć to przecież wydanie prawie długoweekendowe, czwartkowo – piątkowe, niewiele o piłce. Ile wykopie Lewandowski? – zastanawia się Rafał Stec.

Lewandowski od lat mknie wyżej i wyżej, a polscy fani – zniechęceni codzienną tandetą naszej piłki – nadal wątpili. Czy popisy w Lechu Poznań oznaczają, że wybije się w Borussii z fotela rezerwowych? A potem – czy utrzyma pozycję w podstawowym składzie? Następnie – czy aby nie rozbłysnął, jak to u naszych emigrantów bywa, na ledwie parę chwil? Czy podoła również wyzwaniom Ligi Mistrzów? Aż wreszcie – czy nie przelęknie się największych futbolowych firm? Dziś to już on straszy. Kto wie, czy na wyciągnięcie go z Dortmundu nie nalegali także obrońcy Bayernu, których wielokrotnie ostro poturbował – i jeszcze sprawiał, że byli notorycznie karani kartkami. Królem strzelców zostawał i w drugiej, i w pierwszej, i w najwyższej polskiej lidze, w minionym sezonie spotężniał na najlepszego snajpera Bundesligi. Nazdobywał główne trofea w Polsce i Niemczech, przegrany finał dzielił go od triumfu w Champions League. Jego kariera ma pęd wystrzelonej rakiety. Nigdy się w rozwoju nie cofnął, nie zatrzymał, ba, nawet nie zwolnił. Jeśli się nie wywróci, na długo przed zejściem z boiska urośnie do najbardziej utytułowanego polskiego gracza w historii. Najpierw musi uwieść Pepa Guardiolę. Najwybitniejszego trenerskiego debiutanta, niestrudzonego innowatora, który chce, by nieustannie wymyślali futbol na nowo, co oznacza tylko i aż tyle, że stale poszukują detali, które jeszcze poprawią ich grę bez piłki. Przesunięcie się o kilka centymetrów wte lub wewte, decyzja podjęta ułamek sekundy wcześniej, może sprawić, że monachijczycy jeszcze lepiej zapanują nad przestrzenią – dlatego na boisku trzeba myśleć i analizować dane piekielnie szybko. Polerować perfekcję. Guardiola to bezwzględny tępiciel środkowych napastników, bez względu na ich klasę. Z Barcelony wykopał Samuela Eto’o oraz importowanego za gigantyczne pieniądze Zlatana Ibrahimovicia, z Bayernu wypchnął właśnie Mario Mandžukicia, zatem uznał, że wystarczy mu zaledwie jeden rezerwowy snajper, dla którego środowiskiem naturalnym jest pole karne – 36-letni już Claudio Pizarro.

Kolejny tytuł donosi również, że Boruc traci miejsce w Southampton.

Latem przez Southampton przeszło jednak tornado. Klub sprzedał pięciu kluczowych piłkarzy za 92 mln funtów, a szkoleniowiec Mauricio Pochettino przeniósł się do Tottenhamu. Zastąpił go Ronald Koeman, który zatrudnił nowego trenera bramkarzy Davida Watsona. Nowych szefów Boruc nie przekonał, choć w czterech sparingach puścił tylko jednego gola, po samobójczym strzale Graziano Pelle. – Holenderski trener od początku domagał się zakupu bramkarza, chciał sprowadzić kogoś młodszego od Boruca. A Forster może stać w bramce Southampton nawet dziesięć lat, w dodatku jest już doświadczony, grał w Lidze Mistrzów – mówi dziennikarz z Southampton. Anglik jest wychowankiem Newcastle, ale w Premier League nigdy nie grał. Cztery lata temu został wypożyczony, a po dwóch latach sprzedany do Celticu. W Szkocji wygrał rywalizację z Łukaszem Załuską, był najlepszym bramkarzem ligi. W poprzednim sezonie ustanowił rekord szkockiej Premier League – nie puścił gola przez 1256 minut. Na mundialu w Brazylii był trzecim bramkarzem drużyny Roya Hodgsona. Anglicy widzą w nim zawodnika, który może rywalizować z Joe Hartem (Manchester City) o miejsce w reprezentacji. – Rozmawiałem już z Arturem, mam nadzieję, że będzie naciskał na Frasera. Wiem, że to dla niego trudna sytuacja, ale chcę, żeby na każdej pozycji była rywalizacja o miejsce w składzie – mówi Koeman. Boruc wychodził już z większych tarapatów. Gdy dwa lata temu podpisywał umowę z Southampton, ówczesny trener Nigel Adkins widział w nim trzeciego golkipera, który „wzmocni rywalizację o miejsce w pierwszej jedenastce”. Po kilku miesiącach Polak był już jednym z najlepszych piłkarzy zespołu. – Teraz będzie mu bardzo trudno. Ale Southampton musi pozbyć się jednego bramkarza, bo nie ma sensu utrzymywać aż czterech – w kadrze są jeszcze 37-letni Kelvin Davis i 22-letni Paulo Gazzaniga. Według mnie, gdyby Boruc dostał dobrą ofertę, klub nie powinien mu robić problemów. Tym bardziej że umowa Polaka kończy się po sezonie…

W stołecznej GW natomiast Bartek Kubiak relacjonuje walkę Legii z UEFA. Czekamy.

Do środowego wieczora najczęstsze słowa, jakie padały z ust pracowników Legii, to „nie wiemy, czekamy”. W klubowych korytarzach panowała niepewność, ale można było wyczuć, że wszystkim spadł kamień z serca. Legia jako klub więcej zrobić nie mogła. Wytłumaczenia szwajcarskich prawników były wyczerpujące. Wykazali oni jak na dłoni, że sprawa nie jest jednoznaczna. Przed niezależnym organem UEFA prawnicy bronili Legii przede wszystkim na podstawie względów formalnych. Podważali obowiązek wpisania Bereszyńskiego na listę zawodników zgłoszonych. Wykazywali, że piłkarz odcierpiał swoją karę poprzez brak udziału w dwumeczu z St. Patrick’s i pierwszym spotkaniu z Celtikiem. Adwokaci stołecznego klubu wskazali również na sprzeczne przepisy UEFA, podkreślając jednocześnie rażące błędy, które popełnione zostały w piątek przy podejmowaniu pierwotnej decyzji. Choćby taki, że Komisja Dyscyplinarna zebrała się w jednoosobowym składzie, a nie – jak być powinno – trzyosobowym. – Wcześniej sprawa wydawała się oczywista. Kara, choć surowa i nieadekwatna do rozmiaru winy, została nałożona zgodnie z przepisami. Ale jeśli rzeczywiście nastąpiła taka sytuacja, że – jak mówią władze Legii – UEFA popełniła błędy formalne, to sytuacja może się jeszcze zmienić – mówił w rozmowie z PAP mecenas Jacek Kryszczuk. Były członek Wydziału Dyscypliny PZPN wskazał również na jeszcze jeden fakt. – Przesunięcie decyzji UEFA może wskazywać, iż coś się dzieje. Gdyby sprawa była oczywista, werdykt powinien raczej zapaść szybciej. Nie znam jednak akt, więc mogę mówić tylko teoretycznie.

SPORT

Na okładce katowickiego dziennika dziś rządzi lekkoatletyka.

A także Superpuchar – Lewy w cieniu Piszczka.

W wyjściowym składzie Bayernu obok kilku gwiazd zagrało sporo młodzieży i oceniając jej współpracę z Lewandowskim można było odnieść wrażenie, że oglądamy mecz… reprezentacji Polski. „Lewy” zagubiony i osamotniony, do tego doskonale pilnowany przez Sokratisa, który niemal zupełnie wyłączył Polaka z gry. W całym meczu tylko raz Lewandowskiemu udało się zgubić krycie i oddać strzał. W 46 minucie był sam na sam z Langerakiem, ale ten pojedynek przegrał. Borussia prowadziła wtedy już 1:0 po pięknej bramce Henrikha Mchitariana. Co ciekawe, oba gole strzelili piłkarze, którzy rok temu trafili do Dortmundu. Jakby dając sygnał, że po okresie aklimatyzacji to może być ich sezon. Wielkim wygranym meczu jest Łukasz Piszczek. Po poważnej kontuzji przepracował letni okres przygotowawczy i zagrał wybornie. Pewny w obronie, widoczny w ataku. To po jego kapitalnym dośrodkowaniu Gabończyk ustalił wynik meczu, po którym zaczęło się wielkie świętowanie. Bayern nie tylko drugi raz przegrał Superpuchar, ale stracił też Martineza, który na noszach opuścił stadion. Nie można wykluczyć bardzo poważnej kontuzji. Wynik nie zmienia przedsezonowych ocen. Bayern jest wielkim faworytem do mistrzostwa. Ale wiemy też, że Lewandowski bez wsparcia Robbena, Ribery’ego, Goetze i innych gwiazd drużyny, miałby nawet w tak wielkim klubie problem ze strzelaniem goli. Na szczęście oni w lidze będą już grać. 

Jest też niedługa rozmowa z Grzegorzem Krychowiakiem, który od początku opowiada typowe kocopały w stylu: „dla mnie nie są ważne indywidualne akcje. Najważniejsza jest gra zespołowa i zwycięstwo”. Zapewnia, że chciał podnieść puchar, ale nie wyszło. Bardzo dobrze czuje się w Sevilli i cele są jasne – za dużo cytowaliśmy już w ostatnich dniach tego typu rozmów, żeby emocjonować się nimi raz jeszcze.

Na kolejkę ligową zaprasza Ryszard Czerwiec. Mówi m.in. o sędziach. Nawet barwnie, choć znając sposób jego wypowiadania, aż zastanawiamy się, ile od siebie dodał dziennikarz.

– Zawsze możemy ich usprawiedliwiać, że są tylko ludźmi, jak my wszyscy omylnymi, jednak mam wrażenie, że sędziowie nie dojechali jeszcze z wakacji. Tylko w ostatniej kolejce tak dali się we znaki, że trudno nie wyciągać wniosku, że są po prostu bez formy.

Później o Lechu i Lechii:

Lech totalnie zawiódł w europejskich pucharach, nie po raz pierwszy zresztą i mam nawet na ten temat swoją teorię. To jest mocno przereklamowany zespół. Dobry tylko na polską ligę, jednak nieposiadający umiejętności nawet na Ligę Europy. Został skarcony do bólu i w lidze musi szukać ukojenia. Może coś się odmieni w mentalności poznańskich piłkarzy po odejściu trenera Mariusza Rumaka? (…) Lechia dokonywała transferów na chybił trafił. Ktoś położył cegły, ale zapomniał o cemencie, tak budowana jest Lechia. Transferowany z zagranicy Pawłowski ściągany jest z boiska jeszcze przed przerwą, Sadajew zwariował, a najlepszym z lechistów jest wierny od lat temu klubowi Wiśniewski.

Dalej już głównie ligowe zapowiedzi:
– Odrodzony Orlando Sa
– Lech pod wodzą trenera tymczasowego

Robert Warzycha o problemach Górnika.

Łatwo nie jest i skłamałbym mówiąc, że da się od tego kompletnie odciąć. Tym bardziej, że w sporcie zawodowym na każdym kroku są obecne pieniądze (…) Musimy się pozytywnie nakręcać. W najbliższych dniach piłkarze mają dostać w końcu pieniądze, jest też plan wyjścia z tej sytuacji w dalszej perspektywie. Coś pękło, nastąpiło przesilenie i chyba wszyscy mamy przeczucie, że najgorsze już za klubem. Do tego dochodzą deklaracje i wsparcie miasta, a to dla mnie poważna gwarancja. Z drugiej strony, odejście prezesa Waśkiewicza jest stratą dla Górnika. Dzięki niemu jestem w Zabrzu, mam szansę pracować.

Pogodził się pan już z odejściem Zachary?
– Musimy być na to przygotowani. Też słyszę, że ma dostać ofertę, a w sytuacji klubu trudno będzie powiedzieć „nie”. Poza tym kiedy chłopak ma 24 lata i ktoś go chce z ligi lepszej od polskiej, to nie można postawić szlabanu. Tym lepiej, że strzela gole i tak udanie zaczął sezon.

Dalej wypowiada się też prezes Ruchu Dariusz Smagorowicz. Sportowo nie obawia się rywalizacji z Metalistem Charków. Mówi też o tym, dlaczego klub rezygnuje z zatrudniania samych Polaków i znów rozgląda się za granicą, ściągając kolejne nazwiska.

– Nie mieliśmy wyjścia. Do tej pory dobieraliśmy do kadry samych Polaków, jednak wyczyściliśmy już wszystko z krajowej półki, co było do 15 tysięcy brutto. Zresztą nie mamy takich środków i nie chcemy też wyasygnować większych wypłat dla zawodników. Ja muszę twardą ręką wydawać kasę, bo w przeciwnym razie rozjadę klubowy budżet. Jak dawno płacimy piłkarzom na bieżąco i chcemy się trzymać…

Wszystko wyczyszczone z krajowej półki? Nie zostało ani pół zawodnika, nawet w I lidze?

SUPER EXPRESS

Super Express nie nadaje się dziś do czytania, najwyżej do szybkiego przejrzenia. Inauguracja Premier League. Wojciech Szczęsny skacze po pierwszy tytuł – to na początek.

– Na papierze mamy najmocniejszy skład w ostatnich latach. Oprócz Thomasa Vermaelena nie straciliśmy żadnego z kluczowych piłkarzy. Jeśli już ktoś opuścił klub na zasadzie wolnego transferu, to w jego miejsce sprowadziliśmy dobrego zawodnika. Rośniemy w siłę i bardzo mnie to cieszy – ekscytuje się Szczęsny, który w sezonie 2013/2014 dostał Złote Rękawice dla najlepszego bramkarza w Premier League. W poprzednim sezonie podopieczni Arsene’a Wengera zajęli czwarte miejsce. Wprawdzie są w eliminacjach Ligi Mistrzów, ale jednak na Emirates Stadium apetyty są większe. – W ubiegłych rozgrywkach byliśmy trochę jak Dr Jekyll i Mr Hyde, przede wszystkim w defensywie. Z jednej strony w 18 meczach zachowaliśmy czyste konto, ale jak już traciliśmy gole, to od razu kilka. To nie może się powtórzyć w tym sezonie – powiedział Wenger. Przed startem nowego sezonu piłkarska Anglia szalała na rynku transferowym. Wzmocnił się również Arsenal. Chwaleni są Mathieu Debuchy i Calum Chambers, którzy poprowadzili „Kanonierów” do zwycięstwa z Manchesterem City 3:0 w meczu o Tarczę Wspólnoty. – Calum jest bardzo solidny, a ma dopiero 19 lat. Z kolei Mathieu ma ogromne doświadczenie.

Pierre-Emerick Aubameyang zamienił się w Spidermana. To po Superpucharze Niemiec.

Nie tylko Borussia Dortmund zaskoczyła swoim przygotowaniem do meczu o Superpuchar Niemiec. Po strzelonym golu niecodzienny rekwizyt z getrów wyciągnął Pierre-Emerick Aubameyang. Jak się okazało była to maska, która pozwoliła przemienić mu się w… superbohatera! W 62. minucie Aubameyang zdobył gola po dośrodkowaniu Łukasza Piszczka. Na Signal Iduna Park wybuchł szał radości. Jak się okazało Gabończyk był doskonale przygotowany na taką okoliczność. Wyciągnął maskę Spidermana i założył ją na twarz! Co ciekawe, nie była to pierwsza tego typu sytuacja z udziałem 25-latka. Jeszcze kiedy grał w Saint-Etienne zdarzało mu się w ten sposób celebrować zdobyte bramki. Na świecie prekursorem takiego zachowania był Jonas Gutierrez. Argentyńczykowi jednak nikt nie poświęcał takiej uwagi jak Aubameyangowi i jego wyczyny nie spotykały się z tak szerokim odzewem.

I tyle. Koniec. W ramce jeszcze standardowe info o Legii, w której nadzieja umiera ostatnia. A także Uli Hoeness, który odsiaduje wyrok 3,5 roku pozbawienia wolności i jak donosi Bild, codziennie od 9. do 15:30 pracuje w pralnię. Interesujące zajęcie, jak na szefa jednego z największych klubów świata.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Na koniec PS z taką oto okładką:

Henning Berg wchodzi do pokoju. Wita się ściszonym głosem. Tak samo odpowiada na pytania. Jest lekko przygaszony. Jak wszyscy w klubie. Przy Łazienkowskiej 3 wciąż wierzą, że Legia zagra w 4. rundzie eliminacji Ligi Mistrzów. Norweg też. – Kara? Nie zapłaciliśmy rachunku za prąd, a dostaliśmy 20 lat za kratami. Na początek wywiad z trenerem Legii.

Piątkowe przedpołudnie. Walkower dla Celticu. Co pan wtedy pomyślał?
– W delikatnych słowach? Byłem bardzo niemile zaskoczony. Ciężko przyjąć taką informację, kiedy wiesz, że na boisku nie pozostawiłeś żadnych złudzeń przeciwnikowi. Celtic przegrał bardzo wyraźnie w dwumeczu. Zakwalifikowaliśmy się do Ligi Europy, staliśmy przed szansą na fazę grupową Ligi Mistrzów. A potem spada na głowę taka wiadomość.

Jest pan zmęczony tą sytuacją?
– Oczywiście. Ma wpływ na każdego w klubie. Na piłkarzy, na pracowników i na mnie. Wszyscy pracowaliśmy na to, aby znaleźć się w Lidze Mistrzów. Czuliśmy, że jesteśmy w dobrej formie i mamy dużą szansę na awans. Nie godzę się z tym, że przez malutki błąd administracyjny zabierają nam tę szansę. Ja, zawodnicy i moi współpracownicy nic już z tym nie zrobimy. Przyglądamy się działaniom klubu. Wierzę, że decyzję da się odwrócić, bo nie jest ona zgodna z podstawowymi wartościami futbolu. Nie wierzę, że to jest sytuacja, pod którą chce podpisywać się UEFA. Futbol zmierza w złą stronę, jeśli jeden paragraf przekreśla wszystkie trudy. Dzieje się źle, jeśli patrzymy na coś jedynie dwuwymiarowo. Coś jest czarne lub białe. Każde prawo powinno mieć miejsce do interpretacji. Przepis, według którego nas ukarano, nie został napisany dla tego typu przypadku.Trzeba spojrzeć na sprawę z szerszej perspektywy, aby zobaczyć prawdziwy obraz. Jeśli ta kara się utrzyma, to przekaz wysłany w świat będzie fatalny. To zabranie marzeń młodym zawodnikom, którzy ciężko pracują na sukces. Byli u progu spełnienia marzeń. Starszym piłkarzom zabrano ostatnią szansę, aby zagrać w Lidze Mistrzów. Wiem, że klub popełnił mały błąd. Na boisku zrobiliśmy jednak wszystko, co było trzeba i jeszcze więcej. Bereszyński praktycznie wypełnił karę trzech meczów zawieszenia. Mówiliśmy o tym otwarcie w mediach. Grał w Superpucharze i w lidze. W pucharach pauzował. Niczego nie ukrywaliśmy.

To jak przejść na czerwonym świetle i dostać dożywocie? Kara nie jest adekwatna do winy Legii?
– Widzę to inaczej. Przechodząc na czerwonym świetle, zrobił pan to specjalnie. My przez roztargnienie zapomnieliśmy zapłacić rachunku za prąd i dostaliśmy 20 lat za kratami.

Robert Lewandowski w kiepskim stylu zadebiutował w oficjalnym meczu Bayernu. W PS tekst Macieja Szmigielskiego, a później kilka słów komentarza od samego napastnika.

Robert Lewandowski w pierwszym oficjalnym meczu w barwach Bayernu wypadł bezbarwnie. Zgodzi się pan z taką opinią?
– Myślę, że cała drużyna była bezbarwna. Ciężko nam się grało, zwłaszcza w ofensywie. Nie stworzyliśmy sytuacji. Mieliśmy trudne przygotowania, ostatnio męczący tydzień, bo dopiero niedawno kilku zawodników dołączyło do zespołu i już musieli zagrać, co też nie było dla nich łatwe. Myślę, że mimo wszystko Borussia zasłużenie wygrała.

Aż taka przewaga Borussii była jednak niespodzianką.
– 2:0 to wynik zasłużony. My nie mieliśmy żadnych argumentów, żeby przeciwstawić się gospodarzom. Dostawałem sporo wysokich piłek i musiałem walczyć z Sokratisem. Ciężko się przeciwko niemu grało. Jakby piłka była na ziemi, to wyglądałoby to inaczej, ale nie było takich piłek, żeby coś lepszego zagrać. Problemem była też nasza gra skrzydłami. Staraliśmy się grać bokami i prostopadłymi podaniami, ale nie mieliśmy tak za bardzo okazji, żeby to w ogóle potrenować. Do tego Borussia zagrała dobrze taktycznie.

Cała reszta to już ligowa drobnica. Cytowaliśmy, że Genk chce Zacharę. Inaki Astiz z kolei staje przed szansą rozegrania dwusetnego meczu w Ekstraklasie. Antoni Bugajski pisze z kolei o transferze Krzysztofa Danielewicza do Śląska i ominięciu wypłaty ekwiwalentu.

Karol Angielski z Korony za 8 zamiast 72 tysiące złotych, Michał Bartkowiak z Górnika Wałbrzych za 16 zamiast 54 tysiące i Krzysztof Danielewicz z Cracovii za 8 zamiast 160 tysięcy. Śląsk za trzech piłkarzy zapłacił znacznie mniej niż domagają się ich poprzedni pracodawcy, ale prawo jest po stronie wrocławian, którzy w ten sposób zaoszczędzili ponad ćwierć miliona złotych. Te historie mają posmak sensacji, bo kluby uciekają się do różnych sztuczek, by wygrać skomplikowane spory. Cracovii sprzyjał nawet PZPN, który bez żadnego ostrzeżenia z dnia na dzień zmienił przepisy związkowe. Chodzi o paragraf mówiący o tym, że klubowi, który zaproponował swojemu graczowi nowy kontrakt przez ukończeniem przez piłkarza 23 lat, należy się ekwiwalent za jego wyszkolenie nawet gdy ten zmieni pracodawcę. Do tej pory klubowi należał się ekwiwalent tylko w sytuacji, gdy zawodnik nie osiągnął tego limitu wieku, ale od 22 lipca nie ma to już znaczenia. Istnieje podejrzenie, że prawo zostało zmieniono błyskawicznie, bo 26 lipca Danielewicz, który przyjął ofertę Śląska, obchodził 23. urodziny. Pikanterii dodaje fakt, że głosujący za tą pospieszną zmianą Jakub Tabisz jest nie tylko członkiem związkowych władz, ale też wiceprezesem Cracovii. – To czysty przypadek i niefortunny zbieg okoliczności. Pewnie, że byłoby lepiej, gdyby przed wprowadzeniem nowych zasad obowiązywał okres przejściowy, ale w tej sytuacji uznano, że nie ma sensu czekać, bo i tak od dawna to prawo wymagało zmiany – mówi PS Łukasz Wachowski.

Dalej:
– Łukasz Burliga odbudowuje reputację (cytowaliśmy)
– Ruch zacznie zarabiać wracając na swój stadion (wspominaliśmy)
– Brazylijczyk Miranda gotowy do gry w Lechii

Tymczasem na łeb, na szyję leci wartość Eduardsa Visnakovsa, snajpera w dołku.

Napastnik w letnim okresie przygotowawczym więcej podróżował, niż trenował. Pojechał na testy do drugoligowego St. Pauli. Niemcy byli zainteresowani transferem, ale Widzew nie był zachwycony zaproponowaną przez nich ceną – 500 tysięcy euro. Działaczom spadkowicza z ekstraklasy marzyła się kwota przynajmniej miliona euro. Taką mogło zapłacić Torpedo Moskwa, ale Łotysz nie przeszedł pozytywnie testów. Ostatecznie wrócił do Łodzi, gra dla Widzewa, ale zupełnie nie przypomina zawodnika z poprzedniego sezonu. – Być może siedzi mu w głowie fakt, że miał tyle opcji transferowych, a ostatecznie został z nami. Może ma blokadę psychiczną. Po prostu nie wie, na czym stoi i dlatego nie zdobywa bramek – próbuje tłumaczyć kolegę z drużyny Rafał Augustyniak. Trener Włodzimierz Tylak przekonuje, że z dyspozycją Višnakovsa jest coraz lepiej – Widać, że odzyskuje powoli chęć gry. To daje podstawy do optymizmu – twierdzi szkoleniowiec Widzewa. Powodów do zadowolenia nie mają jednak działacze klubu z al. Piłsudskiego. Łotysz w pierwszych dwóch spotkaniach I ligi zagrał tak fatalnie, że nawet kwota, jaką proponował niemiecki drugoligowiec, wydaje się obecnie nieosiągalna. 

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...