Reklama

Łukasz Mazur: Panie Zbigniewie, jestem rozczarowany…

redakcja

Autor:redakcja

14 sierpnia 2014, 15:55 • 10 min czytania 0 komentarzy

Ostatnio kumpel, dosyć zorientowany i znany w światku piłkarskim, zadał mi taką żartobliwą, dwuczęściową zagadkę: czym zajmuje się dyrektor sportowy PZPN? Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że trudno powiedzieć. A tak naprawdę to nie wiem, choć podejrzewam, że niczym. Nikt nie wie, mówi kumpel, ale skoro nikt nie wie czym zajmuje się dyrektor sportowy PZPN to czym, do cholery, zajmuje się jego zastępca?

Łukasz Mazur: Panie Zbigniewie, jestem rozczarowany…

Powyższa zagadka może wydać się bezsensowna i nic nie wnosząca dopóki nie dopasujemy nazwisk. Dyrektor sportowy PZPN to oczywiście Stefan Majewski – tak zajęty tą robotą, że ma dodatkową fuchę w postaci bycia Przewodniczącym Rady Trenerów PZPN. Ciężka ta praca, wręcz wyczerpująca, więc Zbigniew Boniek pomógł biednemu Stefanowi i przydzielił mu zastępcę. Został nim Bogdan Basałaj, człowiek piłki, a jakże. Przy okazji też prywatnie brat Janusza, dyrektora Departamentu Komunikacji i Mediów tegoż PZPN. Ktoś powie, że Bogdan Basałaj to fachura, człowiek otrzaskany w polskiej piłce. I będzie miał oczywiście rację, nie neguję, bo nie śmiem. Ale jako zastępca dyrektora Majewskiego Bogdan Basałaj zajmuje się podobno – jeśli wierzyć mediom – projektem akademii piłkarskiej, a o tym, przy całej mojej sympatii do niego, jako były szef Wisły nie ma prawa mieć zielonego pojęcia. Sprawa więc wygląda tak, że stworzono niepotrzebne, dublujące się stanowisko, wzięto na niego członka najbliższej rodziny prominentnego działacza z najwyższych władz PZPN i przydzielono mu z dupy wzięty zakres kompetencji, niezgodny z jego dotychczasowym doświadczeniem.

Przecież gdyby coś takiego miało miejsce za czasów Grzegorza Laty to media by ówczesnego Prezesa PZPN ukrzyżowały. A teraz cisza, spokój i sielanka (w czym wielka zasługa Janusza Basałaja nota bene). Prawda zaś jest taka, że Boniek po prostu tym stanowiskiem podziękował Bogdanowi Basałajowi za pomoc w kampanii wyborczej. Coś za coś. Ty mi pomogłeś, ja tobie daję robotę. Układ jak układ.

I w tym kontekście – tworzenia fikcyjnych stanowisk dla kolegów – rozśmieszył mnie wywiad na Weszło! z Maciejem Sawickim. Facetem o aparycji zdecydowanie nowocześniejszej niż Zdzisława Kręciny. Tak więc zgodnie z nowym duchem w PZPN, znowu wszystko ładnie, na okrągło i w ogóle pięknie o tym jak to oszczędzają teraz w PZPN. Czytałem i myślałem sobie: co z tego? Co w ogóle mnie jako obywatela, kibica obchodzą ich finanse? Przecież PZPN utrzymuje się sam, nie korzysta z dotacji państwowych, jest quasi prywatną firmą więc co ja mam do ich kasy? Jak chcą niech budują siedzibę, jak nie chcą niech nie budują. Mogą jeździć starym Ikarusem, ale mogą też nowym Mercedesem. Powtórzę: jako obywatelowi nic mi do tego. Nie ja ich utrzymuję, więc nie ja z kasy rozliczam.

Skoro tak śmieszył mnie ten wywiad, to i nie oburzam się na tę fuchę Bogdana Basałaja. Na dzień dzisiejszy wygląda to dla mnie tak, że w wyniku porachunków wewnątrzmafijnych grupa młodych przegoniła starych, przejęła kasę i się dzieli nią oraz stanowiskami. Rozumiem to i się w te ich sprawy nie wtrącam. Ale nie rozumiem, czym się chciał z kolei Pan Sawicki pochwalić, a w konsekwencji czym tak naprawdę może się pochwalić Pan Zbigniew Boniek. Ok, zna Platiniego, to fakt. Zazdroszczę, bo ja nie, a nawet gdyby to ani po włosku, ani po francusku ni panimaju. Ale czym jeszcze? Szkołą trenerów w Białej Podlaskiej? Obozem dla kilkudziesięciu dzieciaków? Jak na tak długi okres rządów to żenująco mało. Zabiegi PR-owe, a konkretów żałośnie mało. Zwłaszcza jeśli porównamy je z budżetem PZPN.

Reklama

Jeśli już miałoby mnie coś zainteresować z finansów PZPN to na przykład ile procentowo pieniędzy przeznacza na wsparcie szkolenia młodzieży w Polsce. Szkolenie w naszym kraju jest bowiem dramatycznie niedofinansowane. Jakiś czas temu na Weszło! pojawił się tekst o belgijskim sposobie na przezwyciężanie kryzysu. I było tam takie zdanie, nie dosłownie, ale w tym sensie, że w Belgii zaczęto wymagać aby młodych szkolili TRENERZY a nie wuefiści. A jak jest u nas? Pisałem kiedyś o tym, że przy oszczędzeniu na trenerach młodzieżowych w biednych (bo w skali europejskiej przecież nawet Legia się do takich zalicza) polskich klubach zawsze będzie gówno, a nie sukces. Żeby godziwie żyć taki trener jest przy okazji wuefistą w szkole i trenerem w dwóch szkółkach prywatnych. Lata od roboty do roboty. Nie ma, bo nie może mieć czasu na indywidualne podejście do dzieciaków. Efekty widzimy potem w eliminacjach do MŚ lub ME. Wyjście było proste, trzeba wpisać do wymogów licencyjnych obowiązek posiadania akademii i przeznaczania na nią określonego procentu przychodów klubu. Rozwiązanie sprawdzone w Niemczech.

I tutaj usłyszałem odpowiedź Zbigniewa Bońka, czemu takiego zapisu nie ma. Nie ma, bo zdaniem szefa PZPZ nie może on zmuszać prywatnych firm do tego w jaki sposób mają wydawać kasę. Przyznaję, większej bzdury nie słyszałem. Czym innym niż zmuszaniem prywatnych firm do wydawania ich kasy w określony sposób są wymogi licencyjne? Ba, są nawet podwójnym zmuszaniem. Bo nie tylko kluby się zmusza (coraz rzadziej prywatne), ale i samorządy. To one ponoszą przecież tak naprawdę ciężar wymogów infrastrukturalnych. Więc sorry ale odpowiedź po prostu głupia. Szkoda się pastwić Panie Zbigniewie, ale w kwestii poprawy jakości szkolenia w Polsce nie zrobił Pan póki co jeszcze nic.

Ale zostawmy kwestie pieniędzy na razie. Do dziś pamiętam dyskusję o uprawnieniach trenerskich, gdy Tomasz Hajto miał zostać trenerem Jagiellonii. Ile było wtedy głosów przeciwnych licencjom trenerskim, ile głosów popierających Hajtę. Nie będę złośliwy i wskazywać palcem nie będę. Większość była zgodna, że pracodawca ma prawo zatrudniać kogo chce i narzucanie mu ograniczeń kojarzy się raczej z minionym ustrojem. I co? Górnik Zabrze zatrudnił Roberta Warzychę jako trenera. Warzycha ma licencję, ale nie europejską. Co więcej, ma za sobą karierę na ławce w kraju, który przynajmniej dzisiaj piłkarsko polskie bagienko mocno przewyższa. Nie wszystkim tytanom polskiej myśli szkoleniowej (ha ha) to w smak, więc do walki ruszył ten, który tak zapracowany jest na stanowisku dyrektora sportowego PZPN, w wolnych chwilach Przewodniczący Rady Trenerów PZPZ, czyli Stefan Majewski. „O większego trudno zucha, jak był Stefek Burczymucha” – pasuje jak ulał w tym przypadku. Najpierw bowiem groził i straszył, więc klub uznał, że mianuje na trenera Józefa Dankowskiego, który licencję ma, a Robert Warzycha będzie managerem / dyrektorem sportowym. Dzielny Stefcio nie poddał się, zaczął Górnikowi i Warzysze grozić śledzeniem, sprawdzaniem i karaniem, jeśli okaże się, że to Robert Warzycha trenuje piłkarzy. Dalej nic, klub się nie ugiął i ani Engela, ani Piechniczka lub któregoś z kolegów nie zatrudnił.

W końcu więc wprowadzono przepis, zgodnie z którym, na ławce podczas rozgrywania meczu może przebywać tylko trener ze swoim sztabem i zawodnicy rezerwowi. Małostkowość czy świństwo? Zmieniono przepis, żeby zrobić jednemu człowiekowi na złość. Człowiekowi, który jako wielokrotny reprezentant Polski trochę swego zdrowia na boisku zostawił. Człowiekowi, którego jedyną przewiną jest to, że nie poduczył się u Stefka Majewskiego, jak trenować. Który nie uczestniczył w bagnie korupcyjnym, jakie – jeśli wierzyć środowisku – umoczyło wszystkich w tym kraju. I dzisiaj biedny Górnik z tym niedouczonym trenerem jest na drugim miejscu w tabeli. Ale ja nie o tym…

Na wszystkie brewerie Majewskiego, włącznie z tą ze zmianą przepisu, pozwolił nie kto inny, a Zbigniew Boniek. Zwłaszcza ta zmiana przepisu mocno go obciąża. Powód jego wprowadzenia był bowiem taki, aby uniemożliwić obchodzenie przepisu o licencjach trenerskich. Udało się. Brawo. Choć przyznaję – dosyć drażni mnie oburzenie Bońka, obywatela Włoch i twarzy firmy bukmacherskiej na fakt obchodzenia przepisów. Wiadomo, że trenerzy to duża siła przy wyborach, więc ich interesów ruszać nie można.

Rozumiem, ja wszystko rozumiem…

Reklama

Trzeba jednak przyznać, że trenerzy to mali goście są. Najbardziej bowiem bandycko – zbójecką instytucją działającą w ramach PZPN jest Piłkarski Sąd Polubowny. Instytucja, która z sądem ma mniej nawet wspólnego, niż Starzyński z Figo. W „sądzie” tym „sędzia” może wyjść na chwilę i po chwili być adwokatem strony (przeżyłem to, widziałem, więc wiem), a wyroki opierają się na nie na prawie, a na ch**u raczej. Przykład ostatni: będąc prezesem Górnika Zabrze rozwiązałem za porozumieniem stron kontrakt z Robertem Szczotem. Górnik w kwestiach finansowych był i jest z piłkarzem „na czysto”. W ramach rozliczeń związanych z rozwiązaniem kontraktu, spółka marketingowa (spółka prawa handlowego), w której Górnik miał 50 % udziałów (pozostałe 50 % miał Allianz) zobowiązana była do zapłaty Robertowi Szczotowi pewnych kwot. W międzyczasie spółka ta upadła. Robert Szczot próbował odzyskać pieniądze od tej spółki na podstawie prawomocnego wyroku sądowego sądu powszechnego. Niestety wobec upadłości podmiotu nie udało mu się to, więc sprytny piłkarz skierował do Piłkarskiego Sądu Polubownego przy PZPN żądanie, aby kwoty te za inny podmiot zapłacił Górnik Zabrze. Biedny rozpłakał się, jak opowiadali mi świadkowie, na rozprawie i PSP orzekł zgodnie z jego życzeniem, że Górnik ma płacić długi innej spółki! Mimo że klub nic piłkarzowi nie zalega! Przecież to skandal, szwindel i chciałbym wiedzieć kto i ile za to wziął! Totalne bezprawie usankcjonowane „powagą” PZPN. Takie rzeczy się dzieją Panie Zbigniewie pod pana rządami! Co Pan na to?

Kontynuując ocenę Pana rządów. Na przykładzie Górnika, bo tak mi jest najłatwiej. W mediach przez kilka ostatnich dni trwał sąd nad Górnikiem, że bankrut, że nie płaci, nie ma przyszłości. Dosyć żenujący spektakl. Górnik otrzymał bowiem licencję na grę w Ekstraklasie. Wielka w tym zasługa uregulowania części zaległości przez mieszkańców Zabrza. Oczywiście przelewu na klub dokonały władze miasta, ale one były tylko narzędziem. Jeszcze większa przy tejże licencji Zbigniewa Waśkiewicza, byłego już prezesa. Facet bowiem wpadł na genialny w swej prostocie pomysł. Zamówił był bowiem w firmie Ernst & Young audyt finansowy klubu. Firma się chętnie podjęła, wyceniła i zaczęła pracę. Zbiegiem okoliczności partnerem w tej firmie jest Krzysztof Sachs, przewodniczący Komisji Licencyjnej. Ot taki drobiażdżek, który raczej Górnikowi nie zaszkodził.

Oczywiście, zaraz usłyszę, że się przewodniczący wstrzymał od głosu przy głosowaniu nad licencją Górnika. Brawo. Ale po co, skoro sprawa była jasna wobec uregulowania zaległości? A jeśli była niejasna, to może jego wstrzymanie się wpłynęło na niektórych członków i ostateczny werdykt? Trzeba też się zastanowić, jak będzie w przyszłym roku, skoro deal z Ernest & Young (a więc i pośrednio z Sachsem) robił Prezes Waśkiewicz. Czy kolejny prezes też będzie musiał za wstrzymanie się płacić? Czy może klub ponownie będzie musiał od tej samej firmy wziąć audyt lub inną usługę? Co jeśli nie weźmie? Czy Pan Sachs też się wstrzyma od głosu? Czy teraz, żeby dostać licencję trzeba będzie kupować usługi od sprawdzonego dostawcy? I co wtedy?

Oczywiście, tak jak Krzysiek Stanowski pisał, politycy z Zabrza zawsze jakieś pieniądze w kieszeniach podatników znajdą, więc Górnikowi upadłość nie grozi. Co najwyżej letarg. Ale są inne kluby bez takich gwarancji. Czy nie pójdą one drogą Górnika i po prostu nie skorumpują członków Komisji Licencyjnej? Wystarczy przecież zamówić trochę usług. Komisja Licencyjna miała być transparentna, miała być narzędziem do naprawy finansów i sposobów zarządzania polskich klubów. Czy jest?

Żona Cezara powinna być poza wszystkimi podejrzeniami…

Jakiś czas temu śląskie media sportowe obiegł news, że oto Zbigniew Boniek przyjeżdża na Śląsk, będzie na czymś, co kiedyś było Stadionem Śląskim i spotka się z prezesami śląskich klubów. Wielkie halo i podnieta. Prezes PZPN błyszczy w mediach, jeździ za granicę, udziela się, a robota leży. Może spotkania w cztery oczy z szefami polskich firm i tłumaczenie im dlaczego warto sponsorować kluby? Spotkanie szefa z szefem zawsze ma inną wagę niż pracownika marketingu z innym pracownikiem marketingu. Zamiast pracować – wiem, że to głupio zabrzmi – w terenie, wsłuchiwać się w problemy polskiej piłki, począwszy od tych najmniejszych klubów, Boniek urządza medialne szopki w stylu Gierka i jego gospodarskich wizyt. Wicie, rozumicie, pomożecie? A dzisiaj to nie Zbigniew Boniek potrzebuje pomocy, a polska piłka. Potrzebuje reform i rozbicia starych układów i mafii z trenerami i Piłkarskim Sądem Polubownym na czele? Co z ustawą o bezpieczeństwie imprez masowych, co z ustawą antyhazardową, co z innymi potencjalnymi ruchami ustawodawczymi, Panie Zbigniewie? Co ze szkoleniem młodzieży, fatalnym stanem finansowych większości klubów ekstraklasy? Co z zamiecioną pod dywan aferą korupcyjną? Co z potencjalnym mordercą (bo każdy pijany kierowca dla mnie to morderca) z podlaskiego PZPN? Jak została zakończona sprawa młodego Grenia?

Jestem zawiedziony dotychczasowymi rządami Zbigniewa Bońka w PZPN. Boniek na pewno jest chudszy niż Grzegorz Lato, wygląda też na to, że mniej wódki pije i ma lepszy wizerunek w mediach. PR, PR, PR. Nie będąc złośliwy, ale prawie jak Donald Tusk. Dużo piany. Jak dla mnie, to niestety jedyna zmiana w stosunku do władz poprzednich. Panie Zbigniewie, jestem rozczarowany.

ŁUKASZ MAZUR

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...