To będzie nieco inny ranking. Pozytywny, przy czym sami nie wiemy, czy tak naprawdę chcielibyśmy się w nim znaleźć. Przed wami zestawienie zawodników, którzy w swoich klubach często są niedoceniani, choć w ostatnim czasie o wiele częściej zespołowi pomagają niż przeszkadzają. Nie ma ich na świeczniku, nie są ulubieńcami mediów, na próżno szukać tych nazwisk w czołówce listy płac, a być może i w dalekosiężnych planach klubu. Gdyby odeszli, pewnie niewielu by płakało. Jednak z różnych względów trudno z nich ostatecznie zrezygnować.
Grają, nie tylko figurują.
7. Przemysław TRYTKO
Niby drewniany, niby toporny. Złośliwi powiedzieliby – więc my również podbijamy tę opinię – że miły Przemek nawet grając w koszykówkę byłby gościem od robienia zasłony, a nie od rzucania. Tyle że Trytko strzela i z różnych względów dość niepostrzeżenie stał się pierwszym wyborem Korony Kielce w przedniej formacji. Nie ma już Korzyma ani Gołębiewskiego, zapowiadany jako duże wzmocnienie Chiżniczenko siedzi na ławie, a kiedy wchodzi, to z reguły na skrzydło. Tak, były zawodnik Polonii Bytom nigdy wcześniej w relatywnie niegłupiej drużynie nie dorobił się równie silnej pozycji. No, chyba że chodzi o okres w Jagiellonii Białystok, gdy wzmocnił plecy ubierając klubowe choinki…
6. Piotr PETASZ
W środowisku piłkarskim ma opinię chłopaka, który ma pstro w głowie i z góry wiadomo, że byłby z niego słaby księgowy. W dużym skrócie: nie zarabia jak piłkarz z Zachodu, lecz dość szybko zachciało mu się jeździć Porsche. 30 lat na karku, za nim pierwszy sezon w Ekstraklasie i mimo że zaczynał w charakterze statysty, z czasem przebił się do wyjściowego składu. Często na boisku sprawia wrażenie skrajnie nieporadnego, na sto metrów prędzej rywalizowałby z babką Kiepską niż Kubą Koseckim, jednak jednego odmówić mu nie sposób. Otóż: lewą nogą mógłby malować obrazy. Ze stojącej piłki kopie tam, gdzie chce – czy to dośrodkowanie, czy strzał. Jemu obojętne. We wszystkich innych umiejętnościach pokraczny, zaistniał wyłącznie dlatego, że w jednym konkretnym elemencie należy do ligowego topu.
5. Krzysztof OSTROWSKI
Wybił się w Śląsku Wrocław, dzięki czemu przed laty trafił do Legii Warszawa. Tam niestety okazał się za krótki, więc przez Widzew Łódź oraz amatorską drużynę w lidze halowej zatoczył koło – znów odnalazł się we Wrocławiu. Oczywiście Ostrowski miał być wariantem przejściowym i pewnie dalej ma nim być. Początkowo spodziewaliśmy się oglądać tydzień w tydzień wiecznie młodego Sochę, teraz z kolei miejsce w składzie zaklepał sobie ponad dekadę młodszy Zieliński, ale wiemy doskonale, że kiedy tylko nadejdzie potrzeba, „Ostry” podniesie się z ławki, nie zaniżając poziomu. Solidna firma, taki poczciwy, użyteczny gracz.
4. Krzysztof KOTOROWSKI
Trzeci z rzędu Krzysztof (może to jakiś znak?) na naszej liście. Ile to już razy pakowano mu walizki, dziękując za te wszystkie lata? Który to już bramkarz miał mu nie dać powąchać murawy? I co, raz na jakiś czas w mającym duże aspiracje Lechu wchodzi sobie taki Kotorowski do bramki i ma frajdę. Jeden się leczy, drugi się leczy, bum – trzeba wołać po Krzyśka. Bo – umówmy się – on między słupkami jest trochę jak Kevin sam w domu. Lekkomyślny, niebezpieczny, momentami naiwny, a i tak najczęściej kończył szczęśliwie, bez szwanku. Miał w życiu wiele szczęścia, jak choćby w pamiętnej przygodzie Kolejorza w Europie, gdy bronił z Juventusem, wiele zawdzięcza Lechowi, natomiast w drugą stronę – chyba jeszcze bardziej. Był pod ręką zawsze wtedy, kiedy go potrzebowali.
3. Krzysztof PILARZ
W tej chwili bezsprzecznie najlepszy zawodnik Cracovii, co rusz ratuje dupę żenującym obrońcom. Niewielu jednak wie, że w czasie, gdy Pasy kopały się w pierwszej lidze po spadku z Ekstraklasy, dla Pilarza szukano zmiennika. Przez pierwszą rundę notował wpadkę za wpadką, zaś bronić zaczął dopiero po tym, jak sprowadzono mu sensownego konkurenta. A wystarczyło przecież, że Skaba zgodziłby się na proponowane przez Cracovię warunki… Dziś na temat pozycji Pilarza w zespole nie ma nawet co dyskutować ani tym bardziej próbować jej podważać, tym niemniej za gwiazdę drużyny nie uchodzi. Zresztą chyba jak żaden inny golkiper w lidze nie gra nogami równie dobrze, co w przypadku zespołu nie unikającego posiadania piłki jest wyjątkowo ważne…
2. Michał KUCHARCZYK
Dobrze wiecie, że nie należymy do grona wyznawców i piewców jego talentu, a i to ujęliśmy delikatnie. Nikt nigdy nie przyjdzie na Łazienkowską „na Kucharczyka”, ale tenże Kucharczyk coraz rzadziej sprawia, że człowieka nachodzi ochota na przedwczesne opuszczenie stadionu. Michał ma w technice takie braki jak szczerbaty w uzębieniu i tego problemu już nie przeskoczy. Ważne natomiast, że nauczył się grać taki sposób, by robić pożytek ze swoich walorów wytrzymałościowo-szybkościowych, jednocześnie nie afiszując się z dośrodkowywaniami, błyskotliwymi prostopadłymi podaniami i tak dalej. Od tego są inni, on jest od zasuwania i bycia w ciągłym ruchu, wychodzenia na wolne pole. A swoje zawsze strzeli, raz na kwartał ładując takie coś, że aż sami się zdziwimy… Jako zawodnik wyjściowej jedenastki, co przecież stosunkowo niedawno było nie do pomyślenia.
1. Piotr WIŚNIEWSKI
Wiśniewski to twarz naszego rankingu. W ligowym przeciętniaku był taki sobie – raz na ławce, raz na placu. Bez szału, bez goli, bez asyst. To znaczy – wszystkiego po trochu, ale zabrakło mu tego „wow”, no i gdyby zajrzeć w metrykę… Pewnie każdy spodziewał się, że wraz z kolejnymi inwestycjami nowych właścicieli Lechii Gdańsk, dla Wiśniewskiego z czasem po prostu musi zabraknąć miejsca. Nie tylko w składzie, na ławce i w szerokiej kadrze również. Tyle że ten, złośliwy, ani myśli się poddać – ochoczo wskoczył do składu, zaczynając nowy sezon z wysokiego „C”. Co będzie dalej? Najprawdopodobniej schemat się powtórzy. Usiądzie na ławie, odczeka, wstanie i pogra.
Fot.FotoPyK