Motywacji Ajaksowi na ten mecz nie mogło braknąć. Przecież w finale Pucharu Holandii były klub Mateusza Klicha ośmieszył stołeczną ekipę, teraz była idealna – i prestiżowa – okazja do rewanżu. Ten jednak nie nastąpił, można wręcz powiedzieć, że Ajax ma kompleks Zwolle. 5:1 nie było, ale mimo wyniku 1:0 różnica między obiema ekipami była widoczna. Zwolle lepiej zorganizowane, łatwiej stwarzające sobie sytuacje, a w tyłach neutralizujące ataki rywali. Ataki, za które między innymi miał odpowiadać Arkadiusz Milik. No właśnie, więc jak poszło jemu?
Polak na pewno nikogo dzisiaj na kolana nie rzucił. Fani Ajaksu uczynili go jednym z kozłów ofiarnych porażki, złośliwości na twitterze pod adresem Arka było całkiem sporo. Dramat, drewno, najgorszy na boisku – rozumiecie tok myślenia. Ale trzeba pamiętać o jednym: Milik to nie jest zawodnik, który słynie z kreowania gry. Nie weźmie trzech obrońców na plecy i nie stworzy sobie sam sytuacji. To typowy napastnik z kategorii tych, którzy żyją z podań, a jak ich nie ma, to niewiele zrobią. Dziś cały Ajax grał słabiutko, organizacja gry kulała, z przodu przypominało to typowe walenie głową w mur, w konsekwencji i Arek nie dostał żadnych podań.
Dlatego – głowy na lód holenderskim fanom. Nawet nazwanie dzisiejszego meczu falstartem w wykonaniu Milika byłoby dużą przesadą. Nie został ściągnięty do Ajaksu, żeby prowadzić grę, a żeby wykańczać akcje, wykorzystywać podania kolegów. Tych natomiast nie dostał dziś wcale. Testu więc nie oblał, bo, by tak rzec, jego egzamin akurat odwołano. Jak spartoli pięć setek w meczu – wtedy śmiało, zawalił swoje obowiązki. Dziś takiej sytuacji nie mieliśmy.