– Zabawne jak historia mojego biznesu, a tak naprawdę biznesu mojej żony, ewaluowała. Kilkanaście lat temu małżonka zapytała czy może prowadzić sieć solariów. Powiedziałem: Tak, masz tu parę złotych. I weszła w ten interes. Okazało się, że w dwóch salonach już stały automaty, w sumie cztery. I ludzie z nich korzystali. Koniec kropka. Cała historia. Przepraszam, jeśli zawiodłem. Nie byłem królem automatów. Jestem przeciwnikiem maszyn, korzystają z nich ludzie chorzy – mówi na łamach Przeglądu Sportowego Jurij Szatałow. Trener Górnika Łęczna opowiada m.in. o tym jak nie czuje się Ukraińcem, jak źle żyło mu się w tym kraju, a nawet winę za niedawne strącenie malezyjskiego samolotu zrzuca na Ukraińców, którzy „nie radzą sobie z sytuacją”. To jeden z kilku najciekawszych materiałów w dzisiejszej prasie.
FAKT
Zaczynamy od Faktu, który na pierwszy rzut oka wygląda dosyć atrakcyjnie. „Lewy pokazał trudny charakter!” – woła pierwszy z nagłówków. Nie daje sobie w kaszę dmuchać, co udowodnił, gdy w czasie meczu z Chivas Guadalajara został brutalnie zaatakowany przez jednego z rywali.
Kilka minut przed końcem pierwszej połowy spotkania „Lewego” sfaulował Jair Pereira (28 l.). Ostre wejście rozsierdziło naszego najlepszego zawodnika. Natychmiast doskoczył do przeciwnika i odepchnął go z całej siły. Doszło do przepychanki, ale sytuację szybko załagodził Franck Ribery (31 l.). Tym razem Lewandowskiemu nie udało się strzelić gola. Bayern wygrał 1:0 po bramce zdobytej przez Claudio Pizarro (36 l.). Po zakończeniu spotkania nasz najlepszy napastnik mógł ukoić nerwy w ramionach mamy Iwony, która przyleciała do USA, by kibicować swojemu synowi. Na trybunach pojawiło się wielu polskich kibiców mieszkających za oceanem, którzy w trakcie spotkania gorąco wspierali Lewandowskiego. Piłkarzy Bayernu czeka jeszcze mecz z gwiazdami ligi MLS. Tournee po USA władze klubu zorganizowały przede wszystkim z powodów finansowych i marketingowych. – Wszystkie najważniejsze drużyny na świecie organizują takie wyjazdy. To jest wielka szansa na pokazanie się kibicom – twierdzi trener Bayernu.
Marcin Robak znów jest Portowcem. Pogoń poinformowała wczoraj, że król strzelców Ekstraklasy, któremu ostatecznie nie udał się wyjazd zagraniczny, podpisał z klubem dwuletni kontrakt. O tym w jednej z ramek. W drugiej o problemach finansowych w Górniku Zabrze.
Kilka dni temu prezydent Zabrza Małgorzata Mańka-Szulik uspokajała na naszych łamach, że sytuacja finansowa klubu wpisuje się w sytuację polskiej piłki, a Górnik ma problemy, jak wiele innych klubów ekstraklasy. Mało prawdopodobne, aby którykolwiek z ligowców był w aż takich tarapatach. Rzeczywisty dług Górnika to ok. 32 milionów złotych, odliczając 7 milionów pożyczki od firmy Allianz – współwłaściciela klubu, który tych zaległości nie zamierza windykować. Na 30 czerwca został zrobiony bilans finansowy. Długi to m.in. 14 milionów wobec byłych i obecnych piłkarzy oraz kadry trenerskiej, 4,5 miliona – US i ZUS, 2 miliony – agenci piłkarscy, 2 miliony – prywatni inwestorzy, którzy pożyczali klubowi pieniądze na procent zabezpieczając swoje finanse cesjami z wpłat za prawa telewizyjne. Na horyzoncie nie widać lepszego jutra. Piłkarze zaczynają tracić cierpliwość. Szerzej zacytujemy ten tekst z PS.
Arkadiusz Milik pracuje pod okiem mistrza? O jego rozwój w Ajaksie dba wielki autorytet Dennis Bergkamp. Polski napastnik zdobył już trzy bramki w okresie przygotowawczym. Mateusz Borek jest tymczasem dumny z Legii. Zacytujmy fragment jego felietonu po meczu z Celtikiem.
Czy jest pan zaskoczony wysokim zwycięstwem Legii w meczu z Celtikiem?
Zaskoczony to złe słowo. Jestem dumny z bardzo dobrego występu i wysokiego zwycięstwa polskiej drużyny z renomowanym rywalem. Już po losowaniu miałem pozytywne przeczucia. Celtic to wielka marka, ale daleko im do drużyny z Borucem, Żurawskim, Nakamurą czy Samarasem. Poza tym Legii dobrze się gra z rywalami o przewidywalnym stylu. Cieszyłem się, że nie trafili na Steauę Bukareszt, Dinamo Zagrzeb czy Partizan Belgrad. To są zespoły grające techniczną piłkę, z którą legioniści mogliby sobie nie poradzić. Nie od dziś wiadomo, że kluczowymi postaciami w Legii są Radović i Kuciak. Po raz kolejny Rado „zrobił mecz”, dał drużynie wielką jakość. To było bardzo ważne zwycięstwo, ale nie popadajmy za wcześnie w euforię. Cały czas nie jestem do końca przekonany do koncepcji trenera Berga. Poczekajmy na jego weryfikację. Jeśli wejdzie do Ligi Mistrzów, zapisze się złotymi zgłoskami w historii klubu. Jeśli legioniści zagrają w Lidze Europy, to wtedy porównamy jego dokonania z Janem Urbanem i Maciejem Skorżą. Awans do IV rundy jest na wyciągnięcie ręki, nie wyobrażam sobie braku awansu. Dodatkowym atutem legionistów przed rewanżem będzie stadion w Edynburgu. Na Celtic Park, gdzie zazwyczaj grają The Bhoys, atmosfera jest niesamowita. Nawet jeśli Celtic gra słabiej, to doping kibiców niesie ich niesamowicie. Teraz Szkoci muszą sobie radzić na obcym boisku. Kluczowe w przypadku walki o awans do Ligi Mistrzów będzie dla Legii losowanie kolejnej fazy.
Na kolejnych stronach tematy ligowe:
– Jagiellonia nowym liderem po kolejnej wygranej
– Wiśniewski bohaterem Lechii.
– Paweł Brożek niepewny gry z Lechem.
No i Michał Globisz walczący o odzyskanie wzroku. Przejmująca rozmowa.
Jednak szansa się pojawiła.
– Wychodząc ze szpitala, usłyszałem: Musi się pan pogodzić, tak już będzie. Przypadkowo syn sąsiada znalazł w internecie, że w Pekinie jest klinika okulistyczna, w której leczy się takie schorzenia. Ryzyko było żadne, więc napisaliśmy maila z historią mojej choroby. Odpisali, że są zainteresowani przypadkiem i kwalifikuję się na zabieg. Lecę 17 sierpnia, a zabieg ma potrwać trzy tygodnie. Mówią, że po miesiącu nastąpi pierwsza poprawa wzroku. Po kolejnych dwóch kolejna.
Co by pan chciał zobaczyć?
– Mecz w telewizji, przeczytać książkę czy gazetę. Przy życiu trzyma mnie zabieg w Pekinie. Żyję nadzieją, choć polscy specjaliści powiedzieli, że nie mam szans na odzyskanie wzroku. Ale Chińczycy to Chińczycy.
GAZETA WYBORCZA
W Gazecie stołecznej tylko jakieś strzępki. Na dole ostatniej strony pewien truizm: „Lech wciąż nie jest gotowy na puchary”. Ma zespół tak słaby, że nie jest w stanie radzić sobie z rywalami z Europy o klasę gorszymi od siebie. Jak to możliwe? – zastanawia się poznański korespondent.
Sytuacja w tym roku różni się jednak od zeszłorocznej. Wtedy Lech przegrywał z Litwinami po katastrofalnej grze, a zespół pogrążał się w chaosie. Teraz przegrał z Estończykami czy Islandczykami po meczach, w których grał o klasę czy nawet dwie lepiej. Przez większość meczu w Gardabaer na Islandii istniała na boisku tylko jedna drużyna – Lech. Poznaniacy stworzyli kilkanaście dogodnych okazji bramkowych i przegrali po golu niemal samobójczym, który wziął się z fatalnego nieporozumienia Marcina Kamińskiego z bramkarzem Jasminem Buriciem. Dwa tygodnie wcześniej w Tallinnie było tak samo – wtedy również Lech przeważał i przegrał po tym, kiedy Maciej Wilusz dał się ograć jak junior pod swoją bramką. Okoliczności porażek Lecha są inne niż przed rokiem. Ich wymiar i zażenowanie – podobne. Trener Mariusz Rumak protestuje przeciwko używaniu słów “kompromitacja” właśnie dlatego, że Lech wyraźnie dominował w przegranych meczach i jeszcze nie dał się wyeliminować z rozgrywek. – Puchary to dwumecz – podkreśla, twierdząc, że w rewanżu ze Stjarnan jego piłkarze sobie poradzą. Tak powinno być, bo różnica w umiejętnościach graczy Lecha w porównaniu z rywalami z Estonii czy Islandii jest teoretycznie bardzo duża. Tym bardziej jednak niewytłumaczalne i nieracjonalne są wyjazdowe przegrane z takimi słabeuszami. Zwłaszcza że pierwsza połowa rewanżowego meczu z Estończykami, spore fragmenty pojedynku z Piastem Gliwice czy pierwsza część spotkania z Górnikiem Zabrze pokazują, iż w drużynie Rumaka drzemie spory potencjał. Na Islandii ten potencjał został kompletnie zaprzepaszczony, nie ujawnił się nawet przez chwilę. Mariusz Rumak wciąż nie potrafi wykrzesać z piłkarzy Lecha siły, która w nich drzemie. Udaje się to sporadycznie, jak wiosną 2014 roku. Lech zbyt często ponosi porażki, które przeczą logice. Sam szkoleniowiec przyznaje, że takie “niewypały” jak na Islandii mogą się przydarzyć raz na kilkanaście meczów. Lecha spotykają znacznie częściej.
Musimy posiłkować się zaglądając do GW stołecznej. Co dalej z Dwaliszwilim?
Dwaliszwili w Gniewinie jako jedyny z całej drużyny mieszkał w pokoju sam, a zgrupowanie zakończyło się w mało przyjemny sposób. Mimo, że zawodnik stawił się w hotelowej recepcji przed planowanym czasem odjazdu, to autokar z drużyną na pokładzie do Warszawy ruszył już wcześniej bez niego. Po kilkunastu minutach zawrócił, to niesmak pozostał. – To była bardzo przykra sytuacja, która nigdy nie powinna mieć miejsca. Wszystko zostało jednak szybko wyjaśnione i mogę zapewnić, że było to tylko fatalne nieporozumienie, kompletny przypadek – mówił Sokołowski. 19 lipca, po ponad pięciu miesiącach przerwy, Dwaliszwili wrócił do wyjściowej jedenastki Legii – zagrał od pierwszej minuty w inaugurującym dla mistrzów Polski ligę spotkaniu z GKS Bełchatów. Berg wystawił w tym spotkaniu zmienników, skład był eksperymentalny, Gruzin ustawiony został za grającym najbliżej bramki bełchatowian Piechem. Współpraca, która z założenia miała napędzać ofensywne poczynania Legii, istniała jednak tylko teoretycznie. Dwaliszwili często schodził po piłkę, zastawiał ją, ale na palcach jednej ręki można policzyć wynikające z tego akcje tworzące zagrożenie pod bramką gości. Nie był czołgiem, nie był choćby haubicą, zszedł po 45 minutach, Legia przegrała 0:1. I wygląda na to, że tak kończy się półtora roku Dwaliszwilego w Legii. Wygląda, a nie kończy, bo niewykluczone, że piłkarz wybierze jednak wysoką pensję w Warszawie, a nie grę na Cyprze, w Kazachstanie, Azerbejdżanie czy Serbii. Ostatnio słychać, że Dwaliszwili ma propozycję z Partizana Belgrad, ale ta pod względem finansowym nie dorównuje temu, co piłkarz ma w Warszawie. Ten waha się, czy ofertę przyjąć i odejść w najbliższym czasie, czy też podjąć ryzyko i poczekać na lepszą. Nikt jednak nie daje gwarancji, że ta nadejdzie.
W tekście dokładne streszczenie całej jego sytuacji, ale koniec końców brakuje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie postawione w tytule. Dalej nie wiemy co Dwaliszwilim. Brak konkretów.
SPORT
Okładka Sportu.
Omijamy dwie strony sprawozdań z wczorajszych meczów. Dalej tekst o Dominiku Sadzawickim. Kilkanaście tygodni wstecz nie łapał się do składu na mecze z Okocimskim Brzesko czy Stomilem Olsztyn, dziś może zagrać przeciwko Miroslavowi Radoviciowi.
Nawet tato Dominika w pierwszej chwili nie krył zdziwienia takim awansem syna. Ale Robert Warzycha musiał u dwudziestolatka dostrzec jakiś błysk. Nie tylko pozytywnie zaopiniował pomysł transferu i podpisania kontraktu, ale włączył go od razu do meczowej osiemnastki na inauguracyjny mecz z Cracovią. Pech Oleksandra Szeweluchina otworzył młodziakowi szansę ekstraklasowego debiutu (…) W minioną niedzielę Sadza przeszedł prawdziwy chrzest bojowy. Przez godzinę radzić sobie musiał z Łukaszem Teodorczykiem. Wyszło nieźle, choć raz poznaniakowi udało się urwać młodemu obrońcy.
Tekst do przeczytania, ale nie jest to temat, który kogokolwiek powali na kolana. Strona kolejna: Szewczyk i zaczarowana bramka w Gliwicach. O co chodzi? Jedna z nich ponoć jest pechowa.
Jedna z bramek na stadionie w Gliwicach jest pechowa dla piłkarzy Niebieskich. W dwóch meczach piłka w dziwny sposób nie wpadła do bramki. – To wbrew prawom fizyki – dziwi się trener Jan Kocian (56 l.). Zarówno w meczu z FC Vaduz, jak i w spotkaniu z Esbjerg piłkarze Ruchu byli pewni, że piłka wpadnie do bramki. Dwukrotnie jednak stawało się inaczej. – Niestety, ta bramka jest chyba zaczarowana, bo podobnie jak w meczu z Vaduz piłka była prawie w siatce, ale do niej ostatecznie nie trafiła. Na dodatek odbiła się wbrew prawom fizyki – dziwił się trener Jan Kocian. Także Michał Szewczyk (22 l.), który strzelał i piłka uderzyła w słupek, nie mógł uwierzyć, że nie było gola. – Widziałem piłkę w bramce. Naprawdę wielka szkoda, że piłka źle się odbiła, zabrakło centymetrów. W szatni z chłopakami mówiliśmy, że coś jest nie tak z trawą przed bramką, bo piłka nieszczęśliwie dla nas się odbija.
Dalej artykuł o porażce Lecha. Nic ciekawego, z wyjątkiem opinii byłego piłkarza Kolejorza. Piotr Mowlik uderza w Rumaka: – Rumak to bajkopisarz. On pięknie mówi na konferencjach, ale nic z tych słów nie wynika. Wziął to chyba od Bakero, który też tylko gadał, a wyniki miał kiepskie. Uważam, że Lech nie potrzebuje wzmocnień, bo na wielu pozycjach ma lepszych piłkarzy niż Legia.
Na koniec sprawdźmy, co się dzieje w Bielsku. Borecki odchodzi czy nie odchodzi? Mimo złożonej rezygnacji, ma trzymiesięczny okres wypowiedzenia i przez ten czas nadal będzie pracował.
Brzmi to dziwnie, ale właśnie transfer napastnika Korony okazał się ostatnią rzeczą, pod jaką podpisał się były już sternik “górali”. A potem zrezygnował bo… nie był przekonany, czy pozyskanie z Korony Kielce zawodnika, i zaoferowanie mu 40 tysięcy złotych pensji miesięcznie, jest dobre! Wprost przeciwnie, nie pochwalał ustanowienia komina płacowego w klubie. Żaden bowiem z piłkarzy Podbeskidzia nie zarabia tyle, co nowo pozyskany zawodnik. Tymczasem na taką pensję piłkarza zgodziła się firma Murapol, która zresztą będzie w całości opłacać jego trzyletni kontrakt. Nie jest tajemnicą, że niezbyt przychylnym okiem na całą sytuację spogląda rada nadzorcza spółki. Przypomnijmy, że w jej skład wchodzą Michał Sapota z Murapolu, a także Zbigniew Szymański i Jan Wnuczek, którzy reprezentują miasto. Na godz. 10.00 w piątek zaplanowano posiedzenie tejże rady. Być może po nim poznamy nazwisko nowego prezesa.
SUPER EXPRESS
Naprawdę nie chcecie wiedzieć, co słychać dziś na łamach Super Expressu, ani co jest motywem przewodnik piłkarskiej części wydania. Tak, tak. Oczywiście żałosna wojenka państwa Terleckich. – Ojciec sprzedał mnie jak konia – robi nam się z tego coraz bardziej żenujący spektakl.
Terlecki senior w “Super Expressie” twierdził, że płacił wysokie czesne (40 tys. dolarów) za studia syna w Ameryce. Maciej jednak jest innego zdania. – To bzdura. Chodziłem do publicznej szkoły, a potem sam płaciłem za swoją naukę. To samo mój brat, a siostra miała stypendium. To nie on na mnie łożył, tylko ja na niego. Kiedy przechodziłem do Anderlechtu Bruksela, dostałem 20 tysięcy dolarów za podpis. Ojciec zabrał mi wszystko i od razu pojechał do salonu BMW samochód sobie kupić. Jak konia pociągowego mnie sprzedał. Potem powiedziałem, że to mój samochód, bo za moje pieniądze. Ale nie chciał go oddać. Tak właśnie żył. Lubił mieć przy sobie, jak on to mówił: “cash”. Drogie zegarki, luksusowe samochody – to uwielbiał – opowiada “Super Expressowi” Maciej Terlecki. Zdaniem syna legendarnego piłkarza, Terlecki senior nie pracuje od 15 lat.- Narobił nam długów, a teraz oczernia mnie i mamę, która przez lata wstawała o 3 rano i chodziła sprzątać, żeby spłacać jego długi. Pamiętam, jak mama zasuwała w pocie czoła, a on spał do 14. Potem go usprawiedliwiała, że przecież ma depresję. Teraz mama przez niego ma na głowie komorników i potężne długi. Tyra za 985 złotych miesięcznie, od 7 do 16. A teraz ją i mnie opluwa człowiek, który bimbał całe życie – mówi rozgoryczony. Maciej twierdzi, że wielokrotnie starał się pomagać ojcu. Bezskutecznie. – Długo walczyłem, żeby było mu jak najlepiej, teraz straciłem cierpliwość. Pamiętam, jak gotowałem zupę, a potem jechałem z nią do niego. Trzy razy załatwiałem mu pracę.
W ramkach typowe relacje ligowe:
– Jagiellonia wygrała dla trenera
– Wiśniewski zbił Piasta.
No i na koniec kilka zdań o kolejnym wyjazdowym blamażu Lecha, z wypowiedziami Szymona Pawłowskiego. Tylko to tytułowe „sfrajerowaliśmy”. Brzmi jakby trochę nie po polsku.
Kolejny raz sfrajerowaliśmy – nie owijał w bawełnę Szymon Pawłowski. – Trudno nam strzelić gola, ale sami sobie je strzelamy regularnie – mówił kilka minut po zakończeniu meczu wściekły trener Mariusz Rumak. Jego piłkarze mimo dużej przewagi przegrali po koszmarnym nieporozumieniu na początku drugiej połowy. – Mam do siebie żal i do „Kamyka”, bo to nie miało prawa się wydarzyć – mówił Burić. – On powinien wybić piłkę albo ją zablokować. Albo ja powinienem ją złapać.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Chyba nie jesteśmy w temacie, ale Majka znów gdzieś pedałuje.
Na stronie drugiej i trzeciej obszerny wywiad z Michałem Globiszem. Między innymi o wspomnieniach, które żyją w jego głowie. Tych piłkarskich, związanych z sukcesami:
– Najpierw słyszę. Ostatni gwizdek sędziego w finale mistrzostw Europy do lat 18 w 2001. Do 89. minuty było 1:1, niemal całą drugą połowę graliśmy w dziesięciu i już czekałem na dogrywkę. Wtedy bramkę zdobył Łukasz Madej, a zaraz trzecią dołożył Wojtek Łobodziński. Po ostatnim gwizdku oszalałem ze szczęścia, wyleciałem z ławki rezerwowych i zacząłem robić zdjęcia chłopakom. Chciałem utrwalić radość. Drugie wspomnienie to koniec meczu z Brazylią w mistrzostwach świata do lat 20 w 2007. Wygraliśmy 1:0 po golu z wolnego 17-letniego wtedy Grześka Krychowiaka. Wyznaczony był Krzysiek Strugarek, ale Krycha zabrał mu piłkę i kopnął nad murem. Widzę też zwycięstwo chłopaków z rocznika 1982 z Anglią 1:0 na Tottenhamie. I 3:2 z Czechami w półfinale mistrzostw Europy do lat 16 w 1999. Dzień przed meczem dwóch zawodników zachowało się, krótko mówiąc, nieprofesjonalnie. Powiedziałem, że jeśli nie wygrają, wywalę ich z zespołu. Strzelili wszystkie gole, a jeden biegł przez pół boiska…
Górnik stoi nad przepaścią. Ma 14 milionów długu. 650 tysięcy wisi Adamowi Nawałce.
W Górniku przejrzeli na oczy i rozpoczęli wprowadzanie planu naprawczego. Za gaszenie pożaru miał być odpowiedzialny Waśkiewicz. Poradził sobie połowicznie. Właściwie tylko delikatnie zahamował wzrost ogromnego długu. Kiedy przychodził do klubu, kadra liczyła aż 39 piłkarzy. Zaczęło się redukowanie zatrudnienia. Budżet płacowy wynosi obecnie nieco ponad 500 tys. zł miesięcznie. Zmniejszył się z poziomu 950 tys. Wszystkie transfery wykonane przez klub w letnim oknie transferowym były bezgotówkowe. Agenci nie otrzymywali prowizji. W umowy piłkarzy wpisano natomiast 20-procentowy zysk dla menedżerów z przyszłych transferów. Zrezygnowano z takich piłkarzy jak Maciej Korzym. Były napastnik Korony chciał grać przy Roosevelta. Żądał jednak 200 tysięcy za podpisanie umowy. Na to Górnika nie było absolutnie stać. Jakim cudem klub otrzymał licencję? Komisja ma czyste ręce. Zabrzanie uregulowali potrzebne papiery kosztem 6 milionów złotych. 4,5 miliona poszło na wypłaty. Wszyscy piłkarze musieli podpisać zgody na rozłożenie długu. Najtrudniej było przekonać tych, których już nie ma – Prejuce’a Nakoulmę i Pawła Olkowskiego. Dali się namówić po terminie. Część należności otrzymał selekcjoner reprezentacji Polski Adam Nawałka – 350 tys. zł. Górnik musi wypłacić mu jeszcze 650 tys. Największe zaległości są w stosunku do zawodników od wielu lat grających w Górniku, Adama Dancha i Mariusza Magiery. Sięgają 700 tysięcy. Zbigniew Waśkiewicz nie chciał oficjalnie komentować sprawy.
Zuchwały wirtuoz. Na tak odważny tytuł zasłużył ponoć Tomasz Zając, wchodzący do składu Wisły Kraków, który zdaniem Przeglądu Sportowego gra jak legenda – Tomasz Frankowski.
Techniką Tomasz imponował zawsze. – Chłopcy z pierwszej drużyny przychodzili do klubu wcześniej, żeby popatrzeć na jego grę. Przez cały trening zakładał siatki kolegom starszym o kilka lat. Mówiliśmy o nim mały Messi – wspomina Wojciech Kardas ze Świtu Krzeszowice, gdzie Zając stawiał pierwsze kroki jako piłkarz. W 2010 roku trafił do Kmity Zabierzów (…) Tomek uczył się dobrze do czasu, gdy piłka zaczęła go pochłaniać aż za bardzo. W przyszłym roku czeka go poprawka matury z matematyki. Dziadek Stanisław zastępował mu ojca. Jako kibic Wisły koniecznie chciał, by Tomek zagrał kiedyś w koszulce z białą gwiazdą na piersi. – Wspólnie oglądaliśmy w telewizji i słuchaliśmy w radiu relacji z meczów Wisły. Moje pierwsze wspomnienia związane są z okresem, kiedy grała z Parmą, Schalke i Lazio.
W ramkach:
– Celtic priorytetem, więc w lidze rotacja
– Brożek mecz z Lechem zacznie na ławce
– Bieda w ofensywie Lecha. Może nie zagrać Teo.
Lechiści pokazali moc w meczu z Piastem.
Trener Piasta Angel Perez Garcia pytany przez nas przed meczem, czy z Lechią zagra odważniej i ofensywnie, odpowiedział, że dla niego najważniejsza jest obrona. Zgodnie z taką filozofią, po raz drugi w tym sezonie ekipa z Gliwic zagrała tylko jednym wysuniętym napastnikiem, którym był Ruben Jurado. Jak można się było spodziewać miało to przełożenie na okazje dla gospodarzy, którzy w pierwszej połowie oddali jeden celny strzał. Na ich szczęście było to strzał dający wyrównanie. Zanim do tego doszło to goście z Gdańska prowadzili i osiągnęli taki wynik w bardzo łatwy sposób. Środkowy obrońca Lechii Rafał Janicki posłał długą piłkę do której doszedł Piotr Wiśniewski. Zawodnik gości uciekła Janowi Polakowi i bez problemów zdobył bramkę. Wcześniej nic się nie zanosiło na gole, bo obydwie drużyny grały niemrawo. Drużyna z Gdańska nie nacieszyła się jednak prowadzeniem zbyt długo. Trzy minuty po golu, po akcji Klepczyńskiego prawą stroną, Ruben Jurado najwyżej wyskoczył do piłki i pokonał swojego niedawnego klubowego kolegę – Dariusza Trelę. Obecny bramkarz Lechii oprócz wyciągnięcia piłki z bramki nie miał zbyt wiele do roboty. – Chcieliśmy wyjść jak najwyżej pressingiem, ale z niczego straciliśmy gola. Całe szczęście, że szybko odpowiedzieliśmy. Jedyne czego się obawiam, to boków Lechii, bo są ich siłą i musimy na to uważać – mówił po pierwszej połowie obrońca Adrian Klepczyński.
Z większych materiałów mamy wspomnianą rozmowę z Jurijem Szatałowem, który podkreśla: „nie jestem Ukraińcem”. Kiedyś był natomiast… królem jednorękich bandytów. Albo nie był?
– Zabawne jak historia mojego biznesu, a tak naprawdę biznesu mojej żony, ewaluowała. Kilkanaście lat temu małżonka zapytała czy może prowadzić sieć solariów. Powiedziałem: Tak, masz tu parę złotych. I weszła w ten interes. Okazało się, że w dwóch salonach już stały automaty, w sumie cztery. I ludzie z nich korzystali. Koniec kropka. Cała historia. Przepraszam, jeśli zawiodłem. Nie byłem królem automatów. Jestem przeciwnikiem maszyn, korzystają z nich ludzie chorzy.
Wie pan, że ta choroba toczy dużą część ekstraklasy?
– Hazard to uzależnienie, jak wódka czy narkotyki. Tępię to zjawisko jak mogę, ale naprawdę trudno stwierdzić, że ktoś ma z tym problem, jeśli się go nie przyłapie na gorącym uczynku. Dlatego zawodnicy borykający się z tym uzależnieniem sami muszą podjąć walkę. Staram się nie wchodzić w czyjeś życie prywatne, chyba że ktoś sam poprosi o pomoc.
Piłkarz, który za często robi wślizgi nadal musi u pana przynosić ciasto na treningi?
– Już nie. Tak się działo, kiedy trenowałem Polonię Bytom. Szkoda było karać chłopaków finansowo, kiedy czasem i pół roku nie otrzymywali wypłat, więc za wślizgi kupowali ciasta. Trzeba było się postarać. Pojechać do sklepu, zamówić, przywieźć. Czasem i dwa razy w tygodniu. Dlaczego akurat ciasto? Lubię słodycze i należałem do grupy korzystającej z tej formy karania.
Ciekawy wywiad, nietypowy, zwłaszcza gdy rozmowa schodzi na tematy nieco bardziej polityczne, a Szatałow obciąża Ukraińców odpowiedzialnością za katastrofę malezyjskiego samolotu.
Na koniec warto rzucić okiem na rozmowę z Adamem Kokoszką, który miał grać w Beitarze Jerozolima, a ostatecznie mu to rozradzono i trafił do Torpedo Moskwa.
Pisano, że przesądzone jest pana przejście do Beitaru, tymczasem gra pan w Torpedo. Skąd ta wolta?
– Osoba, która pilotowała transfer do w Izraelu, odradziła mi przejście tam.
Dlatego, bo piłkarze tam strajkowali, że im nie płacą?
– Teraz w wielu miejscach są problemy z regularnymi wypłatami. Ale dobrze, że tak się stało, bo wiadomo co się dzieje w tym kraju. Gdybym podpisał kontrakt w Izraelu, to może musiałbym stamtąd wyjechać.
Rosyjskie kluby kojarzą się z dużymi pieniędzmi od oligarchów, ale jak patrzę na waszą kadrę, to nazwiska nie rzucają na kolana.
– Wiem, że działacze jeszcze pracują nad transferami, ale faktycznie nie mamy gwiazd. Dla beniaminka najważniejszy jest kolektyw. Ale mamy realistycznie postawione cele, chodzi po prostu o to, by się utrzymać. Nie wiem, ile wynosi budżet, ale klub nie ma bardzo bogatego sponsora, jest na utrzymaniu miasta, choć wiem, że kogoś szukają. To jednak klub z tradycjami, ale na pewno nie ma tu tak wielkich pieniędzy, jak gdzie indziej.