Reklama

Kamień z serca! Teraz czekamy, by Lech naprawił swoje błędy

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

24 lipca 2014, 11:03 • 13 min czytania 0 komentarzy

Piłkarze w Polsce mają dobrze. Chyba nawet za dobrze. A jak Polak ma dobrze, to po prostu przestaje mu się chcieć. Dochodzi do wniosku, że nie ma sensu się dalej trudzić, bo to, co osiągnął w zupełności mu wystarczy. Nie ma parcia na więcej. Więc polskiemu piłkarzowi nie chce się zostać po treningu i oddać trzydziestu dodatkowych strzałów. Albo wykonać trzydzieści dośrodkowań. Kasa starcza na godne życie, więc po co się męczyć – pisze dziś w „Fakcie” i „Przeglądzie Sportowym” Andrzej Iwan. Zapraszamy na czwartkową prasówkę.

Kamień z serca! Teraz czekamy, by Lech naprawił swoje błędy

FAKT

Startujemy w sposób oczywisty – Faktem i Legią.

Image and video hosting by TinyPic

Co się pisze o wygranej mistrzów Polski?

Reklama

Udało się. Mistrzowie Polski po słabym meczu wygrali na wyjeździe z St. Patrick’s 5:0 i awansowali do następnej rundy eliminacji do Ligi Mistrzów. Z wyniku można się cieszyć, ale jeżeli piłkarze Legii chcą wyeliminować Celtic, to będą musieli zagrać o wiele lepiej. – Gdybyśmy odpadli, to byłby wielki wstyd: dla klubu, dla piłkarzy, dla trenera – mówił w przedmeczowej rozmowie z TVP pomocnik Legii, Helio Pinto (30 l.). I rzeczywiście piłkarze mistrza Polski zaczęli spotkanie z St. Patrick’s tak, jakby za wszelką cenę chcieli tego wstydu uniknąć. Próbowali grać szybciej i wcześnieh odbierać przeciwnikowi piłkę niż w pierwszym meczu.

Southampton chce się pozbyć Boruca? Bardzo możliwe.

Czy Artur Boruc (34 l.) odejdzie latem z Southampton? Ta perspektywa staje się coraz bardziej realna. Bramkarz, który w poprzednim sezonie był jednym z najważniejszych ogniw zespołu Świętych, nie cieszy się tak dużym zaufaniem nowego menedżera Ronalda Koemana (51 l.), jak jego poprzednika Mauricio Pochettino (42 l.). Najlepszym dowodem na to jest fakt, że holenderski szkoleniowiec próbuje kupić z Celtiku Glasgow Frasera Forstera (26 l.). (…) – Na dziś Polak jest numerem jeden. Ale jeśli przyjdzie Forster, on będzie bronił, a Boruc będzie jego zmiennikiem – nie ma wątpliwości Gordon Simpson, dziennikarz „Daily Echo”, piszący o angielskim zespole. Na niekorzyść reprezentanta Polski przemawia również to, że nowym trenerem bramkarzy Świętych został Dave Watson (40 l.), świetnie znający Forstera z kadry Anglii. To właśnie on zarekomendował Koemanowi Forstera jako najlepszego kandydata do sprowadzenia na St. Mary’s Stadium.

Image and video hosting by TinyPic

Andrzeja Iwana zacytujemy przy okazji Przeglądu Sportowego, tutaj spójrzmy natomiast na tekst, jak PZPN grozi Górnikowi.

W Zabrzu muszą uważać, bo PZPN, który wcześniej zabronił Robertowi Warzysze (51 l.) z powodu braku licencji zasiadania na ławce trenerskiej, bacznie patrzy na to, co dzieje się w górnośląskim klubie i kto pociąga za sznurki przy prowadzeniu zespołu. Podczas poniedziałkowego meczu Górnik – Cracovia dziennikarze zaobserwowali, jak Robert Warzycha kilkakrotnie rozmawia przez komórkę. – Dzwoniłem do żony, bo akurat wylatywała z USA, a także do teściowej, bo jest chora. Między innymi był też telefoniczny kontakt z ławką – przyznawał po spotkaniu z uśmiechem dyrektor sportowy Górnika. PZPN-owi nie podoba się taka sytuacja. – Dla nas sytuacja jest jasna. Pierwszym trenerem Górnika jest Józef Dankowski. To on zasiada na ławce, wypowiada się na konferencjach i prowadzi zajęcia. Jeżeli ktoś kogoś chce oszukać, to na niego spada za to odpowiedzialność moralna. My nie jesteśmy policjantem czy instytucją śledczą, żeby wszystko sprawdzać, ale jeśli będą do mnie dochodziły sygnały o nieprawidłowościach, to Górnik musi się liczyć z poważnymi sankcjami. Jedną z ich może być wstrzymanie czy nawet cofnięcie licencji trenera Dankowskiemu – mówi bez ogródek Stefan Majewski (58 l.).

Reklama

Co poza tym?
– Vasconcelos mocno wierzy w awans Zawiszy
– Obraniak mówi, że nie odchodzi z Werderu
– Lech ruszy do ataku już w pierwszej minucie

Krychowiak wstecznie w Sevilli, mimo tych wszystkich komplikacji.

Grzegorz Krychowiak (24 l.) podpisał czteroletni kontrakt z Sevillą po ogromnym zamieszaniu z przeprowadzeniem transferu. – To dla mnie duży awans sportowy. Jestem pewien, że dobrze wybrałem – powiedział Faktowi reprezentant Polski. Polak już dziś zadebiutuje w barwach Sevilli w meczu sparingowym z Lyonem. Zagra z numerem 24. Krychowiak trafił do zwycięzcy Ligi Europy za 6 milionów euro z Reims. Miał być zaprezentowany kibicom i dziennikarzom we wtorek, ale wszystko zostało odwołane, gdyż w ostatniej chwili kręcić nosem zaczął właściciel francuskiego klubu Jean-Pierre Caillot. Zarządał, aby Polak zrezygnował ze 150 tysięcy euro, które mu się należało za zmianę klubu. – Byłem zaskoczony, bo przyszedłem do klubu na jedenastą, miała być prezentacja, a tu nagle wszystko się odwróciło. Nie było łatwo, ale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. Z prezesem Reims rozmawiałem we wtorek kilka razy, negocjowaliśmy, aż w końcu znaleźliśmy wspólny język. Kamień spadł mi z serca. Pieniądze nie są dla mnie najważniejsze. Liczy się rozwój sportowy, a taki gwarantuje mi Sevilla – powiedział nam Krychowiak.

RZECZPOSPOLITA

Co w Rzepie? Nic, naprawdę nic. No, poza krótką i sztampową zapowiedzią naszych pucharowiczów.

Największe szanse na awans ma Ruch. Tydzień temu w Gliwicach (na stadionie w Chorzowie murawa nie nadaje się do gry po renowacji) pokonał 3:2 FC Vaduz. Zawodnicy Jana Kociana musieli sporo się namęczyć, zdobywcy Pucharu Liechtensteinu stworzyli kilka groźnych sytuacji. Gdyby Ruch grał przeciw lepszym piłkarzom, zapewne straciłby więcej niż dwie bramki. Zadanie, przed jakim w Vaduz stanie drużyna z Chorzowa, jest jasne: utrzymać przewagę, czyli przynajmniej zremisować. Ale po ligowej porażce 0:2 ze Śląskiem Wrocław plan minimum może nie satysfakcjonować piłkarzy ani kibiców. Zwycięstwo nad zagranicznym rywalem dodałoby Ruchowi pewności siebie. O odzyskanie twarzy zagra również Lech Poznań. Wicemistrzowie Polski przegrali 0:1 pierwsze spotkanie z Nomme Kalju. Ale przyczyny porażki nie należy się doszukiwać w sile przeciwnika. To decyzje trenera Mariusza Rumaka sprawiły, że teraz Lech musi drżeć przed zespołem z Estonii. Na boisku w Tallinie nie pojawił się Vojo Ubiparip, który trzy dni później strzelił trzy gole Piastowi Gliwice (4:0). Dawid Kownacki, zdobywca czwartej bramki, w Estonii zagrał tylko pół godziny. Dzisiaj obaj zapewne wystąpią od pierwszej minuty.

GAZETA WYBORCZA

„Van Gaal sadzi drzewka”. No dobra, zerknijmy na ten tekst, choć dziwi nas, że to jedyna propozycja tutaj na dziś.

Energiczny początek Louisa van Gaala na Old Trafford przypomina przebudowę Manchesteru United przez sir Aleksa Fergusona w połowie lat 80. Louis van Gaal rozpoczął swoje porządki w Manchesterze United – nowy menedżer nakazał zdzieranie płyt na boiskach treningowych w ośrodku w Carrington i zastąpienie ich trawą syntetyczną. Potem poprosił o zasadzenie drzew, aby ośrodek mógł zostać osłonięty przed wiatrem. Tak rozpoczyna swoją kadencję, która ma nawiązać do osiągnięć sir Aleksa Fergusona. Wydawało się, że Holender będzie wycieńczony po powrocie z ciągnącego się tygodniami mundialu, gdzie kadrę swego kraju poprowadził do 3. miejsca, a on od razu rozpoczął przebudowę klubu na swoją modłę. W trakcie treningów jest wulkanem energii. Zza słupka spogląda na strzelających piłkarzy i nie waha się głośno besztać graczy. Z tymi, którzy popiszą się dobrym uderzeniem, potrafi spontanicznie przybić piątkę. Energiczny początek van Gaala na Old Trafford przypomina start Fergusona, który w latach 80. zachowywał się podobnie. Na początku zażądał m.in. zatrudnienia dodatkowych 18 skautów, którzy mieli wyszukiwać talenty, aby pomóc United wrócić na szczyt, a jego zachowanie od pierwszego dnia budowało autorytet w oczach graczy. Van Gaal otrzymał przy tym ogromne wsparcie i zaufanie fanów. Rok temu było inaczej, David Moyes musiał udowadniać, że się w ogóle do tej pracy nadaje – zresztą o nim i ostatnim sezonie, który drużyna zakończyła na 7. miejscu, kibice i piłkarze chcieliby już zapomnieć. Gdy tydzień temu Holender zjawił się w Carrington, „The Guardian” odmalował sielankowy obraz: „W szatni i sztabie szkoleniowym wyczuwa się podniecenie”.

Image and video hosting by TinyPic

A nie, jest jeszcze tekścik o tym, że mistrz Polski jednak okazał się lepszy od półamatorów. Nasze gratulacje!

Legia dyndała na stryczku, ale m.in. Miroslav Radović i Michał Żyro przecięli w Dublinie pętlę zaciśniętą na szyi. Drużyna Henninga Berga przedarła się do trzeciej rundy eliminacji Ligi Mistrzów, wygrywając rewanż z półzawodowym Saint Patrick’s 5:0. Teraz czeka ją mecz z mistrzem Szkocji Celtikiem Glasgow. Prezydent UEFA Michel Platini w 2009 roku zreformował eliminacje do Ligi Mistrzów. Nowy format powinien znacznie ułatwić mistrzowi Polski awans do elity. Jednak nie tylko jak dotąd nie udało się wykorzystać ułatwienia (najlepsza polska drużyna rywalizuje w kwalifikacjach jedynie z drużynami z lig sklasyfikowanych w rankingu UEFA na miejscach 14.-54.), ale też jeden mistrz Polski odpadł już z pierwszym z ewentualnych trzech rywali – pięć lat temu Wisła z mistrzem Estonii Levadią Tallin. Legia była bliska pójścia w jej ślady, bo zawaliła pierwszy mecz, w którym – jak mówił trener Legii Henning Berg – drużyna za wolno myślała na boisku. Legia dyndała na stryczku, ale m.in. Miroslav Radović i Michał Żyro przecięli w Dublinie pętlę zaciśniętą na szyi. W rewanżu nie było już miejsca na zlekceważenie Irlandczyków, piłkarze Legii poruszali się trochę żwawiej. I zrobili to, co do nich należało.

W wydaniu stołecznym czytamy o tym samym, więc nie ma sensu cytować.

SUPER EXPRESS

„Uff!”. Oto reakcja SE na Legię uciekającą spod topora… Jeśli jednak mamy coś przeczytać, to tylko rozmowę z Grzegorzem Sandomierskim.

Przed wami rewanż z Zulte. To rywal do przejścia?
– Podchodzę do Belgów z wielkim szacunkiem. W pierwszym meczu nie grali przeciw nam w najsilniejszym składzie. To zespół, który co roku ociera się o mistrzostwo czy wicemistrzostwo Belgii. Mamy jednak dobrą pozycję wyjściową i sprawa awansu jest otwarta. Musimy zagrać tak, jakby to był nasz ostatni mecz w życiu.

Po nieudanej przygodzie z Genk mecz z rywalem z ligi belgijskiej wzbudza u ciebie dodatkowe emocje?
– Przyznam, że nieco myśli przetaczało mi się w głowie, ale przecież na dźwięk słowa „Belgia” nie gotuję się i nie rzucam wszystkim, co mam pod ręką. To nie będzie mecz Sandomierski kontra Zulte, tylko mecz Zawiszy, który zasłużył sobie na dalszą grę w europejskich pucharach.

Image and video hosting by TinyPic

PRZEGLĄD SPORTOWY

Dziś bez Sportu, bo mieliśmy drobne problem techniczne… Co więc w PS?

Image and video hosting by TinyPic

Tekst z wypowiedziami Krychowiaka już cytowaliśmy (w PS wywiad), tak jak i artykuł o problemach Boruca. Spójrzmy jeszcze na Legię.

Legioniści byli wściekli przed tym spotkaniem. Przede wszystkim na siebie. Tak to jest, jak głowa chce, ale nogi nie niosą. W klubowych korytarzach Miroslav Radović deklarował, że na boisku w Dublinie sam weźmie piłkę i strzeli trzy gole. Słowa dotrzymał, trafił dwukrotnie. Znowu pokazał, że na niego można liczyć. – Gdyby nie Rado, bylibyśmy w bardzo trudnej sytuacji – nie miał wątpliwości Dušan Kuciak, mając na myśli wyrównanie w doliczonym czasie spotkania w Warszawie. Serb z polskim paszportem potrafił po raz kolejny wziąć na siebie odpowiedzialność. Długo Legia grała co najwyżej przeciętnie, była chaotyczna, zawodnicy popełniali błędy, ale czekaliśmy. Na tę jedną akcję, celny strzał, którego nie sięgnie Brendan Clarke. Wystarczył moment spokoju. Dobre zejście do środka Michała Żyro, odpowiednie zagranie i Radović mógł unieść ręce w geście triumfu. Mimo strzelenia gola, legioniści wciąż nie stanowili drużyny pełną gębą. Znowu o ich sile stanowiły indywidualności. Wspomniani Żyro i Radović, ale przede wszystkim Kuciak, który pewnymi interwencjami dawał spokój defensywie mistrzów Polski. Bez niego nie byłoby awansu. Już w Warszawie obronił dwa bardzo groźne strzały, w Dublinie kapitalnie interweniował po uderzeniu Keitha Faheya i rykoszecie od Tomasza Jodłowca. Wszyscy spodziewali się, że Irlandczycy staną pod własnym polem karnym, będą wybijać piłkę z nadzieją, że nadarzy się okazja do kontrataku. Nic z tego, podeszli wyżej, chcieli jak najszybciej odbierać piłkę, a nie jedynie bronić. Ograniczały ich jednak umiejętności, po przerwie, wraz z upływem czasu, brakowało im tlenu.

„Do pięciu razy sztuka?” – takie pytanie zadają sobie w Poznaniu.

Trener Mariusz Rumak pozostaje optymistą przed rewanżem Kalju, które tydzień temu wygrało u siebie z Lechem 1:0 i dziś w Poznaniu będzie broniło skromnej zaliczki. – Wychodzę z założenia, że musimy strzelić dwa gole więcej niż nasz przeciwnik. Oczywiście, może nam się przytrafić jakiś błąd, ale wtedy po prostu wygramy 3:1. Na pewno strata przez nas bramki nie zakończy rywalizacji w dwumeczu. Będziemy jednak chcieli zagrać na zero z tyłu – zaznacza szkoleniowiec. Wbrew pozorom, wynik 0:1 przywieziony z pierwszego spotkania jest dla wicemistrzów Polski bardzo niebezpieczny. Owszem, zdarzało się odrabiać stratę jednego gola, ale tylko w sytuacji, kiedy udało się coś strzelić – tak było z Metalurgsem Lipawa (2:3 i 3:1 w 1999 roku) oraz Austrią Wiedeń (1:2 i 4:2 po dogrywce w 2008 roku). Kiedy natomiast poznaniacy przegrywali 0:1, to odpadali z rozgrywek. Taki wynik okazał się dla nich śmiertelny już cztery razy. Po kolei: w 1992 roku z IFK Göteborg (w rewanżu 0:3), w 2004 roku z Terekiem Grozny (0:1), w 2010 roku ze Spartą Praga (także 0:1) oraz rok temu z Žalgirisem Wilno (2:1 nie wystarczyło do wyeliminowania Litwinów). Rywalizacja z Litwinami to największa kompromitacja w historii klubu. Teraz skala sensacji byłaby porównywalna. Jedno jest pewne – awans do fazy grupowej Ligi Europy to priorytet Lecha w tym sezonie. Jeśli się nie uda, przy Bułgarskiej może dojść do trzęsienia ziemi.

Image and video hosting by TinyPic

Śląsk musi dalej spłacać długi, a Komisja uważnie się temu przygląda.

Do końca miesiąca Śląsk Wrocław ma uregulować wszystkie zaległości wobec piłkarzy. Taki jest warunek Komisji. W ciągu tygodnia wyjaśni się, czy Śląsk definitywnie uwolni się od długów wobec piłkarzy, czy też zostanie ukarany przez Komisję ds. Licencji Klubowych. Chodzi głównie o stare premie meczowe, które klub przestał wypłacać późną jesienią 2011 roku. Poprzedni zarząd pod kierownictwem Piotra Waśniewskiego utrzymywał, że skoro premie nie są zobowiązaniami kontraktowymi (tylko takie są brane pod uwagę przy przyznawaniu licencji na występy w ekstraklasie), a jedynie nagrodami wypłacanymi na mocy uchwały zarządu, to nie jest związany żadnym konkretnym terminem ich zapłaty. W efekcie takiego myślenia dług rósł z dnia na dzień i liczy się już w milionach złotych. W tym roku Komisja Licencyjna znalazła jednak prawne uzasadnienie, pozwalające na przyciśnięcie wrocławian do muru. Klub co prawda dostał licencję na sezon 2014/15, ale tylko dlatego, że zobowiązał się do zapłaty zaległych premii (pensje Śląsk od około pół roku wypłaca na bieżąco).

Lechia ma problemy w obronie m.in. dlatego, że ustawia tam Thiago Valente.

Tymczasem okazało się już w sparingach, że Valente ostoją gdańskiej obrony wcale być nie musi. W meczu z APOEL Nikozja mylił się często, podobnie było z Panathinaikosem Ateny, gdy jego błędy musieli naprawiać koledzy. Ligowego debiutu w Białymstoku Portugalczyk też z pewnością nie zaliczy do udanych. Komentujący to spotkanie w nc+ Wojciech Jagoda sposób poruszania się po boisku portugalskiego zawodnika porównał do „wozu z węglem, ciągniętym przez niewidomego konia, który na dodatek zgubił wszystkie podkowy”. Brutalna to ocena, ale krytyka, która spadła na Tiago Valente za grę, była zasłużona. Janicki, pytany o współpracę z nowym kolegą, starał się go tłumaczyć. – Musimy się jeszcze zgrać, bo przecież od niedawna wspólnie występujemy. Pamiętam, że gdy wchodziłem do zespołu, też potrzebowałem czasu, by lepiej rozumieć się z kolegami. W Białymstoku za mało podpowiadaliśmy sobie na boisku. I może z powodu problemu związanego z wzajemną komunikacją ten pierwszy mecz kompletnie nam jako stoperom nie wyszedł. Ale w piątek przeciwko Podbeskidziu postaramy się udowodnić, że był to przypadek – powiedział kapitan Lechii. Machado też wziął Tiago Valente w obronę. – Dziennikarze mają prawo mieć swoje zdanie i wystawiać oceny zawodnikom. Niemniej to ja widzę piłkarzy na treningach i będę decydował o składzie na podstawie własnych obserwacji – powiedział portugalski szkoleniowiec. – Mam świadomość, że nie wszystko w meczu z Jagiellonią funkcjonowało w naszej grze jak należy. Ale pamiętajmy, że w Gdańsku powstaje nowa drużyna, której budowa ciągle nie jest zakończona.

Image and video hosting by TinyPic

Warto spojrzeć też na felietonistów – Mielcarski pisze o trenerach, a Iwan o schodzeniu na ziemię. Przytoczmy tekst tego drugiego.

Co rok to samo. Najpierw nadzieje, dmuchanie balonika, mówienie o tym, że teraz, to już na pewno nasze zespoły nie dadzą plamy w europejskich pucharach i spokojnie ograją swoich przeciwników, a później… A później szybko trzeba zejść na ziemię. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że na ziemię ściągają nas coraz słabsze zespoły. Kilka lat wstecz takie St. Patrick`s dostałoby przy Łazienkowskiej piątkę, i na rewanż Legia jechałaby pewna awansu, a ja pisząc ten felieton mógłbym w ciemno założyć, że mistrz Polski zagra w III rundzie eliminacji. Niestety, nie mogę tak zrobić. Wklepując kolejne zdania muszę się zastanawiać, czy zespół Berga po dzisiejszym, dla Was drodzy czytelnicy już wczorajszym, meczu będzie nadal miał szansę na grę w Lidze Mistrzów. Nie tak to powinno wyglądać. Piłkarze w Polsce mają dobrze. Chyba nawet za dobrze. A jak Polak ma dobrze, to po prostu przestaje mu się chcieć. Dochodzi do wniosku, że nie ma sensu się dalej trudzić, bo to, co osiągnął w zupełności mu wystarczy. Nie ma parcia na więcej. Więc polskiemu piłkarzowi nie chce się zostać po treningu i oddać trzydziestu dodatkowych strzałów. Albo wykonać trzydzieści dośrodkowań. Kasa starcza na godne życie, więc po co się męczyć. To nasza narodowa przywara.

Fot.FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...