Tej wiosny ktoś podsunął mi do oceny pojazd po Szelidze. Pasy mierzyły się u siebie z Widzewem, a Sławek w przedmeczowej rozmówce opowiadał, że łodzianie są trudnym przeciwnikiem i Cracovię czeka mecz walki. Zamysł szyderki był taki: przecież przyjeżdża Widzew! Zespół, który jeszcze z nikim w tym sezonie na wyjeździe nawet nie zremisował! Czemu Szeliga gada takie bzdury!
Tekst trafił do śmieci. Napisałem, że nawet Mourinho podejmując Widzew na Stamford Bridge nie powiedziałby na konferencji: to będzie łatwy mecz. Pukniemy rywala kilkoma bramkami i cześć. Tak się po prostu nie robi. Z wielu powodów. Jeden z nich stanie się jasny, gdy przypomnimy, że rzeczony mecz Cracovia z Widzewem zremisowała.
Spójrzmy teraz na Legię. Jakie było jej podejście do Superpucharu? Już przypominam: naszym priorytetem Liga Mistrzów. Wystawiamy lepszych graczy na sparing, o Superpuchar zagra lekko wzmocniony drugi skład. Od którego i tak wymagamy zwycięstwa, bo jest lepszy od rywala.
A potem bęcki. U siebie.
Czy to było jakąkolwiek nauczką przed St Pats? Nie. Świeże wypowiedzi w stylu „emocje zaczną się od trzeciej rundy” pokazują, że nie było mowy o autentycznym szacunku do rywala. Jeszcze większym samobójem stały się natomiast dawniejsze wypowiedzi, z wiosny, których autorem Leśnodorski: „gdybyśmy mieli dziś zagrać ze Steauą, ogralibyśmy ją”.
A teraz jeb, Steaua spokojnie ogrywa na wyjeździe mistrza Norwegii, Legia ledwo ratuje remis z półamatorami przy Łazienkowskiej. Błazenada. I po co było ostrzyć topór na własną głowę? Z perspektywy nic więcej, niż puste przechwałki.
Za dużo w Legii lizania się po fiutach, a za mało pokory i ciężkiej pracy. Za dużo podziwiania do połowy pełnej szklanki, a za mało dostrzegania, że szklanka jest do połowy pusta. Akademia, budżet i marketing Wojskowych robią wrażenie na rodzimą skalę, ale na kontynencie nie są niczym wyjątkowym. Legia – jeśli wierzyć założeniom i planom – jest na początku swojej ścieżki. W piłce europejskiej to uczeń, początkujący. Takiemu natomiast znacznie bardziej do twarzy z pokorą i pracowitością, a nie wymalowanym na twarzy „ja już wszystko wiem”.
Widziałem ostatnio film o 85 letnim mistrzu sushi, który zrewolucjonizował branżę, jest żywą legendą, ma najbardziej prestiżową restaurację świata i jest, uwaga, wiecznie niezadowolony ze swoich wyrobów. I to właśnie zaprowadziło go, w połączeniu z ciężką pracą, na szczyt. Dzięki temu nawet teraz, mimo zaawansowanego wieku i najwyższego możliwego prestiżu, ciągle udoskonala swoje kulinarne dzieła sztuki. W odpowiednich proporcjach autokrytycyzm jest autostradą do rozwoju, podczas gdy samozachwyt, puszenie się „bo jest nieźle”, to droga w odwrotnym kierunku. Na Łazienkowskiej natomiast tak potrafią podniecić się zwycięstwami nad Piastem Gliwice, że nagle Steaua przestaje być godnym rywalem.
Legia rozegrała dwa mecze o stawkę i w obu zaprezentowała lekceważące podejście do rywala, i nie mówię tutaj koniecznie o piłkarzach. W obu przypadkach otwarcie zapowiadała sprawienie wpierdolu i w obu go dostała, bo tak też należy rozumieć wczorajszy remis. Po meczu z Zawiszą pisałem: dobrze, że wygrali goście, bo zwyciężył ten, który potraktował trofeum poważnie. Dziś, choć kibicuję w pucharach wszystkim polskim drużynom, bo ich sukcesy są niezbędne by polska piłka szła do przodu, z pełną odpowiedzialnością powiem: dobrze, że Legia otarła się o swoje Maracanazo. Ma wielkie szczęście, że wczorajszy wynik był taki a nie inny. Wymęczone 2:0 udałoby się zamieść pod dywan, ale spłodzenie takiego potworka musi wywołać wstrząs. Zimny prysznic, który może przynieść ozdrowieńczy efekt, bo zwróci uwagę na problemy.
Ja przed rewanżem nie chcę usłyszeć żadnego: na pewno wygramy. Przywieziemy właściwy wynik. Jesteśmy lepsi. Dość olewania, dość lekceważenia, dość walenia gruchy pod wyciągi z konta. Niech powiedzą: szanujemy rywala i żeby mieli to na myśli. Niech powiedzą: każdy przeciwnik potrafi być groźny, jeśli go zlekceważysz. Niech powiedzą tak na przykład dlatego, że to prawda.
A najlepiej, to niech mówią jak najmniej, a skupią się na robocie. W klubowych gabinetach też może przydałoby się zdjąć ze ściany wykres pokazujący dochody klubów w Polsce, a zawiesić tam zestawienie porównujące Legię z innymi prominentnymi reprezentantami wschodniej i środkowej Europy. Tam Legia nie miałaby tak eksponowanego miejsca, co byłoby dobrym motywatorem do pracy. I nabrania pokory, w myśl zasady: ciszej jedziesz, dalej zajedziesz.
A już na pewno cisza sprzyja temu, by rzadziej własne słowa stawiały pod ścianą.
Leszek Milewski
Fot.FotoPyK