Reklama

Eurowpierdole zaskoczyły ligowców

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

17 lipca 2014, 20:41 • 3 min czytania 0 komentarzy

Sezon na eurowpierdole w pełni. To ruchome święto polskiej piłki tym razem wypadło w połowie lipca. Szczerze to spodziewaliśmy się ich nieco później, zapomniawszy, że w każdym meczu, w który uwikłani są Polacy, należy podejrzewać wystąpienie katastrofy. Mistrz Polski skompromitował się wczoraj z Irlandczykami, Lech postanowił nie być gorszy i zebrał oklep od rozbitych kontuzjami Estończyków. Im bardziej przyglądasz się temu wynikowi, tym bardziej robi się żenująco: przedwczoraj mistrz tamtejszej ligi dostał od Sparty 0:7. Na mecze Nomme Kalju przychodzi mniej kibiców, niż na starcia juniorów Lecha. Zarobki? Dziesięciokrotnie mniejsze.

Eurowpierdole zaskoczyły ligowców

Dwa najsilniejsze zespoły ligi, dwa napompowane do ogromnych rozmiarów balony, które pękły z hukiem napotkawszy pierwszego lepszego rywala. Legia i Lech przypominają nam pozera z dyskoteki, fukającego na lewo i prawo, a potem wyłapującego nokautujący cios od gimnazjalisty Dominika – tego, z którego wszyscy śmieją się w klasie. Oczekiwania, nakłady, a późniejsze wyniki – ta dysproporcja w polskiej lidze jest po prostu nieprawdopodobna.

Rumaka nie należy wypuszczać z kraju. Dajcie facetowi jakiś areszt domowy, brak wizy wjazdowej, roześlijcie jego portret po granicach. Gość notorycznie kompromituje polską piłkę, klęski pucharowe weszły mu w nawyk. Czy to jakieś perwersyjne hobby? Jak Lech już tak się upiera na Rumaka, to niech on sobie prowadzi drużynę w lidze, a na puchary ma zmiennika – a co, polskie kluby lubią płacić kilku pierwszym trenerom naraz, nie będzie nowości. Należy zacząć mówić wprost: jego okres w Lechu to czas stracony. Na nikim w Poznaniu nie robią wrażenia wygrane z Podbeskidziem, ten klub, by iść do przodu, musi grać w fazach grupowych europejskich pucharów. Rumak kolejny raz natomiast pokazuje, że to zadanie przerasta go o dwie głowy.

Szybko nadeszło zmęczenie polskim futbolem, bardzo szybko. Po mundialowych emocjach, wracamy jak z wakacji na Malediwach do obskurnej kawalerki bez bieżącej wody i z gównem na ścianie. Zamiast zachwytu nad fajnymi historiami mistrzostw, jest rotowanie frustracją, festiwal rozczarowań. Cieszą się tylko kibice klubów niegrających w pucharach, śmieją się z pucharowiczów, co też samo w sobie żenujące. Ktoś tu zapomniał, że od tych frajerów okazał się jeszcze gorszy.

Polska piłka jest dobra, owszem, ale jeśli chcesz szlifować cynizm i szyderę. Jeśli chcesz hartować się na rozczarowania i kolejne porażki. Kto wie, być może to przydatne życiowo kompetencje? Tak czy inaczej mamy nowe hasło dla Ekstraklasy. Parafrazując NBA i “Where amazing happens”, Proponujemy, “Ekstraklasa, where shit happens”. A generalnie to właśnie sprawdzamy jak radzi sobie najbliżej położony nas klub żużlowy.

Reklama

Aha, i brawa dla Ruchu Chorzów. Przepraszamy tamtejszych piłkarzy i kibiców, że tak mało o nich, choć jako jedyni zaprezentowali przyzwoitość i wygrali swój mecz (chyba, że jeszcze zaskoczy Zawisza). Vaduz to solidny klub, liga szwajcarska, za ich pokonanie szacunek. Takie mamy czasy: jasnym punktem polskiej piłki jest Piotr Stawarczyk, dziś strzelec dwóch bramek.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...