Arjen Robben otwarcie przyznaje, że mecz o trzecie miejsce z Brazylią interesuje go mniej więcej w tym stopniu, co chiński program kosmiczny. Nie chce mu się grać – większości w holenderskich szeregach się nie chce – i nie bardzo zaprząta sobie tym głowę. W wielu krajach, a może i również w Holandii – gdyby tylko nie był Robbenem, gdyby nie miał w kadrze obecnego statusu – byłaby to pewnie jego ostatnia opinia. Ostatnie słowa, jakie wypowiedział do mediów ubrany w reprezentacyjną koszulkę.
Rzecz w tym, że selekcjoner Oranje, choć z racji pełnionej funkcji nie wypada mu używać podobnego języka, uważa dokładnie to samo. “Mecz o trzecie miejsce nie powinien być rozgrywany. Mówiłem o tym już dziesięć lat temu. Zwycięzca jest tylko jeden i dla niego jest przeznaczona nagroda” – mówił o tym jak tylko przegrał z Argentyńczykami walkę o finał. Kompletnie rozbity Scolari przyjął retorykę zupełnie odwrotną, przekonywał, że drużyna ma nowy cel, jakim jest zdobycie brązowego medalu. Ale Van Gaal nie jest ani pierwszym, ani ostatnim, który sens rozgrywania “finału pocieszenia” podważa.
W 1994 roku na Rose Bowl w Pasadenie Bułgarzy mieli pierwszą i jak dotąd jedyną okazję, żeby zawiesić sobie na szyi jakikolwiek medal z ranga mundialu, a ich trener Dimitar Penew i tak – dokładnie jak Van Gaal – mówił: “Ten mecz jest bez sensu. Na mistrzostwach świata jest tylko jedno trofeum, które się liczy“. W 1982, kiedy o brąz przyszło grać Polsce, Francuz Michel Hidalgo też dał przecież odpocząć swoim najlepszym piłkarzom, na czele z Michelem Platinim. Albo osiem lat temu – czy Niemcy nie wykonali podobnego manewru, bez względu na to, że byli gospodarzem turnieju?
Grać więc czy nie grać? Jest sens czy go nie ma?
Od lat ten temat powraca, może więc warto uporządkować tę walkę na argumenty.
Dlaczego nie grać:
1. Dla najlepszych mistrzostwa świata są wyłącznie walką o złoto. Tu nie ma półśrodków, co świetnie widać po zachowaniu Holendrów. Nawet jeśli półfinał mogą uznać za wynik na miarę oczekiwań, stracona szansa na występ w finale skutecznie odbiera już chęci. Ten mecz w żaden sposób nie osłodzi im smaku porażki. Tym bardziej nie zmaże plamy Brazylijczyków – nieważne co zdaje się sugerować Scolari.
2. Mecz o brąz wynoszony jest do rangi ogromnego prestiżu jedynie przez małych. Tych, dla których sama możliwość wygrania na mistrzostwach globu czegokolwiek jest niebywałą okazją. Może przynieść radość Szwedom albo Chorwatom, ale nie tym, dla których celem było złoto.
3. Czołowe ekipy, które mają w swoim szeregach piłkarzy związanych z największymi klubami, mających w nogach po 60 i więcej meczów w ciągu 48 tygodni, zaczynają kalkulować i oszczędzać. Ile to już razy mieliśmy dowód, że na mecz o brąz patrzą z przymrużeniem oka? Jak wspomniani Niemcy. Zresztą nie tylko w 2006, ale i cztery lata później, kiedy w porównaniu z półfinałem wymienili pięciu piłkarzy.
4. Wielu obserwatorów uważa to za obniżanie prestiżu mundialu, rozumianego jako siedmiostopniowa droga po tytuł. Mistrzostwa świata to walka na śmierć i życie – jesteś, grasz dalej albo cię nie ma. Historia pokazuje, że w przypadku trzeciego miejsca ten efekt nie działa. Ot, mecz wielkich przegranych.
Staje się obowiązkiem do odbębnienia.
5. Federacje nie mają dodatkowych korzyści płynących z faktu zajęcia miejsca trzeciego, a nie czwartego. Premie od FIFA dla obu przegranych półfinalistów są na tym samym poziomie.
6. Van Gaal podnosi argument (a skoro podnosi to go należy uwzględnić), że Brazylijczycy, którzy grali statystowali Niemcom dzień wcześniej, zyskują dodatkową dobę na lizanie ran i poskładanie się psychicznie oraz fizycznie. Przy czym… Dokładnie tak samo jest z uczestnikami finału.
Dlaczego grać:
1. Bo czasem warto wczuć się w rolę kibica. A co wybrałby kibic? Mecz czy brak meczu? Gra o trzecie miejsce, jakkolwiek ona wygląda, to przedłużenie mundialowej frajdy, którą żyją miliony.
2. Bo trzeba być profesjonalistą i nawet po porażce potrafić pokazać charakter. Futbol wymyślono po to, by sporne kwestie rozstrzygać na boisku. Nie zostawiać wątpliwości: lepsi czy gorsi.
3. Mecz o trzecie miejsce to kolejne wpływy, kolejne pieniądze dla FIFA, która jak wiadomo kocha (niekoniecznie za swoje) organizować wielkie imprezy i sprzedawać bilety. Mundialowa maszynka kręci się o jeden dzień dłużej i panowie piłkarze nie mogą być w niej pierwszą i ostatnią instancją. Pan Robben nie chce już grać? Jest zawiedziony i wolałby już jechać do domu? W porządku. W kadrze Holandii z pewnością jest paru takich, którzy dotąd nie powąchali murawy i nie zabraknie im chęci.
4. Starcie o brąz często staje się skromną nagrodą właśnie dla tych, którzy na poprzednich etapach turnieju mieli marginalne znaczenie. A jednak zasłużyli na tyle, żeby ich zabrać na mundial. Wielu z nich z pewnością będzie chciał udowodnić trenerom, że trzymanie ich tyle czasu na ławce było pomyłką.
5. Historia pokazuje, że o brąz gra się zupełnie inaczej. Bez kalkulacji i presji, która plącze nogi. Cztery lata temu obejrzeliśmy emocjonujące starcie z pięcioma golami. W 2002 – tak samo, na dodatek z historyczną bramką Hakana Sukura, do dziś najszybszą, jaka padła na mundialu. Daleko trzeba by sięgać pamięcią, by znaleźć taki mecz o trzecie miejsce, w którym nie było konkretnego strzelania.
6. Bo jednak brązowy medal to brązowy medal. Można spojrzeć na to z polskiej perspektywy. Gdyby nie mecze o trzecie miejsce, nigdy nie stalibyśmy się pełnoprawnymi medalistami mistrzostw świata. Zamiast tego mielibyśmy jakieś pół-medale. Miejsca pół-trzecie, pół-czwarte, pełne niedomówień.
7. Dla jednych to argument “za”, dla innych “przeciw”, ale “mały finał” niejednokrotnie dostarczył również rozstrzygnięć w rywalizacji indywidualnej. W 1990 roku we Włoszech najlepszym strzelcem turnieju został dzięki niemu Toto Schillaci, w 1998 roku Davor Suker, a przed czterema laty do trzyosobowego towarzystwa z pięcioma bramkami na koncie mógł dołączyć Thomas Mueller.
To jak: grać czy nie grać?