Jan Tomaszewski zatrzymał Anglię na Wembley, Antoni Piechniczek zatrzymał się trzydzieści lat temu w pobliżu kominka, ale teraz to on – nasz bohater – wzbudza większe emocje. Kiedyś nieporadnie szukał sobie miejsca w polu karnym, natomiast gdy udało mu się strzelić gola, napisaliśmy, że inwalidzi wstali z miejsc, a głuchoniemi zaczęli śpiewać arie. Teraz, w czasie mundialu, postanowił zaktywizować pokłady szydery i samozwańczo wyrósł na największe polskie odkrycie mistrzostw. Przed wami ekspert: Krzywicki Marcin, którego z boisko macie prawo nie kojarzyć, lecz z Twittera – zdecydowanie powinniście.
Masz takie szczęście, że raz na jakiś czas jak grom z jasnego nieba spada na ciebie niespodziewana sława.
Ogólnie należę do ludzi szczęśliwych i uśmiechniętych.
Najpierw zaskakujące powołanie od Leo Beenhakkera do reprezentacji, z kolei teraz na swoją popularność zapracowałeś już samemu – poprzez komentowanie na Twitterze mundialowych wydarzeń. Doszło do tego, że zostałeś okrzyknięty jednym polskim piłkarzem, który wybił się na tegorocznych mistrzostwach.
Rzeczywiście, jest jak mówisz. Ale to duża sprawa dla każdego zawodnika, żeby wybić się na turnieju, który ogląda się w telewizji, natomiast lepiej tak niż w ogóle. Trwa fajny turniej, można się przy okazji fajnie bawić, chociaż trochę żałuję, że jednak mówi się o mnie wyłącznie w kontekście twitterowych boisk, a nie występów na brazylijskich stadionach, ale cóż… muszę sobie jakoś z tym radzić, tak samo jak wtedy, kiedy dostałem pamiętne powołanie. Do dziś wydaje mi się zresztą, że Leo nic o nim nie wiedział (śmiech).
Wchodzących na twój profil witasz w następujący sposób: „Piłkarz Wisły Płock, ale bardziej od atmosfery niż strzelania goli”. Skąd ten pomysł?
Tak pół żartem, pół serio to prawda jest taka, że pośmiać się zawsze można, wesoło jest wtedy. Pograć też oczywiście można, też bywa zabawnie, a i gole czasami mi się zdarzają. W tym sezonie dziesięć, czyli coś tam jednak wpadło, skoro byłem najlepszym strzelcem drużyny. Dobra, generalnie ja jestem od atmosfery i powtarzam to zawsze, na każdym kroku. Części ludzi się takie coś podoba, innym nie – jak to w życiu.
To ile gwiazdek w twitterowej „skali Kołtonia” – twojej ulubionej – byś sobie przyznał za poprzedni sezon?
No wiesz co… Niech będzie, że trzy gwiazdki. Były mecze fajne, gole fajne, ale i szydera fajna, bo wtedy, przed laty, to Leo grubo przegiął pałę.
Pałę przeginają również media, które przy natłoku pracy mylą się częściej niż zazwyczaj, a ty nie masz skrupułów, by im to wytknąć.
Dokładnie. Nie jest tak, że siedzę sobie wygodnie, oglądam mecz i z wytęsknieniem czekam na czyjeś przejęzyczenie lub jakąś głupotę, byle ją natychmiast skomentować. W zasadzie to jest przeciwnie. Ale kiedy człowiek ogląda Messiego, a słyszy, że właśnie jednego, drugiego i trzeciego minął odkurzony Maradona, to… Przyznam, że ciekawy byłem, czy tenże Maradona wyjdzie także na drugą połowę. I wyszedł! Na niezwykłość mundialu wpływają w pewnym sensie komentatorzy, dziennikarze, korespondenci, a przede wszystkim ich wpadki.
I jak ci się ten Maradona podobał?
Nie załapałem się na jego czasy, więc musisz mi wierzyć na słowo, że moment, gdy latem 2014 roku kilkukrotnie zakomunikowano mi, że oto on, oto wielki Diego, był dla mnie niezwykły. A bardziej serio: niektóre błędy są nie do przyjęcia. Są absurdalne do tego stopnia, że można z nich tylko żartować…
Kto myli się częściej: przeciętny polski piłkarz czy przeciętny polski dziennikarz?
Po równo, odpowiem dyplomatycznie. Przecież za moment rusza pierwsza liga, to jakbym powiedział, że jednak wy, później oglądalibyście wszystkie mecze Wisły, byle się odegrać (śmiech).
Już na Twitterze zagroziłeś, że wkrótce skończy się efektowny mundial z dogrywkami, a czeka nas oglądanie starcia Bytovii z Wisłą Płock.
Ale chłopaki z Orange Sport od razu popsuli zabawę mówiąc, że tego meczu transmitować jednak nie będą. I mielibyście problem, żeby zobaczyć nasze popisy, chyba że na skrócie. Mogę więc uspokoić i was, i kibiców.
Jak, tak szczerze, oceni poziom zaplecza Ekstraklasy osoba, która grała zarówno tam, jak i na najwyższym szczeblu, no i ma spory dystans do siebie i swoich umiejętności?
Utarło się, że pierwsza liga jest dla leszczy, przy czym moim zdaniem napastnicy mają w niej mniej czasu na reakcję, na pomyślenie. Wiadomo, że płynność gry, techniczne zagrania i większa jakość to raczej nie tutaj, natomiast są wyjątki. Naprawdę wiele zależy od tego, kto z kim gra i jakie te drużyny mają nastawienie. Nam zdarzało się grać atakiem pozycyjnym, chcieliśmy grać w piłkę, choć – mówię – łatwo to tutaj nie jest. To był mój taki pierwszy prawdziwy sezon w tych rozgrywkach, wcześniej w Radzionkowie grałem jakieś epizody. Póki co tak to widzę…
Marcin, ty zawsze byłeś takim zgrywusem czy dystansu do siebie nabrałeś wtedy, gdy pojawiłeś się w lidze, zderzając się niejako z szyderą. Wiadomo – wysoki z ciebie chłopak, grasz w ataku i siłą rzeczy stylem poruszania się bliżej ci do Croucha aniżeli Messiego.
Kurczę, gdybym ja wiedział, że tak wyrosnę, to pewnie bym się nie wygłupiał i zapisał na koszykówkę. Nie wiem, jak to było, pewnie nabierałem dystansu z czasem, z biegiem lat, choć nigdy nie miałem nic przeciwko żartom. Skoro można śmiać się z najlepszych, to można też z nas samych. A co do mojego wzrostu: tego nie przeskoczę – ani dosłownie, ani w przenośni. Tyle że z niego wynikają też korzyści.
Śmiałeś się, gdy Mueller potknął się przy próbie skomplikowanego rozegrania rzutu wolnego. Wyobrażasz sobie, gdyby Krzywicki podpatrzył to zagranie i postanowił powtórzyć je w lidze?
Kombinowałem, jasne. Z tym, że rozwiązaliby ze mną kontrakt, to się lekko zagalopowałem, choć znów pewnie byłyby wiwaty, że z wrażenia to inwalidzi wstali z miejsc, a głuchoniemi zaczęli śpiewać arie, prawda? Wiesz, możemy się pośmiać, tylko gdzieś tam na końcu istotne będzie, czy strzelam gole i czy mój klub ma ze mnie korzyść. A ja chciałbym jeszcze wrócić do Ekstraklasy, gdzie nie powiedziałem wcale ostatniego słowa.
I strzelać gole…
I strzelać, pewnie. Pamiętam u was, przyznaję – z Weszło jestem na bieżąco – taki artykuł po moim golu z Cracovią, gdy napisaliście, że oto dzień, w którym każdy może rzucić w NBA 20 punktów albo kopnąć na 60 jardów. Tego typu komentarze nie stanowią dla mnie problemu. Akurat strzeliłem, trochę się pośmieję i fajnie, jeśli pośmieją się inni, a najbardziej ucieszeni będą ci, którzy wspierają mój zespół. Jest różnica między zabawnym wpisem w internecie, „płonącym” forum, a chamskimi okrzykami jakiegoś człowieka, piłującego z trybuny i warto ten niuans wychwycić.
Wychwyć na koniec coś ekstra z mundialu. Nie będę cię pytał o końcowe rozstrzygnięcia, to nuda, tylko o to, czy spodziewasz się jakiegoś śmiesznego „okołomeczowego” wydarzenia.
Spodziewam się, myślę, że możemy mieć powtórkę z wtargnięcia jakiegoś kibica. Już raz tak było, ganiał sobie i przez chwilę nawet wydawało mi się, że nigdy nie zbiegnie…
Opiszesz?
Opiszę, już nie mogę się doczekać…
Fot.Twitter