Brazylijczycy nie mają takich problemów jak my. Dla nich mistrzostwa to święto, którego nie zakłócą ani manifestacje, ani głosy przeciwników mundialu, ani tym bardziej takie błahostki jak telewizja. Ten temat w zasadzie się nie pojawia. Brazylijczycy mają swoje sympatie – jeden woli tego komentatora, drugi innego – ale nigdy, przy okazji meczów reprezentacji, żaden sprawozdawca nie jest w stanie tak zepsuć show – dominując przy okazji Twittera – jak u nas. Żaden sprawozdawca nie nie dozna objawienia w meczu Argentyny i nie skomentuje występu Maradony. Nie ma potrzeby mnożyć kolejnych szpaków. Dla kogoś, kto lekceważy swoje obowiązki, po prostu nikt nie znajdzie tu miejsca.
Czasem, w luźniejsze dni, jak ten, gdy nie ma meczu w Rio, przeglądam sobie naszego Twittera i dopiero tutaj, z dalszej perspektywy, widzę, jak skrajne emocje potrafią wzbudzić telewizyjni komentatorzy. Nie wiem, czy sam, będąc spaczonym tym, co przez lata serwowało TVP, mam za niskie wymagania, ale tutaj oglądając kolejne spotkania czuję, że ktoś serwuje mi ucztę piłkarską i nie jest to żaden amator, który pięć razy w roku pojawi się na meczu Botafogo, a przeglądając listę ze składem gości, kojarzy mniej więcej co czwartego. Wiem, że komentują pasjonaci, którzy wchodząc do studia wiedzą, że zaskoczą, przyniosą newsa, otworzą oczy pokazując jakieś zagadki taktyczne… Wiem, że oglądam profesjonalistów, a nie to, na co narzekają WSZYSCY moi znajomi w Polsce. I to niemal przy okazji wszystkich meczów w Telewizji Polskiej – nie licząc oczywiście Jacka Laskowskiego. To inna półka.
Poziom frustracji, jaki osiągają widzowie TVP, osiąga stan krytyczny. Ci, którzy nie są zażenowani, po prostu się pokładają ze śmiechu, a ja momentami żałuję, że tego nie słyszę, tylko czasem widzę na trybunie, jak facet krzyczy do mikrofonu, a potem zerkam, jak szydzi z niego cały nasz Twitter, #szpaki stają się trendem, a Grzegorz Mielcarski – profesjonalista – zapewne zastanawia się nad sensem wyjazdu do Brazylii. Francja do komentowania zaprasza Lizarazu i Wengera, Anglia – Shearera i Rio Ferdinanda, Urugwajczycy – Montero, Włosi – Bergomiego, Chilijczycy – Pellegriniego, a u nas status quo od lat. Zdarzy się czasem powiew świeżości typu któryś z Żewłakowów, nawet Mielcarski lub (podobno) Magiera, ale wszystko i tak się wali, gdy przed głównym mikrofonem siada weteran.
– Buduje emocje – powiecie.
Teraz, przebywając w Brazylii, widzę, jak bardzo ten argument jest zabawny. I pomijam już fakt, że cała masa polskich komentatorów (Wolski, Borek, Święcicki, Laskowski, Pełka) nie buduje emocji gorzej – tutaj każdy sprawozdawca musi przyciągnąć telewidza swoim głosem. Nie ma dyskusji. Albo masz głos, który porwie tłum, albo trzymaj się z dala od mikrofonu. Nie ma Jońcy ani Jasiny. Jest za to multum niemal identycznych sprawozdawców, których słucha się z przyjemnością. Mają “wydzier”, a piłkarzy znają jeszcze, zanim dostaną listy ze składami. Nie są uzależnieni od zespołu researcherów – sami mają pojęcie o swojej pracy. Takie niepolskie, co?
Mecz Argentyna – Belgia. Relacje ze stadionu rozpoczynają się na kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem. Na trybunach dwa studia plus korespondent na murawie. Najpierw łączenia z Brukselą i Buenos Aires, by pokazać, jak dwie stolice reagują na Hazarda i Messiego, następnie przeskok do knajpy w Sao Paulo, gdzie Brazylijczycy kibicują Argentynie, ekskluzywne rozmowy z selekcjonerami, meldunek z Teresopolis, gdzie Neymara przewożą do helikoptera i powrót do studia w Rio, w którym za parę godzin zameldują się… Fabio Cannavaro, Ronaldo i Lothar Matthaeus lub Daniel Passarella, a – gdy gra Brazylia – jeden z nich przeprowadzi wywiad np. z Davidem Luizem. Opakowanie na poziomie światowym. W zasadzie perfekcyjne. Kto komentuje sam mecz? Świetnie przygotowany sprawozdawca, dziennikarz specjalizujący się w taktyce plus Juliano Belletti (ewentualnie Roberto Carlos/Juninho Pernambucano) jako ekspert. Nie wchodzą sobie w głos. Gdy mówi komentator, tamci się nie wtrącają. Komentator rozdaje karty.
– Panowie, chce ktoś to skomentować?
– (tu pada opinia Ledio Carmony)
– Juliano, jak oceniasz decyzję sędziego?
– (tu pada opinia Juliano Bellettiego)
Przejrzyście, fachowo, bez szpaków. A przy tym z olbrzymim ładunkiem emocji. Słucham – zawsze będę podkreślał to słowo – profesjonalistów, którzy cieszą się swoją robotą.
– U was też tak często się narzeka na komentatorów? – pytam kolegę z Globo.
– Czasem, że nie są obiektywni. To wszystko.
– A na brak przygotowania?
– Brak przygotowania u komentatorów? Jak to?
– Nie znają zawodników, mylą nazwiska, zero pojęcia.
– He, he, he. To u was chyba nie ma żadnych wymagań.
Cztery tysiące eventów sportowych rocznie, 50 godzin tygodniowo. Tak to wygląda w Brazylii poza (!) mistrzostwami, że o samym turnieju nie wspomnę. Jedyne, do czego można się przyczepić, to absurdalna wymowa niektórych nazwisk – Brazylijczycy wszystko czytają bowiem na swoją modłę. Skoro na bramce selecao przez lata stał „Dzida”, to w Holandii gra „Kujci”, „Blindzi”, na ławce siedzi „Cim Krul”, a na lewej obronie Kostaryki występuje „Dzijas”. W tej kwestii są niereformowalni. Nie dadzą sobie wmówić, że Brad Pitt to Brad Pitt, nie „bradzipici”, a jedzenie po angielsku nie brzmi „fudzi”. To jedyny mankament, w dodatku nie do wyplenienia. Poza tym na wszystko jest odpowiedni czas – opisanie akcji, wtręty ekspertów, wywiady w ojczystych językach nawet z Holendrami, a na koniec dogłębną analizę dla koneserów.
Nikt nie atakuje Maradoną, trenerem z Brzeska, który nie chodzi na własne mecze ani prymitywną twarzą Van Gaala. Nikt sam w sobie nie jest prymitywny. Tylko tyle i aż tyle.