Reklama

Szczery wywiad Michała Globisza: Myślałem o samobójstwie

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

05 lipca 2014, 11:46 • 17 min czytania 0 komentarzy

Szukaliśmy wiele razy przerywnika od mundialu, jakiegoś głębszego oddechu w polskiej prasie, ale z tego, co dziś zastaliśmy, zadowoleni być nie możemy. W szczerym wywiadzie z „Super Expressem” Michał Globisz opowiedział o swoich poważnych problemach: – Psychicznie czułem się fatalnie. Proszę zamknąć oczy. Zrozumie pan to, co ja czułem, gdy dowiedziałem się, jak ma wyglądać moje dalsze życie. Nie wiedziałem wtedy, co ze sobą zrobić. Trudno jest nagle przyzwyczaić się do tego, że przez resztę życia nie będziesz nic widział. Ale najgorsze mam już za sobą…

Szczery wywiad Michała Globisza: Myślałem o samobójstwie

FAKT

Zanim dobrniecie do działu sportowego, na stronach 2-3 macie stertę zdjęć z budowy rezydencji Lewandowskich. A teraz przejdźmy do rzeczy… Na początek relacje z wczoraj, które tradycyjnie odpuszczamy.

Image and video hosting by TinyPic

No i obok tekst o argentyńskim aniole stróżu.

Reklama

Ma na imię Angel – czyli Anioł – i faktycznie zespół może liczyć na niego w krytycznych momentach. Argentyna w sobotę stanie przed szansą rozwiania trwającej blisko ćwierć wieku klątwy. Po raz ostatni przebrnęła ćwierćfinał mundialu w 1990 roku. Żaden zespół tak bardzo nie przypominał tamtej drużyny jak obecny. Wtedy za uszy wyciągał drużynę swoimi golami Claudio Caniggia (47 l.), teraz robi to Angel di Maria (26 l.).

Można przeczytać, choć nic tutaj nadzwyczajnego. O podobnej charakterystyce mamy tekst poświęcany Dirkowi Kutowi, który jest „piłkarzem o żelaznych płucach i dodatkowo wyjątkowo wszechstronnym”.

Jan Urban wyrusza na podbój Hiszpanii, czyli rozmowa Roberta Błońskiego z nowym trenerem Osasuny.

Właśnie został pan trenerem II-ligowej Osasuny, która ma długi i problemy finansowe. Gratulować czy współczuć?
– Nie lubię narzekać i biadolić, jak jest mi źle, więc gratulować. Pewne decyzje trzeba podejmować odważnie, a po to jestem trenerem, by realizować marzenia i plany, by dostawać jak najwięcej ofert. Po spadku Osasuny wiedziałem, że dojdzie do zmian i będę jednym z kandydatów na stanowisko trenera. Pojawiały się inne oferty, ale z nikim w ogóle nie podejmowałem rozmów. Czekałem cierpliwie, choć – z różnych względów – w Pampelunie wszystko zaczynało się przeciągać z powodu problemów finansowych. Ostatecznie zarząd komisaryczny zdecydował się na mnie.

Zastanie pan w Pampelunie spaloną ziemię?
– Po spadku kolorowo nie jest, ale rozmawiamy o piłce nożnej. W niej sprawy dzieją się dynamicznie. Z dnia na dzień może być lepiej lub gorzej. Byłem faworytem mediów, wygrywałem w sondażach kibiców. Dostałem szansę, czas pokaże, czy i jak ją wykorzystałem. Klubem rządzi zarząd komisaryczny i on podejmuje decyzje. Wybory nowego za dwa miesiące, ale już teraz trzeba było zatrudnić trenera i podpisywać umowy z piłkarzami. Na razie kilku odeszło, by klub spłacił choć część długów. Innym skończyły się umowy i nie wiem, kto zostanie. Najgorszy jest zakaz transferów, ale może uchylą go przed końcem okna transferowego? Na wiele pytań musimy znaleźć odpowiedź. Najważniejsze, że nie grozi degradacja do III ligi, Osasuna dogadała się z urzędem skarbowym i innymi wierzycielami.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

RZECZPOSPOLITA

W Rzepie znów wysyp mundialowych tekstów. Jest co poczytać… Zacznijmy od kopciuszka, który tańczy dalej.

Każdy mundial miał zaskakujących bohaterów, takich jak Kolumbia. Niemal na każdych mistrzostwach świata pojawia się Kopciuszek, który w największej sali balowej świata próbuje rozkochać w sobie księcia, czyli nas – kibiców. Zazwyczaj jednak nie kończy się to tak, jak w bajce. Kopciuszek po północy, czyli fazie grupowej, musi wracać do domu, by przebierać ziarna grochu i fasoli, ale książę nie pojawia się następnego dnia rano. Zdarza się od czasu do czasu, że chociaż zegar dawno wybił północ i kareta powinna się zmienić w dynię, Kopciuszek wciąż tańczy. W tym roku tak zachowuje się Kostaryka – drużyna z najszczęśliwszego państwa na świecie według metodologii Happy Planet Index. Kostarykanie za nic mają przedturniejowe prognozy ekspertów, którzy nie dawali im najmniejszych szans na wyjście z grupy śmierci. Mieli być dostarczycielami punktów dla wykrwawiających się w bojach między sobą Anglików, Urugwajczyków i Włochów. Dziś zawodnicy trenera Jorge Manuela Pinto szykują się do historycznego ćwierćfinału przeciwko Holandii.

„Zapomnij się na chwilę, strać kontakt ze światem” – Michał Kołodziejczyk koresponduje z Brazylii.

To miał być turniej protestów i biedy, a już po kilku dniach stał się festiwalem samby. I co najważniejsze – gospodarze wymusili piękny futbol. „Eu sou brasileiro, com muito orgulho, com muito amor” – ta piosenka zostaje w uszach długo po meczu. W ciągu 90 minut śpiewana jest kilka razy, niezależnie, czy Niemcy grają z Portugalią, czy Ekwador z Hondurasem. „Jestem Brazylijczykiem, z wielką dumą, z wielką miłością” – informują kibice gospodarzy, którzy kupili też większość wejściówek na wszystkie spotkania turnieju, nie tylko swojej reprezentacji. Brazylia to kraj wielki jak półtorej Europy, z północy na południe leci się tak długo, że nie dziwi zmiana klimatu. Jednak nazwać mundial w Brazylii zimowym naprawdę jest ciężko – to prawda, że w Porto Alegre czy Kurytybie bywa chłodno, ale Salvador, Recife, Manaus, Natal czy Rio de Janeiro skąpane są w słońcu. Z powodu transmisji telewizyjnych do Europy mecze zaczynają się wcześnie – drugi już o 18 – zostaje więc dużo czasu na dyskusje w barach i restauracjach o tym, co działo się na boisku. Brazylia wymusiła na piłkarzach piękną grę, tak dobrego mundialu nie było od dawna. No bo jeśli Anglia jest ojczyzną futbolu, to Brazylia ojczyzną futbolu pięknego, takiego, w którym równie ważne jak wynik są wrażenia artystyczne.

I Piotr Żelazny o szybkiej podróży od gwizdów do braw.

Jeszcze niedawno Daley Blind był zaszczuwany przez własnych kibiców, każde dotknięcie przez niego piłki powodowało gwizdy i obraźliwe okrzyki. Ci sami ludzie, którzy ojca Daleya – Danny’ego – uznają za jedną z największych legend Ajaxu, z premedytacją niszczyli jego syna. Nie pomogło wypożyczenie z Ajaxu do Groningen, gdzie w sezonie 2009/2010 wylądował młodszy Blind. Po powrocie do Amsterdamu znowu musiał słuchać gwizdów. A wszystko przez ojca. Gdy Blind junior debiutował w pierwszym zespole Ajaxu, Danny był dyrektorem sportowym klubu, a wkrótce objął funkcję asystenta trenera Martina Jola. Kibice podejrzewali nepotyzm i twierdzili, że młody Blind jest zbyt słaby na Ajax, a szanse w zespole dostaje ze względu na pozycję ojca. Dziś, chociaż starszy z Blindów jest asystentem selekcjonera Louisa Van Gaala, nikomu do głowy nie przychodzą zarzuty, że to dzięki znajomościom pomocnik Ajaxu gra w kadrze. Do Brazylii pojechał już jako piłkarz sezonu w Eredivisie i coraz częściej to o Dannym mówi się „ojciec Blinda”. Zahukanego młodzieńca, który gubił się na boisku i popełniał wiele prostych błędów, już nie ma. W dużej mierze dzięki Frankowi De Boerowi, który w 2010 roku został trenerem Ajaxu. De Boer w Holandii nazywany jest synem Van Gaala. To pod wodzą obecnego selekcjonera Oranje odnosił największe sukcesy piłkarskie – trzy mistrzostwa Holandii i Liga Mistrzów z Ajaxem, mistrzostwo Hiszpanii z Barceloną. To właśnie na Van Gaalu się wzoruje, od kiedy sam został szkoleniowcem. Nie tylko jeśli chodzi o styl, ale także w kwestii zarządzania ludźmi. A Van Gaal jest specjalistą od pracy z młodymi zawodnikami. Przyjście De Boera pozwoliło wreszcie Daleyowi się odblokować, a gwizdy kibiców ze stadionu ArenA przemieniły się w burzę braw.

Dobry numer Rzeczpospolitej.

GAZETA WYBORCZA

„Demoniczna pomarańcza” – bardzo chwytliwy tytuł, który przyciąga. Sam tekst o Holendrach też godny polecenia.

Rocznica nie jest okrągła, ale ładnie się złożyło. Dziś (do gazety – w przeddzień ćwierćfinału) mija 16 lat, od kiedy Dennis Bergkamp w mundialu we Francji strzelił gola Argentynie. Tego gola: przyjęcie w biegu, drybling przy hamowaniu, strzał jak od niechcenia. Z wielu momentów magii Bergkampa ten jest chyba pamiętany najmocniej. Holandia z tamtych lat też jest przez wielu pamiętana. Jako ostatnia Holandia, która grała pięknie i pechowo przegrywała. Potem była jeszcze ładna Holandia Marco van Bastena z Euro 2008, ale ona żyła tylko przez trzy mecze grupowe i z Rosją przegrała zasłużenie, nie pechowo. Holandia 1998, prowadzona przez Guusa Hiddinka, odpadła po jednym z najlepszych meczów turnieju, ćwierćfinale z Brazylią. Dwa lata później z Euro 2000 u siebie w półfinale z Włochami, po dramatycznej serii karnych, tym razem z Frankiem Rijkaardem na ławce. A potem przyszedł Louis van Gaal i w ogóle nie zakwalifikował reprezentacji do mundialu 2002. Niewiele było takich holenderskich klęsk od czasów futbolu totalnego. W karierze van Gaala – aż tak bolesna jedyna. To pewnie wtedy, gdy odchodził jesienią 2001 roku, została na ścianie zawieszona strzelba, która wypaliła teraz, w Brazylii. W pierwszym, drugim, trzecim i czwartym akcie mundialu. Teraz pora na piąty, walkę o półfinał z Kostaryką. Wśród niemilknących dyskusji, czy Holandia właściwie gra ofensywnie czy defensywnie, czy to jest holenderska szkoła czy mordowanie holenderskiej szkoły. Van Gaal, gdy dostaje tutaj takie pytania, prosi, by pytający wyjaśnił, czym dla niego jest futbol ofensywny. Bo Holandia strzeliła w Brazylii do tej pory najwięcej goli, wiele z nich było pięknych. Tak jak piękny był gol Bergkampa. Strzelony po podaniu Franka de Boera z własnej połowy. Naprawdę, nie wszystko, co piękne w historii holenderskiej reprezentacji działo się przy akcjach totalnych, nie przy wszystkim musiał być Johan Cruyff albo Ruud Gullitt z Marco van Bastenem, a i oni Euro 1988 zaczynali tak, że oczy bolały od patrzenia.

Image and video hosting by TinyPic

I materiał o możliwym bohaterze dzisiejszego wieczoru – Leo Messim.

Dokument o Messim, którego pokaz odbył się w Rio de Janeiro, nie jest jeszcze zupełnie skończony. Reżyser Alex de la Iglesia wierzy, że na początku będzie można dokleić sceny, jak jego bohater wznosi Puchar Świata na Maracanie. Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że tak być nie musi – największa gwiazda mistrzostw w 1974 roku Johan Cruijff, wrócił z Niemiec tylko ze srebrnym medalem. O Messim opowiadają w filmie znani ludzie. Poproszony o opisanie swojej gwiazdy trener Alejandro Sabella chwilę się zastanowił, po czym siedem razy powtórzył słowo „geniusz”. Kolega z drużyny Javier Mascherano wypowiada kwestię: „Chciałbym być Messim przez pięć minut, żeby wiedzieć, co się czuje”. Paradoks polega na tym, że teraz i Messi chciałby być choć przez pięć minut starym, dobrym Messim. Wracając do filmu: są tam sceny, jak dorosły Messi pojawia się na szkolnej zabawie w stroju żółwia, a nauczycielka żartuje, że zrobili żółwia z najszybszego piłkarza świata. Tylko stary trener „Albicelestes”, mistrzów świata z 1978 roku, César Luis Menotti wyłamał się z tonu ogólnej ekstazy. Choć stwierdził, że Messiego można porównać do Diego Maradony, to jednak żadnego z nich do Pele. – Brazylijczyk był z kosmosu, ponad wszystkimi, drugiego takiego nie było – powiedział, czym z pewnością bardzo narazi się rodakom z Argentyny. Ci rozpoczęli desant na stolicę Brazylii. Są przekonani, że ich drużyna pierwszy raz od 24 lat przebije się na mundialu do strefy medalowej. Argentyńska prasa przestrzega, by fani przygotowali się na cierpienie i wzięli pod uwagę dogrywkę. Od 1986 roku „Albicelestes” nigdy w fazie pucharowej mistrzostw świata nie wyeliminowali rywala z Europy w 90 minut.

A relacji z wczoraj już nie czytamy.

SUPER EXPRESS

Mając w pamięci, ile miejsca budowanemu domowi Roberta Lewandowskiego poświęcił fakt (dwie pełne strony), to zastanawiamy się, czy przypadkiem nie jest to dziś informacja dnia.

Image and video hosting by TinyPic

Tym bardziej brzmi to, jak słaby żart, jeśli spojrzymy, jaki materiał wylądował obok. Michał Globisz, były selekcjoner kadry Polski juniorów, przyznaje się do myśli samobójczych. Nie mógł sobie poradzić z bardzo uciążliwymi problemami ze wzrokiem.

Przed 20 laty los poważnie już pana doświadczył.
– To prawda. Wtedy straciłem wzrok w lewym oku. Podczas treningu juniorów Lechii Gdańsk zostałem z bliska uderzony piłką. Po kilku dniach zaczęła mnie boleć głowa. Zacząłem coraz słabiej widzieć na lewe oko. Na początku lekarze podejrzewali, że to stwardnienie rozsiane. Przez lata przyzwyczaiłem się żyć z jednym okiem. W niczym mnie to nie ograniczało i nie przeszkadzało. Normalnie pracowałem. Ale strata dwóch…

(…)

Miał pan chwile zwątpienia?
– Najtrudniej było na początku, gdy usłyszałem od lekarza, że nie ma nadziei, że nie będę już widział do końca życia. Byłem przybity, załamany. Miałem depresję, różne myśli przychodziły do głowy. Pojawiła się nawet myśl o samobójstwie…

Było aż tak źle?
– Psychicznie czułem się fatalnie. Proszę zamknąć oczy. Zrozumie pan to, co ja czułem, gdy dowiedziałem się, jak ma wyglądać moje dalsze życie. Nie wiedziałem wtedy, co ze sobą zrobić. Trudno jest nagle przyzwyczaić się do tego, że przez resztę życia nie będziesz nic widział. Ale najgorsze mam już za sobą. Dzięki rodzinie i przyjaciołom, którzy mnie podnieśli na duchu.

I jest to wywiad, który w dzisiejszej prasie trzeba koniecznie przeczytać.

SPORT

„Specjaliści”. No, jakoś ta okładka Sportu nie porywa.

Image and video hosting by TinyPic

Jeśli mamy coś przeczytać o wczorajszych wydarzeniach, to najlepiej z ust kogoś, kto rzeczywiście się zna. Sławomir Wojciechowski o meczu Niemców z Francuzami.

Jest pan rozczarowany poziomem meczu czy też przewidywał właśnie taki scenariusz?
– Przede wszystkim oczekiwałem, że mecz będzie dużo lepszy i ciekawszy. Okazuje się jednak, że ta pogoda nie pozwala na wiele. Pora rozgrywania meczu – 13.00 – jest zabójcza dla piłkarzy: temperatura 30 stopni, wilgotność 88 procent. Większość piłkarzy miała „na liczniku” przebiegniętych zaledwie 9 kilometrów, gdy na tym poziomie powinno to być 11, a nawet 12 km. Różnica jest zatem bardzo duża.

Znajdujemy tutaj wywiad z Alexandre Czerniatyńskim, jednym z najsłynniejszych piłkarzy polskiego pokolenia, którzy grali w reprezentacjach innych krajów.

Któryś z piłkarzy reprezentacji Belgii zwrócił pana szczególną uwagę?
– To Divock Origi. Ten nastolatek nie pograł wiele w Belgii. Wyjechał do Francji, a teraz ma trafić do wielkie Liverpoolu. Kiedy wchodzi na boisko to pokazuje klasę. To duże zaskoczenie, bo to przecież bardzo młody zawodnik.

Obecna generacja jest lepsza od tej z lat 80., której sam pan był częścią?
– Ciężko odpowiedzieć na takie pytanie. To przecież trzydzieści lat różnicy. Od tego czasu nie było nas na kilku kolejnych mistrzostwach świata czy turniejach Euro. Teraz znowu jesteśmy obecni. Ta drużyna ma wielkie umiejętności, ale brakuje jej doświadczenia na wielkich międzynarodowych imprezach. W trzech meczach grupowych nie zachwycaliśmy, ale udało się wygrać. Zobaczymy, jak będzie teraz.

Teraz przed Belgią starcie z Argentyną. Pan zagrał z nimi na mundialu w 1982 roku. Pamięta pan to spotkanie?
– Jakżeby nie? Świetnie pamiętam ten mecz. Graliśmy z ówczesnym mistrzem świata, który w swoim składzie miał Maradonę. Niewielu dawało nam szansę. My zagraliśmy jednak na Camp Nou w Barcelonie bardzo dobre spotkanie. Mieliśmy kilka dobrych okazji, aż wreszcie w drugiej połowie udało się zdobyć zwycięskiego gola po strzale Erwina Van den Bergha. To było coś. Świetnie też jednak pamiętam, jak było potem. W kolejnej grupowej grze ledwo co pokonaliśmy Salwador 1:0, który parę dni wcześniej zainkasował dziesięć bramek od Węgrów. To są właśnie mistrzostwa świata. Niemożliwie jest rozegranie w turnieju pięciu, sześciu świetnych meczów. Zawsze przydarzy się gorszy moment i gorsze spotkanie. Taka jest specyfika wielkich międzynarodowych imprez.

Image and video hosting by TinyPic

A co na krajowym podwórku?

– Roman Gergel, który grał w Lidze Mistrzów, podpisze kontrakt z Gornkiem
– Ruch wyglądał nieźle w sparingu z Duklą, ale popełniał proste błędy
– Masłowski może trafić do Legii jednak dopiero zimą
– Linetty do Tottenhamu?
– Messi, tym razem, z Nepalu zagra w Jadze

PRZEGLĄD SPORTOWY

Ciężko porównać okładkę Sportu do tej. Inna kategoria wagowa.

Image and video hosting by TinyPic

Relacje – omijamy. Teksty o Kuycie i Di Marii – już za nami, bo zajmowaliśmy się nimi w Fakcie. Natomiast z tego o Kostaryce wyciągamy to, co najważniejsze: Keylor Navas jednak zagra.

Koszmar Messiego. Czyli Courtois.

Wiem bardzo dobrze, jak zatrzymać Messiego. Grałem przeciwko niemu wiele razy i udało nam się pokonać Barcelonę – przypomina Thibaut Courtois. 22-letni Belg jest jednym z najlepszych bramkarzy mundialu w Brazylii: w czterech meczach wpuścił tylko dwa gole (w meczu z Algierią i w 1/8 finału w dogrywce z USA). Zresztą nie jest to wielkim zaskoczeniem. Courtois zachwyca już od dawna, w dwóch ostatnich sezonach La Liga zdobywał Trofeo Zamora dla bramkarza, który dał sobie strzelić najmniej goli. Dla wielu jest najlepszym bramkarzem świata. Dziś na Stadionie Narodowym w Brasilii stanie naprzeciwko Leo Messiego, piłkarza, który w turnieju zdobył cztery bramki (i miał jedną asystę) i który często ratuje skórę słabo grającym Albicelestes. Jednak Courtois już nieraz potrafił zatrzymać genialnego Argentyńczyka. Historia ich rywalizacji jest fascynująca. Gdy Belg trafił z Chelsea do Atletico Madryt, Messi w zaledwie trzech meczach strzelił mu sześć goli, nieraz ośmieszając młodego bramkarza. Ale sytuacja szybko się zmieniła i to Courtois stał się prawdziwą zmorą Argentyńczyka. W minionym sezonie grał przeciwko niemu aż sześciokrotnie. Atletico w tych meczach straciło tylko cztery gole i… żadnego z nich nie strzelił Leo Messi. Na domiar złego gwiazdor Barcelony w jednym z tych spotkań nie wykorzystał rzutu karnego. – Messi jest wyjątkowym piłkarzem, który w sekundę potrafi rozstrzygnąć losy meczu – mówi przed ćwierćfinałem mundialu Courtois. – Ale Argentyna ma bardzo dobry atak, który nie jest uzależniony wyłącznie od Leo, bo są także Higuain, Di Maria, Lavezzi, Agüero. Z tyłu jednak nie są tak mocni, więc możemy wyrządzić im krzywdę – ocenia Belg.

To, co obok, to Czerniatyński (cytowaliśmy ze Sportu), wywiad z Urbanem (również w Fakcie) i krótki tekścik o Przemysławie Tytoniu, że idzie do Elche.

Image and video hosting by TinyPic

W Ekstraklasie dzieje się co nieco:
– Lech, mimo straty Claasena i Możdżenia, dokona kolejnych transferów dopiero wtedy, jak kogoś sprzeda
– Nowy obrońca Lechii, czyli Bougaidis z rezerw Granady
– Osuch myśli o Kaźmierczaku
– Po odejściu kilku piłkarzy w Śląsku oszczędzą ponad 0,5 mln złotych miesięcznie

I rozmowa z Arkadiuszem Piechem.

W życiu trzeba mieć trochę szczęścia. Miesiąc temu spadek, teraz walka o miejsce w składzie mistrzów Polski.
– Trzeba, trzeba, ono się do mnie uśmiechnęło. Dostałem ofertę, trudno było z niej nie skorzystać. Decyzję podjąłem od razu, nawet sekundy się nie wahałem.

Umie pan wytłumaczyć to, co dzieje się w Zagłębiu. Jest tam wszystko, a piłkarze zapominają, że potrafią grać w piłkę.
– Ja nie zapomniałem, kilka goli strzeliłem, niestety zbyt mało, żeby wystarczyło do utrzymania. Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego Zagłębie spadło. I chyba nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Godzinami moglibyśmy o tym rozmawiać, nie wiadomo, do jakiego wniosku byśmy doszli. Jestem w Legii, ale koledzy tam zostali, muszą się jak najszybciej pozbierać.

W Legii chciał pana już Jan Urban, teraz to samo było w przypadku Henninga Berga. Coś pan musi w sobie mieć.
– Zaufanie ze strony trenera jest podstawową sprawą. Widać, że trenerzy dają mi szansę i fajnie się z tym czuję. Teraz nie mogę tego zaufania zawieść.

A na koniec felietoniści: Stanowski, Włodarczyk i Borek. Zaczynamy tym pierwszym.

Teraz ludzie będą wymagali. Nie tylko od Nawałki zresztą, od Lewandowskiego też, bo widzą, że można być Campbellem i zdobywać bramki z niczego, bez stu sytuacji. Mistrzostwa świata to w ostatnich dniach odświeżające doświadczenie. Okazuje się bowiem, że istnieje reprezentacyjny futbol, jakiego na co dzień nie doświadczamy. Mecze, w czasie których słabszy nie wie, że jest słabszy i na wszelki wypadek bije się o wygraną, z pasją, zacięciem, pomysłem – i czasami nawet może coś ugrać. Drużyny, które nie kłócą się o premie – w przeciwieństwie do Kamerunu, no i zazwyczaj Polski – ale też takie, które proszą, by żadnych premii im nie przyznawać, bo dużą kasę da się zagospodarować w lepszy sposób. Trenerzy, którzy nie patrzą błagalnym wzrokiem na zegarek i którzy reagują na boiskowe wydarzenia, majstrują przy swoich cackach i wpływają znacząco na końcowy wynik. Bramkarze nie opowiadający przed meczami, co to nie oni i nie strzelający sobie fotek zwanych selfie, tylko stawiający na murawie barierę nie do przejścia. I napastnicy, od których wymaga się goli i którzy te gole strzelają, często hurtem, zamiast po pierwszym od roku trafieniu od razu uciszać zniecierpliwioną publiczność. Można z mistrzostw odpaść w taki sposób, by Fakt nie atakował historyczną już okładką: Wstyd, hańba, żenada, nie wracajcie do domów. Można przegrać i spotkać się z uznaniem całego świata, jak Algierczycy czy Amerykanie. Można na boisku otrzeć się o największe światowe gwiazdy, ale nie po to, by umówić się na wymianę koszulek, ale by spróbować te gwiazdy zatrzymać – tak jak to robił szwajcarski lewy defensor Rodriguez. Można zaprezentować nową taktykę, która wcale nie polega na wykopywaniu piłki tak daleko, jak się tylko da, lecz na mądrym przesuwaniu zawodników i prowadzeniu gry defensywnej na własnych warunkach. Mundial nowych możliwości, dla nas zupełnie nieznanych. Inne oblicze tego sportu, jakby ktoś nagle odsunął zasłony i wpuścił słońce do zatęchłego pokoju. A już za moment: powrót na ziemię. Ekstraklasa ekstraklasą, kochamy jej lekko śmierdzący zapaszek, ale do gnijącej reprezentacji trudniej przywyknąć i trudno ją taką capiącą zaakceptować.

Image and video hosting by TinyPic

I jeszcze Borek odpowiada na pytania czytelników.

Co pan sądzi o letnich wzmocnieniach Lechii Gdańsk?

Widać, że nowi właściciele klubu mają kompleksowy biznesplan. Chcą w końcu przyciągnąć kibiców na trybuny PGE Areny. W regionie z biało-zielonymi identyfikuje się około milion osób, a frekwencja na meczach ekstraklasy rzadko przekracza 15 tysięcy. Sprowadzenie znanych piłkarskich nazwisk powinno ten problem rozwiązać. Transfery Zaura Sadajewa i Macieja Makuszewskiego z Tereka Grozny, sprowadzenie Adłana Kacajewa, próby przywrócenia do poważnej piłki wciąż przecież młodych Daniela Łukasika i Ariela Borysiuka – to wszystko w moim mniemaniu ruchy, które wywindują Lechię w górę. Nowi właściciele słusznie wnioskują, że sprowadzenie byłych i przyszłych reprezentantów Polski nie tylko podniesie atrakcyjność Lechii dla kibiców, ale też pozwoli znacząco podnieść poziom piłkarski. W dodatku dzięki współpracy z funduszem inwestycyjnym blisko związanym z Benfiką Lizbona biało-zieloni zapewniają sobie również możliwość korzystania z bardzo utalentowanych graczy, którzy może jeszcze dziś nie są gotowi do gry w Lidze ZON Sagres, ale za kilka lat mogą zostać gwiazdami światowego futbolu. Spodziewam się, że właśnie obserwujemy powstawanie nowej polskiej potęgi piłkarskiej, drużyny, która przez lata powinna się liczyć w walce o krajowe trofea. Od początku nowego sezonu ekstraklasy ten zespół powinien pokazać nową jakość, bo nie wierzę w tak zwany czas na zgranie się ze sobą. Jak ktoś potrafi grać w piłkę, to dwa tygodnie treningu taktycznego i dobre przygotowanie fizyczne powinno w zupełności wystarczyć do pokazania swoich możliwości. Jedyne, co może im stanąć na przeszkodzie, to brak dobrego trenera. Nie twierdzę, że Quim Machado nie ma wystarczających kompetencji, ale po prostu nie znam warsztatu nowego szkoleniowca na tyle, żeby móc być z miejsca do niego przekonanym. Jeśli on wykona dobrze swoją robotę, to polska stolica piłkarska może przenieść się do Trójmiasta.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...