Jeśli ktoś ma zwyczaj spóźniania się na pierwsze minuty, to dzisiaj mógł spokojnie przegapić cztery z pięciu bramek. Jeszcze kibice dobrze nie rozsiedli się w krzesełkach, a już Argentyna prowadziła po bramce Messiego (asystę drugiego stopnia zaliczyły plecy Enyamy, zwykłą słupek). Wszyscy chyba wtedy spodziewali się, że zacznie się pieczenie Nigeryjczyków, powolne dobijanie kolejnymi bramkami. A tu proszę, takie przekonanie miało rację bytu tylko przez kilkadziesiąt sekund. Sorry rzucie wolny Messiego na 2:1, bramka Musy na 1:1 to był też majstersztyk, fantastycznie Nigeryjczyk zawinął tę piłkę.
A po przerwie znowu dał popis, znowu Romero dał się zrobić jak dzieciak – pięknie położony przez Musę, który pewnie wykończył akcję. Zresztą, cała defensywa Argentyny w tej sytuacji mocno się zbłaźniła. Chwilę potem jednak słaby Rojo pierwszy raz bodaj w tych mistrzostwach na coś się przydał, strzelił bramkę po rożnym i taki wynik Albicelestes dowieźli do końca. Jeśli cokolwiek miało się zmienić w tym meczu, to raczej Argentyny. I to nawet biorąc pod uwagę fakt, że ostatnie pół godziny rozegrali bez Messiego. Messiego, na którego dzisiaj nie ma prawa paść choćby cień krytyki. Leo dzisiaj to nie tylko dwie bramki, ale także rozgrywanie, branie na siebie odpowiedzialności za grę, wszystko to, czego się po nim oczekuje.
Piętą achillesową Argentyny pozostaje defensywa, tu bez dwóch zdań silniejszy rywal może rozerwać ich na strzępy, tak że nawet niezła forma graczy z przodu (dziś choćby świetny Di Maria) nie pozwoli powrócić do gry. Ale trzeba wspomnieć o największym obok Messiego atucie Albicelestes: drabince turniejowej. Do półfinału będą mierzyć się z drużynami pokroju Szwajcarii, USA, Ghany, w najgorszym wypadku Belgii. Z całym szacunkiem dla Czerwonych Diabłów, ale Argentyna będzie w starciu z każdą z tych drużyn faworytem. Może nie murowanym, może nie zdecydowanym, ale jednak.
Nigeria? Sympatyczny zespół, grający dość europejsko jak na bandę z Afryki. Mimo trzech straconych goli klasę potwierdził Enyama, bardzo dużo trudności sprawiał obrońcom Argentyny Emenike, który ma już chyba jak w banku transfer do klubu z europejskiej czołówki. No i ten niesamowity Musa, który ma na swoim koncie mecz życia. Teraz wpadną najprawdopodobniej na Francję i wielkich szans na przejście dalej im nie dajemy, ale też całkiem ich nie skreślamy. Ma tu kto bronić, ma kto zrobić coś z niczego z przodu. Może nie będzie sukcesu, ale powinno być ciekawie.
Słówko trzeba też powiedzieć o incydencie pomiędzy Lavezzim i Sabellą. Ten pierwszy prysnął trenerowi wodą w twarz, gdy selekcjoner przekazywał graczowi swoje uwagi. To wiele mówi o tym jakim szacunkiem cieszy się Sabella w szatni. Byle tylko nie okazało się, że w razie porażki piłkarze zrobią z niego kozła ofiarnego: z Sabellą czy nie, mają obowiązek zajść do finałowej czwórki.