Reklama

Olkiewicz: Przekręt, który odbiera chęci do gry

redakcja

Autor:redakcja

22 czerwca 2014, 15:30 • 4 min czytania 0 komentarzy

Wczoraj Bośniacy po końcowym gwizdku sędziego wyłowionego z dna Oceanu padli na murawę. Co ciekawe – większość z nich padła wyłącznie po to, by chwilę popłakać. Zmęczenie – może oceniam zbyt powierzchownie, ale tego wrażenia nie da się pozbyć – było widać wyłącznie po twarzach Nigeryjczyków. To oni wybiegali ten mecz, to Emenike pół spotkania pędził sprintem od linii do linii, to Nigeryjczycy błyskawicznie wracali do obrony, to oni wyglądali na tych, którym „bardziej zależy”.

Olkiewicz: Przekręt, który odbiera chęci do gry

Zwróciłem na to uwagę kilka razy – na przykład w tym ostatnim dośrodkowaniu, które Pjanić wykonał „na stojaka”, tak jakby wrzucał piłkę na treningowej gierce, a nie podczas ostatnich sekund walki o pozostanie w turnieju Mistrzostw Świata. Wcześniej widać to było po każdym z zawodników Bośni – po stracie piłki powolne człapanie do tyłu, zamiast pressingu – próba opóźniania akcji delikatnym cofaniem. Dżeko? Cały czas ten sam wyraz twarzy, tak jakby w ogóle nie dochodziły do niego zewnętrzne bodźce. Spahić w bezruchu w obronie, Misimović i reszta ofensywy w totalnym bezruchu w ofensywie.

Naprawdę, ciężko było nawet na nich patrzeć. Ataki pozycyjne? Jeden prowadzi piłkę, reszta stoi. Strata? Ten, który stracił leży na murawie, reszta obserwuje jak Nigeria sunie pod bramkę Begovicia. Kontry? Jeden biegnie, biegnie, biegnie… W końcu zawraca, bo przecież nikt nie wychodzi do podania czy klepki. Bośnia i Hercegowina zagrała w stylu, który można ulokować najbliżej rodzimej reprezentacji. Bez iskry, bez werwy, bez „pierdolnięcia”, które można przypisać prawie każdej drużynie na tym mundialu, przegranym Anglikom, wygranym Kostarykanom, remisującym Meksykanom. Nawet Bośniakom, ale nie tym snującym się po boisku w starciu z Nigerią, tylko tej jedenastce, która potrafiła postraszyć Argentynę.

Zawiodłem się na nich, bo naprawdę „kupowałem” tę historię o walczących pod wspólną banderą Boszniakach, Chorwatach i Serbach. Na podwójne zjednoczenie – w blasku rac na ulicach Sarajewa i w brazylijskich szatniach. Tymczasem Lulić, ten, który tak kapitalnie obsłużył Ibisevicia w meczu z Argentyną, tym razem pełnił rolę pachołka dla Emenike. Dwa razy podłączył się do przodu i dwa razy przyspieszył akcję ospałych kolegów, ale zapamiętamy go jako „polski akcent” na mundialu – słabiutkiego lewego obrońcę objeżdżanego niemiłosiernie przez nigeryjskiego skrzydłowego.

Zastanawiam się tylko… Na ile ta ich apatia, bezsilność, ale i rezygnacja wynikała z decyzji sędziego? Na ile te spacery, te nonszalanckie zagrania i niechęć do jakiegokolwiek przyspieszenia wynikały z niekorzystnego wyniku, a na ile ze sposobu sędziowania? Czy naprawdę jeden celny cios – zabranie prawidłowo zdobytego gola – może aż w takim stopniu „zabić” drużynę? Były mecze, gdy te sędziowskie gafy nie miały żadnego realnego kosztu. Meksyk strzelił dwa prawidłowe gole, oba nie zostały uznane, trudno, niedługo dołożyli trzeciego. Błędy na korzyść Holendrów przy ich „oranju” Hiszpanów też niewiele zmieniły. Nawet w tym przeklętym meczu otwarcia, nie dajemy sobie ręki uciąć, że Chorwacja dowiozłaby remis.

Reklama

Ale wczoraj? Bośniacy wyglądali, jakby ktoś im powiedział, że nawet po strzeleniu sześciu goli będą musieli jechać do domu. Wyglądali jak zespół zdemolowany – słabszy nie umiejętnościami, motoryką czy taktyką, ale psychiką, mentalnością i wynikającą z tego agresją czy nieustępliwością. Niektórzy pewnie zgonią to na niuanse taktyczne, odsłonięcie lewej flanki poprzez umieszczenie tam Lulicia, przegrany już w szatni pojedynek szkoleniowców – Emenike w tamtym rejonie boiska był strzałem w dziesiątkę. Ja jednak sądzę, że to jeden z pierwszych meczów, gdy zespół w pojedynkę, bez niczyjej pomocy zatrzymał arbiter.

Bośniacy po nieuznanym golu mogli równie dobrze zejść do szatni. Oni już wtedy przegrali, już wtedy – gdy nie byli w stanie zmusić się do wychodzenia na pozycje, tworzenia ruchu z przodu, jakiejkolwiek próby zmiany wyniku – żegnali się z mistrzostwami.

Żałuję, bo to kolejna z „moich” drużyn. Ale przede wszystkim żałuję, bo prowadząc 1:0 i grając z Nigerią, moglibyśmy obejrzeć prawdziwą klasę Pjanicia, Dżeko, Misimovicia czy nawet tego nieszczęsnego Lulicia. Zamiast tego – katorga. Dla Bośniaków na boisku, Bośniaków na trybunach i każdego, kto musiał oglądać ich męczarnie. Dziękujemy, panie Australia i Oceania.

JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...