Reklama

Olkiewicz: God save the Queen!

redakcja

Autor:redakcja

21 czerwca 2014, 12:51 • 4 min czytania 0 komentarzy

Są przekonani, że mają najsilniejszą ligę świata, choć w najważniejszych europejskich rozgrywkach od dwóch sezonów nie mogą ugrać sztycha. Żyją nadziejami o kolejnych tytułach na wielkich imprezach, choć tak naprawdę od ostatniego wielkiego sukcesu minęło osiemnaście lat. W każdej książce, w większości wypowiedzi i na okładkach prasy widać ogromną dumę, pewność siebie i przekonanie o własnej wyższości. Goście, którzy ostatni medal mistrzostw świata zdobyli w 1966, ale wciąż patrzą na świat z góry. Ludzie, którzy wymyślili ten sport, po czym wyhodowali całe dziesiątki uczniów przerastających starego mistrza. Kraj – zagadka.

Anglia.

Jedna z moich ulubionych reprezentacji, jak to zwykle bywa z moimi ulubionymi zespołami, zakończyła już swój udział w mistrzostwach. Anglicy grali jak nigdy, przegrali jak zawsze. Stworzyli dwa widowiska, które chętnie obejrzałbym jeszcze jakieś piętnaście razy, a potem życzył sobie identyczny bagaż emocji, piłkarskiej jakości i dramaturgii w samym finale brazylijskich mistrzostw. Zagrali ofensywnie, otwarcie, z pomysłem i fantazją. Zagrali naprawdę dobrze, poza jednym szczegółem – dwa razy dostali w lampion i zostali zmuszeni do dopingowania Włochów w starciu z Kostaryką. Dumni Anglicy, ci wielcy „Synowie Albionu” musieli zasiąść przed telewizorami i w stresie oglądać jak Kostaryka gniecie Chielliniego i spółkę. 

Wylecieli w sposób, który wzrusza i rozczula. Przecież gdyby Rooney wykorzystał swoje setki, gdyby sędzia wyrzucił Godina, gdyby Gerrard nie zaliczył asysty przy golu Suareza, wreszcie gdyby ten kopciuszek grupy śmierci nie ogolił Włochów… Szkoda, autentycznie szkoda, że jedna z najbardziej efektownych reprezentacji jedzie do domu i szkoda, że dzieje się to właśnie w takich okolicznościach. Jasne, na ich grobie odbył się taniec równie efektowny, na ich nieszczęściu napisała się fenomenalna historia Luisa Suareza, który z pomocą chorego na raka fizjoterapeuty wstał z wózka i kilkanaście dni później rozklepał Anglików. Na ich goryczy dostaliśmy ciąg dalszy pięknego snu Kostaryki, na ich łzach popłynął pierwszy prawdziwy czarny koń imprezy.

Gdy oglądam jednak kolejne powtórki, bezczelnego Sterlinga, bezustannie podłączających się pod ofensywę Bainesa i Johnsona, nawet Rooneya z kurwicą w oczach – żałuję, że to już ich koniec. Nawet Gerrard, którego nigdy nie lubiłem, wzbudza żal – po raz drugi w tym sezonie to on jest głównym winowajcą, to on po raz drugi zawodzi najmocniej. Gdzieś przeczytałem, że w hiszpańskiej gazecie w ogóle nie dostał noty za spotkanie z Urugwajem, w angielskiej prasie pewnie już szykują jakieś efektowne fotomontaże z nim w roli głównej, w niebieskiej koszulce reprezentacji Włoch, płaczącego przed telewizorem z transmisją wczorajszego spotkania z Kostaryką.

Wczoraj jeszcze mogliśmy się łudzić, że Anglicy jakoś się z tego wykręcą, jak zawsze, ktoś ich uratuje, może Balotelli, żądający w zamian buziaka od Królowej, może elegancki Pirlo. Dziś złudzeń już nie ma. Anglicy zachwycili, dali nam dwa klasyki, które będziemy wspominać przez lata, po czym wracają do domu, zapewne dalej kontemplować tam własną doskonałość. Bo przecież żal potrwa maksymalnie kilka miesięcy. Potem znów wróci najlepsza liga angielska, najlepsi angielscy kibice, najlepsza reprezentacja, stały faworyt wszystkich dużych imprez i naturalnie najlepsze środowisko piłkarskie z najlepszymi ekspertami i najlepszą otoczką. W Lidze Mistrzów znów faworytami będą angielskie zespoły, a w eliminacjach do Mistrzostw Europy 2016 znów pewniakiem do wyjścia z grupy będzie dumna kadra pod krzyżem Św. Jerzego.

Zawsze trochę się uśmiecham, gdy w angielskich książkach zbierających wspomnienia tamtejszych chuliganów czytam: „nie przesadzę, jeśli powiem, że byliśmy wtedy najlepszą ekipą na Wyspach”. Manchester City, West Ham United, Chelsea, Liverpool – bez różnicy. „Tak, wtedy to my rozdawaliśmy karty”. Europa? Cóż, „teraz nasi kibice trochę przystopowali, ale nadal nawet polscy czy rosyjscy chuligani nie mogą się równać z naszymi ekipami z lat osiemdziesiątych”. Reprezentacja? „Piłkarze grali różnie, ale my zawsze byliśmy top class”. Sami piłkarze pewnie myślą podobnie, inni trochę zawodzili, ale my byliśmy top class.

Anglicy zwyczajnie są najlepsi, niezależnie od tego z kim, ile i od jak dawna przegrywają. Są najlepsi, choć mundialowych medali mają mniej, niż Polska. Są najlepsi, pomimo tego, że ostatnio wygrali w 1966. Są najlepsi, chociaż tym razem odpadli z grupy, a od dwudziestu czterech lat nie doszli dalej, niż do ćwierćfinału.

Po prostu, top class. I za to ich lubię. A nawet… trochę zazdroszczę.

JAKUB OLKIEWICZ



PS: No i filmy mają najlepsze. Tu akurat nie ma nawet pola do dyskusji.



Olkiewicz: God save the Queen!

Najnowsze

Felietony i blogi

1 liga

Od Kononowicza do Bizancjum. Dlaczego awans Lechii Gdańsk to zjawisko?

Szymon Janczyk
30
Od Kononowicza do Bizancjum. Dlaczego awans Lechii Gdańsk to zjawisko?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...