Tych rozgrywek już nie ma. Jednego z klubów biorących udział w tym meczu – pod względem formalnym również nie ma. Mamy rok 2008. Puchar Ekstraklasy, derby Warszawy na Polonii, przemarsz kibiców Legii, który wkrótce otrzymał kryptonim: „Akcja Widelec”. Najbardziej groteskowy, najbardziej niepoważny, najbardziej kompromitujący policyjno-prokuratorski dowcip, który – choć zupełnie nieśmieszny – ciągnie się już od sześciu lat. SZEŚCIU LAT.
Samą akcję wszyscy pamiętają doskonale – 741 kibiców Legii ruszyło w kierunku stadionu Polonii, by obejrzeć derbowe spotkanie, ale policja postanowiła nieco urozmaicić ten nudnawy dzień. Otoczeni kordonem fanatycy w interpretacji funkcjonariuszy brali czynny udział w zbiegowisku, niektórzy dodatkowo „dopuszczali się niszczenia mienia i napaści na funkcjonariuszy” (o dziwo, nikt w żaden sposób nie ucierpiał, ale to pewnie czysty przypadek). Co gorsza, kibice mieli przy sobie broń masowego rażenia. Cudowną wunderwaffe, która miała przesądzić o losach drugiej wojny światowej. Przedmiot, który spokojnie wystarczyłby do zdemolowania połowy stołecznego miasta.
Widelec.
Od tego feralnego widelca się zaczęło, a trwa niestety aż do dziś. Po sześciu latach od tej idiotycznej, rozdmuchanej i napompowanej do granic możliwości sprawy, w której kibolskim terrorem określono zwykły marsz, do sądu trafiły kolejne akty oskarżenia. Jeszcze raz podkreślmy absurdalność – sześć lat zajęło prokuraturze zdecydowanie czy w ogóle warto oskarżyć i jeśli tak – w jaki sposób. Sprawy, w których na ławie oskarżonych zasiadają kolejne dziesiątki czy dwudziestki maszerujących tamtego dnia kibiców są na różnym etapie. Wobec niektórych sąd umorzył postępowanie, wobec innych zastosował dozór policyjny, w niektórych przypadkach sprawa tkwi w pierwszej instancji, jeszcze gdzie indziej jest na etapie odwołania do sądów drugiej instancji, w kolejnych „dziesiątkach” przedłużają się sprawy z udziałem świadków, jeszcze gdzieś indziej ciężko zebrać wszystkich oskarżonych na jednej rozprawie.
W jeszcze innych przypadkach – dopiero teraz, po sześciu długich latach, pojawiają się akty oskarżenia.
Jak to wszystko określić? Jak określić ten bajzel, bałagan, zwyczajny burdel, który doprowadza do takich sytuacji? Do tego, że akt oskarżenia w sprawie, w której głównym zarzutem jest przebywanie w grupie, która miała przy sobie widelec, trafia do sądu sześć lat po fakcie?
Powiedzielibyśmy: „brak nam słów”. Ale tak się składa, że ostatnio jeden ziomek nieźle to zdefiniował. „Chuj, dupa i kamieni kupa”.
Fot.FotoPyK