Wracajcie do domów, bo to nie ma najmniejszego sensu…

redakcja

Autor:redakcja

19 czerwca 2014, 02:39 • 3 min czytania

Kameruńczycy długo straszyli, że nie pojadą na mundial i… w sumie mogli nie jechać. Było wiadomo, że każdy z tych piłkarzy myśli o czubku własnego nosa, chce dla siebie jak najlepiej, próbuje wyciągnąć jak największą kasę z federacji, ale wydawało się, że chodzi tutaj o coś jeszcze. Że jednak oni sami mają coś do zaoferowania… Tymczasem jedyne, co podopieczni Volkera Finke ugrali w Brazylii, to rekord Chorwatów, którzy na mundialu nigdy nie zdobyli czterech goli. A Kamerunu nikomu nie będzie żal.

Szczerze? Momentami przykro się na to patrzyło. To nie były dwie drużyny, które spotkały się na turnieju dla najlepszych z całego świata. To nie były zespoły o podobnych umiejętnościach i potencjale – w ogóle między tą dwójką nie było żadnych podobieństw. Dziś Kameruńczyków dzieliła od Chorwatów przepaść. Skończyć się mogło nawet i różnicą ośmiu goli, skończyło różnicą czterech. Czyli tyle, ile Chorwaci nie zdobyli nawet w 1998 roku, kiedy Davor Suker prowadził ich do trzeciego miejsca i zostawał królem strzelców.

– To był żenujący występ Kamerunu – przyznał Marcin Żewłakow. A jeśli on, człowiek wyważony i ostrożny w swoich sądach, tak mówi, to pozostaje tylko się zgodzić…

Nie ma najmniejszego sensu rozwijać wątku tej zbieraniny, którą ma u siebie Finke. Nie ma co pisać o ich grze i popełnianych błędach (a tych była masa), jeśli dochodzi do sytuacji, że w trakcie meczu Assou-Ekotto prawie pobił się z Moukandjo. Niesamowity burdel muszą mieć w swojej szatni, jeśli nie są w stanie się pohamować przed takimi akcjami. Jedźcie, naprawdę, już do domów i wróćcie na mundial, kiedy będzie gotowi. Mentalnie.

Wracajcie do domów, bo to nie ma najmniejszego sensu…
Reklama

Ale powyższe wideo to nie jedyny pokaz bezmyślności Kameruńczyków. Niezłą błazenadą zaprezentował przede wszystkim Alex Song, który niespodziewanie przyłożył Mandzukiciowi. Biegł za Chorwatem i jeb – nagle cios z pięści w plecy. Za takie zagrania pokazuje się tylko czerwone kartki, czego świadomy był sam piłkarz, bo nawet nie protestował. Musiał stwierdzić, jeszcze przy wyniku 0:1, że nie chce brać udział w tym cyrku… Zresztą, Song to w mundialowych raportach doskonale znane nazwisko. Trzy z ośmiu czerwonych kartek Kameruńczyków na mistrzostwach świata zapisane jest na nich: w 1994 i 1998 roku „błyszczał” Rigobert, a teraz – Alex, jego bratanek.

Udana rodzinka, nie ma co!

Czy Mandzukić prowokował? No, pewnie prowokował. I to nie tylko tym, że zabiegł Songowi drogę i go przyblokował. Mario to cwaniak, wiele tego typu sytuacji potrafi wykorzystywać, ale – bez przesady – robi to w granicach rozsądku. A Songowi odcięło prąd.

Reklama

Chorwaci, już po powrocie Mandzukicia na boisko, wyglądali dziś lepiej. Widać, że to ważny element całej tej układanki. Raz, że to właśnie za zagranie na nim wyleciał z boiska przeciwnik. Dwa, że to on przy pierwszej bramce mocno przepychał się w polu karnym i zmusił rywala do błędu. I trzy, sam wpisał się na listę strzelców. Dwukrotnie. Najpierw po stałym fragmencie gry skakał w powietrzu sam ze sobą, potem niepilnowany dobijał z bliska do pustej bramki. Bułka z masłem, i tyle. Ale Mandzukić to tylko przykład, bo pochwały się należą całej drużynie. Z Perisiciem na czele.

Najnowsze

Ekstraklasa

Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”

redakcja
0
Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”
Ekstraklasa

Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji

redakcja
2
Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama