Największa choroba Hiszpanów to stagnacja

redakcja

Autor:redakcja

19 czerwca 2014, 09:59 • 4 min czytania

Mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o pietruchę – kto by pomyślał, że tak dobrze znany polskim kibicom scenariusz stanie się udziałem wielkiej „La Furia Roja”. Żal było patrzeć na reprezentację Hiszpanii, na upadek tej wspaniałej drużyny, jednej z najlepszych w historii. Jasne było, że ten piękny sen kiedyś się skończy, ale chyba nikt się nie spodziewał, że brutalne wybudzenie nastąpi już w pierwszym tygodniu brazylijskiego turnieju. Dwie porażki i siedem straconych goli – takiego rozwoju wypadków nie przewidzieli nawet najwięksi pesymiści. Znamienne, że jeszcze w finale Euro 2012 Casillas prosił sędziego o skończenie meczu ze względu na szacunek do reprezentantów Włoch. W 90 minucie kolejnego spotkania na wielkim turnieju sytuacja się odwróciła i analogiczny apel mogliby wystosować gracze „Oranje”.

Przed mundialem Vicente del Bosque był niewolnikiem swoich piłkarzy – mistrzów świata i podwójnych mistrzów Europy. Nie wystawić Xaviego? Posadzić na ławce Ikera lub Xabiego Alonso? To co dziś wydaje się oczywiste, jeszcze przed kilkoma dniami byłoby zamachem na świętość, na bohaterów narodowych. Sam del Bosque powtarzał, że jedynym głodnym sukcesu zawodnikiem reprezentacji Hiszpanii jest Koke, do niedawna piłkarz głębokiej rezerwy. 23 facetów i tylko jeden nienasycony – to nie miało prawa skończyć się inaczej. 

Przyczyn klęski Hiszpanów nie należy doszukiwać się w nieprawidłowym przygotowaniu do turnieju, bądź przemęczeniu największych gwiazd. Błąd został popełniony znacznie wcześniej i można go podsumować jednym słowem – stagnacja. Pierwsze symptomy kryzysu złotych chłopców del Bosque można było dostrzec już przed dwoma laty, na Euro 2012. Niby zwycięzców nie powinno się sądzić, ale grupowe spotkania z Włochami i Chorwacją oraz półfinał z Portugalią niosły ze sobą jasny przekaz – „dogoniliśmy was” lub „już nie gracie tego co kiedyś”. Subtelne sygnały ostrzegawcze zamieniły się w potężny cios między oczy w finale Pucharu Konfederacji z Brazylią. 3:0 i całkowita dominacja przeciwnika – aż nie do wiary, że z takiej porażki nie wyciągnięto żadnych wniosków.

W biznesie, do którego oczywiście zalicza się piłka nożna, obowiązuje pewna reguła – zmian należy dokonywać w momencie wzrostu notowań, w trakcie mniejszego lub większego rozwoju. Jeżeli jest się na fali wznoszącej, po chwilowym zachwianiu – związanym z wdrażaniem się do nowego środowiska – można wejść na jeszcze wyższy poziom, w myśl zasady „krok wstecz, by zrobić dwa kroki wprzód”. Jeśli jednak zmian dokonuje się by odwrócić tendencję spadkową, skuteczność jest zdecydowanie niższa. To najgorszy czas.

Wydaje się, że idealnym momentem na zmiany w reprezentacji Hiszpanii były eliminacje do trwającego właśnie mundialu, tuż po udanej obronie mistrzostwa Europy.

Jaki sens miało posadzenie na ławce Pique i Xaviego po meczu z Holandią? Zastępcy nie mieli czasu na zapoznanie się z nową rolą w zespole, na zgranie z kolegami i odnalezienie się w drużynie. Hiszpania prezentowała się równie bezradnie jak w pierwszym spotkaniu, grała bez polotu, agresji i odpowiedniego tempa. Kilka dni pomiędzy meczami to zdecydowanie za krótki czas na wprowadzanie nowych rozwiązań. Wydaje się, że większą szansę na sukces z Chile miałby zespół, który zgrywał się przez ostatnie lata i wygrał wszystko, co było do wygrania. Fakty są dla del Bosque bezlitosne – Iniesta w środku pola wyglądał jeszcze gorzej, niż w meczu z Holandią, a Martineza próżno było szukać na licznych powtórkach z bramek strzelanych przez Chile.

Niestety – jeszcze raz to powtórzmy – zmian zaniechano w imię szeroko pojętej lojalności wobec mistrzów świata i Europy. Na finał Euro 2012 i mecz otwarcia mundialu w Brazylii wybiegło dziewięciu tych samych zawodników. Po raz kolejny potwierdził to też del Bosque, tym razem na konferencji prasowej po porażce z Chile. – Ile ci ludzie ze zwieszonymi głowami dali nam kiedyś radości? – pytał zgromadzonych dziennikarzy, tłumacząc przy okazji swoje decyzje personalne. Chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, że Hiszpanie dysponują kolejnym piekielnie utalentowanym pokoleniem. 

Era Hiszpanii dobiegła końca. Oparta na piłkarzach Barcelony „La Furia Roja” skończyła w podobnym stylu, w jakim podopieczni Martino skończyli sezon. Pewna formuła się wyczerpała, „tiki-taka” przestała się zazębiać, a rywale nauczyli się przeciwko niej grać. Przyszedł czas wielkich zmian i wielkich pożegnań. Niektórzy – jak Xavi – wybierając katarski kierunek sami odstawią się na boczny tor, a innym (Iker) trzeba jak najszybciej podziękować. Szacunek do największych sukcesów w historii nie może dłużej powstrzymywać kadrowej rewolucji. 

Michał SADOMSKI

Największa choroba Hiszpanów to stagnacja
Reklama

Najnowsze

Ekstraklasa

Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”

redakcja
0
Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”
Ekstraklasa

Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji

redakcja
2
Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama