Do rozpoczęcia meczu Chile z Hiszpanią pozostało jakieś 40 minut. Część komentatorów siedzi już na swoich miejscach, kilka gwiazd, jak Manuel Pellegrini, Ivan Zamorano czy Cristo Stoiczkow, przechadza się po centrum prasowym, a dziennikarze odbierają wejściówki z tzw. waiting-list. Nagle poruszenie. Hałas. Początkowo, widząc kilka pojedynczych biegnących osób, myślę: „Przyjechała jakaś gwiazda, jak ostatnio Juan Veron i wszyscy rzucili się po fotki lub wywiady”. Nic z tych rzeczy. Mija kilkadziesiąt sekund i zaczyna się demolka. Tym razem hasło „inwazja na Rio”, z którego tak chętnie korzystają lokalne media, jest w pełni uzasadnione.
Ilu ich było? Jedni mówią, że koło stu, inni, siedzący bliżej, że mogło nawet dobić do dwóch setek. Najpierw przebili się przez wejście dla prasy, gdzie trzeba przejść (w tym przypadku – popędzić) przez dwie bramki, po czym całą chmarą ruszyli do samego centrum. A tam konsternacja. Co tu robić? Jedni pobiegli w lewo prosto przez nasze wejście na trybuny, drudzy, nie mając innej drogi wyjścia, po prostu przebili ścianę, strącając przy tym kilka telewizorów i szafek ze sprzętem. Nie planowali – przynajmniej na tę chwilę chodzi tu taka informacja – nikomu nic zrobić – po prostu chcieli jakoś przedostać się na mecz bez biletów. I wielu się to udało, bo ani ochrona, ani stewardzi nie byli na to przygotowani.
Do meczu pozostało dziesięć minut. W centrum prasowym Maracany trwa wielkie sprzątanie. Kolejne telewizje nagrywają swoje materiały, a najczęściej padające słowa to desordenado i lamentable. Świry z Chile leżą zatrzymani na podłodze, a część z nich jest właśnie wyprowadzana przez policję. Wolontariusze bezskutecznie proszą, by nie robić zdjęć, stewardzi trochę mniej grzecznie wypychają kolejnych operatorów. – Człowieku, dla mnie to historia do napisania. Nie zabronisz mi tego i nie wyrzucisz mnie stąd – mówi jeden z Amerykanów. – Wiem, ale robię, co muszę. Nie mogę cię po prostu wpuścić. Fotoreporterzy, którzy jeszcze stoją na biurkach, właśnie opuszczają swe miejsca, a sprzątaczki zamiatają podłogę tuż przed stadionem. Z papierowych ścian jakieś kilkaset metrów od murawy zostało niewiele. Prześcieradła symulujące „dach” zwisają bezwładnie. Symbolizują pierwszą kompromitację organizatorów tego mundialu.