Lechia Gdańsk długo zastanawiała się nad właściwym zastępcą Pawła Dawidowicza. Chciała Polaka, najlepiej w sile wieku, na którym – kto wie – być może jeszcze w przyszłości dobrze zarobi. Wybór, w zasadzie od samego początku, ograniczał się do jednego z dwójki – albo Daniel Łukasik, albo Ariel Borysiuk. Obaj 23-letni, ale jak na ten wiek, ze sporym bagażem doświadczenia, który wnoszą w posagu razem ze swoimi zaletami i wadami. Obaj w sytuacji, kiedy chcąc jeszcze w poważniejszej piłce coś znaczyć, muszą się wydostać z dołka, w którym od jakiegoś czasu ugrzęźli.
Łukasik, bo w mediach pojawiały się różne kwoty, będzie kosztował Lechię 800 tys. euro odstępnego (oficjalnego potwierdzenia tej kwoty nie uświadczycie, oba kluby chcą ją zachować w tajemnicy) i podpisze kontrakt jeszcze dziś, po badaniach medycznych. Jeżeli zaś chodzi o umowę dla Borysiuka – mowa o transferze definitywnym z Kaiserslautern – do dogrania pozostały jedynie ostatnie szczegóły, dlatego najprawdopodobniej podpisy zostaną złożone już po długim weekendzie.
Stagnacja – to słowo wcale nie najlepiej oddaje ostatnie miesiące w ich wykonaniu. Było gorzej. Borysiuk najpierw spadł z Bundesligi, a później zamiast grać na jej zapleczu, najczęściej występował w drużynie rezerw. Wypożyczenie do rosyjskiej Wołgi skończyło się – a jakże – kolejną degradacją. Dobrze, że wróci do Polski, tutaj powinien się odbudować, z kolei my też możemy się ucieszyć – w końcu wraca najlepszy przerzut Ekstraklasy.
O degrengoladzie Łukasika pisaliśmy przy okazji jego urodzin, więc nie będziemy się nad nim dłużej rozwodzić. Byle tylko nad morzem szybciej wpadł na bramkarza, zanim znajdzie drogę na plażę…