– Przed startującymi we wrześniu eliminacjami do mistrzostw Europy nie możemy być pewni niczego. Ani skutecznej gry defensywnej – Litwini wbili nam gola przez zawahanie stoperów, ani w ataku – po raz pierwszy zastosowany przez Adama Nawałkę duet napastników: Robert Lewandowski – Arkadiusz Milik daje tylko pewne nadzieje – czytamy dziś w Gazecie Wyborczej. Sobotnia prasa głównie relacjonuje wczorajszy mecz kadry, ale jeśli ktoś wstał lewą nogą, to niech lepiej takie teksty sobie odpuści. Sport i Przegląd Sportowy licytują się natomiast, czy taka gra na Gibraltar na pewno wystarczy, czy jedynie wystarczyć może…
FAKT
Spoglądamy na pierwszą sportową stronę i… wygląda ona dość abstrakcyjnie. Mamy coś o niemieckich cukiernikach, którzy tworzą figurki piłkarzy (?) i czarowniku, który rzucił klątwę na Cristiano Ronaldo (?). Przejdźmy więc do czegoś, co może nas zainteresować – relacja z kadry, ale że nic w niej odkrywczego to też odpuszczamy.
Do zacytowania nadaje się jedynie felieton Mateusza Borka. Ciekawy.
Gala ekstraklasy mnie nie zachwyciła. Niby wszystko się zgadzało, ale mam kilka przemyśleń. Ekskluzywne miejsce należące do biznesmena Leszka Czarneckiego, nienaganna oprawa scenograficzna, profesjonalna realizacja telewizyjna, sprawni prowadzący – to wszystko było w porządku. Ale… po pierwsze cały czas się zastanawiam, dlaczego my, jako środowisko piłkarskie, mamy takie kompleksy. Dlaczego na festiwalach muzycznych nagrody wręczają wybitni artyści, na galach dotyczących polityki, wyróżnienia dostarczają politycy lub dziennikarze polityczni, a na gali piłkarskiej, z wyjątkiem prezesa PZPN Zbigniewa Bońka, wręczającymi byli politycy, piosenkarze oraz żeglarz, a nie byli piłkarze i trenerzy? Czy DuŁ¡an Kuciak nie wolałby odebrać statuetki od Jana Tomaszewskiego, Józefa Młynarczyka czy Jerzego Dudka? Dlaczego najlepszemu obrońcy nagrody nie przekazał na przykład Władysław Ł»muda, a trenerowi Antoni Piechniczek czy Jacek Gmoch?. Po drugie, zadziwiła mnie mała liczba piłkarzy, trenerów czy byłych reprezentantów Polski. Rozmawiałem z kilkoma w tygodniu. Mają duży żal i wrażenie, że w momencie, jak kończysz grać, stajesz się zupełnie niepotrzebny i środowisko przestaje o tobie pamiętać. Ci, którzy kiedyś klepali po plecach, dziś plecami się odwracają. Zamiast nich szeroką rzeszę zaproszonych stanowiły białe kołnierzyki, stali bywalcy warszawskich bankietów i polityczni lobbyści. Bankiet za długi nie był, bo goście, którzy przyjechali z Zabrza, Szczecina czy Bielska-Białej, byli po prostu głodni. Alkoholem się nie najedzą. Spora grupa prezesów i dyrektorów sportowych udała się zatem wspólnie na kolację do restauracji Elephant. Wyjątek stanowili przedstawiciele Podbeskidzia. Oni postanowili kreatywnie rozwiązać problem. W efekcie na bankietowe stoliki pełne szklanek i kieliszków wjechały zamówione telefonicznie dwie hawajskie i jedna margherita.
I jeszcze ciekawostka – Fakt informuje, że przeprowadza sondę, czy Nawałka powinien zostać odwołany.
Co mamy dalej? Roger walczy o milion euro, który winni mu są Grecy. Jest też tekst pt. „Wraca kadra Engela”.
W 2001 roku wywalczyli, po szesnastoletniej przerwie, awans do finałów mistrzostw świata. W niedzielę 8 czerwca (godz. 16) kadrowicze Jerzego Engela (61 l.) znów wyjdą na boisko. Tym razem w towarzyskim meczu w Warszawie zmierzą się z reprezentacją I ligi. – To będzie świetna okazja, by znów się spotkać, powspominać i dać trochę radości kibicom – mówi w rozmowie z Faktem były selekcjoner biało-czerwonych, któremu udało się namówić na występ w tym spotkaniu większość piłkarzy, którzy grali na mundialu w Korei i Japonii. Zabraknie tylko Emmanuela Olisadebe (35 l.) i Jerzego Dudka (41 l.).
Ciężko znaleźć w Fakcie coś interesującego. Na plus wypada jedynie Borek.
GAZETA WYBORCZA
Jako że w Rzeczpospolitej nie znajdujemy nic piłkarskiego, od razu kierujemy swój wzrok na Gazetę Wyborczą. Tutaj Przemysław Zych poświęca odrobinę miejsca reprezentacji Polski.
Prowadzenie reprezentacji Polski przypomina grę planszową. Gdy wydaje się, że kadra wspięła się na wyższy krąg, bo ostatnio poprawie uległa jej gra defensywna, więc nowych rozwiązań trzeba szukać już tylko z przodu, zaraz okazuje się, że napotyka stwora, który zrzuca ją z powrotem na niższy poziom. W piątek nastraszył polskich piłkarzy mały stworek, zajmująca 106. miejsce w rankingu FIFA reprezentacja Litwy, do 60. minuty prowadziła na gdańskiej PGE Arenie. Przed startującymi we wrześniu eliminacjami do mistrzostw Europy nie możemy być pewni niczego. Ani skutecznej gry defensywnej – Litwini wbili nam gola przez zawahanie stoperów, ani w ataku – po raz pierwszy zastosowany przez Adama Nawałkę duet napastników: Robert Lewandowski – Arkadiusz Milik daje tylko pewne nadzieje. Zniecierpliwienie polskich fanów przed meczem było ogromne, reprezentanci nie strzelili gola od blisko 600 minut (Niemcy, Szkocja, Irlandia, Słowacja, i eliminacje do mundialu za Waldemara Fornalika – Anglia i Ukraina). Dlatego choć publiczność przywitała reprezentantów brawami – największe dostał Lewandowski, któremu selekcjoner włożył na ramię opaskę kapitana, to już po 20. minutach zaczęła gwizdać. A po pierwszej połowie – Litwini prowadzili 1:0 – pożegnała piłkarzy buczeniem i tak samo przywitała ich, gdy wynurzyli się na drugą część. W pierwszej połowie Litwini odbili falę polskich ataków bez przekonania i wyszli na prowadzenie. W drugiej połowie reprezentacja Polski uniknęła kompromitacji głównie dzięki nieźle rozumiejącemu się duetowi napastników, ale niesmak pozostał.
W wydaniu stołecznym ani słowa o piłce – nic o Legii, nic o jej transferach.
SPORT
Sport na okładce pyta „To co że z karnego?!”. Mamy nadzieję, że to ironia…
Spoglądamy w relację z meczu, tam tytuł – “Na Gibraltar może (!) starczy”. Czyli to chyba okładkowa ironia. Na pytania o kadrę odpowiada Janusz Białek.
Mecz z Litwą dostarczył panu więcej powodów do zmartwień, czy do zadowolenia?
– Mimo wszystko dostrzegłem więcej plusów. Do momentu utraty gola nasza reprezentacja przypominała tę z ostatnich lat – chimeryczną, śpiącą, drzemiącą. Ale wówczas dostrzegłem coś, czego nie widziałem od dawna u zawodników – sportową złość. Gdyby Robert Lewandowski w końcówce wykorzystał stuprocentową okazję, na mecz z Litwą spojrzelibyśmy innymi oczami.
Martwią pana zmarnowane okazje strzeleckie „Lewego”?
– Kibice od napastnika tej klasy wymagają znacznie więcej. Ze względu na termin rozgrywania meczu jego forma strzelecka była wakacyjna, on dopiero teraz zaczyna przygotowania do sezonu. Zgoda – powinien strzelić przynajmniej jeszcze dwa gole, bo miał okazje z gatunku stuprocentowych. Z drugiej jednak strony możemy się cieszyć, że w ogóle do nich doszedł.
Jest też wywiad Łukasza Ł»urka z Rafałem Wolskim. Warto spojrzeć.
Wybiegłeś, ale tylko na momencik, w samej końcówce. Jak bardzo rozzłościło cię to, co pojawiło się w mediach krótko po meczu z Niemcami? Podobno miałeś wyjść w pierwszym składzie, ale podpadłeś selekcjonerowi zbyt późnym pojawieniem się na zgrupowaniu…
– Najlepiej zapytać o to selekcjonera. Ja nie mam sobie nic do zarzucenia. W niedzielę graliśmy w lidze z Livorno. Dzień wcześniej dopadła mnie gorączka, prawie 40 stopni. Klubowy lekarz kazał mi zostać w domu. Powiedział, że jak nie poczuję się lepiej do niedzielnego wieczora, to na reprezentację nie mogę jechać.
Wyruszyłeś jednak w drogę…
– Polepszyło mi się, więc wyruszyłem w poniedziałek rano, jak to było od samego początku ustalone. Ale wcześniej zadzwonił trener Nawałka. Zapytał, dlaczego nie przyjechałem dzień wcześniej, skoro nie było mnie w kadrze na mecz z Livorno. Wytłumaczyłem mu wszystko dokładnie i odniosłem wrażenie, że mnie zrozumiał. Z Niemcami zaliczyłem jednak tylko epizod. Liczyłem na dużo więcej, ale nie mogę dyskutować z decyzją trenera. Zresztą nie było okazji, żeby usiąść i porozmawiać spokojnie w cztery oczy. Może następnym razem.
Co poza tym?
– Czy Augustyn zostanie w Zabrzu?
– „To był dziwny sezon”, czyli mini-rozmówka z Krzysztofem Baranem
– Podgórski oburza się o stwierdzenie, że Piast grał przeciwko Broszowi
– Zieliński mówi, że cały splendor powinien spłynąć na trener Kociana (brawo!)
No, nawet przyzwoity numer Sportu. Tym bardziej, że mamy sobotę.
SUPER EXPRESS
Sport otwiera informacja o wizycie Kuby Rzeźniczaka u chorych dzieci. Przede wszystkim jednak mamy ciąg dalszy alfabetu Manuela Arboledy.
K – Kotorowski – po meczu z Pogonią Szczecin zrobiłem mu straszną awanturę, chodziło mi o stracone przez nas bramki. Bardzo tego żałuję, nie okazałem mu wtedy szacunku. W domu przyznałem się do tego, co zrobiłem i żona strasznie na mnie nakrzyczała. „Co ty wyrabiasz? Kotorowski zawsze jest dla nas miły, wita się ze mną i z naszymi dziećmi, a ty tak go potraktowałeś?!”. Była oburzona i słusznie. Na następny dzień przeprosiłem Kotora przy wszystkich. Strasznie mi było głupio za moje zachowanie wtedy. Mam nadzieję, że mi wybaczył. Kotor, przepraszam jeszcze raz.
(…)
R – Rumak – nie mnie oceniać, czy to dobry czy zły trener, mam tylko ogromne pretensje jak mnie potraktował. Ale on nigdy nie grał w piłkę i nie potrafi wczuć się w rolę piłkarza. Co czuje odstawiony na boczny tor zawodnik, że może trzeba z nim porozmawiać, wesprzeć. Jestem pod wrażeniem sceny z meczu Piast – Legia. Rezerwowy Dwaliszwili strzelił gola i biegł przez pół boiska, żeby wpaść w ramiona trenera Berga. To świadczy o tym, że Berg jest dobrym człowiekiem, że wspierał swojego rezerwowego piłkarza. Mi tego w Poznaniu zabrakło.
S – Sernik – O Smudzie mówiłem już wiele razy, wszyscy wiedzą, że jest dla mnie jak ojciec. Smuda to też sernik. Ja bym się za sernik dał pokroić. Jadłem go we wszystkich częściach Polski. Raz Smuda powiedział mi, że najlepszy robi jego teściowa. Obiecał, że jak strzelę gola, to mi go podaruje. Strzeliłem, a on miał rację – to był najlepszy sernik w Polsce. Wiedział jak mnie podejść, bo za wygranie finału Pucharu Polski obiecał mi cztery serniki. Wygraliśmy, a ja miałem co jeść na śniadanie, obiad i kolację.
Fajnie się to czyta. Zastanawia nas tylko jedno: czy można poważnie traktować wypowiedź gościa o danym trenerze, że „nie potrafi wczuć się w rolę piłkarza”, skoro najbardziej mobilizowały go serniki od teściowej Smudy?
Jest jeszcze relacja ze spotkania kadry, ale nic nowego nie napisano – nie cytujemy.
PRZEGLĄD SPORTOWY
“Taka gra wystarczy tylko na Gibraltar” – PS, w przeciwieństwie do Sportu, tego jest pewien.
Od dwóch lat kibic reprezentacji cierpi oglądając wyczyny piłkarzy w biało-czerwonych koszulkach. (…) Ł»arty się skończyły – ogłosił selekcjoner Adam Nawałka wybierając 25-osobową kadrę na ostatni sprawdzian przed wrześniowym początkiem eliminacji ME. Z różnych względów odrzucił zgniłe jabłka czyli Eugena Polańskiego, Ludovika Obraniaka i Adriana Mierzejewskiego. Odebrał też kapitańską opaskę kontuzjowanemu Jakubowi Błaszczykowskiemu, o czym piłkarz dowiedział się z Przeglądu Sportowego. Niesmak pozostał duży. Na zgrupowaniu w Gdańsku odbywało się w sielskiej atmosferze jak nigdy wcześniej za kadencji obecnego selekcjonera, ale w końcu trzeba było wyjść na boisko i zagrać mecz. A wtedy pontony, golf, zwiedzanie stoczni czy mecz szczypiornistów przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Nawet, jeśli kilkudniowy wspólny pobyt zintegrował zespół, mecz ze 106. w rankingu FIFA Litwą, która w dodatku nie wystawiła najsilniejszego składu, wszystko mógł rozbić. Dobrej atmosfery nie zbuduje się słabiutką grą w której nie ma ładu, składu i pomysłu. Od przegranego z kretesem Euro 2012 polscy piłkarze zdążyli już posypać głowy popiołem, przeprosić za wszystko kibiców i obiecać solenną poprawę. Od tamtej pory zagrali w najsilniejszym składzie 21 meczów, a ten z Litwą był dopiero siódmym, który wygrali. Koncertowo przerżnęli eliminacje do brazylijskiego mundialu, wygrywając w nich tylko dwa razy z San Marino i raz z Mołdawią. Wczorajszy pojedynek z Litwą poprzedziło sześć zawstydzających spotkań bez zdobytej bramki. W 59. min Arkadiusz Milik, po indywidualnej akcji Kamila Grosickiego, zakończył wstydliwą passę, która trwała dziesięć godzin i niecały kwadrans. I nawet zwycięski gol Lewandowkiego z karnego po faulu na samym sobie dziesięć minut przed końcem nie zmieni obrazu polskiej reprezentacji – słabej, wolnej, chaotycznej i grającej bez pomysłu.
Dalej mamy wywiad z Ebim Smolarkiem. Szczerze powiedziawszy, to wystarczy przeczytać dosłownie sam początek.
Szuka pan klubu?
– Na dzisiaj nie. Jeśli ktoś by się zgłosił, to bym pewnie pomyślał, ale się nie zgłasza. Nie powiem: „Kończę karierę”, bo może coś się zmienić, a skoro nie jestem pierwszej młodości, więc powoli oswajam się z tą myślą i nowym „pozapiłkarskim życiem”.
Innymi słowy – to koniec Smolarka, czego on sam na razie nie przyznaje. Jakoś nie zauważyliśmy, żeby palił się do powrotu.
Co ciekawego w lidze? Mikita, Jagiełło i Cichocki wracają do Legii, ale tylko na chwilę, bo przy Łazienkowskiej nie ma dziś dla nich miejsca. We Wrocławiu dochodzi natomiast do małej rewolucji.
Marian Kelemen i jego agent podczas negocjacji nowego kontraktu ze Śląskiem postawili żądania na poziomie 30 tysięcy euro miesięcznie – dowiedzieliśmy się z wiarygodnego źródła. To dlatego Słowak odchodzi. – Kibice nas linczują że pozwoliliśmy odejść bramkarzowi w takiej formie, a my nie mamy drukarki z pieniędzmi! – komentują ludzie z Oporowskiej. Kelemen dotychczas inkasował 35 tysięcy euro miesięcznie brutto (na rękę po przeliczeniu na naszą walutę zostawała mu równowartość około 90 tysięcy złotych). Od początku było wiadomo, że jeśli chce zostać we Wrocławiu, musi zaakceptować znaczną obniżkę zarobków. Negocjacje z jego menedżerem Celestino Rusinem były od początku oporne. Kilka tygodni temu Marek Drabczyk, członek zarządu Śląska, pytany przez PS o to, czy jest jakakolwiek szansa na zatrzymanie Słowaka, poirytowany przebiegiem dotychczasowych rozmów odpowiedział: – Sami spróbujcie ponegocjować z Rusinem. (…) Podobnie wyglądały rozmowy z innymi graczami, na których zatrzymaniu najbardziej zależało zarządowi i trenerowi Tadeuszowi Pawłowskiemu. Agent Adama Kokoszki (dotychczas 65 tys. złotych miesięcznie brutto) oczekiwał 60 tysięcy. Ślązacy uznali to za warunki nie do przyjęcia i środkowy obrońca prawdopodobnie wkrótce zwiąże się z Beitarem Jerozolima. Uzgodnił już warunki kontraktu. Musi zdać jeszcze tylko testy medyczne.
Jest również wywiad z Robertem Podolińskim, nowym trenerem Cracovii.
Nie obawia się pan współpracy z prezesem Januszem Filipiakiem? W środowisku krąży opinia, że jest to jeden z tych właścicieli, który lubi wywierać presję na szkoleniowca. Ponoć często wtrąca się nawet do wyboru składu.
– Relacje prezesowsko-trenerskie czy trenersko-właścicielskie są często demonizowane. Jest człowiek, który zarządza klubem i wykłada swoje pieniądze i nie ma co się dziwić, że interesuje się tym, co się dzieje w drużynie. W Ząbkach też dużo rozmawiałem z prezesem Jerzym Szczęsnym. Prawie wszystkie nasze rozmowy dotyczyły zespołu. Sytuacja było nieco inna niż w Cracovii, bo nad prezesem Szczęsnym był jeszcze właściciel Sławomir Doliński. On jednak przesadnie nie angażował się w sprawy sportowe, bo ma zaufanie do prezesa Szczęsnego. O tym, co dzieję się w piłce, trzeba rozmawiać. Zwłaszcza ze swoim pracodawcą. Rozmów będzie mniej, jak będą wyniki. One wszystko weryfikują.
Jaki cel został przed panem postawiony?
– Chcemy awansować do pierwszej ósemki. To będzie oznaczało, że zespół zrobił progres i wszystko idzie w dobrym kierunku. Ponadto nadrzędną sprawą jest ogrywanie i wyszukiwanie młodych zawodników. Nie ukrywam, że będę chciał stawiać na perspektywicznych, utalentowanych ludzi.
Czy to oznacza, że Cracovia nie będzie aktywna na rynku transferowym?
– Niekoniecznie. Będziemy analizować i penetrować rynek pod kątem naszych potrzeb. Na razie jednak nie wiemy do końca, kto zostanie w drużynie, a kto odejdzie. Jestem w stałym kontakcie z dyrektorem sportowym Piotrem Burlikowskim. Niebawem będą się wyjaśniać losy niektórych zawodników. Na razie odejście żadnego z piłkarzy nie jest przesądzone.
Wszystkiego zacytować nie możemy – odpuszczamy m.in. wywiad z Rogerem o Brazylii i jego sytuacji. Spójrzmy natomiast jeszcze na dzisiejszych felietonistów: Stanowski, Włodarczyk i Borek. Na początek ten ostatni, ale inny fragment niż w Fakcie.
Każdy selekcjoner ma pełne prawo wybrać sobie kapitana. Ale najpierw chyba trzeba pogadać z bezpośrednio zainteresowanymi. Rozegranie tematu zmiany kapitana, jeśli takowy rzeczywiście istnieje, to katastrofa. Decyzję poznali kibice, a nie wiedział o niej Jakub Błaszczykowski. Lubię Kubę i lubię też Roberta. Ale teraz żadna decyzja nie będzie już dobra, zawsze pozostawi jakiś żal i niedopowiedzenie. Ostatni tydzień to praca Adama Nawałki nad atmosferą i scaleniem grupy. Golf, wspólne kino, wyprawy pontonowe czy kibicowanie szczypiornistom. Lepiej późno niż wcale. Ale apeluję do sztabu: panowie trenerzy nie zabijajcie w tych ludziach indywidualizmu. Szatnia reprezentacji to nie korporacja. Nie dzwońcie non stop do piłkarzy i nie proście, aby z dziennikarzami nie rozmawiali wcale albo bez kontrowersji i konkretów. Bo jak przyjdzie trudny mecz, to wtedy będą wam potrzebni tylko tacy z wielkim ego i pewnością siebie. Z przezroczystymi niczego poważnego nie wygracie.
I na koniec Stanowski.
Zazwyczaj apelowałem: oddać władzę trenerom! Więcej narzędzi do rąk szkoleniowców! Bo w przeciwnym razie nigdy nasza liga nie będzie poważna. Ale później zawsze musi się zdarzyć coś, co moje koncepcje lekko zmąci. Świętej pamięci Andrzej Czyżniewski, z którym o futbolu przegadałem dziesiątki godzin, zawsze powtarzał, że najgorsze, co można zrobić w polskich warunkach, to dać trenerowi swobodę. Przekonywał, że w większości przypadków ściągnie piłkarski szrot, nie kierując się jakimkolwiek kluczem, tylko z wielkim rozmachem wydawać będzie nieswoje pieniądze. Aż nim trzęsło, gdy wspominał o transferowych pomysłach (niektórych zrealizowanych) Franciszka Smudy w Lechu Poznań. – Trenerzy przychodzą i odchodzą, a po każdym zostają rachunki do zapłacenia i ogrom sprzątania – mówił. Jednemu niepotrzebnemu piłkarzowi trzeba wypłacić cały kontrakt do końca, innemu ledwie roczne zarobki, jeszcze kolejny chce zostać, chociaż przecież widać, że głównie po to, by dalej kręcić się po mieście, a nie grać w piłkę, bo tego nie umie. A były trener w tym czasie kosi trawę w ogródku, pięćset kilometrów dalej. Tak w stu procentach nigdy mnie Czyżniewski nie przekonał, ponieważ uważam, że nasza liga nie zrobi kroku do przodu, jeśli trenerom nie da się ani czasu, ani pieniędzy – a cała sztuka, by najpierw wybrać rozsądnego, godnego zaufania fachowca. Niemniej rozumiem też punkt widzenia działaczy i ich obawy. Weźmy takiego Ricardo Moniza. Pojawiła się plotka – kompletnie niedorzeczna, co zweryfikowałem – że nie w smak mu było, iż pracuje w klubie dość specyficznie zarządzanym i że nie godził się na jakieś transfery, z kolei klub nie akceptował pomysłów Holendra. Oczywistym jest, że w rzeczywistości facet poszedł za intensywnym zapachem pieniędzy, a opowieści o sprawach osobistych, które kazały mu zamienić Gdańsk na Monachium to wręcz obraza dla zdrowego rozsądku. Okazał się chciwy i nielojalny, po prostu.
Fot.FotoPyk









