„Przyszedł na jeden trening, poprzestawiał i zaczęli grać”. Jak zapamiętamy Tarasiewicza z Zawiszy?

redakcja

Autor:redakcja

04 czerwca 2014, 23:21 • 5 min czytania

Na ustach wszystkich nagle i niespodziewanie znalazł się Ricardo Moniz – Holender, który przez względy osobiste musiał osobiście zamienić Lechię na TSV Monachium. Ale my w tym miejscu akurat nie o tej zmianie, a o nieco innej: tej z Bydgoszczy. Ciężko przejść bowiem obojętnie obok odejścia z Zawiszy Ryszarda Tarasiewicza. Trenera, który w trudnej sytuacji przejął pierwszoligowca, szybko wywalczył z nim awans i zaprowadził – jako beniaminka – prosto do Europy… Jak go zapamiętamy z kilkunastu miesięcy pracy u Radosława Osucha?

„Przyszedł na jeden trening, poprzestawiał i zaczęli grać”. Jak zapamiętamy Tarasiewicza z Zawiszy?
Reklama

Po pierwsze, awans do Ekstraklasy

Taraś zameldował się w Bydgoszczy pod koniec kwietnia ubiegłego roku. Zawisza, o którym długo mówiło się w kontekście Ekstraklasy, nagle zaczął obrywać po kolei w łeb. A to od GKS Katowice, a to od Stomilu Olsztyn, a to od Dolcanu Ząbki… Jurij Szatałow miał obrany jasny kurs na miejsce w pierwszej dwójce, ale na ostatniej prostej zaczął z tego kursu zbaczać. Dziewięć kolejek przed końcem Zawisza był piąty, tracił sześć punktów i miał jeden rozegrany mecz mniej. Radosław Osuch zaznaczał na każdym kroku, że obecnego trenera pozbywać się nie chce, ale musi – musi spróbować. No i wziął Tarasiewicza.

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Zresztą, niedługo potem w niezwykle barwny sposób na łamach Weszło właściciel klubu porównywał obu szkoleniowców: – O „Tarasiu” jeszcze nie mówiłem. Super człowiek do współpracy! Nie ma dla niego żadnych problemów. A Szatałow szalał, wszystko musiało być na swoim miejscu! Wiecie, Rusek. Szatałow, który warsztatowo jest dla mnie w piątce najlepszych trenerów w Polsce, nie miał tego zmysłu, jak poustawiać zawodników. A „Taraś” go ma. Przyszedł na jeden trening, poprzestawiał i zaczęli grać. Gdybym nie widział tego na własne oczy, to bym nie uwierzył. I faktycznie okazało się, że ten biegał niepotrzebnie, tamten lepiej wygląda z przodu… A Jurek: „kurwa! Nie mamy piłkarzy! Ja pierdolę, nie zrobimy awansu! Koniec”.

Po drugie, grupa mistrzowska

Wielu pukało się w czoło, kiedy wybieraliśmy Tarasiewicza najlepszym trenerem minionego roku. Ale raz, że w pierwszej lidze nie przegrał żadnego z dziesięciu meczów, a wygrał osiem. Dwa – naprawdę poskładał to w kupę, mając do dyspozycji Strąka, Petasza, Geworgiana, Dudka, anonimowego Micaela czy Luisa Carlosa. No i trzy – Zawisza, mając za sobą dość głęboki dołek, kończył jesień na dziewiątym miejscu, ze sporymi perspektywami na grupę mistrzowską. I były to perspektywy, jak się szybko okazało, bardzo realne. Do najlepszej ósemki nie zmieściła się Jagiellonia, nie zmieściła Cracovia, ani Śląsk, ale dał radę Zawisza. Beniaminek.

Po trzecie, Puchar Polski

Z wąską, naprawdę wąską kadrą Tarasiewicz sięgnął po Puchar Polski. W finale męczył się z Petaszem na prawym skrzydle, z Geworgianem w ataku, jeszcze w półfinale wciskając do składu 39-letniego Hermesa. Nie trzeba być specjalistą, żeby stwierdzić, że coś tutaj nie grało. Ano nie grały trzy brakujące elementy – Goulon, Vasconcelos i Masłowski. Osuch zapowiadał zimą ciekawe transfery, że drużyna będzie jeszcze mocniejsza, ale trzeba było lepić w tym, co zostało. Jak na walkę na dwóch frontach, był to materiał wyjątkowo krótki i marnej jakości. A przecież bydgoszczanie drogi do finału PP wcale nie mieli takiej łatwej: Pogoń na wyjeździe, Górnik Zabrze i Jagiellonia Białystok.

Po czwarte, zjazdy formy

Zjazdy były dwa. Pierwszy, tuż po awansie do Ekstraklasy, kiedy Zawisza po sześciu kolejkach miał jako jedyny zero zwycięstw na koncie – same remisy, łącznie trzy punkty i ostatnie miejsce. Niby gra piłkarzy Tarasiewicza wcale źle nie wyglądała, niby sporo strzelali goli i byli bliscy, żeby wygrać, ale nie szło. Po prostu nie szło. Wiele mówiło się o tym, że Osuch myślał o zmianie trenera, chociaż – nawet, jeśli myślał – nigdy się do tego nie przyzna. Nam mówił tak: – Pierwszy mecz fatalny. W drugim dobra pierwsza połowa, a zła druga. W trzecim zła pierwsza połowa, a dobra druga… Tak to się toczyło. Ale wytrzymaliśmy ciśnienie. Widać było, że coś zaczyna się układać.

Drugi zjazd już okazał się poważniejszy. Zawisza to w tym roku dwunasty zespół, w grupie mistrzowskiej – z jednym zwycięstwem w siedmiu spotkaniach, z aż pięcioma porażkami. W normalnych okolicznościach napisalibyśmy, że kompletnie się sparzyli, ale… No właśnie, ale. Trzeba pamiętać, że Tarasiewiczowi wypadła wspomniana już trójka kluczowych piłkarzy i nie było kim ich zastąpić (w ataku kompletna pustka). No i było widać, że po zdobytym Pucharze Polski u zawodników pojawiło się samozadowolenie. Skoro mają już europejskie puchary, to wszystko już jasne. Osiedli na laurach. Zluzowali.

Image and video hosting by TinyPic

Po piąte, bycie w cieniu

Tarasiewicz mógł w tym sezonie triumfować, ale medialnie triumfował kto inny. Jego piłkarze, jego przełożony, ale nie on. Wystarczy sobie przypomnieć, co niedawno na łamach Przeglądu Sportowego pisał Dariusz Dziekanowski: – Zobaczmy na zachowanie właściciela Zawiszy Bydgoszcz podczas Pucharu Polski. Ten facet chciał zwrócić na siebie uwagę wszystkich. Pierwszy do odbioru pucharu, w loży VIP przed, w trakcie i po meczu był wszędzie tam, gdzie coś się działo, gdzie mógł zostać zauważony. Jeśli chodzi o ruchliwość, wychodzenie na pozycje, piłkarze powinni brać z niego przykład. Przypomina mi trochę Siarę z filmu Kiler, który wszystko organizował przez telefon używając hasła Siara i wszystko jasne. Współczuję Ryśkowi Tarasiewiczowi, bo cokolwiek nie osiągnąłby z Zawiszą, zawsze będzie w cieniu właściciela klubu. Nie dziwię się, że chce uciekać z Bydgoszczy choćby do drugiej ligi francuskiej.

Image and video hosting by TinyPic

I faktycznie, trochę w tym racji jest. Przy każdym sukcesie Osuch wychodził przed szereg, ale nie zawsze pamiętał, by ciągnąć tam ze sobą trenera. Niby opowiadał nam, że jest bardzo dobrym selekcjonerem, od razu widzi, kto się nadaje i świetnie żyje z szatnią, niby nazywał go Kaszpirowskim, jednak robił to bardzo rzadko i… już jakiś czas temu. Ten, który drużyną dowodził, był na bocznym torze.

Teraz Tarasiewicz być z boku już nie chce. A na pewno nie wtedy, gdy wiele kwestii ma się układać nie po jego myśli. Od pewnego czasu między nim a Osuchem coś już nie grało, dało się wyczuć inną atmosferę w powietrzu. Jeden mówił o jednym, drugi o drugim. Ich drogi powoli się rozchodziły… Szkoda Tarasia, bo w Bydgoszczy wykonał kawał niesamowitej roboty. Osiągnął więcej niż chyba mógł osiągnąć.

PT

Fot.FotoPyk

Najnowsze

Polecane

OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie

redakcja
1
OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama