Wczoraj, próbując ogarnąć rozumem wszystko to, co zdarzyło się w ostatnim sezonie ligowym, przygotowaliśmy zestawienie piłkarzy, którzy ostatniej zimy zmienili przynależność klubową i pod nowym szyldem znowu zawiedli. Dziś nieco na odwrót. Kontynuując nasze podsumowania ligowe, wyszperaliśmy takich, którzy w ostatnich miesiącach (w mniejszym lub większym stopniu, bo było z tym różnie) zaskoczyli nas jakimś pozytywnym akcentem w swojej karierze.
U jednych były to pojedyncze momenty, u innych pasmo bardzo dobrych występów. Wyróżniamy i takich, którzy świetnie rokują, i tych, których bynajmniej nie uważamy za wirtuozów futbolu. Zdecydowanie nie jest to więc ranking najlepszych z najlepszych. Po prostu zbiór naszych subiektywnych, małych i dużych zaskoczeń, wśród których nie mogły znaleźć się kandydatury Robaka, Radovicia, Stilicia. Czyli wszystkich tych, po których spodziewaliśmy się tego, co w naszej Ekstraklasie najlepsze.
**D jak… Dawid Kownacki**
Jesienią już co nieco o nim wiedzieliśmy, ale jednak wszystko, co dobre przyszło dopiero po zimie. Pierwszy gol, pierwsza asysta, pierwsze niekonwencjonalne zagrania tego 17-letniego chłopaka, poczynającego sobie w Ekstraklasie bez najmniejszych kompleksów. Tu już nie było miejsca na domysły. W mig było jasne, że w Poznaniu chowają nie kolejnego Szymona Drewniaka, ale prawdziwą perełkę.
**G jak… Grzegorz Kuświk**
No, sami zastanówcie się, kim był do tej pory Grzegorz Kuświk? Zapalonym hodowcą gołębi i średnio udanym niby-napastnikiem, który w żadnym klubie Ekstraklasy nie potrafił rozegrać pełnego sezonu i strzelić choćby paru goli. Aż tu nagle uzbierał ich całe dwanaście. Wiosnę miał odrobinę gorszą niż jesień, ale i tak grał regularnie, wciąż mając wyższe notowania aniżeli Jankowski. Czyli, jak nic, zaskoczenie.
**J jak… Jan Kocian**
Jeden z trzech, może czterech trenerów, którzy w minionym sezonie zyskali nasz duży szacunek. Bez dwóch zdań objawieniem był już jesienią, ale jednak jako niespodziewany uważamy fakt, że zdołał uniknąć poważniejszych kryzysów. Wytrzymał to wysokie tempo do 37. kolejki, mimo dość wąskiej kadry i braku sensownych zmienników. Nie dał się wyprzedzić w drodze do podium.
**K jak… Krzysztof Chrapek**
Paradoks, bo mimo że mamy go za bardzo przeciętnego piłkarza, traktujemy jako jednego z wygranych ostatnich miesięcy. Coś tam jednak zdziałać mu się udało. Podczas gdy Lebedyński, Nwaogu i Blazek siedzieli na ławie, on pojawiał się na boisku, a na samym finiszu zdołał nawet ustrzelić trzy gole. Mimo 28 lat na karku, premierowe na tym poziomie rozgrywek. Jeszcze niedawno był zupełnie na aucie. Na poważnym poziomie nie grał w piłkę przez ponad dwa lata. I nagle kolekcjonuje swoje małe sukcesy.
**K jak… Kamil Wilczek**
Jego też nigdy przesadnie nie poważaliśmy. Zmarnował cały trzyletni pobyt w Zagłębiu. Zresztą za kwintesencję tego etapu kariery do dziś uznajemy symboliczny zakład, który zawarł z ówczesnym rzecznikiem klubu. Miał strzelić w sezonie pięć goli albo za karę jeździć po budynku klubowym ze ścierą i mopem. Nie strzelił oczywiście żadnego. Dlatego regularne występy w barwach Piasta i 6 bramek na wiosnę (dziewięć w sezonie) jawi nam się teraz jako całkiem spektakularny powrót do świata żywych.
**Leszek Ojrzyński**
Z jednej strony, podobało nam się co robił z Koroną, miło patrzyło się na tych kieleckich „bandziorów”. Z drugiej – wyniki miał mniej więcej na poziomie swojego następcy, Pachety. Bardzo fajnie, że udało mu się też w Bielsku. A udało mu się bezsprzecznie, czego najlepszym dowodem tabela. Podbeskidzie pod jego wodzą z dużym spokojem zapewniło sobie obecność w gronie ekstraklasowców na kolejne miesiące, a w tym roku kalendarzowym punktowo było wręcz trzecią ekipą ligi, zaraz po Legii i Lechu.
**M jak… Michał Ł»yro**
Co tu wiele pisać – zaskakujący renesans tego chłopaka, który jeszcze parę miesięcy temu wszystko robił na odwrót, a nagle po zimie zaczął robić dokładnie tak, jak to sobie wymyślił. 12 asyst, ex-aequo najwięcej wśród wszystkich ligowców, do tego cztery gole w finałowych kolejkach. Ł»yro już nie do Ł»yrardowa. Ł»yro – piłkarz ewidentnie zmartwychwstał.
**M jak… Michał Kucharczyk**
Do niedawna jechał na tym samym wózku z panem powyżej. Można się było licytować, który bardziej się nie nadaje do Legii. Jak tylko ktoś tworzył listę spodziewanych transferów „z”, nie „do” warszawskiego klubu, to Kucharczyk zwykle zajmował na niej jedną z czołowych pozycji. A tu proszę, jaki nagły zwrot akcji. Sześć goli na wiosnę, nawet powołanie na śmieciowy mecz kadry. Nagle okazuje się, że Kucharczyk wcale nie taki pierwszy do wyjścia tylnymi drzwiami.
**P jak… Patryk Wolański**
Jeśli w mediach pojawiają się już spekulacje, że młodego w swojej kadrze widziałby chociażby Śląsk Wrocław, to znak, że Wolański jest jednym z nielicznych, którzy po spadku Widzewa mogą czuć się mimo wszystko wygrani. Zaskoczeniem była już sama jego obecność między słupkami bramki, w której przez ostatnie pięć i pół roku pewne miejsce miał Maciej Mielcarz. A jednak to właśnie Wolańskiemu w końcu udało się go zluzować.
**P jak… Paweł Zieliński**
Kolejny zawodnik w tym zestawieniu, który nie rozegrał wcale arcyspektakularnego sezonu, jednak wypada w tym miejscu przyłożyć odpowiednią miarę. Jeszcze parę miesięcy temu niewielu w Polsce wiedziało, że Zieliński z Udinese ma brata, który też kopie piłkę. „Kopie” nie „gra”, skoro dotychczas robił to na trzecioligowym poziomie. A jednak. Starszy z Zielińskich zaliczył zaskakująco płynne przejście na poziom Ekstraklasy, występując w niemal każdym meczu od pierwszej do ostatniej minuty.
**P jak… Paweł Dawidowicz**
Być może jesteśmy w mniejszości, może przyglądaliśmy mu się nie dość dokładnie albo ze zbyt dużego dystansu, ale póki co zlokalizowalibyśmy się w gronie ludzi, których Dawidowicz nie zdążył powalić skalą swojego ponadprzeciętnego talentu. Nie wykluczamy, że go posiada. Jednak do naszej kategorii zaskoczeń awansował głównie z powodu spektakularnego transferu.
**P jak… Przemysław Trytko**
Jeden z tych zawodników, wokół których nigdy nie było i pewnie nie będzie wielkiego szumu. Po prostu wyrobnik. Mający jednak za sobą jeden z najlepszych sezonów w karierze. Przyznajemy bez bicia – nie spodziewaliśmy się tego zupełnie, gdy widzieliśmy go w barwach Polonii Bytom (w dodatku o kulach, z poważną kontuzją), kiedy tępiono go w Jagiellonii albo kiedy odchodził do regionalnej ligi niemieckiej. Sześć wiosennych goli i pewny plac w kieleckiej Koronie to bez dwóch zdań jego sukces.
**R jak… Radosław Sobolewski**
Głupotą byłoby kiedykolwiek wątpić w możliwości „Sobola”, jednak nikt nie zaneguje, że jego ostatnie podrygi w barwach Wisły wskazywały raczej na rychły koniec kariery, niż na efektowne przebudzenie. Sobolewski szybko opanował szatnię Górnika, przejął kapitańską opaskę, do której zdążył przywyknąć w Krakowie i w swoim stylu ruszył do przodu, jak taran. Do swoich typowych atutów dorzucił jeszcze skuteczność, zdobył siedem bramek, więcej niż kiedykolwiek w karierze, by na koniec oświadczyć, że zostaje w Zabrzu na kolejne dwa lata.
**R jak… Richard Zajac**
Pokusimy się o stwierdzenie, że gdyby w porę nie wrócił do bramki Podbeskidzia, to i Ojrzyński mógłby mieć znacznie trudniejsze zadanie. Mamy przeczucie, że Słowak ma za sobą najlepszą rundę, od kiedy pojawił się w Polsce. Praktycznie bezbłędną. Wreszcie do historii przeszły babole, które raz częściej, raz rzadziej, ale w każdym z poprzednich sezonów bielscy kibice musieli oglądać w wykonaniu swoich bramkarzy.
**S jak… Stojan Vranjes**
Nawet jeśli słyszeliśmy, że to dobry zawodnik, początkowo byliśmy wobec niego nieco sceptyczni. Dość naoglądaliśmy już się dziwnych wynalazków z Bałkanów. Piłkarzy, którzy w lidze bośniackiej radzili sobie ponoć doskonale, a u nas okazywali się zupełnie do bani. Ale nie… Z Vranjesem od początku było całkiem w porządku. Już pierwsze ruchu, pojedyncze zagrania wskazywały, że całkiem nieźle zna się na swojej robocie. Zdecydowanie umieszczamy go po stronie udanych transferów.
**T jak… Tadeusz Pawłowski**
Pawłowski jest zupełnie innym trenerem od wymienionych powyżej. Czasem nie potrafimy zgodzić się z tym co i w jaki sposób mówi, ale – jakkolwiek banalnie to zabrzmi – wyniki go bronią. Przyszedł do Śląska, funkcjonującego w atmosferze permanentnego bałaganu, a jednak gdyby stworzyć tabelę Ekstraklasy właśnie od momentu jego debiutu, zobaczylibyśmy wrocławian na trzeciej pozycji. Tuż za Legią i Lechem, a przy tym z najmniejszą liczbą straconych goli. Podział na grupy tego typu zestawienia nieco wypacza, ale Pawłowski z całą pewnością pokazał, że jest w stanie zrobić coś, czego Stanislav Levy nie umiał.
Fot. FotoPyK