Być może Radosław Osuch, właściciel Zawiszy, ma rację w twierdzeniach, że z Goulonem i Masłowskim jego zespół mógłby grać nawet i o wicemistrzostwo. Ale to, że dwóch kluczowych piłkarzy w Bydgoszczy wypadło, nikogo nie rusza – liczą się fakty. A te fakty w grupie mistrzowskiej są dla drużyny Tarasiewicza dość niekorzystne. Tym bardziej, że dziś doszła kolejna porażka.
Wiemy, że piłkarzom Zawiszy ciężko jest od pewnego czasu o mobilizację, skoro i tak już mają zapewniony udział w europejskich pucharach. Wiemy, że bez wspomnianej dwójki zdobycie Pucharu Polski było ogromnym sukcesem, bo to nie ten sam zespół. I wiemy również, że ten sezon to niesamowite osiągnięcie bydgoskiego klubu. Ale żeby nasz najbliższy reprezentant na arenie międzynarodowej przegrał pięć z siedmiu meczów rundy finałowej? No, nie wróży to niczego dobrego. Tym bardziej, że błędy Geworgiana i Petasza to był piłkarski kryminał.
Każdą z trzech bramek, jakie oglądaliśmy w Krakowie, można by rozłożyć na czynniki pierwsze i wskazać winnego.
Numer jeden: Czekaj. Zawisza wyprowadził szybką kontrę, którą kończył Alvarinho i niestety na Czekaja nie zaczekał. W polskiej lidze nie ma chyba nic przyjemniejszego niż ścigać się z tym gościem…
Numer dwa: Geworgian. Po stałym fragmencie gry dla Zawiszy z kontrą starali się wyjść gospodarze. Geworgian był naciskany i z połowy boiska postanowił wycofać piłkę do bramkarza, a wyszła naprawdę niezła – to musimy mu oddać – asysta przy trafieniu Brożka.
Numer trzy: Petasz. Wystarczyło, że Wisła założyła pressing, podeszła wyżej, a Petasz już nie wiedział, co się dzieje. Może i ma najlepszą lewą nogę (tak twierdził Osuch), ale strasznie łatwo odebrać mu piłkę, skoro zrobił to nawet Garguła.
Wisła wygrała 2:1, ale mogła wygrać wyżej. Miał swoje szanse Stilić, miał też Paweł Brożek, ale dziś, żeby ktokolwiek trafił do siatki, niezbędna była bardzo duża pomoc ze strony rywali. Podopieczni Franciszka Smudy, których my też skazywaliśmy przed sezonem na pożarcie, kończą sezon na zaskakująco wysokim miejscu – numer pięć. Zawisza natomiast umocnił się na ostatniej pozycji w grupie mistrzowskiej, potwierdzając, że do sukcesu w Europie same powroty Goulona i Masłowskiego nie wystarczą.
