Trzecia minuta doliczonego czasu gry. Bartosz Szeliga, wprowadzony za żegnającego się z gliwicką publicznością Mateusza Matrasa, bezsensownie sprokurował rzut karny. Zmusił wręcz posłasędziego Tomasza Garbowskiego, by ten w ostatniej akcji swojego ostatniego meczu w karierze, musiał sięgnąć po gwizdek i wskazać na wapno. I co dalej? Dariusz Trela, on – tak się składa – też odchodzi, instynktownie obronił uderzenie Marka Sokołowskiego. Zrobiło się naprawdę sentymentalnie. A wcześniej oglądaliśmy naprawdę świetne zawody, jak na warunki grupy spadkowej. Początek, z przytupem, dla Piasta – dwubramkowe prowadzenie, zaś końcówka – oj, nagle mogło i powinno zrobić się 2:3…
I byłby piękny prezent dla Leszka Ojrzyńskiego, obchodzącego dziś urodziny.
Wiecie… Są takie mecze, że słabsza drużyna wali dwie sztuki, po czym broni się, ale na koniec i tak zbiera baty. Mimo niekorzystnego wyniku, ani na moment nie macie złudzeń co do tego, kto wygra. Czekacie na wyrok, po prostu odrobinę odłożony w czasie. Tyle że dziś, oglądając starania Podbeskidzia, taka pewność nie towarzyszyła nam wcale. Starali się, biegali, strzelali, całkiem sporo – jak na siebie – podawali, tylko jakoś dziwnie to wyglądało. Niezgrabnie. Z kolei kiedy już z pomocą przybywał im wyjątkowo niefrasobliwy Hebert, albo pudłowali – kolega Chrapek, albo refleksem imponował Trela. Co prawda czasami fruwał głównie z myślą o wartościach artystycznych, lecz na efektowności nie utraciła efektywność. Punkt widzenia zmieniliśmy dopiero w samiutkiej końcówce, około 90. minuty…
Jeśli się żegnać, to właśnie w taki sposób, jak Trela.
Długo kombinowaliśmy, komu podarować gwiazdkę dla najlepszego zawodnika. Czy właśnie przyszłemu golkiperowi Lechii Gdańsk, czy jednak niesamowitemu Badii, który z obrzydliwą łatwością mijał rywali. Upokarzał ich, grał inteligentnie, prawie zawsze wybierał najlepsze rozwiązania. Jakby tego było mało – dał jeszcze asystę. Chyba najlepszy mecz Hiszpana w Ekstraklasie. I jednak – przy okazji – nasze MVP..
Poświęćmy chwilę gościom z Bielska, bo warto. Dzięki niezłomności, tak charakterystycznej cechy, odkąd zespół Górali prowadzi Ojrzyński, są czwartą siłą ligi. Pogoń w Gliwicach przełożyło się to zresztą na wymierne korzyści – 200 tys. zł więcej od Ekstraklasy, w zamian za końcową lokatę w tabeli. Warto było grać do końca, prawda? Jeszcze bardziej warto byłoby wreszcie zakończyć tę kompromitującą zwłokę w przypadku nowej umowy dla domagającego się profesjonalizmu Ojrzyńskiego. Należy mu się urodzinowy prezent.
Gdyby jednak ostatecznie triumfował nihilizm miasta i prezesa Boreckiego – cóż, nie będziemy zawzięcie trzymać kciuki, aby Podbeskidzie spadło. Będziemy niecierpliwie czekać, aż się, panowie decydenci, sami spierdolicie.
