Od buraków po Liverpool. Angielski Piechna w końcu spełnia marzenia

redakcja

Autor:redakcja

31 maja 2014, 16:39 • 7 min czytania

Omawialiśmy niedawno doniesienia z sezonu ogórkowego Premier League, spekulując o potencjalnych roszadach w angielskich klubach. Przez prasę przewinęły się takie nazwiska jak Ashley Cole, Jay Rodriguez czy nawet Yaya Toure, ale akurat tego nie spodziewał się nikt. Dużo mówiło się o tym, że Brendan Rodgers zagiął parol na Adama Lallanę i Michela Vorma, tymczasem Irlandczyk swoim pierwszym letnim zakupem uczynił Rickiego Lamberta. Nowy napastnik „The Reds” to oczywiście dobry piłkarz, ale jego przenosiny na Anfield zdążyły już wzbudzić wielkie emocje – zarówno w Southampton, jak i w obozie Stevena Gerrarda. Angielska prasa zwraca jednak uwagę także na coś innego: „Na marzenia nigdy nie jest za późno”. A historia Rickiego jest iście filmowa i zatoczyła koło – napastnik po 17 latach wraca do Liverpoolu.
chłopak miał 15 lat trenował w akademii „The Reds” i marzył o zostaniu zawodowym piłkarzem. Jego matka Maureen Lambert od zawsze należała do najwierniejszych fanów syna, dopingując go przy linii bocznej podczas meczów: „Zawsze mówiłam, że on w końcu dostanie się do Premier League (…) Gdy oglądałam jego spotkania z matkami innych graczy, zwykłam mawiać: „Będę po 50-tce, kiedy on stanie się sławny…” Pani Lambert miała rację – prawdziwa kariera jej syna zaczęła się dość późno, a sam Rickie swoje najlepsze piłkarskie lata przeżywa w wieku, kiedy inni gracze powoli zaczynają myśleć o emeryturze. Wróćmy jednak do czasów, kiedy nie wszystko szło tak pięknie jak dziś.

Od buraków po Liverpool. Angielski Piechna w końcu spełnia marzenia
Reklama

Lambert został zwolniony przez klub w roku 1997 w wieku 15 lat, stając na życiowym zakręcie. Z czasów jego juniorskich występów zapamiętał go jednak Hughie McAuley, jeden z trenerów w młodzieżowej akademii „The Reds”. Trener wspominał młodego Rickiego: „Był zawsze silny i miał oko na zdobywanie goli. To cechuje go zresztą do dnia dzisiejszego (…) Za młodu był typem pracusia, lubił się uczyć i był zdeterminowany”. Co ciekawe, Lamberta odkrył ojciec Hughiego, czyli… Hugh McAuley senior, także szkoleniowiec – chociaż już były – akademii Liverpoolu. Starszy z McAuleyów wypatrzył piłkarza podczas rozgrywek szkolnych i zainteresował nim klub z czerwonej części Merseyside. Odkrywca talentu Lamberta ma zresztą na koncie więcej sukcesów – to pod jego okiem trenowali w akademii tacy piłkarze jak Gerrard, Carragher, Folwer i Owen.

Wracając do bohatera tekstu – chłopak nie przebił się jednak dalej i musiał opuścić drużynę. McAuley junior mówił z ciężkim sercem: „Nigdy nie jest łatwo wypuszczać z rąk tych wszystkich chłopców i nie było także łatwo z Rickiem… Naszym zadaniem jest jednak pomagać i dać informacje także wszystkim tym, którzy nie przebiją się dalej i on z tego skorzystał. Pochodzi z dobrego liverpoolskiego chowu”. To nie był jednak koniec spotkań Rickiego z McAueleyem juniorem. Ścieżki obu panów przecięły się ponownie 12 lat później, a tym razem historia była już dużo radośniejsza. Oddajmy kolejny raz głos Hughiemu: „Rickie grał wtedy w Southampton, a ja pracowałem w sztabie szkoleniowym Stockport. Strzelił nam gola i wygrali 2:0. Po wszystkim uścisnąłem go mocno i życzyłem szczęścia. Czyż to nie piękne, że jego historia zatoczyła pełne koło?”

Reklama

Początki po akademii Liverpoolu nie były jednak łatwe. Rickie zaczepił się w 1998 roku w Blackpool, ale przez dwa lata zaliczył ledwie trzy występy (bez gola) i zawiesił swoją karierę. Nie mając wielu perspektyw zatrudnił się w… sortowni buraków, pracując za 20 funtów dziennie. Nie zapomniał za to o futbolu, wracając do gry i podpisując już rok później kontrakt z Macclesfield Town. Powoli, krok po kroku piął się w angielskim futbolu, zwiedzając pod drodze takie kluby jak Stockport, Rochdale i Bristol. Lamberta napędzał zawsze twardy charakter i naturalny talent, nie zniechęciły go wcześniejsze niepowodzenia i epizod z burakami. Steve Parkin, jego menedżer z czasów Rochdale, mówił o nim w podobnym tonie co jego dawny trener ze szkółki Liverpoolu: „Był nieoszlifowanym diamentem. Zawsze miał instynkt napastnika, wypatrywał goli (…) To było u niego naturalne, to odróżniało go od reszty”.

Krokiem do wielkiej sławy okazał się być transfer do Southampton, gdzie Rickie wraz z klubem z St. Mary´s Stadium przechodził kolejne stopnie rozgrywkowe, samemu wyrabiając sobie reputację świetnego strzelca. Jeszcze w 2009 roku Lambert grał wraz ze „Świętymi” w League One, ale już trzy lata później świętował awans do Premier League, gdzie zakosztował zdobywania goli w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii. Całościowo w barwach Southampton rozegrał 207 spotkań i strzelił 106 bramek, w tym 28 w PL. Niespodziewanie dobra gra zaowocowała powołaniem do reprezentacji Anglii w późnym jak na piłkarzu wieku 31 lat, ale w wypadku Lamberta metryczki schodzą na drugi plan. Piłkarz ciężko pracuje, zdrowo się odżywia, chociaż nie zawsze tak było. Rickie od zawsze był utalentowany, ale nie zawsze był profesjonalistą pełną gębą. Za młodu słynął z pracowitości, później rożnie z tym bywało. Przed swoim debiutem w kadrze dumnych synów Albionu mówił, że impulsem do zmian była krytyka ze strony Alana Pardew, byłego bossa „Świętych”.

Pardew skrytykował podejście Lamberta do zawodu, a sam piłkarz zgadza się z tym, iż nie był sztandarowym przykładem profesjonalisty: „Miałem nadwagę, było to widać gołym okiem (…) Nie dbałem o swoje ciało”. Ciężka praca i rosnąca wraz z wiekiem świadomość pozwoliły wrócić Lambertowi na dobre tory, a nagrodą za kapitalną grę w lidze był debiut w reprezentacji w sierpniu 2013 roku. Zresztą, powiedzieć debiut to absolutnie nic nie powiedzieć. Rickie wszedł w drugiej połowie towarzyskiego meczu ze Szkocją i dwie minuty 43 sekundy później zdobył zwycięskiego gola dla Anglików, strzelając piękną główkę. Był to jego pierwszy kontakt z piłką w tamtym meczu, a trafienie ustaliło wynik na 3:2. Ktoś może powiedzieć, że było to jedynie spotkanie towarzyskie, mało znaczące. Spytajcie jednak przeciętnego Anglika o potyczki ze Szkocją, to odpowie wam zawsze to samo: ze Szkotami nie ma meczów o nic, tam emocje są zawsze silne.

Gdy wydawało się, że debiut w kadrze (plus powołanie do kadry na mundial w Brazylii) są szczytem kariery piłkarza, niespodziewanie pojawiła się prawdziwa wisienka na torcie – transfer do Liverpoolu. Lambert wraca tam, gdzie wszystko się zaczęło. Gary Lineker napisał na Twitterze: „17 lat po tym, jak zwolniono go z drużyny, po latach wspinania się po szczeblach piłkarskiej kariery Rickie w końcu zagra dla „The Reds”. Wspaniała historia!”. Transfer ma kosztować cztery miliony funtów, ale nie pieniądze są tutaj najważniejsze, a sama postać Lamberta. W Southampton już podniósł się lament, że takich piłkarzy się nie sprzedaje. Na pierwszy rzut oka to dobry interes dla „Świętych”. Cytując jeden z angielskich dzienników: „32-latek, w dodatku biegający wolno sprzedany za cztery bańki? Na pierwszy rzut oka super interes”. Nie tutaj jednak – Lambert wspaniale boje rzuty wolne, dobrze gra głową i spokojnie nadal jest w stanie zapewniać te minimum 10 goli w sezonie.

To solidny i stabilny gracz, zawsze gotowy by pomóc drużynie i nieważne, czy zaczyna mecz na ławce czy nie. Kibice z St. Mary´s Stadium oburzeni są jednak przede wszystkim z innych powodów – Rickie jest żywym symbolem Southampton. Symbolem postępów, jakie ta drużyna czyniła przez lata, od czasów League One aż do Premier League. A sam Liverpool? Czy cztery miliony funtów za piłkarza w wieku 32 lat to dobry interes, mając w dodatku magiczny duet napastników „SAS”? Zdecydowanie tak. Brendan Rodgers uczy się na błędach, a Lambert może stanowić znakomite uzupełnienie dla Sturridge´a i Suareza. Rickie ma coś, czego nie ma wspomniana wyżej dwójka – typową dla środkowych angielskich napastników umiejętność gry głową, co może stanowić przydatną alternatywę dla kombinacyjnej piłki spod szyldu „SAS”. Plus jest dużo bardziej wszechstronny niż jednowymiarowy Andy Carroll, który kosztował aż 35 milionów funtów.

Naszym zdaniem zakup piłkarza z Southampton to świetny – chociaż mocno niespodziewany – ruch Brendana Rodgersa, a dla samego Lamberta okazja do spełnienia marzeń. 17 lat to cholernie długo, ale nie wierzymy, że przez te wszystkie lata Rickie nie marzył po cichu o powrocie do ukochanego klubu. Wrócić i strzelić gola dla „The Reds”, w dodatku na Anfield, przed tymi wszystkimi fanatykami z „The Kop”? Bezcenne.

Symbol Southampton nareszcie spełni swoje młodzieńcze życzenie, a zdecydowana większość fanów Liverpoolu jest ponoć zachwycona. Dlaczego? To proste – Rickie to chłopak z Merseyside, urodził się w Kirkby. Sam Brendan Rodgers mówił o piłkarzu jeszcze w sierpniu zeszłego roku: „To nasz chłopak, stąd. Ł»yczyłem mu jak najlepiej mówiąc, że wszyscy jesteśmy dumni z tego, że zagra dla Anglii. Zawsze byłem jego fanem”. Teraz Lambert zostanie piłkarzem Rodgersa, samemu wracając do swojego ukochanego klubu z dzieciństwa. I kto powiedział, że historie rodem z bajek nie dzieją się naprawdę?

KUBA MACHOWINA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama