Szczerze, od kiedy Polonia Warszawa ma za ligowych rywali Amatora Maszewo i MKS Przasnysz, ani nas ziębią, ani grzeją jej wyniki i występy. Nie bardzo obchodzi nas też jej środowa wygrana z Błękitnymi Gąbin, ale gdy najpierw zobaczyliśmy kuriozalną bramkę, która padła w tym spotkaniu, a potem jeszcze poczytaliśmy kulawe tłumaczenia jej autora, to odrobinę nas ruszyło.
Sytuację każdy już chyba widział. Przy stanie 1:0 Dominik Lemanek, po wyrzucie z autu, próbował oddać piłkę drużynie przeciwnej. Miało być fair play, a koniec końców poloniści… zachowali się jak frajerzy. Nawet nie bramkarz, który dał sobie strzelić z połowy boiska, ale właśnie drużyna „Czarnych Koszul”.
To nie jest przecież przypadek jeden na milion. Tego typu gole zdarzają się na świecie stosunkowo często, a jednak w większości przypadków zawodnicy wiedzą, co w takiej sytuacji zrobić. Wiedzą, co naprawdę oznacza postawa z duchem gry. I udowadniali to już znacznie więksi, w dużo poważniejszych meczach.
U nas? Gdzie tam.
Jak wynika ze słów Lemanka (cytowanego przez sport.pl), nic takiego warszawskim kopaczom nie przeszło przez głowy. Polonista wręcz się dziwi o czym myślał i co w tej sytuacji robił bramkarz, a trener Piotr Dziewicki od razu pokrzykiwał, żeby utrzymać maksymalną koncentrację. Polonia zrobiła swoje. Przecież oddała piłkę, tak? Oddała. A że tym sposobem podwyższyła wynik? Trudno, pech, przypadek. Zagranie fair dawno odfajkowane. Nie czas na ładne gesty, kiedy walczy się o awans do III ligi!
Cóż, wyszło dosyć czerstwo.