Gdyby stworzyć ranking najlepszych obrońców Ekstraklasy ostatniej dekady, byłby w ścisłej czołówce. Gdyby spróbować sklasyfikować najbardziej przepłacanych piłkarzy ostatnich lat w naszej lidze, również trzeba by zarezerwować dla niego miejsce na pudle. Idźmy dalej: najbardziej kontrowersyjna postać, najmniej lubiany ligowiec, najgroźniejszy w ofensywie obrońca, największy płaczek. Cały Manuel Arboleda. Cokolwiek by się działo, zawsze na świeczniku. Kiedyś specjalista od gry w destrukcji, później w dużej mierze już tylko od pieprzenia dyrdymałów w wywiadach. Niedoszły reprezentant, który swego czasu podzielił piłkarską Polskę. Piłkarz, z którego dwa nasze kluby miały niemałą pociechę. Człowiek, opętany przez swoje fobie i wojujący z całym światem.
Po sześciu burzliwych latach kolumbijski obrońca żegna się z Lechem Poznań i – prawdopodobnie – po ośmiu z naszym krajem. Co tu dużo mówić – „Maniek” dość mocno wrósł nam w ligowy krajobraz. Na pewno na tyle, że na odchodne warto podsumować czas, jaki spędził nad Wisłą. Sam żegna się – eufemistycznie rzecz ujmując – w nie najlepszym stylu. Skonfliktowany z trenerem Rumakiem, obrażony na cały świat, wokół siebie widząc rasistów i niewdzięczników, którzy mają czelność kwestionować jego sportową, często nieadekwatną do bardzo wysokich zarobków, formę.
Arboleda: piłkarz
Do Polski trafił jako część modnego wtedy południowoamerykańskiego zaciągu, sygnowanego przez Ricky’ego Schanksa, z którym chętnie interesy robiły kluby prowadzone przez Franciszka Smudę. W Zagłębiu Franza z miejsca wskoczył do pierwszego składu i nie oddał go również za Edwarda Klejndinsta oraz Czesława Michniewicza. U tego ostatniego wyrósł na jedną z czołowych postaci drużyny, która zdobyła Mistrzostwo Polski. Nieustępliwy, często grający na granicy faulu w obronie, w dodatku dający „coś ekstra” w ofensywie – groźny przy stałych fragmentach i potrafiący zaskoczyć przeciwnikiem rajdem a’la Lucio. – Miło go wspominam. Mieliśmy bardzo dobry kontakt, zrobił dla mnie dużo dobrego. Strzelał ważne bramki m.in. na Legii, w meczu który decydował mistrzostwie. Przede wszystkim świetnie bronił – mówi Michniewicz.
Arboleda miał swoje wielkie okresy, w których rozgrywał świetne mecze, ciężko z tym polemizować. Wspomniane stracie z Legią, kilkanaście równie udanych w lidze, spotkania europejskich pucharów: począwszy od wygranego dreszczowca z Austrią Wiedeń, po gol z Manchesterem City. Lech na europejskich boiskach miał poniekąd twarz walczącego i nieprzewidywalnego „Mańka”. Sam niedawno stwierdził w wywiadzie dla SE, że jest jednym z najlepszych piłkarzy w historii klubu.
No właśnie, historia. Za nią Arboledzie należy się order. A teraźniejszość? Od dawna najzwyczajniej w świecie zawodzi. Piłkarz twierdzi, że uwziął się na niego trener. Zjazd kolumbijskiego obrońcy rozpoczął się mniej więcej od momentu, w którym podpisał nowy – wart 420 tysięcy euro rocznie – kontrakt. Pozycję negocjacyjną miał świetną. Świeżo po awansie Lecha z „grupy śmierci” Ligi Europy, kiedy to apetyty na udaną wiosnę w Europie były w Poznaniu większe niż kiedykolwiek. Czesław Michniewicz twierdzi jednak, że nowy kontakt nie miał w tym wypadku nic do rzeczy. – Wie pan, wszyscy mu zazdroszczą tych pieniędzy. Przecież on na nikim tego nie wymusił, ktoś mu taki kontrakt zaproponował. Ja wiem, że patrząc przez pryzmat tego, ile zarabiał i ile zagrał od tego czasu, to można takie wnioski wyciągać, ale nie o to chodzi.
Kontuzje. Według byłego trenera Arboledy to one są główną przyczyną zjazdu Kolumbijczyka. – U niego jak dłoni widać, czy ma cykl treningowy za sobą, czy jest regularnie w treningu. Jeśli tak, gra dobrze. On musi być idealnie przygotowany fizycznie. Jest bardzo silnym zawodnikiem i musi być w stu procentach zdrowy. Jak mu coś doskwiera, to nie pokazuje tego, co ma, czyli szybkość, świetny odbiór itd. A w Lechu było tak, że kontuzja goniła kontuzję. Długo nie grał, potem wracał nie w pełni sił. Nie czuł gry, nie czuł swojej siły i przez to popełniał proste błędy, wystarczy popatrzeć na mecz z Widzewem w tej rundzie.
Ostatni sezon był jego najgorszym odkąd, przyjechał do Polski. Zawalony dwumecz z Ł»algirisem Wilno, 12 spotkań w Ekstraklasie. Biorąc pod uwagę jego wiek i to, że w kadrze Lecha już niedługo będzie na jego pozycji niezły ścisk, decyzja o nieprzedłużaniu kontraktu wydaje się być jak najbardziej słuszna.
Arboleda: reprezentant Polski
– Od kiedy Smuda powiedział: Maniek do reprezentacji, od razu zaczęły się problemy. Nie rozumiem tego – mówił Arboleda do kamery Canal+. Poniekąd miał rację. Dyskusja o tym, czy powinien grać w kadrze, przerodziła się w ogólnokrajową debatę. Od reprezentanta po niedzielnego eksperta, każdy dorzucał do niej swoje trzy grosze.
Smuda: Niemcy mają Cacau, to i my możemy tak zdobywać piłkarzy. Arboleda to fantastyczny chłopak i świetny piłkarz. Peszko: Wolałbym już przegrywać w takim składzie, jaki jest teraz w reprezentacji, niż wygrywać dzięki obcokrajowcom. Jacek Bąk: Arboledę powinniśmy złapać do worka i potem kazać mu grać w naszej reprezentacji. On już dawno powinien w niej występować. Niedzielan: Jeśli przyznanie paszportu Arboledzie ma być „zbawieniem” dla polskiej kadry, to nie jest źle, tylko katastrofalnie źle.
Nasze zdanie w kwestii farbowanych lisów doskonale znacie. Nie ma szans. Czesław Michniewicz również negatywnie oceniał pomysł pod tytułem Arboleda w kadrze. Padło wtedy z jego ust pamiętne zdanie o tym, że niedługo wystarczy mieć psa polskiej rasy, by wstępować w reprezentacji. Z perspektywy czasu ocenia: – To, że przewijał się wokół niego temat reprezentacji, dla niego samego nie było złe, ale wielu ludzi zaczęło wtedy patrzeć na Arboledę w inny sposób – że chce na siłę zaistnieć, zagrać na Mistrzostwach Europy. Myślę, że wielu w ten sposób to odbierało.
Arboleda: człowiek nierozumiany
Pamiętacie jeszcze słynny wywiad Tomka Ćwiąkały z Kolumbijczykiem? Tak, ten sam, w którym obrońcy Lecha udało się wpleść do naszego hymnu postać Tomasza Bandrowskiego. Pytanie o to, jak koledzy z Lecha odbierają jego nowy kontrakt – masz niewłaściwe intencje. Pytania o elementarne dla każdego Polaka kwestie, jak na przykład nazwisko prezydenta – masz złe intencje, chcesz żebym źle wypadł przed państwem. Pytanie o reprezentację – patrzysz z zazdrością, życzysz mi źle.
Ot, Manuel Arboleda w pigułce. Nazywanie innych wrogami, przychodzi mu z taką samą łatwością jak kiedyś zatrzymanie napastników drużyny rywali.
Gdy spojrzymy w przeszłość sporo tego było, co? W zasadzie każdy, kto odważył się „Mańka” skrytykować, automatycznie znajdował się na jego czarnej liście. Piłkarz, dziennikarz, trener, kibic, nieważne. Zazdrość! To dość popularne stwierdzenie w ustach Arboledy. Prawie tak samo popularne jak: rasizm.
Piotr Włodarczyk, który miał z kolumbijskim obrońcą miał spięcie w szatni Zagłębia Lubin (poszło o specyficzną muzykę, którą były obrońca puszczał w szatni na cały regulator), na swoim blogu w serwisie Footbar pisał o nim: – Arboleda od zawsze był płaczkiem. Nawet gdy chciał zmienić klub, to miał jakieś fochy. Zawsze był tym pokrzywdzonym i nigdy nie wiedział dlaczego. Z drugiej strony nie było też tak, że nie był lubianym piłkarzem, chociaż – dla przykładu – podczas naszego konfliktu, wszyscy koledzy z drużyny stanęli po mojej stronie, bo byli świadkami zaistniałej sytuacji i wiedzieli, co się stało.
– Sytuacja w Włodarczykiem była po moim odejściu, była tam jakaś scysja, ale nie za moich czasów. Powiem tak: może nie był przez wszystkich akceptowany w szatni, ale wiadomo nawet nie wszystkim trenerom też się to udaje. Miał swoje rzeczy, które w jakiś tam sposób pielęgnował – rozkład ołtarzyki, zdjęcia żony, dzieci, modlił się. Jednym się to podobało, innym nie. Wiem, że nie zawsze był lubiany. Ale ogólnie nie jest trudno się z nim dogadać. On jest specyficzny jak każdy południowiec – mają ci piłkarze tendencje do obrażania się, czasem pojawiają się jakieś rzeczy na tle rasowym, ale ja potrafiłem znaleźć z nim wspólny język – mówi Michniewicz.
Piłkarze najczęściej zarzucali mu hipokryzję. Sam grał niezwykle ostro, a przy każdym, nawet najdrobniejszym dotknięciu przez rywala, rozpoczynał swój teatrzyk – machanie rękami, długie zwijanie się z bólu, lamenty w kierunku sędziego. Zapewne doskonale pamiętacie te obrazki. Nie dziwi więc fakt, że Arboleda zawsze okupował czołowe miejsca w ankietach Canal+ na najmniej lubianego ligowca. Był nierozumiany? W dużej mierze tak. Ciężko było zrozumieć jego ekspresję – zwierzęce wręcz okrzyki w tunelu przed meczem, spazmatyczne płacze po wielkich sukcesach i porażkach. Do tego, dziwny styl ubierania się i charakterystyczna dla niego celebracja codzienności. Ciągle się modlił, wplątując Boga w codzienne sprawy. To przy podpisaniu nowego kontraktu, gdy mówił, że wszystko jest w rękach Bogach, kibice ripostowali: Bóg Arboledy nazywa się Benjamin. Ten ze studolarówek.
***
Arboleda opuszcza Lecha i prawdopodobnie Polskę. Jego licznik zatrzymał się na 154 występach w lidze i 15 bramkach, dwóch mistrzostwach i jednym pucharze. Jakie będę jego dalsze losy? Jeszcze nie wiadomo. Czesław Michniewicz, zapytany o to mówi: – Gdybym ja był gdzieś trenerem, chętnie bym go jeszcze wziął. Nie zdziwię się, jak weźmie go do Wisły Smuda na rok czy na dwa i będzie dobrze grał. Myślę, że taka para stoperów z Głowackim, to byłby w naszej lidze – jak mawia Tomasz Hajto – das Beton.
Fot. FotoPyK
