Przed kilkoma dniami trafił w nasze ręce zajmujący raport, jaki przed MŚ przygotowali analitycy Goldman Sachs, jednego z największych i najbardziej cenionych banków inwestycyjnych świata. Nietypowy miks futbolu i ekonomii. Pełen analogii między światami sportu i gospodarki, naszpikowany wnioskami, faktami, a zwłaszcza wyliczeniami, o które dotąd nie pokusił się prawdopodobnie nikt inny. W ramach jednej z pierwszych zapowiedzi zbliżającego się mundialu postanowiliśmy go wam przybliżyć, wybierając elementy najciekawsze i najbardziej przystępne dla kibica, któremu niekoniecznie w głowie algorytmy i wskaźniki giełdowe.
Brzmi groźnie, ale teraz będzie tylko jaśniej.
Piłkarskie prognozy Goldman Sachs mają jedną, podstawową cechę, żeby nie napisać – wadę. Nie mają na nie wpływu ani wybory selekcjonerów, ani kontuzje piłkarzy czy inne braki w kadrach drużyn. Są efektem czysto matematycznej analizy, opartej na wszystkich czynnikach, jakie da się zmierzyć. „GS” stworzył własny ranking, coś na kształt Rankingu FIFA, biorąc jednak pod uwagę wszystkie mecze w historii mistrzostw świata, a także wszystkie mecze o punkty od 1960 roku. Średnie strzelanych i traconych goli, a także tendencje konkretnych reprezentacji do rozczarowywania i zaskakiwania na dużych turniejach. Wreszcie wpływ, jaki na ich formę miewały występy na własnym i innych kontynentach.
Goldman Sachs ma świadomość, że w sporcie nie wszystko da się zmierzyć, zbadać i obliczyć, ale broni się, że przed mistrzostwami w RPA ten system dawał radę. Analitycy „GS” skutecznie wytypowali 13 z 16 drużyn, które wyszły z grupy (wszystkie za wyjątkiem Ghany, Słowacji i Korei), większość ćwierćfinalistów i trzech z czterech półfinalistów. Nie przewidzą niespodzianek, ale jak twierdzą – dostrzegają tendencje.
Co na ich podstawie zakładają tym razem?
Otóż na przykład wewnętrzny południowoamerykański finał. Zwycięstwo Brazylii nad Argentyną, które w półfinałach pokonają Niemców i Hiszpanów. Prawdopodobieństwo triumfu gospodarzy oszacowano w tym raporcie niezwykle wysoko, na niemal 50 punktów w 100-punktowej skali, ale o powodach będzie później. Najpierw symulacja turnieju od etapu 1/8 aż do decydującego meczu mistrzostw.

Współczynnik prawdopodobieństwa triumfu poszczególnych reprezentacji
**Ćwierćfinały**
Brazylia – Urugwaj 3:1
Francja – Niemcy 1:2
Hiszpania – Włochy 2:1
Argentyna – Portugalia 2:1
**Półfinały:**
Brazylia – Niemcy 2:1
Hiszpania – Argentyna 1:1 i awans Argentyny
**Finał:**
Brazylia – Argentyna 3:1
Analiza, o czym już wspomnieliśmy, ma swoje ewidentnie słabe strony. De facto nie istnieje w niej coś takiego, jak niespodzianka. Nie ma żadnego „czarnego konia”, jest to zabawa na liczbach, ale spójrzmy, co się dzieje dalej… Na prawdopodobieństwo dotarcia poszczególnych reprezentacji do kolejnych etapów turnieju. Pod każdym względem rządzą Brazylijczycy, co w pewnym stopniu związane jest to z ich zeszłorocznym triumfem w Pucharze Konfederacji, w którym pokonali i Włochów, i Hiszpanów. Finałowe szanse tych ostatnich, co ciekawe, oceniane są niżej niż Argentyńczyków oraz Niemców. Stosunkowo wysoko jest w stawce znalazł się Urugwaj, wyżej od Francji i Portugalii.
Na samym dnie sześć drużyn – Kostaryka, Honduras, Japonia, Ghana, Kamerun i Algieria, jednak szanse na samo wyjście z grupy najniżej oszacowano w przypadku Australii (zagra z Hiszpanią, Holandią i Chile), później o dziwo Kamerunu (zmierzy się w grupie z Brazylią, Chorwacją i Meksykiem).
**A teraz już nieco więcej twardych FAKTÓW**
Analitycy Goldman Sachs dostrzegają coś, co nazwali „World Cup Effect”. Chodzi o to, że da się znaleźć drużyny, które na mundialach osiągają znacznie lepsze rezultaty niż w spotkaniach innej rangi, zdobywają więcej bramek. Histotycznie – tu również króluje Brazylia, a daleko w tyle są zwłaszcza Anglicy.
Dlaczego prawdopodobieństwo triumfu Brazylijczyków jest tak duże? Otóż od 1930 roku gospodarze wygrali 30 procent turniejów, a statystyki wskazują, że grając u siebie strzelają średnio 0,4 gola więcej w każdym meczu. Dane liczbowe pokazują też, że niemal każdej reprezentacji zdecydowanie najlepiej gra się na własnym kontynencie. Zwłaszcza Meksykowi, biorąc pod uwagę tegorocznych uczestników.
O futbolu jeszcze będzie. Teraz nieco **ekonomii**.
Ku pokrzepieniu serc biednych, protestujących Brazylijczyków… Lub zupełnie na odwrót. Jaki wpływ na lokalny rynek, giełdę i inne wskaźniki ekonomiczne ma mundialowy triumf? Czy ktoś to kiedykolwiek badał? Owszem. Wyniki finansowe zwycięskiego kraju w pierwszym miesiącu po imprezie skaczą w górę, średnio o 3,5% powyżej globalnej średniej. Jednak to zjawisko szybko znika, mniej więcej po trzech miesiącach boom się kończy. Od 1974 roku rynki każdego z krajów zachowywały się w ten sam, wyżej opisany sposób. Za wyjątkiem… Brazylii w 2002 roku, której bilans zysków okazał się dużo niższy.
U finalistów, będących faworytami imprezy, którzy ostatecznie po tytuł nie sięgnęli, jest na odwrót. Zjazd w dół o około 2%, w dłuższym okresie nawet więcej, w porywach 5-6%.
Udowodniono również, że w fakt bycia gospodarzem mistrzostw świata wcale nie rzutuje pozytywnie na wyniki ekonomiczne państwa. Hossa, owszem, jest, ale krótkotrwała, ale kiedy opada euforia turniejowa, wszystko wraca do dawnej normy. To w ramach przeciwwagi dla tych wszystkich, którzy twierdzą, że wielkie sportowe imprezy mogą popchnąć kraj w zupełnie inny ekonomiczny wymiar. Choć sportowcy, zwłaszcza ci dobrze sytuowani, oczywiście będą o tym przekonywać. Raport Goldman Sachs urozmaicono krótkimi wywiadami, m.in. z Brazylijczykami z Chelsea. David Luiz, inaczej niż ludzie na ulicach Sao Paulo czy Rio, przekonuje: – Nasza generacja ma szczęście, że może u siebie gościć mundial. To będzie inny, magiczny turniej. Myślę, że nawet trudniejszy dla Brazylii ze względu na ciążącą presję. Willian dodaje: – Futbol to nasza kultura. W Brazylii pierwszym prezentem, jaki dostaniesz, jest piłka. Kiedy chodzisz po ulicach, widzisz grupki małych dzieci, zawsze grających w futbol. Dalej Luiz: – Moim marzeniem jest finał z Argentyną. Oscar: – Mam nadzieję, że to będzie turniej, który pomoże naszemu krajowi. Ł»e po nim zacznie się dziać lepiej.
Goldman Sachs zastanawia się, kiedy w finale mundialu zagrająâ€¦ Chińczycy i Hindusi.
W końcu obywatele tych krajów to ponad 1/3 populacji globu. Jak to więc możliwe, że w tak wielkich państwach nie udaje się znaleźć 11 zawodników wystarczająco wysokiej klasy? Dlaczego w ostatnich latach drastycznie rośnie liczba medali zdobywanych przez Chińczyków w innych dyscyplinach, a ranking FIFA ani drgnie albo wręcz zmierza w przeciwnym kierunku? Oto dowód na wykresie:
A oto jak wygląda czołówka krajów pod względem liczby zarejestrowanych piłkarzy. Chiny i Indie w tyle. Według danych FIFA w drugim z tych państw jest ich nawet mniej niż w… Czechach. W ścisłej czołówce Amerykanie, z krajów afrykańskich najliczniej kopie się piłkę w Republice Południowej Afryki.
W piłkę nożna gra ponad 250 milionów ludzi w ponad 200 krajach. Od 1930 roku około 70 z nich wzięło udział przynajmniej w eliminacjach do kolejnych turniejów. Badania pokazują, że 7 na 10 imprez organizują kraje uznawane za „rynki wschodzące gospodarczo”. 50% z nich w Europie, 35% w Ameryce Południowej.
A oto jak rozkładają się historycznie liczby występów na mundialach ze względów geograficznych.
Goldman Sachs przytacza sporo ciekawostek dotyczących poszczególnych reprezentacji. – Jeśli jesteś drugi, jesteś nikim – podgrzewa mundialową atmosferę Pele, niejako przekonując, że nie ma dwóch bardziej związanych ze sobą słów niż „futbol” i „Brazylia”. Ta druga nie tylko wygrała największą liczbę turniejów, ale jako jedyna reprezentacja na świecie brała udział w każdej edycji mistrzostw świata, począwszy od 1930 roku. Wszyscy – a przynajmniej ci, którym nie w głowie protesty, tylko piłka – liczą, że wynik sportowy w tym roku będzie znacznie lepszy od kondycji brazylijskiej gospodarki, która (licząc od poprzedniego mundialu w RPA) znacznie zwolniła. Spada tempo wzrostu gospodarczego i zdecydowanie rośnie inflacja.
Tak w ogóle, wiedzieliście, że Anglicy na dotychczasowych mundialach wygrali tylko 26 z 59 spotkań, a Hiszpanie 28 z 56? Najwyższy procent mają oczywiście tegoroczni gospodarze. Zwyciężyli 67 razy na 97 gier. Na przeciwnym biegunie są ci, od których i tym razem nikt nie oczekuje cudów. Honduras jest jedyną reprezentacją, która przyjedzie do Brazylii nie mając jeszcze na koncie wygranej w mistrzostwach świata. Grecy, którzy zdążyli sięgnąć po mistrzostwo Europy, na mundialu tylko raz okazali się lepsi od rywali.
Honduras – 6 meczów, 0 zwycięstw
Iran – 9 meczów, 1 zwycięstwo
Grecja – 6 meczów, 1 zwycięstwo
Australia – 10 meczów, 2 zwycięstwa
Algieria – 9 meczów, 2 zwycięstwa
Kamerun – 20 meczów, 4 zwycięstwa.
Jeśli ktoś ma ochotę na jeszcze więcej liczb…
Najwięcej zaliczonych mundiali: Brazylia – 20, Niemcy, Włochy – 18
Najwięcej tytułów mistrza świata: Pele (1958, 1962, 1970)
Najwięcej goli strzelonych na jednym turnieju: Węgry – 27 (1954)
Najstarszy uczestnik mundialu: Roger Mila (42 lata, 39 dni)
Najstarszy finalista: Dino Zoff (40 lat, 33 dni)
Najszybszy gol w finale: 90. sekunda – Johan Neeskens (1974)
Goldman Sachs przygotował również sporo ciekawostek na wykresach. Oto jak prezentuje się wartość (wyrażona w milionach dolarów) kadry reprezentacji Kostaryki, kopciuszka grupy D, w porównaniu z innymi zespołami tej grupy. Dziesięciokrotnie niższa od angielskiej, pięciokrotnie od Urugwaju.
Dalej dowiadujemy się chociażby, że japońska reprezentacja oraz tamtejsza J-League starzeje się tak samo, jak japońskie społeczeństwo. W ciągu kilkunastu lat średnia wieku zawodników poszła znacząco w górę, średnio o dwa lata. Przy okazji ciekawostka – od 1950 roku Puchar Świata tylko raz zdobyła drużyna o średniej wieku powyżej 27,5 lat. Wiecie która?
Oscar Wilde powiedział kiedyś, że futbol to gra dla dżentelmenów uprawiana przez barbarzyńców. I co? Goldman Sachs wyliczył, że od 1930 roku stale rośnie liczba czerwonych kartek. Kiedy futbol dopiero się rodził, na jeden mundial przypadały cztery kartoniki w tym kolorze. W 2006 roku dobiliśmy do rekordu w liczbie 26. Wzrost jest stały i drastyczny, chociaż trzeba oddać, że sukcesywnie rośnie także liczba rozgrywanych meczów oraz krajów biorących udział w turniejach finałowych. Początkowo było ich 13, obecnie 32, a już przecież słychać pomysły rozszerzenia do 40. A oto i kartki na wykresie:
Jeśli mowa o wzrostach, tendencja utrzymuje się też w kwestii liczby widzów przyciąganych na mundialowe stadiony. Do rekordu jednak nam daleko i z pewnością szybko nie zostanie on pobity. W 1950 roku finałowe starcie Brazylii z Urugwajem obejrzało blisko 200 tysięcy ludzi. W tym roku odświeżona, choć wciąż mająca status zabytku Maracana, ma pomieścić „zaledwie” 80 tysięcy osób. Między innymi na finale 13 lipca.
** Wszystkie dane liczbowe oraz wykresy pochodzą z raportu Goldman Sachs „The World Cup and Economics 2014”.









