Plaża. Serio, można było wziąć leżak, jakąś dobrą książkę i wpaść na stadion przy Kałuży w Krakowie. O ile jeszcze przez pierwsze kilkanaście minut obie drużyny starały się stworzyć pozory, że mimo upału będziemy świadkami pojedynku walecznych z walecznymi. A co dostaliśmy w zamian? Trzy-cztery podania i laga. No, macie tę piłkę, teraz wy się nią trochę pomęczcie, cwaniaczki. To naprawdę dobry wynik, że uświadczyliśmy przynajmniej tych dwóch, niezłych – jak na dokładność poszczególnych zagrać – trafień. Co prawda komentatorzy z dużą dozą pewności, wspólnymi siłami orzekli, że mogło być 3:3, ale…
No, może i mogło być, tylko że kiedy indziej. Chyba że w pomeczowych piwkach – na przykład trzy puszeczki procentowego napoju dla Damiana Dąbrowskiego, który wreszcie pocelował z dystansu i jeszcze raz trzy, tym razem z myślą o Macieju Korzymie, który nabiegał się jak koń Przewalskiego. Należy im się, a co!. Stawia – żeby nie było żadnych niedomówień – kolega Szlakotin. Powiedzieć o nim, że ręcznik, to nie powiedzieć zupełnie nic. To jak ubliżyć plażowiczom z trybun. Naprawdę, o ile Ukrainiec wchodząc z ławki za kontuzjowanego Małeckiego dał dobrą zmianę, akurat dziś był tragiczny. Albo jeszcze precyzyjniej: tragikomiczny.
Stracona bramka – wstyd. Kilka niepewnych wyjść -wstyd. Błąd z ostatnich minut, kiedy wystawił gospodarzom piłkę meczową – też wstyd. Każdy trener na świecie po takim show znalazłby dla niego miejsce wśród rezerwowych, aczkolwiek raczej nie Pacheta. Dwóch golkiperów stracił do końca rozgrywek, dlatego nie za bardzo wiadomo, z czyich wątpliwej jakości usług miałby skorzystać następnym razem. A wiecie, jak Szlakotin zareagował, gdy kontuzjowany Malarczyk zwijał się z bólu poza linią końcową? Dla pewności, że lekarze go opatrzą, wykopał piłkę na aut.
To jak my, do cholery, mamy wymagać płynnej gry?
Dobra, zostawmy go już. Teraz parę słów o meczu. Wspomnieliśmy we wstępie, że obie drużyny po niezłych pierwszych minutach zadowoliły się grą w „piłka parzy”. Ta – zaznaczmy – jednak zdecydowanie częściej parzyła gości. Natomiast gdy minęło pół godzinki i upał coraz mocniej dawał się we znaki. Cracovia piątką broniła i piątką atakowała, zaś Korona sama do końca nie wiedziała, na co by miała ochotę. Zerknijmy na akcję bramkową: zgubioną piłkę ze swojego pola karnego wyprowadza Dąbrowski, przebiega odległość jak spod Wawelu do Puław, zdążylibyście wyjść na spacer, zahaczyć o kawę i wrócić. No, i wtedy właśnie Dąbrowski przymierzył prosto w Szlakotina, który interweniować najwyraźniej zapomniał.
Po zmianie stron – sytuacja identyczna, lecz więcej z gry mieli koroniarze, którym pomogły zmiany. O wiele lepsze niż te w wykonaniu Pasów. Tyle że jeśli chcesz wygrać z Rakelsem w przodzie, konkretny musi być z ciebie zgrywus. Tak, panie Hajdo…

Fot.FotoPyK