Dzisiaj Cass Pennant jest pisarzem-celebrytą, ale przeszłości nie oszuka – w końcu to on jest żywą legendą środowiska angielskich chuliganów przełomu lat 70-tych oraz 80-tych. Nie zawsze tak jednak było. To przeciwności losu wykreowały chłopaka na “gwiazdę” stadionów, ale początki były całkiem niewinne. Wyobraźcie sobie typową publiczną szkołę w Londynie, gdzie Pennant był jedynym czarnoskórym uczniem i w dodatku miał na imię… Carol. Chłopak urodził się w Anglii, w Doncaster, ale jego matka pochodziła z Jamajki, gdzie Carol było wówczas typowym imieniem jakie nadawano chłopcom z regionu West Indies. To, co jednak dobre tam, nie musi być wcale dobre w wielkim Londynie. Pennanta prześladowano w młodości, a sam chłopak zmienił wkrótce swoje imię na “Cass”, by upamiętnić swojego idola, Cassiusa Claya. Wtedy jeszcze nie wiedział, że trafił w dziesiątkę – jego życie miała stanowić ciągła walka, podobnie jak wielkiego Muhhamada Alego.
Cass odnalazł swoje miejsce w świecie prosto w środku wielkiego tyglu, jakim niewątpliwie był wówczas stadion West Ham United. Od dziecka musiał bronić swojego. Przyszedł na świat w 1958 roku, a Anglia w tamtym czasie nie była jeszcze najlepszym miejscem dla czarnoskórych mieszkańców. Matka Carola w obawie przed ciężkim życiem porzuciła go, ale znaleźli się ludzie, którzy adoptowali chłopca – jego wychowaniem zajęli się Doll i Cecil Chambers. Adoptowali oni także inne czarnoskóre dziecko – dziewczynkę o imieniu Beverley. Matka Cassa Doll musiała codziennie zmagać się na ulicy z wyzwiskami, biała kobieta z czarnoskórym dzieckiem stanowiła wtedy prawdziwy ewenement.
Mały Pennant szybko nauczył się zmagać z przeciwnościami losu, a umiejętności nabyte za młodu przeniósł później na stadion, gdzie szybko “awansował” w hierarchii kibiców “Młotów”. Mimo, iż nie było łatwo, Cass mówi o tamtych czasach z pewną nostalgią: “Nie było wtedy żadnych praw broniących czarnoskórych (…) Poszedłem na mecz, a tam 200 kibiców krzyczy “sieg heil” stojąc naprzeciw policji”. Pennant uśmiecha się bardziej wspominając ówczesne subkultury: “Chodziliśmy do szkoły w Martensach, obowiązkowe były szelki. Czytaliśmy “Mechaniczną Pomarańczę”, a nauczyciele byli hippisami wywodzącymi się z ery “peace & love”. Kultura skinhead i gangi były odpowiedzią na ich pokolenie”.
Jeden z kibiców, pamiętający młodego Cassa opisywał go kilka lat temu na łamach jednej z angielskich gazet jako “Twardego skur…., który nigdy nie uciekał i wspierał innych”. Taka postawa doprowadziła go na sam szczyt niesławnej Inter City Firm, nazywanej w skrócie po prostu ICF. Była to pierwsza tak dobrze zorganizowana grupa kibiców. Swoją nazwę wzięła od sieci pociągów Inter City, którymi przemieszczano się z miejsca na miejsce w celu poszukiwania futbolowych wojen. Bojówka WHU jeździła za swoim klubem po całej Anglii, prowokując rozróby i bijatyki na meczach i poza nimi. ICF było pierwszą grupą, która postawiła na swoisty marketing i reklamę, a raczej antyreklamę. Jej członkowie rozrzucali specjalne kartoniki z napisem “Congratulations, You have just met the ICF” tak, aby nie było żadnych wątpliwości, kto jest sprawcą złamanego nosa lub żebra.
Takie kartoniki były też niestety czasem przypięte do zwłok kibiców przeciwnych drużyn. Postawiono także na sprawną organizację. Kibice przemieszczali się pociągami, przeważnie pierwszą klasą. Inter City Firm stała się tak sławna, że jej losy oraz działalność posłużyły jako inspiracja do nakręcenia (z gorszym lub lepszym skutkiem) filmów bazujących na konfliktach kibiców, jak “Green Street Hooligans” czy “Football Factory” i paru innych o charakterze czysto dokumentalnym. Doskonale w nowej scenerii odnalazł się sam Cass, który z chuligana zamienił się w pisarza i konsultanta, a z czasem całkiem obfite honoraria oraz sukces marketingowy skusiły go do przelania jeszcze większej ilości wspomnień na papier. Pierwszy raz Cass wziął się za pisanie jeszcze w więzieniu, kiedy oskarżono go niesłusznie o popełnienie morderstwa. Wcześniej odsiedział także prawie cztery lata, skazany za rozróby i inne incydenty. Policja zrobiła z niego kozła ofiarnego, ale swoista reklama podziałała – Pennant stał się sławny w całej Anglii, a nie tylko środowisku kibiców.
Więzienie zmieniło także i samego zadymiarza. Cass postanowił zostawić przemoc za sobą, po wyjściu z więzienia wykorzystał za to swoje talenty, wiedzę i doświadczenie, tworząc firmę ochroniarską. Specjalizowała się ona w zabezpieczaniu klubów nocnych w najniebezpieczniejszych miejscach w Londynie – czytaj środowisku naturalnym Pennanta. Była “Gwiazda” ICF poprzysięgła za to, że już nigdy nie wróci na kibicowską scenę. Cass słowa dotrzymał, chociaż połowicznie. Pennant zniknął ze stadionów (przynajmniej w dotychczasowej roli), ale objawił się światu jako “naczelny chuliganolog Anglii”, jak określiła go jedna z gazet. Pisanie przyniosło mu wiele profitów – świetnie przyjęto jego autobiografię zatytułowaną po prostu “Cass”, stała się ona bestsellerem na Wyspach. Pennant napisał w sumie osiem książek, dodatkowo tworząc własne wydawnictwo i pomagając innym pisarzom.
Był także konsultantem przy kilku filmach, m. in. wspomnianym już wcześniej “Green Street Hooligans” z Elijah Woodem, a dzisiaj daje wykłady na temat… życia z dala od przemocy. Pennant przemawia na uniwersytetach, w szkołach, a także w więzieniach. Wie o czym mówi, ze starych czasów pozostały nie tylko wspomnienia walk, ale także blizny – Pennant był swego czasu trzykrotnie postrzelony w klatkę piersiową. Cudem przeżył. Jego książki “Cass” czy np. “Gratulacje, właśnie spotkałeś ICF” to fascynujące podróże przez świat brutalnej, często bezmyślnej siły, ale w całym tym zgiełku Cass wydaje się być jednak całkiem inteligentnym człowiekiem. Tak jak wielu innych członków ICF. Wielu z nich w tygodniu było szanowanymi obywatelami z dobra pracą, przykładnymi ojcami rodziny, ale gdy przychodziło sobotnie popołudnie liczył się tylko West Ham.
Nie chodziło o przemoc wobec postronnych osób (co oczywiście jednak zdarzało się nader często), ale o poczucie jedności i bronienie własnego terenu przez kibicami Chelsea czy Millwall. Jeremy Clarke, jeden z fanów WHU pamiętający tamte czasy mówił o Cassie: “On jest obecnie naszym Homerem (…) Człowiekiem, który spisał tę świętą księgę naszego plemienia”. Pennant opisuje tamte czasy w podobnym tonie, jako “poczucie więzi niemalże plemiennej – coś, czego tak bardzo pragnął będąc jedynym czarnoskórym dzieciakiem w szkole”. Oczywiście jest to pewne idealizowanie przemocy, a wizja ta jest nieco zbyt romantyczna. Doskonałym przykładem tamtych czasów jest za to konflikt pomiędzy West Hamem i Millwall, o którym można by napisać pięciotomowe dzieło.
Na koniec scenka rodzajowa. Sportowy pub w jednym z polskich miast, leci jakiś mecz w ramach FA Cup. Przy barze żłopią piwo i śpiewają trzej kibice Millwall, dwóch z nich ma na sobie trykoty “Lwów”. Nagle wchodzi dwójka starszych postawnych gości, po pięćdziesiątce. Jeden z nich ma na sobie koszulkę West Hamu. Cisza, konsternacja. Obie strony patrzą po sobie, wzrok kibica WHU przyciąga zwłaszcza t-shirt jednego z fanów Millwall z napisem: “Ian Pratt, pamiętamy”. Pratt był kibicem Millwall, który zginął w 1976 roku pod kołami pociągu, po uprzedniej walce z kibicami “Młotów”. Niedługo później na stadionie “Lwów” rozrzucano ulotki nawołujące do rewanżu i zabicia jednego sympatyka “Młotów”. Tyle lat minęło, ale nienawiść pozostała. Tym razem nie doszło jednak do niczego – obie strony popatrzyły na siebie jakieś parę sekund, nie zamieniając ani jednego zdania po czym dwójka sympatyków WHU wyszła z baru. Słowa były zbędne, tutaj wszystko było jasne, chociaż obyło się bez scysji. Czyżby pokolenie Pennanta dorosło, a może zwyczajnie nie warto tracić sił na stare sprawy podczas wakacji w Polsce? Tego się już niestety nie dowiemy.
KUBA MACHOWINA