– Jak się wychodziło na boisko za pierwszym, to naprawdę czuło się takie „wow”. Niesamowite wsparcie i niezła liczba kibiców. Ktoś zapowiadał, że może być 15-20 tysięcy, a było 37, wiec dla nas to duża nobilitacja. Przed chwilą mieliśmy spotkanie z kibicami w Bydgoszczy, mamy tu taką fajną wysepkę i też trzeba powiedzieć, że frekwencja dopisała. Dla nas to duża radość i nagroda za wykonaną pracę – mówi Igor Lewczuk, obrońca Zawiszy Bydgoszcz, który wczoraj wraz z kolegami świętował zdobycie Pucharu Polski. Świętował delikatnie, bo już w poniedziałek czeka go ligowy mecz z Lechem Poznań.
Myślałem, że ciężej będzie dziś o rozmowę, ale słyszę, że już jesteś w pełni sił.
Nie, wszystko w porządku. Już jesteśmy po treningu, więc wszystko jest okej.
Rozumiem, że grubsze świętowanie odłożyliście na później.
Delikatne już było, ale tylko delikatne, bo trzeba było wracać. Jesteśmy świadomi, że w poniedziałek mamy mecz i koniec.
Czyli na mecz z Lechem dojedziecie? Mignął mi gdzieś nagłówek z tobą, że w przypadku wygranej może być ciężko.
Nie, nic z tych rzeczy. Wszystkich udało się nam w porę złapać. Śmialiśmy się z tego, ale tak naprawdę przygotowania do spotkania idą pełną parą.
Na pomeczowej konferencji pokazaliście, że bawić się umiecie. Pełen spontan?
Tak, to fakt – nie było to planowane. Rach-ciach, szybka decyzja i zrobiliśmy wjazd na konferencję (śmiech). Ogólnie atmosfera w drużynie jest świetna. Chłopaki pamiętają jeszcze takie wejścia przy awansie do z I ligi, więc na szybko postanowiliśmy zrobić tak też teraz. I co? Myślę, że bardzo fajnie to wyglądało i pokazaliśmy, że tworzymy naprawdę fajną ekipę. Nie tylko na boisku, ale również w szatni.
Sam mecz raczej nie zachwycił. Chyba najsłabszy w waszym wykonaniu w tym sezonie w Warszawie, bo choć z Legią było dwa razy do tyłu, to waszą grę ocenialiśmy wyżej.
Nie powiedziałbym, że było tak źle. Były okazje bramkowe, były fajne sytuacje, także aż takiej nudy nie było. Równie dobrze mogło skończyć się 2-2 i nie byłoby na co narzekać. Skończyło się 0-0, sam wynik może troszkę nie pasował, ale coś tam się działo.
Tobie zabrakło trochę zimnej głowy pod bramką – dwa razy miałeś piłkę meczową.
No cóż, snajperem nigdy nie byłem i nie będę. Szkoda, ale na szczęście skończyło się tak, jak się skończyło. Puchar jedzie do Bydgoszczy. W sumie, już dojechał.
Ale za to przy rzucie karnym boczna siatka – pełna profeska. Nie wiem, czy wasz maser też by wytrzymał takie ciśnienie.
(śmiech) Faktycznie. Wcześniej chyba nikt we mnie nie wierzył przed tymi karnymi, tak jak mówiłem – pytany był maser oraz doktor, ale w końcu ja podszedłem. Strzał był chyba niezły, praktycznie nie do obrony, nawet gdyby bramkarz rzucił się w ten róg. Nie mam pojęcia dlaczego, ale w ogóle się nie stresowałem tym karnym. Dobrze się czułem, podszedłem, strzeliłem. Normalnie jak nie ja.
Gdy Sebastian Dudek pomylił się w pierwszej kolejce karnych, zwątpiłeś, czy byłeś pewny, że Kaczmarek coś odbije?
Gdybym powiedział, że nie zwątpiłem, to byłoby to kłamstwo z mojej strony. Nie ma co ukrywać – jakby Kamil Drygas nie strzelił tego drugiego karnego, to byłoby bardzo ciężko. On miał najgorzej, jeżeli chodzi o presję. Ja przyszedłem praktycznie na gotowe. Fajnie, ze Wojtek nam dwa karne wybronił. Chwała dla niego.
Atmosfera na trybunach i cała otoczka Pucharu – powiedzmy sobie szczerze – mieliście okazję uczestniczyć w fajnym, piłkarskim święcie.
Muszę powiedzieć, że PZPN stanął na wysokości zadania. Ukłony. Organizacja na najwyższym poziomie. Czuło się klimat, jakby to była naprawdę gruba impreza typu, nie wiem, finał Mistrzostw Świata czy Ligi Mistrzów. Grać w finale Champions League nigdy nie będę, ale poprzez ten finał poczułem, jak to jest naprawdę być piłkarzem.
Kibice też dopisali.
Tak, szczególni ci z Bydgoszczy. Jak się wychodziło na boisko za pierwszym, to naprawdę czuło się takie „wow”. Niesamowite wsparcie i niezła liczba. Ktoś zapowiadał, że może być 15-20 tysięcy, a było 37, wiec dla nas to duża nobilitacja. Przed chwilą mieliśmy spotkanie z kibicami w Bydgoszczy, mamy tu taką fajną wysepkę i też trzeba powiedzieć, że frekwencja dopisała. Dla nas to duża radość i nagroda za wykonaną pracę. Mamy taką nadzieję, że to się przełoży na wzrost zainteresowania w lidze. Dzisiaj paru tysiącom ludzi chciało się przyjść i nam podziękować, tyle osób pojechało wspierać nas w Warszawie, więc może – powoli, powoli – ta frekwencja będzie teraz rosła.
Na trybunach był wczoraj też Adam Nawałka. 7 maja będziesz pewnie nasłuchiwał informacji?
Obyło się wczoraj bez klopsów, może nie był to mój super występ, ale jestem umiarkowanie zadowolony. W ofensywie za wiele nie pokazałem, ale z tyłu zagraliśmy na zero i nie popełniałem głupich błędów. Jak każdy zawodnik, bardzo bym chciał znaleźć się w tej kadrze. Zobaczymy, czy pasuje do koncepcji. Wiadomości będę sprawdzał..
Wakacje w tym roku będziecie mieli nieco krótsze. Wiadomo – puchary fajna sprawa, ale z tego, co widziałem, to – podobnie jak my – raczej tonujesz nastroje.
Wy już wytypowaliście – tak mi wczoraj chłopaki powiedzieli – pierwszych do euro… nie będę się przy dzieciach wyrażał. Ale faktycznie, nie ma się co podpalać, bo różnie bywa. Dwa ciosy i czasami może być już po zawodach. Przekonałem się o tym, gdy grałem w Ruchu – „Pilzno 07 zgłoś się” (śmiech). Podejrzewam, że jeśli ktoś wylosuje Zawiszę Bydgoszcz, to będzie się cieszył tak samo, jak my byśmy się cieszyliśmy trafiając na kogoś – dajmy na to – z Kazachstanu. Na takiej to zasadzie działa. Na pewno to fajna przygoda – pojechać do innego kraju i spróbować się z nowymi drużynami. Ciekawe doświadczenie, ale mówię: powolutku, powolutku, bo nie jesteśmy przecież żadnymi mocarzami, którzy z automatu będą bić kogokolwiek.
Zostało sześć w lidze, podejdziecie do nich już chyba na luzie. Puchar macie, gracie w grupie mistrzowskiej, zero presji, nic tylko udanie dokończyć sezon.
Na pewno nie na takim luzie, który oznaczałby brak zaangażowania, bo to byłoby śmieszne z naszej strony. To na pewno pomaga: nic nie ma prawa pętać nam nóg, jakbyśmy walczyli o utrzymanie. Będziemy pokazywać taką samą determinację, jak do tej pory. Apetyt zawsze rośnie w miarę jedzenia i choć kontuzji jest sporo, w naszej lidze każdy może wygrać z każdym. Stać nas jeszcze – taką mam nadzieję – na wiele.
Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI
Fot.FotoPyK