– Żeby była jasność: tak, rzeczywiście dostaję pieniądze. Odpaliłem jakiś czas temu na Youtubie reklamy. Odpaliłem, bo chciałem zobaczyć, jak to wygląda, cały ten mechanizm i w ogóle. Ani razu nie wypłaciłem jeszcze pieniędzy, ale żeby nie było, że nie zarabiam – w lutym zarobiłem chyba 5 dolarów, w marcu chyba 18, czyli jest progres. Jak mi się trafi filmik, który ma milion wyświetleń, ale to się trafia raz w życiu, to od razu zgłasza się firma i mówi: dzielimy się zyskiem, a promocję weźmiemy na siebie – mówi Radosław Rzeźnikiewicz z Kartofliska.pl, do którego kilka dni temu zrobiliśmy tradycyjną “wrzutkę”.
Radek Dwojak: Jak oceniasz polskie środowisko dziennikarskie? Co oglądasz, co czytasz? Kogo nie lubisz? Czy miałeś jakieś propozycje z gazet, żeby się tam udzielić?
Czyli w skrócie: kogo uważam za chuja? Większości dziennikarzy nie znam osobiście, tylko słyszę od ludzi, że ten jest taki, owaki itd. Obserwuję też ich na Twitterze. Zauważyłem, że jak ktoś chce tam mocniej zaistnieć, to najczęściej dowala kibicom. Nikt nie znał ich z tekstów, ale poznał na Twitterze, bo zaczęli czepiać się kibiców, śmieszne. A co czytam? Różnie. Jak jadę do pracy metrem, to tradycyjnie Przegląd Sportowy. Starcza na te 15 minut. Głównie przeglądam, jaka była na meczach frekwencja. Nie obchodzi mnie, kto strzelał gole, ale ile było ludzi na meczu. Wkurwia mnie, jak jakiś dziennikarz robi to nierzetelnie i wpisuje liczbę z czapki, bo naprawdę są ludzie, dla których ma to znaczenie. A wielu jest takich. Ja lubię dziennikarzy, którzy mieli do czynienia z niższymi ligami. Zaskoczył mnie np. Marek Wawrzynowski. Prowadzi bloga i widzę, że wrzucał teksty o niższych ligach. Bardzo fajnie to opisywał, wybierał ciekawe wydarzenia. Zaplusował, chociaż czasami pisze takie bzdury o kibicach, że nie spodziewałem się po nim. Z niższymi ligami kojarzy mi się też Michał Pol. Grałem kiedyś w zespole, który wszystko przegrywał, czasem nawet 0:30. I przyjechał gość, który robił reportaż o najgorszych zespołach w Polsce. To był właśnie Michał Pol, więc ja go dziś z tym kojarzę, a nie z tym, że mówi coś o Lidze Mistrzów.
A z miesięczników, które rzetelnie opisują to, co dzieje się na meczach piłkarskich, najbardziej cenię periodyk “To My Kibice”. Może mało tam statystyk typowo piłkarskich, ale mi to wystarcza. Poznałem większość najbardziej aktywnych “dziennikarzy” tego periodyku, przez co tym bardziej mi się to ciekawiej czyta. A co do różnych propozycji pisania gdzieś – tak, dostaję. Może nie z gazet, ale z serwisów internetowych. Myślę, że mam taki sposób pisania, że po korekcie tekstu w dowolnej gazecie to nic by z mojego tekstu nie zostało. Ogólnie nie ma jednak takiej opcji. Nie wyrabiam się ze swoją kartofliskową “robotą”. Z każdego weekendu mam przecież co najmniej 200-300 filmików do przejrzenia i obrobienia, a do tego dochodzą zdjęcia.
Z telewizji czasem dzwonią, żeby coś nagrać, ale ja ich od razu spławiam. Nie będę udawał, że przed kamerą jestem świetny. Może, gdyby jakiś kumpel zadzwonił to OK, ale jak dzwoni jakiś nieznany mi gość i wyczuwam złe intencje, to mi się nie chce. Znam telewizję i wiem, jak to funkcjonuje. To, że w sondzie ulicznej dziewięć osób typuje zwycięstwo Realu, to wcale nie oznacza, że tak jest.
Piotr Porębski: chciałem się spytać od kiedy zajmuje się pan groundhoppingiem? Gdzie wybrał się pan jako pierwsze i gdzie zamierza się pan wybrać w najbliższej przyszłości?
Zależy od tego, co uznajemy za groundhopping. Definicji jest pewnie tyle co groundhopperów. Dla mnie pierwszy groundhopping to, gdy chciałem zobaczyć stadion zamiast czegoś innego. W Brukseli ponad dwadzieścia lat temu. Ludzie szli do muzeum, a ja olałem i poszedłem, przeskoczyłem przez płot i zobaczyłem Heysel. To chyba taki pierwszy moment, kiedy zboczyłem z trasy. Później to już była reguła. Stadiony, mecze, mecze, stadiony i tak na zmianę. Co ciekawe po jakimś czasie wydawało mi się, że dorosłem i cała ta piłka nożna to jedno wielkie gówno. Jak się można interesować takimi pierdołami? Rzuciłem to w cholerę, ale po kilkunastu latach doszedłem do wniosku, że gówniane to jest jednak życie bez piłki i wszystko wróciło z mocno zwielokrotnioną siłą. A najbliższa przyszłość to Liechtenstein. Zależy mi na Pucharze Liechtensteinu. Zajebista rzecz, bo tam nie ma ligi. Tylko puchar. Ten, kto wygrywa puchar, gra w Europie. Kilka lat się do niego przymierzałem, ale zawsze wypadał na Wielkanoc. I teraz pierwszy raz się trafiło, że jest w innym terminie. Trzeba wykorzystać. Wszyscy na puchar!
Arjab: Czy widziałeś podczas mecz kopulujące zwierzęta? (Krowy, konie).
Odkąd zacząłem jeździć na mecze, tylko na to poluję, ale niestety… Nawet ludzi kopulujących nie widziałem. Nuda na tych meczach, nic się nie dzieje. Ale pytanie dobre, ekstraklasa. Gadałem ostatnio z kumplem, że przydałaby się jakaś nowość, żeby coś nowego wybiegło na boisko. Widziałem krowę, która zajada się boczną chorągiewką. Widziałem oczywiście pełno psów, ale to wszystko. Nawet nie widziałem kury robiącej “pitch invasion”. Może niedługo weźmiemy jakąś kozę. Niech sobie połazi.
Jakub Mazan: Czy jesteś za reformą regionalnego Pucharu Polski i zrobieniem systemu mecz i rewanż od fazy ćwierćfinałowej?
Ta reforma jest mi totalnie obojętna. Regionalny Puchar Polski to w ogóle w tej chwili można sobie o kant dupy potłuc. Mówi się, że to puchar tysiąca drużyn, ale chyba takich, które nie chcą w nim grać. Po pierwsze jest to w tygodniu, po drugie – trzeba mieć pieniądze, żeby gdzieś tam pojechać, a co można zyskać? Niewiele możesz zyskać. Zespoły w Polsce nie chcą grać, grają tylko dlatego, że muszą. Wystawiają juniorów żeby jak najszybciej odpaść i mieć z głowy. Byłem ostatnio w Konopkach, gdzie Konopianka grała z rezerwami Legii. OK – to jest wydarzenie, ale kumple pojechali na mecz Ursusa z Mazurem Radzymin i podobno grali tam tak, że nikt nie chciał wygrać. Im się nie chce przechodzić do następnej rundy, mają to w dupie. Ktoś strzelił gola i nawet się nie cieszył. U nas jak wygrasz ten puchar regionalny, to wchodzisz do jakiejś rundy przedwstępnej pucharu normalnego i grasz w najlepszym przypadku z Puszczą Niepołomice albo Olimpią Zambrów. Umówmy się – nie jest to jakaś duża atrakcja. A w Niemczech grasz Puchar Berlina i jak go wygrasz, to trafiasz do pierwszej rundy Pucharu Niemiec, gdzie startują wszystkie zespoły z Bundesligi i wszystkie z 2. Bundesligi. Tym zespołom zależy, żeby wygrać taki puchar regionalny, bo nagle mogą wylosować Bayern Monachium albo Borussię Dortmund. Zobacz, ile się słyszy za granicą, że piątoligowiec wyeliminował kogoś z ekstraklasy. A u nas? U nas nawet nie mają realnej szansy konfrontacji, bo ci najsłabsi sami siebie powybijają w dziesiątkach rund przedwstępnych.
Marcin Grabowski: Czy na Zachodzie faktycznie sobie poradzono?
Tu wystarczy cytat osoby, którą ostatnio spotkałem w Hiszpanii. Polak, ale mieszka tam od wielu lat i jest dziennikarzem specjalistą od Barcelony, Realów i innych. Interesuje się środowiskiem kibicowskim, a w wolnych chwilach, gdy nie musi być na konferencjach prasowych dołącza do chłopaków z jednej z ekip i co dużo mówić – lubi się ponapierdalać. No i teraz ten cytat: “Zajebiście jest w tej Hiszpanii bo w kwestii napierdalanek dzieje się tu dużo więcej niż w Polsce”.
“A na wschodzie tez sobie radzą dość nieźle, o czym dowodzi chociażby ostatni odcinek “Mojej Miesiączki”.
Jakub Mazan: Czy w Gibraltarze jest jakiś punkt, gdzie można kupić koszulki Manchesteru United FC?
Chodzi oczywiście o ten Manchester ichniejszy. On teraz nazywa się Manchester 62. Oni założyli w 62 roku na Gibraltarze drużynę fanów Manchesteru. Dostali zgodę. Posługiwali się tą nazwą Manchester United, ale teraz, kiedy Gibraltar został włączony do UEFA i ma szansę na grę w europejskich pucharach, musieli zmienić. Będziemy grali z Gibraltarem. Wszyscy się podniecili, że zobaczą mecz u nich, a tu dupa, bo zagrają w Portugalii. Śledzę profile gibraltarskie na TT. Ostatnio pisali, że był niezły wybuch na stadionie. A tam stacja obok była. Myślę sobie: ja pierdolę… A to jupiter wybuchł. Nie słyszałem jeszcze, żeby w trakcie meczu wybuchł jupiter.
Szukałem. Chciałem sobie kupić taką koszulkę, ale słabo. Gibraltar to takie małe parapaństewko, ale jakby nie było jest to w zasadzie Anglia. Oni tam jedzą rybę z frytkami, niewiele rzeczy jest naprawdę lokalnych. Sportowe sklepy to same sieciówki. W takich sklepach znajdziesz oczywiście koszulkę Barcelony, ale nie dostaniesz praktycznie nic związanego z ichniejszym futbolem.
1DaroMCFC: Podczas swojej długoletniej kariery ile wydałeś najwięcej na bilet w niższych ligach?
Kariery hehe. Dobre. Nie ma tak, że są to jakieś wysokie ceny. Na większości jest za darmo, czasem ktoś chce pięć złotych. Nie pamiętam, żebym płacił gdzieś więcej niż dziesięć złotych. Czasem ktoś chodzi z kapeluszem w przerwie meczu i tyle. W niższych ligach fajne jest to, że zazwyczaj nikt nie ucieka, nie kombinuje, żeby nie zapłacić. Nawet u nas zdarza się to już rzadziej. W Anglii jest tak, że idziesz na mecz 7. ligi i płacisz 10 funtów. Ale to jest klasyczne “Support local football club”. Ludzie wiedzą, na co to jest przeznaczane. W Anglii od czasu do czasu jest też stosowana zasada “płacisz, ile chcesz”. I okazuje się, że ludzie zawsze płacą więcej. Ci, którzy mają więcej kasy, dają po 25, 30 funtów. Większy jest obrót z takiego meczu, gdzie wszyscy mogą przyjść za darmochę niż z takiego ze stałymi cenami. A z ciekawych rzeczy to w Niemczech na Fortunie Koeln jest tradycja, że w przerwie meczu prezes chodzi z kapeluszem. Pod krawatem, w garniturze przybija piątki, można z nim pogadać. Fajny zwyczaj.
DaroMCFC: Czy zamierzasz kiedykolwiek wyruszyć i obejrzeć mecz najwyższej klasy rozgrywkowej w egzotycznych państwach? Jak np. Honduras, Boliwia, Sudan Południowy, Sri Lanka?
Wiadomo, że chciałbym. W Europie są zdaje się 54 państwa. Ja byłem w 40 na razie. Zostało mi trochę. Czasem wychylam się np. do Izraela, gdzie piłkarsko jest to niby Europa, ale geograficznie – Azja. Tam kiedyś był zresztą Puchar Azji. Ameryka Południowa jest też ciekawa, pod względem kibicowskim super. Boliwia kojarzy mi się z reprezentacją, która gra mecze gdzieś w pizdu wysoko i tylko dzięki temu wygrywa. Ale tak jak mówię – najpierw Europa, w jakiejś kolejności trzeba działać, choć wszystkiego i tak nigdy nie zobaczysz. Namawiają mnie czasem kumple: słuchaj, może za dziesięć dni Honduras w niezłej cenie? Ale wyjazd na tydzień. A z tymi moimi wyjazdami jest tak, że ja lubię krótko, intensywnie i często. Po co mam gdzieś siedzieć tydzień jak mecze będą tylko przez 2 dni? Myślałem kiedyś, żeby polecieć do Japonii na weekend, ale lecieć cały dzień, żeby zobaczyć w sobotę mecz i od razu wracać to raczej nie ma sensu. Chociaż nie mówię nie – może kiedyś to zrealizuję. Kiedyś jakiś niemiecki groundhopper trafił promocję na Mauritius. Rano wyleciał z Berlina, obejrzał mecz i tym samym samolotem wrócił.
Błażej Bembnista: Czy niższe ligi na Zachodzie są rzeczywiście lepiej zorganizowane, a kluby mają lepsze stadiony i zaplecze, czy to mit?
Nie wiem, czy może się charakteryzować dobra organizacja meczu niższej ligi. Dla mnie piłka to 22 gości, dwie bramki i gramy. Mamy szatnię, nie mamy – gramy. Nam się wydaje, że w Polsce jest słabo, a żeby znaleźć takie koślawe boisko jak w Chrząstawie to jest naprawdę ciężkie zadanie. Bardzo duży procent drużyn z ósmej ligi ma naprawdę niezłe płyty. Ludzie zaczęli o to dbać. Czasem jadę gdzieś i myślę sobie: kurde, ale murawa! A w Portugalii od czwartej ligi w dół grają na piachu, a piłkarzy wcale nie mają tam z tego, co się orientuje dużo gorszych. U nas nikt by nawet na takie boisko nie wyszedł. Także – nie ma co dramatyzować. Jest dobrze.
Kamil Wiśniewski: Radku, czy masz zamiar odwiedzić miejscowość Sierpc (okolice Płocka)? Być może miałeś już okazję oglądać zmagania tamtejszego Kasztelana? Jakieś wrażenia ze stadionu Piwoszy?
Kasztelana na wyjeździe widziałem jak najbardziej. Do Sierpca jednak nie dotarłem. Słabe połączenia są i tyle. Sprawdzałem nieraz, ale pełno przesiadek jest i ciężko zgrać transport z godziną meczów. Dużo łatwiej chyba byłoby do Londynu pojechać na mecz i wrócić tego samego dnia niż wybrać się do Sierpca i odwiedzić stadion Piwoszy.
Jakub Mazan: Kto zwycięży w derbowym finale trójczłonowców Pucharu Polski w podokręgu Malbork: Grom Nowy Staw czy Żuławy Nowy Dwór i uzyska możliwość gry z Brdą Przechlewo w kolejnej fazie
Oj, na Żuławach to musi być dopiero niski poziom. Niestety nie byłem nigdy na meczu w tamtych regionach, ale podróżowałem kiedyś rowerem i widziałem oba te stadiony. Żuławy – pamiętam, że taki obiekt bez pierdnięcia, więc wychodzi na to, że jestem za Gromem. Z Nowym Dworem Gdańskim mam tylko takie wspomnienia, że jadąc rowerem na stadion kupiłem sobie po drodze… marynarkę, bo zobaczyłem na wystawie w sklepie. Idealna pamiątka z wycieczki rowerowej. Mam do tej pory – ładna, zielona, oczojebna.
Błażej Bembnista: Jak na przybysza z Warszawy wyposażonego w kamerę reagują lokalni kibice?
Ja nie używam kamery, do moich celów wystarcza mi zwykły dość piździawkowaty aparat, który prawie każdy posiada. Dobry zoom i jedziemy. Nie chce mi się go trzymać w łapie całe mecze, trzęsą mi się ręce itp. więc używam monopodu. To taki badyl, odmiana statywu. I właśnie przez ten statyw wszystkim się wydaje, że tu jakaś poważna produkcja filmowa się odbywa. A jak poważna to na pewno nie od nich. I chyba zazwyczaj biorą mnie za kogoś, kto nagrywa na zlecenie drużyny gości.
Adam: Jak pan zarabiasz na życie Panie Radosławie?
Sebastian Zawalnicki: Czy pracujesz od pon do pt gdzieś “na etacie” a na weekend wyjeżdżasz czy wygląda to inaczej? Skąd biorą się pieniądze na te wyprawy? Prywatne czy od sponsorów?
Ktoś mnie kiedyś pytał, ile da rady wyciągnąć kasy z tego całego groundhoppingu, bo jak sporo, to może i on by pojeździł. Życzę powodzenia, mnie akurat nigdy takie podejście nie interesowało. W zasadzie to gdziekolwiek pojadę, pierwsze pytanie, jakie ktoś mi zadaje to: ale hajsu trzepiesz, co? Jestem w miejscowości X, 16 osób ogląda, a zawodnicy pytają mnie o hajs. Na czym miałbym ten hajs trzepać? Ktoś po meczu wyciąga mnie na piwo, ja nie odmawiam, idziemy i nagle znowu to samo: ale ty musisz na tym zarabiać…
Jestem kibicem, a kibic na mecze chodzi z wielu powodów, a na pewno jednym z nich nie jest zarabianie pieniędzy. I niech tak zostanie. Można zarabiać na drobnych pracach dziennikarskich, można robić za słup ogłoszeniowy w filmikach, w których się pokazuje mordę, można być skautem, jak ktoś się na tym zna. Nie mówię, że nigdy się na to nie skuszę, ale na pewno nigdy nie będzie to moim sposobem na zarabianie na życie. Jak mi się kiedyś będzie zwracało z 10% tego, co wydaję na wyjazdy, to się nie obrażę, ale na pewno nie będę cisnął, aby tak było.
Na co dzień jestem wydawcą telewizyjnym, ostatnio robię programy w tzw. branży celebrities. Plotki, ploteczki, kto jak się ubrał, kto się z kim przeruchał – wszystko to, co czytacie na Pudelkach i Plotkach. Robimy to dla różnych stacji. Ciekawe rzeczy po chuju. Plotki i obrabianie dupy. Czasem trafiają się programy biznesowe, reklamy, ale nie ukrywam, że moja główna specjalizacja to tzw. showbiznes. Nie mówię, że jest to coś ambitnego. Nie chwalę się tym, ale jak pytacie, to odpowiadam. Sam się z z tego śmieję, że czasem nie wiem, kto jest liderem w lidze francuskiej, a wiem, kto w jakich butach przyszedł na jakieś tam bzdurne otwarcie butiku. Praca przy takich produkcjach nie jest etatowa. Obowiązuje zasada, rób kiedy chcesz byle by się w terminie wyrobić. No i jak się wyrabiam, to jadę na kilka meczów. Od niedawna rozkręcam też biznes bazujący na doświadczeniach i umiejętnościach mojego taty. Zabrzmi to nieco dziwnie, ale jestem producentem betonu architektonicznego. Nie znam się oczywiście na tej technologii, ja mam jedynie znajdować klientów i spinać całość finansowo. Co nieco interesuję się również warszawską giełdą. Ekspertem nie jestem, ale zyski z giełdy w ostatnich latach pokryły mi koszty wyjazdów na mecze, a i na kilka następnych zostało.
Łukasz Kupiec: Czy Pana zdaniem w Polsce jest wystarczająco duży popyt/rynek, by założył pan firmę groundhopperską organizującą wyjazdy na mecze?
Wydaje mi się, że nie. Parę osób mi to sugerowało, ale w całej tej zabawie najfajniejsze jest to, że wszystko planujesz samemu. Wynajdujesz jakieś ciekawe miejsca, kombinujesz, jak się tam dostać, jak załatwić bilety itd. A jak ktoś ci to wszystko zorganizuje, to już nie to samo. Są firmy, które organizują wyjazdy na mecze Barcelony, Bayernu, Manchesteru i niech takie firmy sobie istnieją. One są dla innych osób. Takim osobom jak ja naprawdę dużą satysfakcję daje przygotowanie wszystkiego samemu.
Klosek2: Na jakiej podstawie wybierasz mecze (W Polsce)? Masz jakieś plany (np. żeby objechać wszystkie województwa czy skupiasz się na tych najbliższych). Po trzecie i najważniejsze: dlaczego to robisz? Co masz z tego, że oglądasz i opisujesz gości, którzy nie mają czasem wiele wspólnego z piłką i właśnie wyszli z pracy?
Proces wyboru meczu to jest tak bezsensowny proces, że aż się dziwię, że to mi się podoba. Niektórzy w piłce szukają goli, niektórzy taktyki, niektórym podoba się sędziowanie, a wychodzi na to, że mnie w futbolu najbardziej kręcą… terminarze. Nad tym spędzam najwięcej czasu. Siedzę i kombinuję, jak tu pojechać na największą liczbę najciekawszych meczów. Godzina, dwie godziny dziennie minimum. I żeby mi wystarczało sprawdzanie terminarze np. jednego województwa to by było w normie, ale zawsze lepiej przejrzeć z 10 innych województw czy państw aby się upewnić, że się niczego nie przegapiło. I tak dzień w dzień, a przed weekendem okazuje się, że są jeszcze zmiany w godzinach spotkań i warto to wszystko przejrzeć jeszcze raz. Musi się zgadzać godzina, jeszcze połączenie dobre, tak żeby potem ruszyć na inny mecz. A kryteria wyboru są różne: śmieszne nazwy drużyn, lokalne derby, mecze w 3 województwach w jeden weekend, najgorsze drużyny w Polsce. Mówiłem, że bezsens. A co tam jest ciekawego na miejscu? Mnie wystarczy jedno: pasja.
Dark_1991: Chrząstawa czy Czerwone Smoki Brwinów?
W każdym aspekcie wygrywa Chrząstawa. Ostatnio nawet grali ze sobą mecz. Smoki pojechały do Chrząstawy grać i dostały w dupę. Było 5:1. Ciekawe jest to, że o jednym i drugim zespole powstają filmy, teraz się dowiedziałem, że ktoś się wziął za Smoków. Wierzę w twórców tego drugiego filmu, trzymam kciuki, ale Chrząstawa ma taki potencjał medialny, ci ludzi są mega pozytywni, są sobą. Totalnie zwariowane osoby. Nawet, jakby okazało się, że twórcy filmu są w średniej formie, to i tak to będzie hit. Ze Smokami jest tak, że to miał być najgorszy zespół w Polsce. Ktoś więc podpiął się pod to i wymyślił, że nagra film. No i jak zaczął nagrywać, to akurat… Smoki wygrały.
Dark_1991: Czy twoja działalność przynosi ci jakieś pieniądze czy tylko satysfakcję?
O tym było już wcześniej, ale przypomniało mi się jedno. Żeby była jasność: tak, rzeczywiście dostaję pieniądze. Odpaliłem jakiś czas temu na Youtube reklamy. Odpaliłem, bo chciałem zobaczyć, jak to wygląda, cały ten mechanizm i w ogóle. Ani razu nie wypłaciłem jeszcze pieniędzy, ale żeby nie było, że nie zarabiam – w lutym zarobiłem chyba 5 dolarów, w marcu chyba 18, czyli jest progres. Jak mi się trafi filmik, który ma milion wyświetleń, ale to się trafia raz w życiu, to od razu zgłasza się firma i mówi: dzielimy się zyskiem, a promocję weźmiemy na siebie. Zgodziłem się bo chciałem sprawdzić jak to działa. Cieszynka Gromu miała ok. miliona wyświetleń, zarabiałem chyba 500 zł. Tylko, że taki filmik masz raz w życiu.
Dark_1991: Twój ulubiony klub z niższych lig?
Mam 150 tysięcy ulubionych klubów z niższych lig, a taki wybrany nie gra i wszystko wskazuje, że nie będzie grał. To Marymont Warszawa. Najpiękniejszy stadion w Warszawie. Miejsce, gdzie praktycznie się wychowałem. Dla mnie to jest pół życia. Grałem w piłkę, w ping-ponga. Nie nadawałem się, ale grałem. Stadion jest pusty, ale ma klimat.
Dark_1991: Czy boisko w Załubicach było najgorsze, jakie widziałeś?
Jakiś czas temu na profilu na FB zapytałem: jakie są najbrzydsze stadiony na Mazowszu? Te, które wypisywali, to akurat dla mnie są najładniejsze, więc ja mam chyba jakiś spaczony gust. Rządza Załubice nie ma trybun, mieści się na polu przy rzeczce, obok chodzą krowy – ja nigdy nie powiem, że to najgorsze boisko. Dla mnie szczerze mówiąc, jest to jedno z najfajniejszych. Teraz najgorsze boisko ma chyba Sarmata Warszawa. Od razu przy szkole, sztuczna trawa, bez trybun, postawili coś tam za bramką, ale podobno nic nie widać. A jeśli chodzi o stadiony, gdzie nie widzę klimatu piłki, to mam dwóch faworytów. Pierwszy to polskie Wembley, czyli boisko na Drukarzu. Chodzę tam czasem, ale tylko dlatego, że nie ma alternatyw, albo po prostu spotkać znajomych. A drugi faworyt dla odmiany, też Wembley, tylko że angielskie. Byłem kiedyś na wycieczce i sorry – dla mnie chujnia z grzybnią. Nie czułem w ogóle, jakbym był w piłkarskiej świątyni, w jakimś ważnym miejscu, a podobno to jest ważne miejsce. Tak mówią przynajmniej. Stare Wembley mi się podobało, ale nowe nie. Wolę Załubice.
Jakub Dytykński: Ile średnio wydajesz na swoje wojaże po niższych ligach? Chodzi o krajowe podwórko.
Trudno uśrednić. Każdy sobie sam może zaplanować, jak mu najtaniej. Ja nie jestem zmotoryzowany (chujowy kierowca z tego pana i tyle), więc sporo wydaję na bilety. Czasem mnie ktoś podwiezie, ale najczęściej nie. Dla mnie te mecze są tak ważne, że potrafię wziąć taksówkę – wiem, że to chore, ale zdarza się – i pojechać na mecz ósmej ligi. Byle tylko szybko się przemieścić. Płacę sto złotych, ale dla mnie są to pieniądze, których nie żałuję. Najgorzej, jak sprawdzę sobie w Google postój taksówek, wpadam, a tu się okazuje, że był taki postój, ale pięć lat temu… No i co? No i dupa. Niestety, polska komunikacja jest dobra, ale są miejsce, do których nie dotrzesz. Trochę to dziwne, ale rozkłady jazdy chyba nie są tworzone pod godziny spotkań. Wtedy bez taksówek nie da rady. Może to zabrzmi burżujsko, ale są w Polsce mecze 8. ligi, na które warto pojechać taryfą.
Jakub Dyktyński: Ile średnio alkoholu wypijasz, chodzi oczywiście o mecze?
Teraz kilka tygodni będę na antybiotykach, więc zero. A ogólnie nie ma zasady: staram się nie przekraczać trzech piw na mecz. Jak jest jedno spotkanie albo dwa, to jest OK. Ale czasem zdarza się, że terminarz się ułoży i nagle robią się… cztery. To wtedy za dobrze nie jest. Czasem zdarzają się nokauty. Mecze odtwarzam sobie na podstawie tego co jakimś cudem nagrałem, a gdy z nich wracam to partnerka czeka na mnie ze ścierą… Nie ma zmiłuj się.
Jakub Dyktyński: Czy prowadzisz jakiś licznik, statystyki dotyczące swoich podróży? Ilość kilometrów, zaliczone stadiony itd.
Kiedyś prowadziłem, ale się pogubiłem. Orientacyjnie raz na pół roku zliczam sobie mecze, żeby sprawdzić, czy z roku na rok oglądam coraz mniej. Mam takie postanowienie, żeby zmniejszać ten bilans. Trzymam średnią 150 na sezon, ale teraz już mam 160, a jeszcze dwa miesiące gry. Za granicą bawią się w te statystyki, nawet jakieś punkty liczą. Facet czasem robi zdjęcia z paru stron stadionu, żeby nabić ich więcej. Bez sensu, mnie takie rzeczy nie interesują. Przerażające jest to, że ostatnie moje weekendy wyglądają tak, że wyjeżdżam o 5 rano do województwa lubuskiego, a wracam o 2 w nocy.
Jakub Dyktyński: Gdzie jest najlepszy catering?
Gdzie najlepszy? Nie wiem. Wiem, gdzie był najgorszy. W Chrząstawie! Jak zrobili dzień otwarty, to trochę ludzi przyjechało i dwa metry od boiska można było nawet piwo kupić. Aż złamałem się, chociaż byłem na antybiotykach. Była też kiełba, chyba najgorsza na świecie. Sama tektura, totalny dramat. Akurat tego dnia wygrali. Postawili na jakość futbolu, a nie cateringu.
Jakub Dyktyński: Czy miałeś jakieś niemiłe przygody podczas wizytacji niszowych obiektów?
Nie kojarzę. Wiadomo, że słyszę czasem “o, jakiś jebany krasnal, ale frajer” itd. Przyzwyczaiłem się. Zdaję sobie sprawę, jak wyglądam, że na tych meczach nie jestem u siebie. I słyszę jakieś “mee, mee”. W sumie przestałem to zauważać. Zastanawiam się, co by byłoby, gdybym grał w takim zespole w B-klasie. To by się dopiero działo: przyjechałby taki zawodnik jak ja – gruby, z brodą – wtedy warto by chyba było nagrywać poezję z trybun.
Sebastian Zawalnicki: Jakie jest prawdopodobieństwo, że zobaczę Cię na meczu w mojej wsi? (wałbrzyska Klasa A)
Rozważałem oczywiście i niewiele brakowało, bym był. Ja teraz spoglądam na wszystkie regiony. Jak mi coś konkretnego zasugerujesz, to chętnie.
Kamil Konowrocki: W jakim spotkaniu został Pan najlepiej “ugoszczony” przez gospodarzy? Ile czasu wracał Pan z tego meczu?
Nie mam takich sytuacji, że jadę w piątek, a wracam we wtorek. Trzymam się planu. Jak wyjeżdżam na weekend, to mam wszystko rozplanowane, że z jednego meczu zaraz muszę przemieścić się na drugi. Czasem mówią: zostań, napijemy się, no ale przecież za chwilę drugi mecz się zaczyna, to jak ja mam zostać? Nie jadę na mecz po to, żeby znieśli mnie na noszach i wsadzili do karetki. Nie ma tak, że pięć piw plus cztery razy bimber. Aczkolwiek jasne – zdarza się, że na takich meczach kibice już o godzinie 13.00 są w takim stanie – łagodnie mówiąc – średnim.
Kamil Konowrocki: Na meczach której drużyny pokazywał się pan najczęściej?
Nie prowadzę takich statystyk. Ale chyba w Sulejówku. Mają nowy stadion, gra tam kilka zespołów i często jest tam jedyny mecz o danej porze w okolicach Warszawy. Przyjeżdża sporo kumpli. Często rzygamy już tym Sulejówkiem i mówimy, że już nigdy więcej, a potem i tak się tam spotykamy.
Szymon R: Czy uważasz, że w przypadku awansu LZS Chrząstawa do finału Pucharu Polski jej kibice również zbojkotowaliby ten mecz i odpuścili wyjazd jak Zawisza i Zagłębie?
Wierzę, że Chrząstawa awansuje kiedyś do finału Pucharu Polski i zagra na Narodowym. A czy kibice by zbojkotowali? Nie ma takiej opcji, skoro prezesem jest Bohdan Kwaśniak. Mają mądrego szefa, który nigdy by nie pokazał, że ma kibiców w dupie.
Radek Dwojak: Trzy najlepsze kartofliskowe miejsca, które polecasz każdemu zapaleńcowi piłki?
W Polsce – Chrząstawa, prezes Kwaśniak i długo, długo nic. Ten film o nich może niedługo powstanie, więc ludzie zobaczą, że naprawdę jest w tym miejscu coś świetnego. Nie wierzę, że można znaleźć coś ciekawszego niż Chrząstawa. Z tym, że jest to propozycja dla osób zmotoryzowanych. Komunikacją raczej nie da się tam dojechać. Noclegów też nie ma, chyba że w lesie. A nawet jak ktoś dysponuje samochodem, to może tam nie trafić, bo wcale nie jest to takie łatwe. Jeżdżę z kolegą, część fanów niższych lig kojarzy z pewnością Warszawioka Łukasza, który jest największym fanem LZS-u Chrząstawa na świecie. I choć był tam wiele razy to i tak zawsze się gubimy. Poza tym, jeśli chodzi o zagranicę, to polecam na pewno Pragę. Mnóstwo zespołów, pełen wachlarz godzin, najwcześniejsze mecze zaczynają się już o 10:15. Dziennie można zobaczyć 3-4 spotkania. To samo jest zresztą w Berlinie, może trochę gorzej, bo godziny się nakładają, ale tych drużyn też jest mnóstwo, też wszędzie jest dobre piwo i dobra knajpa.
Radek Dwojak: Czy będzie kolejna odsłona Fanatyka albo jakiś program w ten deseń?
Nie wiem, czy będzie. Wiem tylko, że na pewno nie będzie robiony przeze mnie. Raz udało mi się coś takiego przemycić i wystarczy. Trudno jest zrobić teraz film o środowisku kibicowskim – taki, który będzie wiarygodny. Ludzie odmawiają komentarzy, mają zakazy wypowiadania się. Jeśli ktoś teraz zrobi program o kibicach to moim zdaniem będzie to ściema. A co do innych programów… Dostałem ostatnio propozycję, żeby coś tam robić, ale nie chcę łączyć sportu z robotą.
PRZYGOTOWAŁ PAWEŁ GRABOWSKI