Szukanie grobu Garrinchy w kraju nawiedzonych

redakcja

Autor:redakcja

22 kwietnia 2014, 09:22 • 19 min czytania

Wracamy po krótkim świątecznym lenistwie, przeglądając, co proponują nam wtorkowe gazety. Pierwsze wrażenie? Ogólnie jest słabo, ale kilku tekstów lepiej nie przegapić. Dokładnie trzech, z czego dwa traktują o… Brazylii. Pierwszy to kolejna bardzo dobra korespondencja dziennikarzy Gazety Wyborczej, drugi – wywiad z Mariuszem Piekarskim w Przeglądzie Sportowym, trzeci – rozmowa na łamach Sportu z Łukaszem Gikiewiczem. Bynajmniej nie o Brazylii, lecz o o Kazachstanie, do którego „Giki” zawędrował z Omonii Nikozja. Goli póki co nie strzela, dziwi się, że czas tak bardzo się tam zatrzymał, ale oczywiście – jak to piłkarz – niczego nie żałuje. Zapraszamy na świeży, wtorkowy przegląd prasy.

Szukanie grobu Garrinchy w kraju nawiedzonych
Reklama

FAKT

Przeglądanie trzech piłkarskich stron Faktu zaczynamy od wypowiedzi Kamila Glika, który ma jeszcze rok kontraktu z Torino, ale jednocześnie świadomość, że obserwują go skauci Borussii Dortmund.

Reklama

– Tak, wiem, że jestem obserwowany. Natomiast żadnej oferty dla mnie osobiście nie było, ponieważ jeszcze przez kolejny rok mam ważny kontrakt z Torino – tłumaczy zawodnik. Czy włoski klub zgodziłby się na jego sprzedaż? – Myślę, że niechętnie by się mnie pozbyli. Mnie samemu też nie będzie łatwo któregoś dnia opuścić to miejsce, ponieważ czuję się tutaj świetnie pod każdym względem. I to zarówno jeśli chodzi o sprawy piłkarskie, jak i te codzienne, związane z życiem w Turynie. Moja rodzina również czuje się tutaj bardzo dobrze. No, ale zobaczymy, co czas przyniesie – mówi Glik, który święta z najbliższymi spędził u przyjaciół w Bari. Nasz zawodnik cieszy się jak na razie z dobrej postawy drużyny w ligowych rozgrywkach, Torino po 34 kolejkach jest ósme i szykuje się na finisz rozgrywek. Nasz zawodnik cieszy się jak na razie z dobrej postawy drużyny w ligowych rozgrywkach, Torino po 34 kolejkach jest ósme i szykuje się na finisz rozgrywek. – Jest to najlepszy sezon, od kiedy prezesem jest Urbano Cairo. Drużyna robi ciągły postęp. Trzy lata temu, jak tutaj przychodziłem, to zostało wymienione 3/4 drużyny. Torino nie załapało się wtedy nawet do play-offów w Serie B. Wtedy nastąpiły zmiany i naszym celem był awans. Udało się tego dokonać. W poprzednim sezonie najważniejsze było utrzymanie, w tym roku mieliśmy powalczyć o dziesiątkę.

Zwykły tekścik z wypowiedziami zawodnika. Dowiedzieliśmy się… ni dużo, ni całkiem mało.

Dlaczego Niemcy nie chcą by Lewandowski został królem strzelców Bundesligi? W ostatnim meczu z Mainz nie wykonywał rzutu karnego, choć mógł podreperować swoje konto. Ot i cała historia.

Borussia wygrała ostatecznie 4:2, a „Lewy” zrównał się w klasyfikacji strzelców z prowadzącym Mario Mandżukiciem. Nasz najlepszy napastnik miał znakomitą okazję, by przegonić Chorwata, ale został jej pozbawiony przez trenera Juergena Kloppa. Robert wywalczył rzut karny, ale mimo że zazwyczaj wykonuje „jedenastki”, tym razem do piłki podszedł Marco Reus. Lewandowski był bardzo zawiedziony tą decyzją. Czyżby w Dortmundzie nie chcieli, aby ich napastnik wygrał rywalizację ze snajperem Bayernu Monachium? W meczu Borussii z Mainz gola strzelił również فukasz Piszczek.

Tomasz Hajto w swoim felietonie apeluje tymczasem o obecność na finale Pucharu Polski. Nie byłby również sobą, gdyby przy okazji nie opowiedział kilku anegdotek z cyklu „Jak to było w Niemczech…”.

W ciągu czterech lat trzy razy grałem w finale Pucharu Niemiec, dwa razy pod rząd udało mi się go wygrać z Schalke. To piękna sprawa, gdy dopinguje cię 40 tysięcy własnych kibiców, przekrzykujących się z fanami przeciwników. Kluby organizowały specjalny pociąg, w którym kibice i rodziny jechały do Berlina. Po meczu wspólne świętowaliśmy w hotelu. Pamiętam gdy z Duisburgiem przegrałem pierwszy swój finał z Bayernem Monachium, to po powrocie czekało na nas pod stadionem 15 tysięcy fanów. Byli szczęśliwi, że taki mały zespół doszedł tak wysoko. Poza tym mimo porażki, awansowaliśmy do europejskich pucharów, bo Bayern grał w Lidze Mistrzów. Gdy wygrywałem z Schalke z dworca na stadion drużyna jechała otwartym autobusem. Świętowali z nami wszyscy, nawet policjanci. Jednemu zabrałem czapkę, którą mam do dziś, i w niej chodziłem. Nie zapomnę sytuacji z pociągu, gdzie trochę wypiliśmy po sukcesie, i trenerowi Rudiemu Assauerowi wypadł puchar. Cały się pogiął i musiał później z własnej kieszeni zapłacić za jego naprawę.

Piłkarze Zawiszy mają do podniesienia z boiska milion złotych. Za awans do ósemki Ekstraklasy wywalczyli już 500 tysięcy, drugie tyle trafi na ich konta, jeśli wygrają Puchar Polski. Materiałów z kolejnej strony raczej już cytować nie będziemy. Zwłaszcza „Tak całuje gwiazdor Legii” – większość miejsca zajmuje ten właśnie kawałek o Radoviciu. Poza tym lekkiego urazu nabawił się Daniel Dziwniel, a w Śląsku aż ośmiu zawodnikom kończą się latem kontrakty. Większość musi liczyć się z obniżkami pensji.

RZECZPOSPOLITA

Z Rzeczpospolitej można dziś zacytować wyłącznie tekst „Jose szuka zemsty”. I to nieco na siłę.

Gdy Sunderland wykorzystał w 82. minucie kontrowersyjny rzut karny, Rui Faria (asystent Mourinho) wpadł w szał, wykrzyczał arbitrom, co sądzi o ich pracy, uspokajać musieli go koledzy ze sztabu szkoleniowego. Trudno się dziwić nerwom w obozie londyńczyków, ta porażka może kosztować Chelsea tytuł (pięć punktów straty do Liverpoolu trzy kolejki przed końcem). Liga Mistrzów to prawdopodobnie ostatnia szansa, by zakończyć sezon z trofeum. Dziś też będzie gorąco. Przed rokiem prowadzony przez Mourinho Real przegrał u siebie w finale Pucharu Króla z Atletico (1:2), portugalski trener został wyrzucony na trybuny, a Cristiano Ronaldo z boiska. – Nie trzeba być czarodziejem, żeby wiedzieć, iż wynik nie był sprawiedliwy, a Atletico nie jest zwycięzcą – mówił wtedy Mourinho. To była jego jedyna porażka w derbach, z Madrytem żegnał się w złym stylu. Kilka miesięcy wcześniej asystent Diego Simeone Mono Burgos, odpowiadając na jakąś zaczepkę, groził mu podczas meczu: „Urwę ci łeb. Nie jestem Tito Vilanovą” – nawiązując do awantury w Superpucharze Hiszpanii (2011), podczas której Portugalczyk wsadził palec w oko ówczesnemu asystentowi Pepa Guardioli. W Madrycie nikt nie ma wątpliwości, że Mourinho zrobi wszystko, by wyprowadzić mniej doświadczonych rywali z równowagi. Tiago, który był zawodnikiem Chelsea w sezonie 2004/2005, ostrzegł Thibauta Courtoisa, by nie zwracał uwagi na psychologiczne gry Portugalczyka. Belgijski bramkarz jest wypożyczony z Chelsea, w umowie między klubami znalazł się zapis, że może wystąpić przeciw byłej drużynie, tylko jeśli Atletico zapłaci jej około 3 mln euro za mecz. Ale UEFA oświadczyła, że jest to wbrew jej przepisom, i dała Courtois zielone światło. To oczywiście zapowiedź emocji w Lidze Mistrzów.

GAZETA WYBORCZA

Niezwykle łatwo zapowiedzieć półfinał Ligi Mistrzów, kiedy mierzą się ze sobą Jose Mourinho i Diego Simeone. Niemniej na łamach Wyborczej na uwagę zasługuje przede wszystkim kolejna korespondencja z Brazylii duetu Wilkowicz & Leniarski. „Radość ludu, wyrzut Brazylii” – to dzisiejsza propozycja.

Mane Garrincha, Alegria do Povo. Radość Ludu. Taki ma napis na grobie, na którym stoi wymęczony sztuczny kwiat: „Tu spoczywa w pokoju ten, który był Radością Ludu”. Dryblował jak diabeł, ponoć najlepiej w historii futbolu. Nawet 32 lata po śmierci próbował nas okiwać, kiedy postanowiliśmy go odwiedzić. Nie dbał o sławę, właściwie o nic nie dbał, co bez skrupułów wykorzystywały kluby, związki i działacze. A jednak szmat czasu po jego śmierci, gdy zapytać Brazylijczyków, kto był największym piłkarzem, wielu powie, że lepszy od Pelego był Garrincha. Książę dryblingu na koślawych nogach. Hulaka i kobieciarz. Dziennik „Folha do Sao Paulo” przeprowadza właśnie plebiscyt na stulecie kadry. 70 celebrytów typuje brazylijską jedenastkę wszech czasów. Pelego zabrakło w składzie u trzech osób. Garrinchę wpisał każdy. Mane, Radość Ludu, zdobył mistrzostwo świata w 1958 i 1962 roku. W tym drugim turnieju, po wczesnej kontuzji Pelego, to on poprowadził Brazylię do triumfu. Był najlepszym strzelcem turnieju i zdobywcą tytułu najlepszego piłkarza mundialu. Pau Grande, gdzie się urodził i zmarł z przepicia, to jedna z mieścin stanu Rio de Janeiro. Ruszyliśmy w teren, za przewodnik mając poświęcony Garrinchy rozdział z książki Aleksa Bellosa „Futebol”, która właśnie wychodzi po polsku. Tam są informacje, gdzie w Pau Grande szukać cmentarza z grobem Garrinchy, gdzie szkoły imienia Garrinchy. Ale trzeba najpierw znaleźć Pau Grande. My znaleźliśmy takie około 280 km na północ od Rio. Ale coś nam nie pasowało, bo przecież Garrincha jeździł do wielkiego miasta regularnie. To musiało być inne Pau Grande. Wyszukaliśmy więc kolejne, w okolicach Mage, znacznie bliżej Rio. I całkiem niedaleko rajskich ogrodów Granja Comary, gdzie brazylijska reprezentacja ma swoje centrum treningowe. Na bramce autostrady, 60 km od Rio, okazało się, że tak, owszem, tu gdzieś niedaleko Pau Grande jest. Właśnie Pau Grande Garrinchy. Ale wcale nie koło Mage, ale innego miasteczka, Piabate, w przeciwnym kierunku. – Pojedziecie trzy wiadukty dalej autostradą, i w prawo – powiedział człowiek pobierający opłaty za autostradę. Nazwijmy go Przewodnikiem nr 1. Za trzecim wiaduktem nie było ani śladu skrętu do Piabate. A przewodnik numer 2 powiedział: – Następny wiadukt i w prawo.

Świetnie się czyta, polecamy gorąco i wracamy do zapowiedzi Ligi Mistrzów.

„Nie jestem Tito, ja urwę ci łeb” – rzucił w kierunku Mourinho wściekły German Burgos, asystent Simeone. Dialog miał miejsce w ubiegłym roku na Santiago Bernabeu, podczas derbów Madrytu. Trwało najbardziej traumatyczne 12 miesięcy w zawodowym życiu Mourinho, który mając do dyspozycji wirtuozów miary Cristiano Ronaldo, pierwszy raz w karierze nie zdobył trofeum. Kiedy latem odchodził do Chelsea, pozostawiał w Hiszpanii wielu wrogów. Przez trzy lata pracy z „Królewskimi” toczył nieustanną wojnę z sędziami, trenerami innych drużyn, a nawet działaczami Realu i swoimi piłkarzami. Asystentowi Tito Vilanovy z Barcelony włożył palec do oka po Gran Derbi, co dla Hiszpanów stało się symbolem szaleństwa, w które popadał w Realu. Paradoksalne było może to, że pracujący w Atletico German Burgos zalicza się do wielbicieli Mourinho. Nie tego, który odchodzi od zmysłów po porażkach swojej drużyny, ale tego, który w najdrobniejszych detalach planuje każdy szczegół meczu. Długo przed pierwszym gwizdkiem arbitra rozpoczyna grę psychologiczną z przeciwnikiem, która ma zwiększyć szanse jego zespołu. To drugie, lepsze wcielenie Mourinho odradza się właśnie w Chelsea. Portugalczyk sam mówi, że ma niebieskie serce. W dodatku, zamiast pracować z indywidualnościami w typie Ronaldo, woli przewodzić boiskowym wojownikom, takim jak John Terry albo Frank Lampard, którzy przed rokiem wydawali się na Stamford Bridge przekreśleni, a pod ręką „Mou” odzyskali utracony status gwiazd. Właśnie ta waleczność i ambicja legły u podstaw zwycięstwa „The Blues” nad Paris Saint Germain w ćwierćfinale Champions League. Finansowane przez katarskich szejków gwiazdy z Paryża o półfinał grały, piłkarze „Mou” o niego się bili, co przyniosło im upragnionego gola w 87. minucie rewanżu na Stamford Bridge.

SPORT

Sport emocjonuje się dziś siatkówką.

Na początku Sport przepisuje informację serwisu greckapilka.pl, który informuje, że Krzysztof Warzycha zamierza startować w Grecji w wyborach samorządowych. Dalej mamy rozmowę z Wojciechem Kowalczykiem, który jak zwykle recenzuje marny stan polskiego futbolu. Zacytujmy fragment:

فatwo być okrutnym recenzentem?
– W każdej dziedzinie łatwo, jeśli tylko przysparza kłopotów i podsuwa odpowiednie tworzywo. Popatrzmy tylko – pierwsza reprezentacja – klops. Drużyny klubowe – klops. Wszystko poza młodzieżową drużyną Marcina Dorny – jeden wielki klops. Nie mieszkamy w Hiszpanii, żeby co roku cieszyć się z jakiegoś sukcesu. Polska od kilku lat na wszystkich arenach pozostaje smutna.

Zgadza się pan, że Bogusław Leśnodorski wniósł nową jakość?
– Nie zapominajmy też o prezesie Zawiszy Bydgoszcz Radosławie Osuchu. Jeśli chodzi o Legię, to na pewno za dużo już lat nie ma przy فazienkowskiej wielkiej drużyny. Ale sporo czasu jeszcze upłynie zanim uda się podbić Europę. Mam do warszawskich działaczy jedno poważne zastrzeżenie – regularnie puszczają za granicę najlepszych piłkarzy z młodych roczników. Nieustannie brakuje mi w tym zespole jakości. Co z tego, że Legia powygrywa sobie wszystko na swoim podwórku?

Dobrze się stało, że zagramy w maju z rezerwową drużyną Niemiec?
– Za Smudy wygraliśmy kiedyś na Legii z Argentyną. I kto to dzisiaj pamięta? Normalnie powinniśmy się tym szczycić. Ale to był jakiś trzeci sort argentyńskich kadrowiczów, więc nikt do tego nie wraca. Sęk w tym, że Niemcy mogą nam zrobić kuku nawet rezerwowym składem. Będą walczyć o ostatnie miejsca w kadrze na mundial. Jak o tym zapomnimy, może być jak z Hiszpanią przed poprzednim turniejem – 0:6.

Tak ta rozmowa mniej więcej przebiega, na wiele tematów, ale bez sensacji.

Dalej Sport i zapytani przez niego „eksperci” zastanawiają się, kto będzie królem strzelców. Jerzy Podbrożny twierdzi, że Teodorczyk, bo Lech gra lepiej od Pogoni, więc łatwiej będzie mu wyprzedzić Robaka. Maciej Ł»urawski mówi na odwrót – że to Robak jest bardziej regularny i to on wygra.

W Podbeskidziu zaczynają się pierwsze rozmowy dotyczące przyszłości. Przypomnijmy, że zarówno trenerowi, jak i większości zawodników po sezonie kończą się kontrakty. – Będziemy rozmawiać z trenerem o tym, jakie są jego plany. Jakie są jego sugestie odnośnie kształtu zespołu na przyszłość. Nie jest tak, że kilkunastu zawodników odejdzie z Podbeskidzia. Kontrakty mają swoje obwarowania. Niektóre zostaną przedłużone automatycznie, jeżeli utrzymamy się w Ekstraklasie. W innych umowach znajdują się zapisy, które zakładają przedłużenie w zależności od liczby rozegranych minut – mówi Wojciech Borecki.

Następnie mamy jeszcze nieciekawy tekst o Michale Czekaju i długi wywiad z Łukaszem Gikiewiczem, który z ciepłej Nikozji przeniósł się na północ Kazachstanu. Do „krainy zatrzymanego czasu”.

– Podpisując kontrakt, tak naprawdę, nie wiedziałem, czego mam się spodziewać. Czego mogłem się dowiedzieć w 48 godzin, bo w takim czasie przed zamknięciem okienka zaczęto finalizować mój transfer? Sprawdziłem sobie, jakie drużyny występują w lidze, jakich piłkarzy można tu spotkać. Zobaczyłem, że liga się wzmacnia, że marzy im się tutaj taki poziom jak w Rosji i tyle. Warunków do życia nie miałem jak sprawdzić. Ale… nie jest źle.

W Omonii dobrze się panu grało?
– Miałem jeden z lepszych okresów w piłkarskiej przygodzie. Sporo grałem – 22 z 27 meczów w pełnym wymiarze, strzelałem trochę bramek. Stawiali na mnie kolejni trenerzy. Dawało mi to dodatkowego kopa, motywowało. Mam do dziś kontakt z paroma chłopakami z Cypru. „Gdybyś tu był, gralibyśmy dziś o mistrzostwo, a nie tylko o puchary” – piszą mi.

No to czemu ten Kazachstan?
– Bo lubię wyzwania. Miałem jeszcze półtoraroczny kontrakt z Omonią, ale podjąłem ryzyko. Ktoś może powiedzieć „poszedł tam dla pieniędzy, a sportowo robi krok w tył”. Dobra, niech gadają. Niedawno Astana zapłaciła 1,2 miliona dolarów za reprezentanta Białorusi, Renana Bressana. Też zrobił krok w tył, wybierając Kazachstan? (…) Od paru dni mam apartament w Park President. To chyba jedyny ekskluzywny budynek w mieście, bo prawdę mówiąc czas tu się zatrzymał. W sklepach jest zazwyczaj tylko jeden rodzaj danego produktu. Mleko sprzedają w woreczkach, cukier w przezroczystych torebkach.

SUPER EXPRESS

Co dobrego dziś w Super Expressie? Niewiele. Robert Lewandowski kupił sobie nowe Ferrari F12 Berlinetta, warte 1,1 mln zł. „Bild” ekscytuje się, że Lewandowski zakupił auto z okazji transferu do Bayernu. Ferrari jest w kolorze krwistoczerwonym, czyli w barwach mistrza Niemiec. Wojciech Szczęsny miał z kolei słodkie urodziny – dostał tort w kształcie rękawic bramkarskich i całusa. Pasjonujące.

Na kolejnej stronie mamy dość specyficzny materiał, mianowicie wywiad z Irene Villa. Hiszpańską pisarką i dziennikarką, która w zamachu terrorystycznym w Madrycie straciła obie nogi i trzy palce. Opowiedziała swoją traumatyczną historię graczom Atletico, a teraz… polskiemu tabloidowi.

Kto wpadł na to, aby opowiedziała pani swoją historię piłkarzom Atletico?
– Mój mąż i Diego Simeone, trener Atletico, któremu zależało, abym przed decydującymi meczami sezonu przekazała jego podopiecznym dodatkową siłę i motywację. Ten zespół pokazuje, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, ale Simeone uznał, że mój przykład jeszcze bardziej ich zdeterminuje.

Pani życie zupełnie się zmieniło w 1991 roku, kiedy w samochodzie, w którym pani jechała, wybuchła bomba podłożona przez baskijską organizację ETA. Celem była pani mama, funkcjonariuszka policji. Co pani pamięta z zamachu?
– Wybuchu bomby nie pamiętam. Przytomność odzyskałam dopiero w szpitalu. Czułam straszny ból w nogach, choćÂ… ja tych nóg już nie miałam. Potworna prawda dotarła do mnie dopiero kilka dni później. Straciłam też trzy palce u ręki, a mamie amputowano nogę i ramię.

– Dziś jest pani wzorem pozytywnego podejścia, ale momenty zwątpienia pewnie były…
– Oczywiście, że były. Miałam 12 lat, marzyłam o karierze sportsmenki i modelki, a w jednym momencie straciłam pół ciała. To każdego by załamało. Na szczęście podjęłam walkę. Szybciej przezwyciężyłam sferę mentalną. Wytłumaczyłam sobie, że choćbym nie wiem, ile wylała łez, to i tak nikt nie odda mi tego, co straciłam. Nad formą fizyczną pracowałam bardzo długo. Po 20 latach zrealizowałam oba marzenia – zostałam sportsmenką i modelką! Piłkarzom Atletico opowiedziałam historię naszej drużyny narciarek niepełnosprawnych – pierwszej tego typu na świecie. Mówiłam, ile trudności musiałyśmy pokonać. Ich też zachęcałam, aby walczyli na przekór wszystkiemu. Dziwnie to zabrzmi, ale uważam, że dokonałam w życiu więcej, niż bym zrobiła, gdyby tego zamachu nie było.

Najbardziej specyficzny materiał w dzisiejszej prasie, zdecydowanie.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Na koniec zostaje nam PS.

Zaczyna się od krótkiej rozmówki z Kamilem Glikiem i tekstu o triumfie Mateusza Klicha w Pucharze Holandii. Zacytujemy jeszcze raz wyłącznie pierwszą z tych rzeczy. Druga dawno przetrawiona.

Rozgrywki Serie A zbliżają się do końca. Jesteście zadowoleni z sezonu?
– Tak. To najlepszy sezon, od kiedy prezesem jest Urbano Cairo. Drużyna robi ciągłe postępy. Gdy tutaj przychodziłem trzy lata temu, zostało wymienione trzy czwarte drużyny. Torino nie załapało się nawet do play-offów w Serie B – wtedy nastąpiły zmiany i naszym celem był awans. Udało się tego dokonać. W poprzednim sezonie najważniejsze było utrzymanie się w Serie A, natomiast w tym roku mieliśmy powalczyć o pierwszą dziesiątkę. Mam nadzieję, że zrealizujemy ten cel. Ja również jestem zadowolony, że ciągle się rozwijam i gram coraz lepiej.

Kamil Glik dalej gra we włoskiej lidze w ochraniaczach Piasta?
– Tak, ochraniacze ciągle są te same! Przynoszą szczęście, bo nie łapię kontuzji i wyniki też są dobre, więc nie ma co zmieniać. Piastowi zawdzięczam dużo, bo to ten klub dał mi szansę zaistnieć w ekstraklasie, a co za tym idzie potem też w reprezentacji Polski. To stamtąd wyjechałem do Włoch. Wiele zawdzięczam takim ludziom, jak Janusz Bodzioch, trener Dariusz Fornalak czy prezes Jacek Krzyżanowski. Na pewno czuję wielki sentyment do klubu, miasta i kibiców.

Jest pan na bieżąco z ekstraklasą. Jak się panu podoba nowy system rozgrywek i dzielenie punktów? We Włoszech koledzy nie śmieją się z tego?
– No cóż, koledzy z zespołu nie interesują się polską ligą na co dzień. Natomiast takie kluby, jak Wisła, Lech i Legia są oczywiście we Włoszech znane. Mi, jako kibicowi, ten system się podoba. Ale też jako piłkarz mam świadomość, że gdyby legioniści stracili w tej drugiej fazie rozgrywek tytuł, to delikatnie mówiąc byliby chyba na reformę źli.

PS rozpisuje się o piłce zagranicznej. Zarówno o LM, jak i spodziewanym wylocie Moyesa.

Pytanie brzmi nie czy, ale kiedy, bo decyzja jest już podjęta – era Davida Moyesa w Manchesterze United dobiegła końca. Niektóre angielskie media podawały, że Szkot wyleci z klubu jeszcze w świąteczny poniedziałek, inne, że stanie się to przed weekendem. Tak, czy siak władze klubu nie zaprzeczyły plotkom o zwolnieniu, gdy zostały o to zapytane przez dziennikarzy Manchester Evening News. A to jest jasnym sygnałem, że dni Moyesa na Old Trafford zostały policzone. ak na ironię los menedżera został przesądzony po meczu na Goodison Park, stadionie, gdzie jeszcze w ubiegłym sezonie Moyes był oklaskiwany, a w niedzielę, gdy przyjechał tam z Manchesterem United, wygwizdany. To świetna praca szkoleniowca w Evertonie przekonała władze mistrzów Anglii, by powierzyć mu rolę następcy Aleksa Fergusona. Rolę, w której zupełnie sobie nie poradził. Pod jego wodzą Manchester United zanotował w weekend jedenastą ligową porażkę, zajmuje dopiero siódme miejsce w tabeli i prawdopodobnie zabraknie go nawet w Lidze Europy, o grze w Lidze Mistrzów nie wspominając. Przez cały sezon zespół spisywał się tak słabo, że menedżerowi zaczęto wyliczać kolejne rekordy. Za czasów Szkota Czerwone Diabły zanotowały pierwszą w historii porażkę ze Swansea u siebie. Z Newcastle przegrały na własnym stadionie po raz pierwszy od 1972 roku. Z West Bromwich – od 1978. Po raz pierwszy od momentu powstania Premier League przegrały w jednym sezonie wszystkie spotkania z Manchesterem City i Liverpoolem. Patrząc na te wszystkie wyczyny prezesi Manchesteru United nie mogli dłużej czekać i postanowiły, że przebudową zespołu po erze Aleksa…

Legia ma kłopot bogactwa. Kadra jest szeroka i… zdrowa, jak dawno nie była.

Jedynym zmartwieniem pozostaje problemy z kolanem Guilherme. Urazu doznał po drugiej kolejce rundy wiosennej (na treningu zderzył się z Helio Pinto). Kiedy go wyleczył, kontuzja się odnowiła. – Musimy na niego chuchać i dmuchać – powiedział PS Maciej Tabiszewski, lekarz Legii. – On jest nadwątły, co ma swoje plusy i minusy. Plusy są takie, że jego więzadła są miękkie i nie zrywają się tak szybko jak u innych zawodników. Ale kiedy już dochodzi do urazów, goją się wolniej i trzeba więcej czasów, by piłkarz odzyskał pełną sprawność. W trakcie Świąt Guilherme był w Polsce, chodził na zabiegi, ale nie spodziewam się, by na mecz z Zawiszą był gotowy – stwierdził lekarz. Trener Berg rzadko zmienia jedenastkę. W spotkaniu z bydgoszczanami powinni do niej wrócić dotychczasowi pewniacy Jodłowiec (za Pinto) i Radović (za Sa). Treningi odpowiedzą, czy Jakuba Rzeźniczaka zastąpi na środku obrony Inaki Astiz (Hiszpan zagrał w trzech pierwszych tegorocznych kolejkach, później skręcił staw skokowy) oraz czy na skrzydle bezproduktywnego Henrika Ojamę zmieni Jakub Kosecki. Działacze liczą na wzrost frekwencji w decydujących meczach. Na razie bilety na spotkanie z Zawiszą kupiło niespełna 12 tysięcy kibiców.

Zdecydowanie najciekawszym akcentem tego mocno przeciętnego numeru Przeglądu Sportowego jest wywiad z Mariuszem Piekarskim pt. „Mundial w kraju nawiedzionych”. Ciekawy, polecamy.

Jest rok 1996. 21-letni Mariusz Piekarski wsiada w samolot do Brazylii i leci w nieznane. Wysiada tysiące kilometrów od domu. Jaka była pierwsza myśl?
– Ł»e ta Brazylia jest inna niż ją sobie wyobrażałem. Przekaz w polskich mediach mówił, że tam są palmy, pusto i generalnie słabo. Spodziewałem się dżungli, a zobaczyłem miasto przypominające Nowy Jork. Kraj był bardziej rozwinięty od Polski, imponował nowoczesnością. Kurytybę, w której zamieszkałem, wymieniano jako trzecie miasto w Ameryce Południowej pod względem komfortu życia. Szklane wiay przystankowe, jakie teraz pojawiają się w polskich miastach, tam stały już 18 lat temu. Posługiwano się kartami kredytowymi, a u nas dopiero uczyliśmy się ich obsługi.

Za pana wyjazdem stał potężny menedżer Juan Figer.
– Figer wykupił mnie z Zagłębia Lubin za 300 tysięcy dolarów. Obiecał, że pomoże w wielkiej karierze, a przynajmniej dzięki niemu postawimy do niej pierwszy krok. Wyszło jak wyszło, ale pozostaliśmy w kontakcie. Niedawno przyleciał do Gdańska, obejrzał mecz Lechii z Jagiellonią. Ma około 80 lat, a nadal prężnie działa i sprzedaje piłkarzy za dziesiątki milionów euro. Brał udział przy transferze Neymara do Barcelony. Patrząc na przebieg kariery menedżerskiej Figera i biznesy, jakie zrobił to numer jeden wśród menedżerów na świecie.

Jak zachowywał sie Romario wśród was? Gwiazdor?
– W szatni dostałem szafkę obok niego. Koledzy jakoś wybierali inne miejsca, jedyna wolna była obok Romario. Raczej miałem ściśnięte pośladki, żeby przypadkiem go nie trącić. Nie wywyższał się, tylko zachowywał jak jeden z nas. W szatni pierwszy do mnie zagadał. Chwalił Włodka Smolarka, którego pamiętał ze wspólnej gry w lidze holenderskiej. Witał mnie słowami: „Polak, dobra krew”.

ANGLIA: Na wylocie Moyesa skorzysta van Gaal?

W dzisiejszej prasie znajdziecie mnóstwo tekstów o Davidzie Moyesie. Jak się domyślamy, wszystkie takie same, a przynajmniej bardzo do siebie podobne. Koniec pięknej bajki, koniec zabawy, prawdziwa katastrofa i dramatyczny dzień, który wstrząsnął piłkarskim światem – taki wydźwięk bije od angielskich mediów. Chwilę słabości w United stara się wykorzystać Louis van Gaal, który podnosi rękę w górę: chętnie poprowadzę Manchester.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

HISZPANIA: Atletico gra, Barcelona rozmawia

“Jeszcze raz, Cholo”. “Teraz, Atleti, teraz!”. O starciu Diego Simeone z Jose Mourinho, ale przede wszystkim o starciu Atletico z Chelsea pisze dziś madrycka prasa. – Mogą mieć od nas lepszych piłkarzy, jednak na pewno nie mają większej pasji – mówi wprost Simeone. Z wizytą do dawnych znajomych wpada również Fernando Torres, co kwituje się stwierdzeniem: welcome home. Co natomiast w drugiej części Hiszpanii? Aymeric Laporte z Bilbao zdał ostatni test u skautów Barcelony i może trafić do Katalonii. Potencjalni następcy Martino – Valverde, Klopp, Luis Enrique.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama