– Stawałem w bramce i rywalizowałem nie dość, że z rywalami, to ze swoimi kibicami. Czyli walczyłem z każdym na stadionie dookoła. Wszystkie moje interwencje, również te udane, były kwitowane albo gwizdami, albo śmiechem. Nieważne, czy się starałem, czy nie, to i tak na mnie wrzucali. Przyszedł w końcu mecz z Piastem i wtedy już cały stadion skandował, żebym wypierdalał. Przesadzili, ja miałem dość – mówi w rozmowie z Weszło Michał Gliwa. Niedawny obiekt drwin polskich kibiców i mediów, człowiek z klasą A w naszym rankingu „Największe ręczniki Ekstraklasy” i gość, który dziś broni na zero u wicemistrza Rumunii.
Gdyby zastanowić się nad osobą, która zimą postawiła grubą kreskę i odcięła się od przeszłości, to trudno o lepszy przykład niż ty. W Rumunii rozpocząłeś nowe życie.
Znalazłem się w sytuacji, w której pomóc mogła mi tylko gruba krecha i odcięcie się od dawnych wydarzeń. Po tym wszystkim, co działo się w Lubinie, nie mogła zatrzymać mnie tam żadna siła. Postanowiłem, że odejdę za wszelką cenę i odszedłem. Bo to ja poszedłem do prezesa i mu to zakomunikowałem, a nie – jak wielu sugerowało – oni mnie. I wyszło to z korzyścią dla obu stron: zadowolony dziś jestem ja, zadowolony jest też klub, bo ma Silvio Rodicia, który dobrze broni.
Przyjechałeś do Pandurii, wywalczyłeś miejsce w pierwszym składzie, zagrałeś teraz w dwóch meczach na zero. Potoczyło się to równie szybko, co zaskakująco.
Na pierwszy obóz z Rumunami jechałem z nastawieniem, że jest tu dwóch doświadczonych bramkarzy, że z nimi powalczę, ale w pierwszym półroczu będzie ciężko. Usiadłem jednak dwa razy na ławce, a jak dali mi szansę, to już bronię w każdym spotkaniu. I bronię dobrze. Mam tutaj w końcu to, czego brakowało mi w Lubinie – spokój. Wszystko to, co działo się wokół mnie, miało przecież przełożenie na moje występy. Dopiero za granicą mam czystą głowę, jestem pewniejszy siebie, nie popełniam głupich błędów.
Swojej ciemnej strony, tej z Lubina, jeszcze Rumunom nie zaprezentowałeś?
Zagrałem w sześciu meczach, wpuściłem sześć bramek, ale nie puściłem nic głupiego, jak w Zagłębiu.
Odchodziłeś z polskiego zespołu, który był mocno zamieszany w walkę o utrzymanie, mając naprawdę niską renomę i… wylądowałeś u wicemistrza Rumunii. Większość pukała się w głowę przy tym transferze i puka się do dziś. Ty potrafisz to racjonalnie wytłumaczyć?
Widzisz, to jest piękno futbolu. Piękno, które nie wszyscy musimy rozumieć. Czasem idziesz do klubu, nie idzie ci i za cholerę nie potrafisz się odkręcić, a w innym – trafiasz po prostu na właściwą przystań, gdzie się odnajdujesz. Nie zapominam jednak o tym, co miałem w Lubinie. Na każdym kroku byłem krytykowany, wszystko, co robiłem, to robiłem źle i wszystkiemu winien byłem ja. Zostaje to w człowieku i potem wychodzi również w meczu. Brak spokoju, brak pewności siebie. Pamiętasz, jak to było z kibicami? Każde moje piąstkowanie czy odbicie piłki było kwitowane gwizdami, bo krzyczeli, że Gliwa znowu nie umie złapać. A nie wszystko łapać można, czasem trzeba odbić. W Pandurii nikt się do mnie nie dopieprza.
Rumuni wiedzieli, jaka była twoja sytuacja w Polsce? To, jak alergicznie reagowali na ciebie kibice, jaką opinię miałeś w mediach? Gdyby ktoś zrobił dobry wywiad środowiskowy, to oblałbyś go na wstępnym etapie.
Jeśli chodzi o media, to pisano o mnie dość często. Oczywiście, tylko w kontekście negatywnym i to nawet, jeśli nie zrobiłem nic złego. Przykładem jest wasz serwis, którego nie darzę sympatią i to nie jest żadne odkrycie. Weszło ze mną jechało – i mocno, i długo – aż przestałem to wszystko czytać. Dlaczego? Bo nie miało to sensu. Jak rozgrywałem dobry mecz to nie poświęcano mi słowa, a jak coś zawaliłem to czekano tylko aż Gliwa zawali coś znowu. Żeby mu dojebać.
Ale jesteś świadom, ile bramek zawaliłeś i w jaki sposób? To były serie, po kilka sztuk, o których pisało nie tylko Weszło, a wszystkie media. To ty musiałeś bić się w pierś po tych sytuacjach.
Biłem się w pierś, spokojnie. To nie tak, że teraz nagle za wszystko obwiniam media. Wiem jednak, że w tym sezonie, kiedy tak ze mną jechano, statystykę miałem nie najgorszą: 17 spotkań, 20 wpuszczonych goli. Myślę, że to dawało mi miejsce w pierwszej ósemce. Nie było więc tak, że wstawienie Gliwy między słupki oznaczało dla Zagłębia wyrok – że drużyna od razu traciła bramkę za bramkę.
Ale ty widziałeś te bramki, tak?
Widziałem. Wiem, co wpuściłem i po jakich błędach.
Ile tego wszystkiego leżało w twojej głowie? Adam Banaś mówił w wywiadzie dla Weszło: „zobaczcie, jak on wygląda na treningu, a stwierdzicie, że to świetny bramkarz, który ma wszystko, by odnieść sukces”. No ale potem… przychodził mecz.
Żeby zrozumieć, musiałbyś wiedzieć, ile kosztowało mnie przygotowanie się do samego spotkania. Odkąd tylko trafiłem do Zagłębia, byłem mocno krytykowany. W pierwszym meczu już ze mną jechali – o, takie powitanie miałem! A ja się nie będę gimnastykował i im podlizywał, bo to zupełnie nie w moim stylu. Ktoś może mnie nazwać buńczucznym, bo kilka razy nie poszedłem do trybun podziękować za doping, ale sorry, nic na siłę. Czasem jest tak, że piłkarz nie złapie kontaktu z kibicami i tak było tutaj. A w przypadku kibiców Zagłębia, to kontakt w ogóle jest wyjątkowo trudny i specyficzny. Ja stawałem w bramce i rywalizowałem nie dość, że z rywalami, to ze swoimi kibicami. Czyli walczyłem z każdym na stadionie dookoła. Wszystkie moje interwencje, również te udane, były kwitowane albo gwizdami, albo śmiechem. Nieważne, czy się starałem, czy nie, to i tak na mnie wrzucali. Przyszedł w końcu mecz z Piastem i wtedy już cały stadion skandował, żebym wypierdalał. Przesadzili, ja miałem dość. Poszedłem zaraz prezesa i powiedziałem: zrywamy z dniem dzisiejszym kontrakt, nie chcę od was żadnych pieniędzy. Rozwiązaliśmy to inaczej, ja zagrałem jeszcze dwa mecze w barwach Zagłębia, ale żadnego w Lubinie.
Co ty sobie wtedy myślałeś? To nie jest sytuacja, kiedy jesteś w stanie odciąć się od tego, co odbywa się dookoła.
Jeżeli rozgrywasz mecz na wyjeździe i słyszysz obelgi, to jest spoko, nic w tym nadzwyczajnego. Ale na własnym stadionie, przy – jakby się mogło wydawać – swoich kibicach? I druga rzecz: piłkarze są pod ciągłą grą, a bramkarz stoi w miejscu, obserwuje, śledzi wzrokiem piłkę, musi być skoncentrowany. Jest to postawa bardziej bierna, więc więcej dociera do ciebie z zewnątrz. Ja jestem zdania, że kibice wspierają swoją drużynę i jeśli przegrywasz, to wiadomo, oni mają prawo do różnych reakcji. Ale jeśli słychać wyzwiska od początku meczu albo głośne oburzenie w 70. minucie, przy wyniku 0:0, to o czym my w ogóle rozmawiamy. Dochodzi do tego internet, gdzie swoje gorzkie żale wylewają często hejterzy. Nie jest łatwo utrzymać spokój przy takiej otoczce.
Same komentarze przeglądałeś? Wiesz, co działo się wokół ciebie, gdy wypłynęły informacje o bliskim transferze do Pandurii?
Kiedyś przeglądałem, potem przestałem. Dziennikarze czasem pytają, dlaczego piłkarze nie wychodzą do sieci i portali społecznościowych, tylko chowają się za podwójną gardą. Właśnie dlatego – jak mam założyć konto, żeby mi wysyłali obraźliwe wiadomości, to dziękuję. Że ktoś ze mnie szydzi i się nabija, to śmiało, proszę bardzo. Ale skoro ktoś nazywa mnie szmatą i rozwala cegłami samochód, to się na to nie godzę. Pewna bariera została przekroczona. Pytam ludzi w klubie, o co tutaj chodzi i oni rozkładają ręce.
A to, co odbywało się w Internecie, na fanpage’u Pandurii, widziałeś? Myśleliśmy, że po naszej publikacji, że za moment tam trafisz, Rumuni się wycofają.
Nie widziałem. Nie znałem tej historii ani w tamtym momencie, ani przez kolejne tygodnie, dopiero z miesiąc temu znajomy mnie uświadomił. Ale wiesz, o czym to świadczy? O tym, jak nienawidzono mnie w Lubinie i o tym, jaką kulturę reprezentują sobą kibice Zagłębia.
Zawsze miałeś takie nastawienie do mediów czy to taki efekt okaleczenia?
Zaczynając grać w piłkę, startujesz z czystą kartą i myślisz sobie, że będziesz miał dobrą prasę. Wiadomo, wywiady, artykuły i te przyjemne sprawy. Ale w moim przypadku wyglądało to inaczej, negatywne komentarze zaczęły się momentalnie nawarstwiać. Nigdy nie miałem kolegi wśród dziennikarzy, który robiłby mi dobrą reklamę, byłem poza tym. Wolę nie mieć z nikim kontaktu niż wchodzić mu w tyłek i się podlizywać.
Jadąc do Rumunii, mówiłeś, że przede wszystkim chcesz odpocząć od Polski. I chyba odpocząłeś. Pytanie tylko, od czego konkretnie?
Zbyt mało czasu minęło, bym mógł to stwierdzić, ale tak – dziś jestem szczęśliwy. Nie muszę się mierzyć z ciągłą krytyką, nie muszę słuchać wyzwisk pod swoim adresem, nie muszę się stresować przed meczem. W Polsce rozgrywając cztery dobre mecze i zawalając jeden, wszyscy mówili o tym jednym. Za daleko to wszystko zaszło. Ja tutaj mam spokój. Mam tylko nadzieję, że kiedy już będę wracał do kraju, cała ta nagonka minie.
Dziś chyba nie tęsknisz.
Nie mam za czym. Tym bardziej, że widzę, w jakiej sytuacji jest Zagłębie – już wyobrażam sobie siebie w siedmiu meczach o życie, przy tak nieprzychylnych mi trybunach. Pamiętam, że jak odchodziłem z klubu, to niektórzy namawiali mnie do zmiany decyzji, żebym jednak został. Ale ja tylko powtarzałem: wolę odejść nawet do pierwszej ligi niż tutaj zostać. To był moment, kiedy trzeba było powiedzieć dość. Wiedziałem, że jeśli pojawi się opcja wyrwania się z Polski, to pojadę i na drugi koniec świata. Byle tylko od tego się odciąć.
Zdawałeś sobie sprawę, że to jedyny moment, żeby to wszystko spróbować jeszcze odkręcić? Jeden niewłaściwy wybór mógłby odcisnąć na tobie bardzo silne piętno, silniejsze niż pół roku pod ciągłym ostrzałem.
Wiem, co masz na myśli, chociaż delikatnie to ująłeś. A ja powiem wprost: byłem głęboko w dupie. Byłem zakopany po uszy bez żadnej perspektywy. Wiedziałem, że pomóc mi może tylko radykalna zmiana. Zostałbym w rezerwach Zagłębia, poszedł gdzieś na drugiego lub trzeciego bramkarza, ale czy o to powinno chodzić? Złą decyzją mógłbym załatwić sobie resztę kariery na zawsze.
Bramkarz musi być mocny psychicznie?
Musi. Wielu ludziom się wydaje, że piłkarz ma piękne życie, że fajnie kopie się piłkę, ale dochodzą też historie spoza boiska, niekoniecznie te przyjemne. Wiem coś o tym. Bramkarz musi być szczególnie mocny – wiadomo, jak coś zajebiesz, to „twoją” bramkę pokazują wszystkie stacje telewizyjne.
A ty dzisiaj mocny jesteś? Jako jeden z niewielu zostałeś poddany takiemu testowi w Polsce.
Przeszedłem mały rollercoaster. Myślę, że w pewnym momencie medialnie i wizerunkowo wylądowałem na dnie, bo atakowali mnie ze wszystkich stron, a nikt nie wstawił się za mną i nie spróbował mi pomóc poza ludźmi z Fabryki Futbolu. Zostałem właściwie sam, ale podjąłem walkę. I dopóki walczę, mogę być z siebie dumny.
Nowe życie zacząłeś z wysokiego C. Podobno w Pandurii jak tylko cię zobaczyli, to od razu chcieli podpisywać kontrakt, a zamiast opcji rocznej umowy z przedłużeniem zaproponowali trzyletnią.
Początkowo był temat umowy na półtora roku, ale faktycznie, zaczęli kombinować tak, by podpisać na trzy lata. Wiadomo, wybrzydzał nie będę – podpisujemy. Być może coś w tym rzeczywiście było, bo dość szybko dostałem miejsce w składzie. I na razie bronię, chyba nie najgorzej. Nic nie zawaliłem, jestem spokojniejszy i pewniejszy w swoich interwencjach.
Wracamy do punktu wyjścia – wszystko rozgrywa się w głowie.
Więcej niż połowa. Umiejętności, mniejsze lub większe, wykreowały się po kilku latach pracy. I teraz pytanie, czy uda się je w pełni pokazać, czy ciągle coś będzie stawało na drodze. Wierzę, że powtórki z Lubina już sobie nie zafunduję.
Poznałeś już charakter rumuńskich kibiców? Niektórzy pisali zgryźliwie, że jeśli w Lubinie obrzucono ci samochód cegłami, to ciekawe, co po wszystkich numerach zrobią ci w Pandurii.
Że tak napisali, to wcale mnie nie dziwi. Bo co można o mnie napisać innego? (śmiech) Podoba mi się to, że często możemy zobaczyć naszych kibiców pod klubem, przywitać się z nimi, zamieć parę słów. Akurat tutaj relacja między dwoma stronami jest zdrowa. Da się wyczuć szacunek pomiędzy piłkarzami a kibicami. Kiedy zespół przegrywa, to oni mogą wyrazić niezadowolenie, być wkurzeni, ale pewne granice powinny być utrzymane. Ostatnio też na nas krzyczeli, bo nie wszystko idzie zgodnie z planem, ale to w granicach normalności. W Lubinie ta normalność zanikła.
Dziś jako były piłkarz Zagłębia pewnie potrafisz odpowiedzieć: na co chory jest ten klub?
To temat-rzeka. Nie od wczoraj wiadomo, że w tym mieście jest specyficzny temat do piłki. Klub ma wszystko, co jest potrzebne: budżet, stadion, bazę treningową, zaplecze, grupę kibiców. Ale właśnie ci kibice bardziej przeszkadzają niż pomagają. Ktoś powie, że Gliwa się burzy, bo mocno z nim jechali, ale to nie wpływa na moje zdanie. Możesz mi nie wierzyć, ale 80 proc. zawodników jest zdania, że lepiej byłoby grać bez publiki.
Tylko, że to nie kibice wychodzili na murawę.
Nie obarczam ich za porażki. Nie boję się jednak powiedzieć: jeśli ci ludzie komuś pomagają, to rywalom. Nie własnemu klubowi, który w teorii wspierają, tylko właśnie rywalom.
Rozmawiał PIOTR TOMASIK