Wielka dyskusja: co z finałem na Narodowym?

redakcja

Autor:redakcja

18 kwietnia 2014, 10:35 • 15 min czytania

Polska piłka przeszła w lekki, przedświąteczny stan uśpienia, o czym świadczy fakt, że dwa tematy, które najbardziej grzeją dziś dziennikarzy, ekspertów i komentatorów to Thiago Cionek w kadrze i finał Pucharu Polski na Stadionie Narodowym. Naokoło masa obaw o poziom sportowy, jak również o frekwencję. – Raz – sam termin meczu. 2 maja to niemalże środek długiego weekendu, w trakcie którego stolica w znacznym stopniu się wyludnia. Dwa – nawet wśród najbardziej zagorzałych sympatyków kopanej, starcie Zagłębia Lubin z Zawiszą Bydgoszcz nie wywołuje większego dreszczyku emocji. Po trzecie wreszcie – frekwencja na ligowych meczach obu finalistów nie należy do imponujących – taką wyliczankę czytamy w Sporcie.

Wielka dyskusja: co z finałem na Narodowym?
Reklama

FAKT

Zaczynamy od pomysłów Nawałki, tym razem nieco mniej rewolucyjnych, dotyczących powołania Wojtkowiaka. Chociaż z tekstu ostatecznie wynika, że konkretów w tej sprawie wielu nie ma.

Reklama

Adam Nawałka (57 l.) na razie nie korzystał z jego usług, a że Wojtkowiak występuje tylko w 2. Bundeslidze, to nieco o nim w Polsce zapomniano. Może się to zmienić, jeśli wróci do reprezentacji. –Trener Nawałka dzwoni cały czas, a jeśli nie on, to ktoś ze sztabu. Wiem, że jestem w kręgu zainteresowania i moje mecze są dokładnie obserwowane – opowiada nam zawodnik TSV. Dla niego występ przeciw Niemcom miałby szczególne znaczenie. Jeśli nawet selekcjoner zechce go sprawdzić, to może nie mieć do tego okazji. Spotkanie z naszymi zachodnimi sąsiadami nie odbędzie się bowiem w terminie FIFA i klub wcale nie musi zwolnić Wojtkowiaka, choć TSV teoretycznie już o nic nie walczy. – Nie wiem, czy dostanę zgodę. Mecz jest we wtorek, a w niedzielę gramyw lidze. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że już o nic nie walczymy. Chcemy zakończyć sezon w możliwie jak najlepszy sposób – przekonuje (…) 6 kwietnia po serii słabych występów Funkel stracił pracę. Tymczasowo zastąpił go dotychczas prowadzący rezerwy Markus von Ahlen (43 l.). Na razie trudno powiedzieć, na jakiej pozycji będzie widział Polaka. Wojtkowiak leczy bowiem ostatnio drobny uraz. – Naciągnąłem mięsień przywodziciela, ale tołnic poważnego – mówi Wojtkowiak.

Michał Wyrwa w małej ramce utrzymuje, że Gavish ze Śląska Wrocław to najgorszy piłkarz Ekstraklasy. Jak to wyliczył? Dlaczego najgorszy, a nie jeden z najgorszych, to jednak pozostanie tajemnicą.

Na stronie obok kolejne doniesienia o dramacie Michała Jonczyka, który od lat walczy z kontuzjami. I okazuje się, że ostatnio na wypożyczeniu do Motoru Lublin znów zerwał więzadła. Niebywałe. Przykre.

Pech od lata prześladuje młodego napastnika. Jego problemy zdrowotne rozpoczęły się pod koniec 2010 roku, gdy był piłkarzem Górnika Zabrze. Zerwał wówczas więzadła krzyżowe przednie. Wrócił na boisko, ale w dwa lata później po raz drugi zerwał więzadła w tym samym kolanie. Po wygaśnięciu kontraktu Górnik się z nim pożegnał i przeniósł się do Łodzi. Tu w kwietniu ubiegłego roku doznał tej samej kontuzji. Lekarze postanowili walczyć o jego karierę. Zaproponowali przeszczep więzadła krzyżowego pochodzącego od zmarłej osoby. Operacja zakończyła się pomyślnie. – Mam nadzieję, że to już koniec jego problemów z tym kolanem – mówił wówczas przeprowadzający zabieg doktor Marcin Domżalski. Jonczyk po długiej rehabilitacji wrócił na boisko. Widzew przedłużył z nim kontrakt, ale zimą wypożyczył go do drugoligowego Motoru Lublin. Tam miał się ogrywać. Zaczął dobrze, w dwóch meczach zdobył trzy bramki. Niestety w ostatnim spotkaniu z Concordią Elbląg kontuzja się odnowiła. Jonczyk doznał kolejnego zerwania więzadła. Według niepotwierdzonych jeszcze informacji to może oznaczać koniec jego krótkiej przygody z piłką. – Rozmawialiśmy z nim i jest nam strasznie przykro. Michał miał się w Motorze odbudować. Liczyliśmy na niego w przyszłym sezonie. W tej chwili nie wiemy co dalej. Wpierw muszą się wypowiedzieć lekarze…

Nie będziemy cytować podsumowań występów drużyn Ekstraklasy w sezonie zasadniczym, bo i wczoraj i przedwczoraj mogliśmy się przekonać, że to nuda. W tej sytuacji pozostaje nam już tylko kolejny odcinek perypetii Jakuba Koseckiego. Przemysław Bator pisze, że „Kosecki czerpie z życia garściami. Szykuje się do ślubu. Niedawno kupił luksusowe auto i zmienił fryzurę. Dobre samopoczucie nie przekłada się jednak na boiskową formę”. Błyskotliwych wniosków w tekście nie ma. Może poza opinią Stefana Białasa, który mówi: „Kosa” to chucherko. Jego organizm nie był przystosowany do takiego wysiłku, jaki przeszedł w poprzednim sezonie. Teraz cierpi z tego powodu. To duzo lepszy zawodnik niż Ojamaa.

GAZETA WYBORCZA

Rzeczpospolita zwolniła tempo i – podobnie jak wczoraj – nie zaproponowała czytelnikom ani jednego tekstu o piłce. Dlatego od razu przechodzimy do Gazety Wyborczej. Na jednej z ostatnich stron wydania ogólnopolskiego wyławiamy artykuł o Barcelonie pt. „Wzlot i upadek tiki-taki”. Cytujemy:

Sposobu na tiki-takę nie znalazł Alex Ferguson, w 2011 r. jego Manchester przegrał finał Ligi Mistrzów 1:3. Wydawało się, że próba rywalizowania z Barcą jak równy z równym jest rodzajem sportowego samobójstwa. Szansę dawała tylko metoda zastosowana przez Guusa Hiddinka (w Chelsea) i Mourinho (w Interze). Obaj ustawili się przed bramką potrójnych zasieków i czekali, aż Katalończycy się zagapią. Barcelona pisała wtedy nowy rozdział klubowej piłki, jeden z najbardziej spektakularnych i efektownych. Grę z fałszywym napastnikiem, wysoki pressing i umiejętność utrzymywania piłki Vicente del Bosque niemal żywcem przeniósł do reprezentacji Hiszpanii, która zdobyła pierwsze mistrzostwo świata. Rywale musieli radzić sobie z nawałnicą z Katalonii i narastającym lękiem przed nią. Gra Barcelony była nowatorska, odkrywcza, osobna. Wydawało się, że „La Masia” wychowa zastępy następców obecnych gwiazd, które wydłużą hegemonię klubu. Kiedy w grudniu 2011 r. Barca rozbiła Santos 4:0 i zdobyła klubowe mistrzostwo świata, największa nadzieja brazylijskiej piłki Neymar poprosił Guardiolę, by zabrał go na Camp Nou. Trudno było znaleźć zawodnika, któremu gra u boku Messiego nie śniłaby się po nocach. Gdy zestawimy z tym wszystkim minę Neymara po środowym finale Pucharu Króla, dostrzeżemy skalę zmian, które dokonały się w ostatnich trzech latach. Barca słabła jeszcze z Guardiolą na ławce. Jego następcy Tito Vilanova i Gerardo Martino rewolucji w składzie jednak nie przeprowadzili, drużyna wciąż zależała od Xaviego, Iniesty i Messiego. Liderzy coraz częściej mieli jednak problemy, Barca biegała coraz wolniej. W końcu rywale ją wyprzedzili. Rok temu Bayern Juppa Heynckesa zagrał z Katalończykami otwarty mecz i zmasakrował ich siedmioma golami w półfinale Champions League. Szefowie klubu Camp Nou uznali to jednak za incydent.

W wydaniu stołecznym z kolei wywiad z Orlando Sa. Pod logicznym tytułem: Nie strzelam, bo nie gram.

Podobno przyjechałeś do Polski nieprzygotowany fizycznie, choć przed transferem występowałeś w lidze cypryjskiej. Do tego doszły kontuzje, które budziły wątpliwości.
– To nieprawda, że byłem nieprzygotowany. Moje kontuzje nie były zmyślone. Po co miałbym je symulować? Działałbym tylko na swoją szkodę. Zresztą obok nas jest doktor Maciej Tabiszewski i proszę jego zapytać, jak naprawdę było ze mną. Z Górnikiem zadebiutowałem po zaledwie dwóch treningach z zespołem. Przez prawie 10 dni nie ćwiczyłem ze względu na wszystkie formalności związane z transferem. Trudno wymagać, żebym w takich okolicznościach zaczął z marszu dobrze grać. Wtedy nie byłem w takiej formie, jak chociażby teraz.

Nie żałujesz decyzji o transferze do Legii?
– Nigdy nie żałowałem podjętych przez siebie decyzji. Nawet jeśli były nietrafione, staram się po prostu wyciągać odpowiednie wnioski na przyszłość. Nie żałuję transferu do Legii. Przychodząc tutaj wykonałem krok do przodu.

Polska liga jest silniejsza od cypryjskiej?
– Jest przede wszystkim inna. W Polsce dominują taktyka i przygotowanie fizyczne. Piłkarze w ekstraklasie są silniejsi, ale na Cyprze są bardziej zaawansowani technicznie. W zasadzie nic mnie nie zaskoczyło tutaj. Wszystko to, co słyszałem o lidze, sprawdziło się. System rozgrywek? Negatywne jest to, że straciliśmy połowę punktów, choć z drugiej strony wpływa to na atrakcyjność, bo nic jeszcze nie jest przesądzone. Jeśli chodzi o Legię, przekonałem się, że to wielki klub z ambicjami gry w europejskich pucharach.

SPORT

Sport zastanawia się czy finał Pucharu Polski ma sens na Stadionie Narodowym.

Pisze o tym w następujący sposób:

Przesłanek ku temu, że kamery Orange Sport i TVN Turbo przekażą obraz stadionu wypełnionego co najwyżej w 1/3, jest całkiem sporo. Raz – sam termin meczu. 2 maja to niemalże środek długiego weekendu, w trakcie którego stolica w znacznym stopniu się wyludnia. Dwa – nawet wśród najbardziej zagorzałych sympatyków kopanej, starcie Zagłębia Lubin z Zawiszą Bydgoszcz nie wywołuje większego dreszczyku emocji. Po trzecie wreszcie – frekwencja na ligowych meczach obu finalistów nie należy do imponujących. A przecież trzeba wziąć pod uwagę zarówno fakt konieczności dojazdu do Warszawy, jak również trwający w Bydgoszczy konflikt na linii kibice – właściciel, pociągający za sobą bojkot spotkań (…) Dzień po spotkaniu pieczętującym awans Miedziowych rozpoczęto zbieranie zamówień wśród fanklubów oraz w zakładach pracy, w których znaleźć można sympatyków drużyny Oresta Lenczyka. Tych oficjalnych fanklubów działających głównie na terenie zagłębia miedziowego jest 16. To dla ich członków klub rezerwuje już specjalny pociąg do stolicy. – Liczymy, że znajdzie się w nim około 1200 kibiców…

Kto na tym zarobi, a kto straci?

Specjaliści szacują frekwencję na poziomie 15 tysięcy widzów. Mnożąc to razy cenę biletu na sektory centralne, wychodzi całkowita kwota na poziomie 300 tysięcy złotych. Tymczasem udostępnianie stadionu na mecze piłkarskie to konieczność każdorazowego instalowania murawy, co według nieoficjalnych informacji kosztuje nawet do 700 tysięcy złotych. Stąd wniosek Sportu, że bilans finansowy będzie niekorzystny.

W przyjemnym cyklu „Z lamusa” tym razem wywiad z Piotrem Piekarczykiem.

Mógł pan zostać ikoną Górnika?
– Owszem. nie miałem jeszcze wtedy 18 lat i prawdę mówiąc nie myślałem o tym, że w dorosłym życiu piłka będzie moim sposobem na życie. Zdecydowałem się na ROW, bo uczyłem się w technikum budowlanym i z tą branżą wiązałem swoją przyszłość. A że byłem w dwójce najlepszych uczniów w klasie, miałem szansę na indeks Politechniki Śląskiej, którego zdobycie wcale nie było wówczas proste. Mój ówczesny wybór najbardziej dotknął wówczas ojca i brata, pracujących w KWK „Dębieńsko”, która przeszła akurat do zjednoczenia zabrzańskiego. Nie mieli lekko, bo przez nich próbowano wpłynąć na mnie. Zresztą kiedy po paru latach zdecydowałem się przenieść do GKS-u, i mnie grożono wilczym biletem na pracę w górnictwie. A przecież i GKS był klubem górniczym. Wydawało się, że sprawa jest już przegrana. Tymczasem Marian Dziurowicz – jak sam mi powtarzał – załatwił mnie w momencie, w którym już stracił nadzieję, że to się uda.

Dalej mamy już głównie ligowe podsumowania i doniesienia z niższych klas rozgrywkowych. Warto przytoczyć najwyżej kilka cytatów z Janusza Wójcika, barwnego jak zawsze: Rywalizacja na szczytach tabeli nie przyniesie żadnych emocji. Lider spokojnie dowiezie przewagę do mety. Gdyby pan Norweg nie zdołał tego dokonać, to znaczy, że jest trenerską dętką. Wszystko rozstrzygnie się między Legią, a Lechem, bo cała reszta to tylko kamerdynerzy. Obsługują czołową dwójkę przy stole – donoszą jadło, trunki, a potem zmywają talerze. Tak wygląda ta słabiutka liga. Mówię „liga”, bo nie mogę wykrztusić z siebie słowa „ekstraklasa”. Poziom mamy taki, że jak widać po klasyfikacji strzelców – każdy robaczek może stać się smokiem.

SUPER EXPRESS

Super Express zaabsorbuje naszą uwagę nieco bardziej niż w ostatnich dniach. Na ostatniej stronie mamy rozmówkę z Robertem Lewandowskim, który mówi o swoim rekordzie 100 goli w barwach Borussii.

Pamiętasz pierwszego gola w Borussii?
– Doskonale. To był mecz z Schalke. Wszedłem na ostatni kwadrans gry, zmieniając Kagawę. W 86. minucie strzeliłem bramkę na 3:0. Radość była niesamowita. Zresztą każde pierwsze trafienie w nowym klubie smakowało wyjątkowo. Pamiętam na przykład, jak strzeliłem debiutanckiego gola w Lechu Poznań, też bardzo się cieszyłem.

Który z tych goli był najładniejszy?
– Ten z niedawnego meczu z Hannoverem, kiedy trafiłem do siatki po długim rajdzie, i z meczu z Freiburgiem, kiedy przerzuciłem piłkę nad bramkarzem…

Jak rozwinąłeś się od pierwszego do setnego gola?
– Bardzo się zmieniłem. I jeżeli chodzi o umiejętności piłkarskie, i aspekt fizyczny. Już w Lechu zacząłem chodzić na siłownię, ale w Borussii robię to jeszcze częściej. Przez ostatnie 2-3 lata wyjątkowo o to dbam. Nie tylko siłownia kilka razy w tygodniu, ale i zdrowe odżywianie. Poświęcam się temu, wykorzystuję każdą wolną chwilę. Ćwiczę i w klubie, i w domu, gdzie mam maszyny do treningu. Ale uważam też, żeby za bardzo nie przesadzić.

Tomasz Kuszczak leci na Wembley? To znaczy ma nadzieję zagrać tam decydujący mecz barażowy o awans do Premier League. Mamy na ten temat niedługi tekst z wypowiedziami bramkarza.

Przed startem sezonu klub Polaka był jednym z faworytów do awansu do Premier League. – Teraz już przyjmowalibyśmy gratulacje za awans, gdybyśmy nie mieli wpadek z niżej notowanymi zespołami. Bo z najlepszymi wygrywaliśmy, przykładowo klub Marcina Wasilewskiego, Leicester, który wygrał ligę, pokonaliśmy dwukrotne. Mamy także korzystny bilans z Burnley, QPR, a z Wigan przywieźliśmy wygraną. Tylko z Derby jesteśmy na minusie – wylicza. Baraże są wciąż na wyciągnięcie ręki. Brighton Kuszczaka zajmuje w lidze siódme miejsce, z takim samym dorobkiem (64 punkty), co szósty Reading (w barażach walczą zespoły z pozycji 3-6). – Jeszcze niedawno wydawało się, że wszystko poszło na marne i nie mamy prawa marzyć o Premier League – zaznacza. – W marcu złapała nas zadyszka, mieliśmy serię piciu meczów bez zwycięstwa. Coś się zacięło, bo przez trzy spotkania nie potrafiliśmy nawet strzelić gola. Ale na szczęście nastąpiło przebudzenie, odzyskaliśmy skuteczność, w czterech spotkaniach zdobyliśmy 10 bramek – podkreśla polski bramkarz. Do zakończenia sezonu zostały cztery kolejki, w których Brighton zmierzy się z Huddersfield (wyjazd), Blackpool (dom), Yeovil (dom) i Nottingham (wyjazd). – Terminarz wydaje się idealny, bo na finiszu omijamy potentatów. Tyle że trzech z naszych rywali będzie grało z nożem na gardle, walcząc o utrzymanie.

Zignorujemy tym razem dyżurnego eksperta Super Expressu, czyli wypowiadającego się na każdy temat Jerzego Dudka. Tym razem przekonuje, że Bale nie rozwinie w pełni skrzydeł przy Ronaldo, a także że „Messi już mentalnie przygotowuje się do mundialu. Uznał, iż ten sezon Barcelony jest stracony…”.

Aha, tak całkiem nie zignorujemy, bo na koniec mamy niezły „kwiatek”.

Na koniec z innej beczki. Jak oceniasz reformę polskiej ligi?
– Ja bym to podzielił inaczej. Grupa mistrzowska, druga walcząca o Puchar UEFA i trzecia o utrzymanie. Ale nie dzieliłbym punktów! Zabieranie tego, co się zdobyło, to zaprzeczenie idei. Już sobie wyobrażam, co się będzie działo, jeśli Legia nie zdobędzie mistrzostwa, a na przykład Widzew wywalczy utrzymanie. Nagle podano rękę słabszym kosztem tych, którzy wywalczyli więcej na boisku. To kontrowersyjne.

Trzy grupy w tym jedna walcząca o Puchar UEFA. No, tego nam potrzeba. Zwłaszcza Pucharu UEFA!

Poza tym, już na poważnie, Super Express twierdzi, że Gostomski z Lecha wpadł w oko belgijskim skautom. Najkonkretniejszy jest Anderlecht, który może zapłacić żądane 300 tysięcy euro.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Nie gra Ekstraklasa, więc PS siłą rzeczy dziś bez dodatku ligowego.

Zamieszanie wokół chęci powołania do kadry Thiago Cionka zrobiło się tak duże, że dziś Przegląd proponuje sporych rozmiarów materiał pt. „Thiago Cionek – kawał walecznego drania”. Cytujemy:

– O mamma mia! – wykrzykuje Tomasz Frankowski, kiedy dowiaduje się o możliwym powołaniu dla Cionka. Okazuje się, że nad tym samym zastanawiał się już Franciszek Smuda, z którym Franek współpracował w reprezentacji. – Umiejętnościami Thiago odstawał jednak od Damiena Perquisa i Marcina Wasilewskiego. Był słaby w rozegraniu piłki, niedokładny, wręcz chaotyczny. Fakt, że walecznością przewyższał nawet „Wasyla”, ale na tym jego atuty właściwie się kończyły. Do grania w kadrze potrzeba czegoś więcej, niż zaciętości. Nie mam pojęcia, może przez dwa lata we Włoszech był tak pracowity, że te swoje mankamenty wyeliminował – zastanawia się Tomasz Frankowski (…) Wojciech Kowalczyk z reguły jest na „nie”, więc nie dziwi, że również i na powołanie Cionka spogląda krytycznie. – – Ten piłkarz w kadrze to jakiś żart. Co prawda ma on polski paszport, ale nie ma czego innego – umiejętności. Owszem, w Jagiellonii się wyróżniał, ale żeby zasługiwał na grę w drużynie narodowej? No chyba, że reprezentacja potrzebuje rzeźnika, bo kucharza już zdaje się ma. Dajmy jeszcze paszport Ugo Ukahowi i będziemy mieli kolejnego kadrowicza – denerwuje się „Kowal”.

Co tam mamy dalej?

Jan Kowalski, były zawodni Górnika, radzi by odsunąć od składu… Olkowskiego i Nakoulmę.

Nie ma na co czekać. Od zaraz zacząłbym wprowadzanie do drużyny młodych, perspektywicznych i obiecujących zawodników, żeby się otrzaskali. Nie stawiałbym na tych, którym latem kończą się kontrakty i którzy odejdą. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze. Ci, którzy wiedzą, że odejdą, nie będą się już tak angażowali w grę, bo będą się bali kontuzji. Nie stawiałbym na przykład na Olkowskiego czy Nakoulmę – odważnie oświadcza doświadczony trener. – Z miejsca z wypożyczenia ściągnąłbym środkowego obrońcę Bartosza Kopacza. W kadrze jest też kilku innych młodych piłkarzy. Trzeba im dać szansę – przekonuje Kowalski. W Zabrzu mówi się, że do drugiego meczu w grupie mistrzowskiej, tj. do Wielkich Derbów Górnego Śląska z Ruchem Chorzów u siebie, drużyna prowadzona przez Roberta Warzychę będzie grała w optymalnym składzie. Potem tacy piłkarze jak Nakoulma czy Olkowski rzeczywiście mogą mniej grać, a szansę dostaną młodsi, o co apeluje od lat związany z Gwarkiem Zabrze Kowalski.

Górnik, jak donosi Antoni Bugajski, ma tymczasem najgorsze rokowania jeśli chodzi o licencję na kolejny sezon, jako że „wykazuje kłopoty z regulowaniem i obsługą zadłużenia”. Sytuacja jest do opanowania, ale może się okazać, ze nie ma szans na licencję na puchary. Spokojnie, w Zabrzu raczej to nie grozi. Trochę o pieniądzach mamy też w kolejnych małych tekstach. Można streścić w kilku zdaniach. Po pierwsze – piłkarze Zagłębia mają obiecane 800 tysięcy złotych premii za zdobycie Pucharu Polski, ale dostaną je tylko jeśli utrzymają się w lidze. Jedyna rozsądna opcja. Po drugie – w Widzewie, mimo fatalnej sytuacji w tabeli, nie przewiduje się premii za utrzymanie. I to również pochwalamy.

O Wojtkowiaku pisaliśmy już przeglądając Fakt, więc zbliżając się do końca zacytujemy jeszcze fragment felietonu Przemysława Rudzkiego. Nosi tytuł: Puchar Polski pełen wstydu.

Polska piłka nie jest w ostatnim czasie czymś, co zachwyca. Rzekłbym – jest to bardziej styl życia i stan umysłu niż poważna dyscyplina i nie ma sensu oszukiwać się, że jest inaczej. Polska piłka jest bezbronna, łatwo ją skopać, sponiewierać, zaorać i stwierdzić, że już nic z tego nie będzie. Oczywiście, taki sposób myślenia to ślepa uliczka, ponieważ tkwiąc w przekonaniu, że oto jesteśmy najgorsi, nie ruszymy z miejsca. Nie zmienimy z dnia na dzień futbolu na lepszy, ale możemy zmienić nastawienie do niego. Nie zrozumcie mnie źle, żaden ze mnie Paulo Coelho i nie będę Was karmił frazami z Alchemika, ale czytając teksty (niestety, także własne, szczególnie po upływie czasu), dochodzę do wniosku, że wszystko jest do d… Gdy za granicą w finale krajowego pucharu grają dwa zespoły, które znalazły się tam sensacyjnie, albo – co jeszcze lepsze – zdobywają go, jak choćby niedawno Swansea czy Wigan, to uważamy takie zdarzenie za fajną historię. Kiedy w finale Ligi Mistrzów zmierzyły się Porto i Monaco, uznano to za świetną sprawę i dowód na to, że kasa w futbolu nie jest najważniejsza. Ale gdy na naszym podwórku przytrafia się finałowa niespodzianka, wniosek może być tylko jeden: będzie słabo, ludzie nie przyjdą. Nasi piłkarze mają szansę na zdobycie pucharów w krajach, w których grają? Bomba. W Polsce? Eeee, a kogo to obchodzi jakiś puchar… Poziom sportowy to jedno, a mentalność – drugie. Często lubimy się odnosić do zagranicznych wzorców, sam to robię, spoglądając z zazdrością w kierunku, na przykład, Anglii. I choć granie w piłkę zdaje się być tam inną dyscypliną sportu, to jestem przekonany, że kibice z Wysp wsadzeni w nasze realia, oglądający nasz futbol, kochaliby go tak samo. I tym optymistycznym akcentem zakończymy.

Najnowsze

Anglia

Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”

Braian Wilma
0
Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama