Nie jest wielką tajemnicą, że w temacie rac Weszło nie ma wypracowanej linii redakcyjnej. To znaczy… gdyby nie ja, pewnie by miało. Tak czy owak, podczas gdy jedni szydzą z Zakonu Św. Racy, ja czuję się jego członkiem. Nie będę tutaj teraz wykładał swoich racji, logicznych argumentów czy przekonań – ten wstęp jest konieczny wyłącznie dlatego, że bez niego zjedlibyście nas w komentarzach. „Jaranie” się racami przypisujcie więc wyłącznie Kibolkiewiczowi.
Okej, gdy to sprostowanie jest już za nami – patrzcie, co wydarzyło się we środę na stadionie PAOK-u podczas meczu półfinału Pucharu Grecji, w którym gospodarze podejmowali Olympiakos.
Nie wiem jak u was, ale ja mam wrażenie, że po takim show na wejście piłkarzy, ci drudzy nie mieli absolutnie żadnych szans na dorównanie poziomem stadionowym fanatykom. Wątpię też, by ktokolwiek w Europie pochylił się nad fantastycznymi zagraniami głównych aktorów tego widowiska, podczas gdy oprawa kiboli obleciała już cały świat, zarówno w mediach społecznościowych, jak i poprzez czołówki licznych portali sportowych.
Czy było niebezpiecznie? Osobiście wątpię, choć pewnie nie wszyscy się ze mną zgodzą. W sumie, może to dlatego, że uczestniczyłem w podobnym (około 320 rac) racowisku, jako dzieciak na początku gimnazjum i nie przypominam sobie żadnych obrażeń, poza trwałym urazem na całe życie, zwanym w niektórych miejscach racoholizmem. Czy – mimo kar dla klubu – było warto? Znowu odniosę się do tego widowiska, którego częśćią miałem okazję stać się w 2003 roku – nie pamiętam ani jednej akcji piłkarzy z całego sezonu 2003/04, a racowisko wspominam od dekady, wryło mi się w pamięć, jako jeden z najfajniejszych momentów, które dane mi było przeżyć na piłkarskim stadionie. Wynik tamtego meczu? Nudne 0:0, a pewnie jakby wniknąć głębiej – nie do końca wiadomo, czy uczciwe.
Tutaj pewnie będzie podobnie. Jasne, awans do finału Pucharu Grecji to wielka sprawa, ale jeśli był na tym stadionie jakiś dzieciak – na zawsze zapamięta przede wszystkim płonący stadion. I właśnie dla tej atmosfery będzie na niego wracał, niezależnie od wyników, ligi i składu.
Wybaczcie, ale jeśli miałbym wybierać – nudne, ligowe 0:0 z taką oprawą kontra awans do finału krajowego pucharu z atmosferą jak na półfinałowym rewanżu w Bydgoszczy – nazwijcie mnie wariatem, biorę to pierwsze.
JAKUB OLKIEWICZ