Kibice nie chcą pucharu, są przecież tacy kumaci

redakcja

Autor:redakcja

18 kwietnia 2014, 21:37 • 4 min czytania

Najpierw „kumaci” z Bydgoszczy oświadczyli, że na finał Pucharu Polski do Warszawy nie pojadą, a teraz dołączyli do nich „kumaci” z Lubina. Organizatorom spadł kamień z serca: spotkanie na Stadionie Narodowym, które będzie pod baczną obserwacją administracji państwowej, bez najbardziej patologicznych jednostek. Jeśli ktoś się poczuł urażony tym stwierdzeniem to przepraszamy, ale chyba nie będzie niczym kontrowersyjnym napisać, iż te najbardziej zakazane mordy zawsze gnieżdżą się gdzieś pomiędzy normalnymi członkami stowarzyszeń – i wszystkim robią antyreklamę.
Z punktu widzenia PZPN: trudno było o lepsze wiadomości z obu tych miast.

Kibice nie chcą pucharu, są przecież tacy kumaci
Reklama

Tak zwane oficjalne organizacje kibicowskie wykończą się same: wystarczy dać im wolną rękę i trochę czasu. Na tyle daleko odsunęły się już od piłki nożnej, że chyba czas pójść w innym kierunku: na przykład zbudować marginalny ruch polityczny, mógłby on się nawet zbierać na stadionach w dni, w których nie są rozgrywane mecze. Aktualne wydarzenia pokazują jedno: futbol to tylko i wyłącznie pretekst. Jeśli Zawisza Bydgoszcz po raz pierwszy w historii awansował do finału Pucharu Polski, a kibice nie chcą tego finału zobaczyć, to znaczy, że nie są żadnymi kibicami, lecz prowadzą na trybunach jakąś własną politykę, oderwaną od sportu. Jeśli Zagłębie Lubin ma szansę po raz pierwszy w historii zdobyć Puchar Polski, a kibice nie chcą być tego świadkami w imię rzekomej solidarności z gośćmi z innego miasta, to znaczy, iż futbol ich nie kręci, a miłość do klubu to tylko puste hasło. Wolą przybić piątkę z kumplem z Bydgoszczy, niż piątkę ze zdobywcą zwycięskiego gola. Ich wybór, ale piłki w to nie mieszajmy.

I dlatego właśnie takie stowarzyszenia będą umierać śmiercią naturalną. Każdy, kto idzie po raz pierwszy w życiu na mecz, idzie po to, by oglądać piłkarzy i cieszyć się z goli. A w takich ośrodkach jak Bydgoszcz czy Lubin, każdy też marzy, by raz w życiu zobaczyć zdobyte trofeum. W każdym, kto wkręca się bardziej i bardziej i kto w efekcie zapisuje się do formalnych struktur, gdzieś to głęboko tkwi. Dlatego w pewnym momencie wewnątrz takich stowarzyszeń pojawią się pęknięcia, co rozsądniejsi powiedzą po prostu: w dupie mamy tę wojenkę, całe życie czekałem, aż mój klub zdobędzie Puchar Polski. Ranga takich organizacji będzie maleć, będą marginalizowane, ponieważ na samym końcu wszyscy zapomną o co tak naprawdę idzie walka (no bo o co?), a zaczną się zastanawiać: dlaczego znowu mam nie iść na mecz? Dodatkowo – w oczywisty sposób brakować będzie dopływu świeżej krwi.

Reklama

Czy polskie stadiony potrzebują rozpolitykowanych, wiecznie stawiających żądania stowarzyszeń? Czy może potrzebują zwyczajnych ludzi, którzy pójdą obejrzeć mecz i doskonale wpiszą się w swoją rolę: rolę klientów w świecie rozrywki? No, raczej tego drugiego. To proces długotrwały, trudny, ale w Bydgoszczy został zapoczątkowany i jeśli wszystkim wystarczy konsekwencji, to za pięć albo osiem lat trybuny będą w dużej mierze zapełnione, a stowarzyszenie pozostanie jakimś mętnym wspomnieniem? Ludzie będą mówić, że „coś takiego kiedyś było” i że „o coś tam się pokłócili, nie pamiętam już dokładnie”. To nie żadna złośliwość z naszej strony, tak po prostu wygląda życie. Wczorajsze konflikty pojutrze mają już takie znaczenie, jak zeszłoroczny śnieg.

Stowarzyszenia z Bydgoszczy i Lubina strzeliły sobie bramki samobójcze, tak po osiem sztuk. Ci z Bydgoszczy to jeszcze jakoś tę swoją śmieszną akcję protestacyjną wytłumaczą („Bog, honor, ojczyzna”, szeroko pojęte „zasady” i oczywista „niezłomność” – wiadomo), ale ci drudzy to powinni dostać Nagrodę Darwina w kategorii piłkarskiej.

– Ty, Marek, a dwanaście lat temu jak zdobyliśmy Puchar Polski to byłeś na meczu?
– Nie.
– Dlaczego?
– Protestowaliśmy wtedy.
– Ale dlaczego?!
– Bo Zawisza też protestował.
– Ale co się stało?
– A tam, pokłócili się o coś z właścicielem klubu. Nie pamiętam, spytaj Marcina.

Zastanawia nas też, jakie jest wyjście z sytuacji w Bydgoszczy? Przeproszą się i zapomną o sprawie? A jak np. Osuch nie będzie chciał przepraszać, bo nie poczuwa się do winy, to co – protest do skutku? „Kibice” już nigdy nie pójdą na mecz (przecież jest możliwe, że Osuch będzie miał Zawiszę w posiadaniu przez następne 20 lat), ponieważ w 2013 roku poczuli się urażeni słowami właściciela klubu? Ale ciekawy jest ten wariant pierwszy. Gdyby on przeprosił, posypał głowę popiołem… To co wtedy? Będą znowu wspierać „dziwki Osucha” (tzn. piłkarzy) i cieszyć się z goli? Przecież to bez sensu. Honorowe jest tylko jedno wyjście: już nigdy nie iść na stadion. Trzeba być konsekwentnym. Pokaz tej konsekwencji będziemy mieli w Warszawie, oby tej wytrwałości starczyło na kolejne lata.

Jak będzie wyglądał finał na Stadionie Narodowym, to się dopiero okaże, ale mamy nadzieję, że będzie krokiem w takim kierunku, by kiedyś zwykli kibice Zagłębia, Zawiszy czy każdego innego klubu mogli przyjechać na mecz samodzielnie, bez żadnych grup zorganizowanych, pójść do knajpy, zjeść obiad, zwiedzić miasto, a potem iść na stadion i usiąść na krzesełku, chociażby obok gościa w koszulce innego klubu. Tak jak to się dzieje w cywilizowanych krajach.

Fot.FotoPyk

Najnowsze

Anglia

Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”

Braian Wilma
0
Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama