Najciekawsza z całego rewanżu Arki z Zagłębiem była wypowiedź trenera gdynian, Pawła Sikory. Pan Sikora przekonywał bowiem, że owszem, Arka chce awansować i będzie o ten awans walczyć. Ale kategorycznie nie chce dogrywki ze względu na mecze ligowe. Czyli co, przy stanie 3:0 dla gospodarzy w końcówce wbiliby sobie sami gola? Interesuje ich tylko 4:0, 5:0, 6:0, inaczej strategicznie rozwiną rywalom czerwony dywan do własnej bramki? Taktyka interesująca.
Stety albo niestety nie doczekaliśmy się jej realizacji, a z meczu tak przeraźliwie wiało nudą, że trzeba było trzymać powieki na zapałkach. Dobra, przyznamy się: w pierwszej połowie wyglądało to jeszcze relatywnie przyzwoicie. Może nie było za wiele sytuacji, ale była determinacja, walka, szczególnie ze strony Arki. Fajnie pokazywał się młody Wojowski (w tym roku dwadzieścia lat), który potrafił odważnie pójść z akcją. Gdynianie zakładali wysoko pressing, gonili za rywalami, dorobili się też jednej – od biedy – stuprocentowej sytuacji, którą zmarnował Aleksander. Te trzy kwadranse sporo musiały kosztować gospodarzy.
Najwyraźniej o wiele za dużo w opinii trenera Sikory, bo druga połowa wyglądała już jak na zwolnionym tempie. Naprawdę, gotowi jesteśmy uwierzyć w scenariusz, wedle którego w obu szatniach w przerwie odbyła się podobna scenka: panowie, wszystko jest już rozstrzygnięte, nie mamy/nie mają szans, nie narażajmy się na kontuzje ani marnowanie sił, pograjmy spokojnie. Tu już się wszystko wyjaśniło, są inne cele. Nie twierdzimy, że sami na miejscu trenerów nie powiedzielibyśmy inaczej, z ich perspektywy być może wyglądało to całkiem rozsądnie. Ale mój Boże, jak bardzo zamordowało to futbol w drugiej połowie.
Śledzenie boiskowych wydarzeń wymagało ogromnego wysiłku. Nabierałeś ochoty do sprawdzenia poczty, wyciągnięcia książki, patrzenia się w sufit, robienia czegokolwiek, bo tak bardzo nie tylko nic nie działo się w Gdyni, ale również tak bardzo nie zapowiadało się, że cokolwiek może się tu zdarzyć. Mistrzostwa Polski w człapaniu, oto czym po przerwie było to widowisko. Ale takie prawo dwumeczów – czasem za ich sprawą emocje są większe, dzięki czemu wczorajsze starcie w Bydgoszczy do końca trzymało w napięciu, a czasem jest męczenie buły, bo tak bardzo już wszystko było jasne po pierwszym pojedynku. Dzisiejsze 0:0, o którym wszyscy szybko zapomną, bo i chcą zapomnieć, jedyna ważna konsekwencja tego meczu? Ł»ółta kartka Piątka, przez którą nie zagra w finale na Narodowym. Dodajmy, że po faulu na Wojowskim.
Fot. FotoPyK