Najmłodsze, ale mimo wszystko kontrowersyjne i adoptowane, w żadnym wypadku nie rodzone. Zakończono niedawno pierwszą edycję Ligi Mistrzów dla młodych piłkarzy, a triumfatorem rozgrywek okazała się drużyna Juvenil A, czyli najmłodsze perełki Barcelony. Oczywiste jest jednak to, że rozgrywek tych nie byłoby, gdyby nie Next Gen Series, napędzane entuzjazmem dwójki ludzi – Justina Andrewsa oraz Marka Warburtona. UEFA wykorzystała niesamowity potencjał tych pucharów, które mają w sobie coś szczególnego – przyjemnie jest oglądać młode talenty, które za kilka lat rozdawać będą karty w dorosłym futbolu.
Pierwsze próby utworzenia tego typu rozgrywek nastąpiły już w roku 2010, kiedy bez udziału widzów mecze pomiędzy sobą rozgrywali juniorzy Ajaksu i Manchesteru City. Podobnie zrobiły Liverpool i Celtic. Rodziły się wielkie plany, ekscytacji nie krył m. in. trener grup młodzieżowych Celtiku, Chris McCart: „Naszym celem jest skopiowanie dorosłej Ligi Mistrzów i przeniesienie jej na grunt młodzieżowy (…) Zamierzamy w taki sposób stworzyć graczy, którzy bez problemu odnajdą się w normalnej LM, a także w dorosłym futbolu. Jesteśmy przekonani, że takie rozgrywki pozwolą młokosom nabrać doświadczenia, tak niezbędnego przecież zarówno w ograniu piłkarskim, jak i całej otoczce typu podróżowanie etc. Damy im także możliwość zmierzenia się z rówieśnikami z gigantów pokroju Barcelony lub Manchesteru City”. Cała ta inicjatywa nie miałaby jednak miejsca, gdyby nie wizjonerski plan Warburtona i Andrewsa, których śmiało możemy nazwać ojcami tych rozgrywek.
Bez Next Gen Series (NGS) nie byłoby młodzieżowej LM UEFA (nazwijmy ją umownie w skrócie MLM). Projekt NGS zrodził się w głowach dwóch wspomnianych już wcześniej ludzi – Justina Andrewsa, eksperta SKY i Endemol, a także znanego producenta telewizyjnego oraz Marka Warburtona, byłego szefa akademii piłkarskiej Watfordu, a obecnie menedżera Brentford. Obaj panowie założyli spółkę Cycad Sports Management, która zajęła się organizacją oraz przebiegiem całych rozgrywek. Pierwsza edycja miała miejsce w sezonie 2011/12, a wzięło w niej udział 16 klubów. Zwycięzcą została młoda ekipa Interu Mediolan, pokonując po serii rzutów karnych najsłynniejszą holenderską kuźnię młodych talentów, czyli Ajax Amsterdam. Rozgrywki zebrały bardzo pozytywne recenzje, chwalono szeroką wizję organizatorów, wrzucając przy tym ostry kamyczek pod stopę oficjeli z UEFA. Pokazano im, że dwójka ludzi przy niewielkim wsparciu finansowo-logistycznym może wystrzelić z tak kapitalnym projektem.
Rozpoczął się mały boom na te rozgrywki, w sezonie 2012/13 do projektu dołączyły kolejne kluby i rywalizacjęi rozpoczęły już 24 ekipy. Swego czasu sportowe media w Polsce bardzo lobbowały za tym, by przedstawiciele polskich klubów dołączyli do tego projektu, ale ostatecznie nie zobaczyliśmy w NGS (a szkoda) żadnego klubu znad Wisły. Zwycięzcą zeszłorocznej edycji okazała się Aston Villa, która w malowniczej okolicy położonej nad jeziorem Como, pokonała Chelsea 2:0. I tutaj zaczęły się schody. Oficjele z UEFA, zachęceni sukcesem co tu dużo nie mówić konkurentów, postanowili sami uruchomić własne rozgrywki. Jeśli myślicie, że kontrpropozycja UEFY miała cokolwiek wspólnego ze zdrową konkurencją, grubo się mylicie. UEFA od początku zastrzegła, że nie przewiduje absolutnie żadnej kooperacji z NGS, a klubom złożyła propozycję rodem z „Ojca Chrzestnego”, czyli nie do odrzucenia. Z UEFA się nie zadziera.
Platini & co. zaproponowali udział w rozgrywkach młodzieżowej LM wszystkim zespołom, których „pełnoletni” koledzy dostaną się do dorosłej Ligi Mistrzów, czyli de facto wessali NGS we własne struktury. Ludzie z Cycad Sports Management próbowali walczyć o swoje dziecko, ale z braku funduszy i problemów ze znalezieniem sponsorów zmuszeni zostali wywiesić białą flagę. Warburton nie miał wątpliwości, wytykając chore układy: „Myślę, że wszyscy sponsorzy popatrzyli na projekt NGS i doszli do wniosku, że cokolwiek by zrobili, i tak nie wygrają z monopolem UEFA”. Nie tylko Warburton i Andrews byli wściekli. Ciche żale wylewały także niektóre kluby, zwracając uwagę na błędne myślenie ludzi z UEFA. Od teraz w MLM miały jedynie występować drużyny, których dorosłe odpowiedniki awansują do oryginalnej LM. To znów oznaczało, że zabraknie miejsca dla wielu dobrych akademii piłkarskich, takich jak np. Aston Villa, zwycięzca pierwszej edycji NGS (wrócimy jeszcze do tego). Finansowy walec Platiniego był bez litości.
Takim oto sposobem edycja 2013/14 rozpoczęła działalność pod egidą UEFY. W fazie grupowej wystartowały 32 zespoły, a zasady były dokładnie takie same jak w normalnej LM, z tym samym terminarzem i grupami. Sam puchar dla wygranej drużyny otrzymał nazwę Lennart Johansson Trophy, dla uczczenia byłego prezydenta UEFA, piastującego ten urząd aż przez siedemnaście lat. Pierwszą edycję wygrała młodzieżówka Barcelony, pokonując w finale Benfikę Lizbona 3:0. Genialnie zaprezentował się zwłaszcza Munir El Haddadi, który strzelił dwa gole. Co ciekawe, w półfinale ta sama Benfica rozgromiła Real Madryt aż… 4:0. Można śmiało zatem rzec, że lizbońska ekipa dwukrotnie przysłużyła się „Blaugranie”. Finał rozegrano na Stade de Colovray w Nyonie, czyli siedzibie UEFA, przez wielu nazywanej złośliwie… Mordorem. Oficjalne stanowisko UEFA jest takie, iż rozgrywki zakończyły się gigantycznym sukcesem, ale niesmak jednak pozostał. Przewodniczący komitetu rozgrywek klubowych UEFA Michael van Praag piał za to dumny: „Rzeczywiście, odnieśliśmy sukces. Wewnętrzna ankieta wykazała, że 31 na 32 kluby biorące udział w MLM były zadowolone i z radością będą uczestniczyć w następnej edycji (…) UEFA ściśle współpracowała z klubami, aby premierowa edycja tych rozgrywek okazałą się wielkim sukcesem. Udało nam się”.
Pomijając niezbyt eleganckie metody przejęcia samych rozgrywek, możemy śmiało jednak przyznać, że pod pewnym względem zdały one egzamin. Wiele nowych pomysłów zostało przyjętych bardzo pozytywnie, jak np. fakt synchronizacji całości rozgrywek MLM z dorosłą LM. Juniorzy podróżują najczęściej razem z pierwszą drużyną, a ich mecze rozgrywane są maksymalnie 45 minut jazdy autokarem od miejsca, gdzie rozgrywane są spotkania LM. To wszystko buduje poczucie jedności w drużynie, a juniorom daje szansę liźnięcia prawdziwych pucharów i ich atmosfery. O innych plusach rozgrywania tego typu meczów nie wspominając, są przecież oczywiste. MLM otworzyła także szansę dla wielu arbitrów z tzw. CORE (UEFA Centre od Refereeing Excellence), którzy mają szansę za pomocą tych rozgrywek przygotowywać się do sędziowania w oryginalnej LM.
Wszystko pięknie, ale ponad propagandą sukcesu UEFA słychać jednak argumenty, iż MLM jest tak naprawdę odzwierciedleniem potęg dorosłych drużyn, a nie siły młodzieżowych zespołów poszczególnych klubów. I tutaj pojawia się ponownie Mark Warburton, który w zbytniej elitarności MLM widzi szansę na powrót Next Gen Series. Menedżer Brentford przyznał w wywiadzie: „Tak, rozmawiamy o tym (…) Sponsorzy ponownie przyglądają się możliwości finansowania naszego projektu, badając potencjalne reakcje UEFA (…) Było wiele dyskusji na ten temat i tylko możemy mieć nadzieję, że NGS ponownie ruszy”. Warburton dodaje: „Wiele zespołów chce wrócić do NGS i nie dlatego, aby wbić szpilę UEFA, ale zwyczajnie dlatego, że nasze rozgrywki zapewniają większą różnorodność. Kluby chcą grać z różnymi przeciwnikami”. To prawda – te same kluby w MLM co w dorosłej LM doprowadziły do tego, że zabrakło wiele ciekawych – i przede wszystkim mocnych – młodzieżowych zespołów, jak wspomniany wcześniej zwycięzca NGS 2012/13 Aston Villa, czy półfinalista tamtych rozgrywek Sporting Lizbona.
Co więcej, tegoroczne wyniki w MLM młodzieżówek Viktorii Pilzno, Zenitu St. Petersburg i FC Basel były katastrofalne – w sumie zdobyły zaledwie dwa punkty w 18 meczach, co jedynie dolało oliwy do ognia. Van Praag skomentował to dyplomatycznie: „Przyjrzymy się wszystkiemu po sezonie (…) Statystyki pokazały jednak, iż rozgrywki były bardzo konkurencyjne, a kilka klubów prezentowało zwyczajnie niższy poziom od pozostałych, co jest normalne (…) Mecze były nawet bardziej konkurencyjne niż w dorosłej LM, a aż 55 procent z nich kończyło się remisem lub wygraną ledwie jednym golem”. Retoryka Van Praaga nie jest pozbawiona sensu, ale inaczej widzi to wszystko Mark Warburton, który uważa, że powinno się przenieść model kwalifikacji z dorosłej piłki. Idąc zasadami UEFA, w następnej edycji MLM zabraknie najprawdopodobniej np. Interu, Manchesteru United czy Tottenhamu.
To otwiera znów furtkę dla powrotu NGS, w jakiejkolwiek formie. Wygląda to troszkę tak, że albo będziemy świadkami koegzystowania dwóch niezależnych turniejów obok siebie, albo zwyczajnie Ci, którzy zakwalifikują się do dorosłej LM, zagrają automatycznie w MLM. Co z resztą? NGS mógłby spełniać rolę swoistej Ligi Europy dla juniorów, ale najlepiej byłoby, gdyby zwyczajnie wszyscy zasiedli razem do stołu i podyskutowali nad przyszłością tych rozgrywek, a być może i współpracą. To sugestia zwłaszcza w stronę przedstawicieli UEFA, którzy zachowują się trochę tak, jak średniowieczni monarchowie w feudalnej Europie. Ktoś złapał własnymi rękami jelenia w lesie, ale i tak należy on przecież do króla Michela. A nie o dumę (czy pieniądze) powinno się tutaj rozchodzić, a przede wszystkim o rozwój młodych graczy, także tych z Polski. Potyczki z piłkarzami z Hiszpanii bądź Anglii o wiele więcej dadzą przecież młodym talentom Lecha bądź Legii, niż weekendowe kopanie z rówieśnikami znad Wisły.
KUBA MACHOWINA