Nie przestaje mnie zaskakiwać postawa przeciwników rozgrywającej się na naszych oczach reformy rozgrywek T-Mobile Ekstraklasy. A kompletnie załamuje brak zrozumienia jej istoty i tego, że jest ona w polskich realiach jedynie stanem przejściowym. Ludzie kreujący się w gazetach na sumienia polskiej piłki okazują się chorągiewkami, zdolnymi przetrawić i przelać na papier jedynie obecny stan rzeczy, gubiąc tzw. „większy obrazek”. Czy T-Mobile Ekstraklasa w obecnym kształcie to idealny wzór rozgrywek piłkarskich? Nie. Czy dzielenie punktów jest sprawiedliwe? Nie. Czy jest to skok na kasę? Tak. I nie.
A teraz do rzeczy. Rzeczywiście, żadna wiodąca liga w Europie nie stosuje takich udziwnień, jak nasza. Problem w tym, że większość z nas może nie dożyć dnia, w którym ligę polską będzie można bez wstydu porównać z którąkolwiek czołową. Składają się na to dwa aspekty – marketingowy i sportowy. Zdecydowano się zatem posłać trupowi impuls, który być może wskrzesi go do życia.
Zacznę jednak od aspektu sportowego. Polski piłkarz ligowy grał dotąd za mało meczów o stawkę i stwierdzili to już ludzie mądrzejsi ode mnie. 30 kolejek, trzy miesiące przerwy zimą, meczyk raz w tygodniu. Pucharowi Polski mimo usilnych prób nie udaje się nadać estymy. Poziom Pucharu Ekstraklasy (pamiętacie jeszcze ten twór?) był niższy, niż przedsezonowych sparingów i projekt zakończył się klapą, którą nawet nie można określić jako „spektakularna”. Nikogo te rozgrywki nie obchodziły, to i umarły w zapomnieniu.
Przejdźmy więc do etapu, który najbardziej leży na sercu rodzimym mędrcom – wychylanie nosa za granicę. Na początek – europejskie puchary, z którymi przygoda kończy się dla nas wcześniej, niż kalendarzowe lato, lub – jak ostatnio, kończy się przykrym oklepem do zimy. Dyżurne argumenty? „Nie wytrzymujemy grania co trzy dni” – co przecież dla gladiatorów, których podziwiamy we wtorkowe i środowe wieczory z Ligą Mistrzów – jest normą. Zakładając, że naszym celem nie jest to, żeby polski klub cudem dostał się do fazy grupowej europejskich rozgrywek, sześć razy wziął w cymbał, przepraszając, że żyje – jak mamy się równać z atletami, którzy grają w piłkę non stop, a nie raz w tygodniu, przez osiem miesięcy w roku?
To samo dotyczy reprezentacji oraz transferowania piłkarzy za granicę. Dlaczego mielibyśmy się dziwić, że liga nie dostarcza piłkarzy do kadry skoro poziom międzynarodowych rozgrywek podnosi się do niespotykanych dotąd rozmiarów? Najwięksi, a nawet Ci średni, dużo grają i dbają o każdy szczegół. Dlaczego mielibyśmy stać bez ruchu i godzić się na to, by niemal w każdym przypadku, gdy Polak jest sprzedawany do silnej ligi pojawiał się jakiś zagraniczny jegomość i oznajmiał: „On potrzebuje roku, by się przyzwyczaić do naszych realiów”. Nie zapominajmy, że dotyczyło to nawet „wielkiego” Roberta Lewandowskiego, którym polskie media żyją codziennie.
Zamiast wydziwiać – powiększmy ligę! No brawo. Tak właśnie się stanie za kilka lat, gdy pojawi się gwarancja, że co roku uda się znaleźć 18 zespołów spełniających wymogi licencyjne. Nie zawsze bowiem modlitwy zarządzających Ekstraklasą zostaną wysłuchane i do ligi będą wchodzić kluby pokroju Cracovii i Zawiszy – czyli całkiem stabilne finansowo czy infrastrukturalnie. Niewiele brakowało, a w zeszłym sezonie do Ekstraklasy awansowałyby Termalica Bruk-Bet Nieciecza lub Flota Świnoujście. I zacząłby się kabaret. A przecież w samej Ekstraklasie mamy kluby, na których poczynania organizacyjne wciąż trzeba przymykać oko. Jak Widzew, Ruch czy Górnik. Rozsądnym rozwiązaniem byłoby pomniejszenie ligi, ale jest to raczej fantazja. Nikt nie utnie gałęzi, na której sam siedzi.
Czy reforma Ekstraklasy to skok na kasę? Dzisiaj – nie. Trzeba być oderwanym granatem od rzeczywistości, by nie wiedzieć, że dla większości klubów to raczej ogromne wyzwanie organizacyjne. Cztery albo trzy dodatkowe mecze u siebie, a ludzie wcale nie walą na stadiony drzwiami i oknami. Dodatkowe premie dla zespołu, koszty wyjazdów. Sprzed telewizora nie widać, ale nawet w stabilnych klubach nie są jeszcze pewni, czy klaskać w ręce. A czy to skok na kasę na jutro? Oczywiście! Dobra liga, to bogata liga. Jakkolwiek nie starałby się Canal+, choćby tydzień w tydzień komentowali najlepsi w stacji, mecze miały jeszcze bogatszą oprawę studyjną przed i po – owijanie gówna w złoty papierek nie przyniesie zmian. Mogłoby nam tylko poprawić samopoczucie.
Czy konieczne jest dzielenie punktów, chociaż jest niesprawiedliwe? Konieczne. Bez niego, przy obecnym stanie tabeli te siedem dodatkowych kolejek nie miałoby sensu. Trzeba podzielić, by stworzyć emocje, niepewność, pole do rywalizacji. Czasem mam wrażenie, że ludzie, którzy tak barwnie opisują funkcjonowanie najlepszych klubów, czy rozgrywek na świecie, zapominają o tym, gdy patrzą na to nasze brzydkie (na razie) podwórko. A piłkarze – w szczególności Legii i Lecha powinni dostać zakaz wypowiadania się o reformie. Te dwa kluby najsilniej optowały za tymi zmianami, bo zarządzający nimi rozumieją to, co opisałem powyżej. A zdaje się, że ostatecznie zrozumiała większość ligi.
Dziś narzekają ci, którym reforma może zaszkodzić, milczą ci, którzy mogą jeszcze coś ugrać, a dziennikarze prawią banały, że jest egzotycznie i niesprawiedliwie. I niby nie ma w tym nic dziwnego, ale niesie to zagrożenia na przyszłość. W naszej rzeczywistości obawiam się, że wystarczy, by mistrzem została drużyna, która „normalnie licząc” nie zgromadziła największej liczby punktów, lub z ligi spadła ekipa, która „miała więcej”, by reforma została zagryziona, rozszarpana przez opinię publiczną. I będzie krzyk, by wrócić do „starej”, „sprawdzonej” formuły.
Pan redaktor, który narzeka, że mamy słabych piłkarzy, słabą ligę, a w przerwie na reprezentację będzie rozdzierał szaty nad drużyną Nawałki oczywiście nie dostrzega, że Smuda, któremu się pali w dupce, musi dać szansę Urydze. Ł»e Rumak, by choć trochę zluzować Hamalainena musi wpuścić tego dzieciaka Kownackiego. Ł»e Skowronek wciąż szuka, wyciska swoich młodych, by choć spróbować powalczyć o utrzymanie, zamiast dawno złożyć broń. Nie dostrzega, że kibic, za którym polska piłka tak tęskni, pierwszy raz od dawna nie patrzy na ligę jak na dziecko specjalnej troski, tylko patrzy z zainteresowaniem. I zamiast przekuć to na większe sukcesy, opowiadajmy ludziom oczywistości, że dzielenie punktów jest niesprawiedliwe i że w Anglii, Hiszpanii, Niemczech nie ma takiego systemu rozgrywek. Gratuluję. „To takie typowo polskie”.
SZYMON RATAJCZAK
Fot. FotoPyK