„Krychowiak to dziecko Reims. 7 mln to kwota zbliżona do tego, co chciałbym uzyskać”

redakcja

Autor:redakcja

14 kwietnia 2014, 10:23 • 24 min czytania

– Grzegorz ma moje słowo, że nie będziemy go zatrzymywać, ale tylko pod warunkiem, że pojawi się bardzo dobra oferta. Ja nie chcę, żeby odchodził. Nazywam go „dzieckiem Reims”. Grał w naszym klubie w trzeciej, drugiej, a teraz w pierwszej lidze i chętnie bym go zatrzymał na lata. Wiem jednak, że pewnego dnia będzie gotowy na grę w większym klubie i tego nie będę hamował. Powtarzam jednak: musimy dostać bardzo dobrą ofertę, żeby go puścić (…) Nie będzie dostępny na „wyprzedaży” czy po zniżkach choćby dlatego, że połowę pieniędzy z transferu trafi do Bordeaux, skąd do nas przyszedł. Taka jest umowa – mówi właściciel Stade de Reims w rozmowie z dziennikarzem Super Expressu. Zapraszamy na nasz obszerny przegląd prasy.

„Krychowiak to dziecko Reims. 7 mln to kwota zbliżona do tego, co chciałbym uzyskać”
Reklama

FAKT

Zaczynamy tradycyjnie od Faktu, który Ekstraklasę rozkłada dziś na części pierwsze. Mamy terminarz, dokładny rozkład wszystkich meczów i komentarz Przemysława Batora. Niezbyt odkrywczy.

Reklama

Emocji w sobotnich spotkaniach nie brakowało, ale czy reforma ligi wpłynęła na podniesienie poziomu rozgrywek? – Zawsze obiad ocenia się po deserze, a jesteśmy na drugim daniu. Poczekajmy z ostatecznymi ocenami. Na pewno radziłbym władzom Ekstraklasy SA, żeby nie wycofywały się z reformy po tym sezonie. Pograjmy w nowym systemie przez dwa lub trzy lata i dopiero potem oceniajmy – mówi Faktowi były prezes PZPN Michał Listkiewicz (61 l.). Poprzednik Grzegorza Laty (64 l.) i Zbigniewa Bońka (58 l.) nie jest jednak wielkim fanem ligi w obecnym kształcie. – Uważam, że pewnych świętości nie powinno się ruszać. Jeśli ten system byłby tak znakomity, jak niektórzy twierdzą, to funkcjonowałby w silnych piłkarsko krajach. Powinniśmy dążyć do utworzenia za kilka lat ligi złożonej z 18 drużyn. Infrastruktura jest coraz lepsza, mamy ładne stadiony, dlatego sądzę, że byłoby to najlepsze rozwiązanie – przekonuje „Listek”. Po zakończeniu sobotnich meczów punkty każdej z drużyn zostały podzielone na pół. Najbardziej stratna na tym rozwiązaniu okazała się Legia, której przewaga nad Lechem stopniała z 10 do 5 punktów. Trener mistrza Polski, Henning Berg (45 l.), nie przejął się jednak tą sytuacją. – Wiedzieliśmy, jaki jest system i byliśmy na to przygotowani. Musimy po prostu utrzymać przewagę – tłumaczy Norweg. Przed nami decydujące 7 kolejek. Z pewnością „liga będzie ciekawsza”, jak mawiał trener Maciej Skorża (42 l.).

Tekst uzupełniają dwie ramki. Smuda po kolejnej wstydliwej porażce tłumaczył się Jackowi Bednarzowi oraz szarej eminencji klubu Krystianowi Rogali. Bogusława Cupiała nie było na meczu z Podbeskidziem. Z kolei Orlando Sa świętował wygraną z Zagłębiem na mieście. – Z okazji wygranej postanowiłem udać się na obiad do jednej z moich ulubionych restauracji w stolicy – czytamy o tym szokującym fakcie. W Fakcie.

Marco Paixao po 35 latach wyrównał bramkowy rekord swojego trenera.

Tadeusz Pawłowski mówi: Ł»yczę mu, żeby nie poprzestał na powtórzeniu mojego wyniku, tylko go pobił. Ma na to jeszcze siedem spotkań. Mnie pozostanie satysfakcja, że będę najskuteczniejszym Polakiem w dziejach klubu – stwierdził trener wrocławskiej drużyny. Szkoleniowiec wreszcie ma powody do zadowolenia. Po pierwsze Śląsk rzutem na taśmę wskoczył na dwunastą pozycję w tabeli, co oznacza, że w ostatniej fazie rozegra cztery mecze przed własną publicznością. Po drugie, formę odzyskuje Sebastian Mila. Odkąd zrzucił 7 kilogramów zaliczył dwie asysty. W sobotę po jego centrze z rzutu rożnego Portugalczyk trafił do siatki. – Popełniłem błąd przy tym golu. Pierwszy od początku sezonu, nawet nie rundy, a sezonu. Nie zdążyłem z wyjściem do dośrodkowania i zostałem uprzedzony – opowiadał bramkarz Lechii Mateusz Bąk. – Gram na niewdzięcznej pozycji. Mimo to broniło mi się dobrze, ale ta jedna sytuacja rzutuje na cały mój występ. Bolałoby bardziej, gdyby kosztowało nas to miejsce w pierwszej ósemce. Na szczęście tak nie jest. Zagramy u siebie jeszcze z Lechem, Legią, Wisłą. Zaj…ście – dodał.

Rzucimy też okiem na rozmowę z Łukaszem Fabiańskim, choć wygląda na przeciętną pomeczową gadkę.

Jak to jest zapewnić drużynie awans do finału Pucharu Anglii?
– Mecz trwał 120 minut i przez ten czas cały zespół pracował na to, żeby stworzyć sytuacje strzeleckie. Muszę przyznać, że pod względem defensywnym Wigan było bardzo dobrze zorganizowane i ciężko było nam stworzyć klarowne sytuacje. Nawet jeżeli nam się to udawało, świetnie w bramce spisywał się Scott Carson. Najbardziej cieszy mnie, że pomimo straconej bramki nie poddaliśmy się i do końca dążyliśmy, aby wyrównać i następnie zdobyć kolejne bramki. A rzuty karne… to loteria! (śmiech). Cieszę się, że mogłem pomóc zespołowi wygrać.

Wenger panu ufa i dotrzymuje danego słowa, że będzie pan grał w krajowych pucharach. – Zaufanie to jedno, a moja ciężka praca to drugie. Ciężko pracuję na treningach i w meczach, w których gram, notuję dobre występy. Uważam, że tutaj nie powinno być jakiegokolwiek znaku zapytania w kwestii tego, czy powinienem grać w Pucharze Anglii, czy nie. Na te występy po prostu zasługuję.

Po finale Pucharu Anglii zakończy się pana przygoda z Arsenalem?
– Nie chciałbym o tym na tym etapie rozmawiać. Skupiam się jedynie na najbliższych meczach.

I faktycznie, przeciętna pomeczowa gadka.

RZECZPOSPOLITA

W Rzeczpospolitej trochę o lidze, trochę o mundialu. O „reformie bez sensu” Stefan Szczepłek.

Pieniędzy trzeba szukać, aby zapłacić piłkarzom kwoty, na jakie nie zasługują. Kluby narzekają na brak funduszy, ale wpadły w spiralę długów, bo za dużo wydają. Teraz kibice mają naprawiać biznesowe błędy ludzi kierujących klubami. A nie ma najmniejszego powód, aby płacić szmirusom jak za koncert U2. Poziom w tym sezonie był jeszcze niższy niż w poprzednich. Nie ma w ekstraklasie zawodników, na których się chodzi. Wszyscy najlepsi Polacy grają za granicą. Ci, co zostali – rzucają się w oko tylko Adamowi Nawałce i widzimy, co z tego wynika. Zagranicznych gwiazd – jak na lekarstwo. Miroslav Radović w Legii, do niedawna Daitsuke Matsui w Lechii i to wszystko. Pozostali czasami błysną i wtedy robi się z nich gwiazdy. A za tydzień wtapiają się w szarość. Zagraniczni trenerzy są na tym samym poziomie co cudzoziemcy na naszych boiskach. Nawet Henning Berg, który zapewne zdobędzie z Legią mistrzostwo, znany jest jako piłkarz, a nie trener. Wiele transferów czasami trudnych do uzasadnienia to efekt pracy agentów i menedżerów, dla których wynik sportowy nie ma znaczenia. Liczy się tylko ich prywatny interes. Wystarczy, żeby przekonać dyrektora sportowego albo szefa klubu, których wiedza na temat futbolu jest zazwyczaj znacznie mniejsza niż wiedza i doświadczenie agentów, często byłych piłkarzy. PZPN w to nie wnika, bo pozbył się prowadzenia rozgrywek na rzecz Ekstraklasy SA. Jej prezes Bogusław Biszof sprawia wrażenie człowieka, który dowiedział się kilka lat temu, że jest coś takiego jak piłka nożna. Nie słyszałem, aby zabierał głos w ważnych sprawach, a jak już coś powie, ogranicza się do komunałów. Poprzednik był dokładnie taki sam…

Ameryki Szczepłek nie odkrył, chociaż… Fakt, że akurat Matsuiego wymienił w jednym rzędzie z Radoviciem jako zagraniczne gwiazdy ligi świadczy chyba o tym, że nie dość dokładnie ją oglądał.

„Mundial, arena ulicznej rewolucji” – to drugi z dzisiejszych tekstów.

„Nie potrzebujemy mundialu. Potrzebujemy szpitali i szkół”. „Nie przyjeżdżajcie na mistrzostwa świata”. „FIFA do domu” – napisy na transparentach protestujących przeciwko organizacji mistrzostw są dowodem tego, że życiowy realizm zatriumfował nad futbolowym bujaniem w obłokach. Dostało się nawet Pelemu, honorowemu ambasadorowi mundialu. – To mnie zasmuca. Mamy dwie szanse, aby pokazać światu nasz kraj – mundial i igrzyska olimpijskie. To szansa zarobku, rozwoju turystyki, oby protesty tego nie zaprzepaściły – mówi piłkarz wszech czasów, starając się zachować urzędowy optymizm. Jednak znaczna część jego rodaków jest innego zdania. Wśród nich Paulo César Lima, który wspólnie z Pelem zdobył dla Brazylii Puchar Świata w 1970 roku. – Rząd wydaje obłąkane sumy na budowę najnowocześniejszych stadionów, ignoruje natomiast poważne problemy kraju: korupcję, złe lecznictwo i system edukacji – mówi były piłkarz. Podkreśla, że sam wychował się w fawelach i zna cienie systemu. – Kiedyś piłka nożna pomagała przekuć złe emocje w coś pozytywnego. Teraz stanie się areną dla ulicznej rewolucji – dodaje. – Ulicznej, bo ludzi nie będzie stać na oglądanie mistrzostw. Nawet zwykłe mecze ligowe toczą się przy pustawych trybunach, bo bilet kosztuje 50 reali, lub więcej, przy płacy minimalnej 724 reale. Zmienili sport dla ludu w elitarne rozgrywki – denerwuje się Lima. Atmosferę podgrzały wydarzenia niezwiązane bezpośrednio z mundialem. Strunę narodowych nerwów przeciągnęła ubiegłoroczna decyzja władz Sao Paulo o podwyżkach cen biletów komunikacji miejskiej.

Mamy wrażenie, że czytaliśmy o tym już dziesiątki razy. Futbol dziś w „Rz” nie zachęca.

GAZETA WYBORCZA

Przywykliśmy, że w poniedziałek z wydań gazetowych najlepiej prezentuje się GW ze swoim dodatkiem Sport.pl Ekstra i mamy nadzieję tym razem się nie zawieść. Zwłaszcza, że na początek dostajemy korespondencję Pawła Wilkowicza i Radosława Leniarskiego prosto z Sao Paulo.

Czy Brazylijczycy kochają futbol na zabój? Na to ważne przed historycznym turniejem pytanie chce odpowiedzieć Alex Sugai, menedżer i projektant. Na miejsce spotkania wybrał jedną z najbogatszych dzielnic Sao Paulo. I churrascarię – bo jak mówi, nie ma Brazylii bez churrascarii. Rozglądamy się po sali pełnej ekspatów i bogaczy. Tu łatwo można uwierzyć, że milionerzy Sao Paulo skolekcjonowali największą na świecie flotę prywatnych odrzutowców i śmigłowców, że kupują najwięcej jachtów, choć jest całkiem daleko od oceanu, że jest tu największy dealer Ferrari na świecie, drugi na świecie dealer Porsche i Lamborghini. Zobaczymy też przez następne dni churrascarie skrojone na inną miarę, gdzie padają inne odpowiedzi. Te dla klasy średniej, która w ciągu ostatniej dekady napęczniała w Brazylii niemal dwukrotnie. Ale też taki grill pod gołym niebem, rozstawiony przez kibiców Corinthians, którzy w sobotnie popołudnie przyszli na budowę Itaquerao, by zobaczyć, jak rośnie stadion dla ich klubu. I protestować przeciw – jak uważają – medialnemu spiskowi, który z Corinthians robi winnego opóźniającej się budowy. Wykrzyczą, co im leży na sercu, a piknik przy okazji nie zaszkodzi. Rok temu przy okazji Pucharu Konfederacji świat odkrył Brazylię, w której futbol wcale nie musi być opium dla mas, w której duży piłkarski turniej to nie jest czas, by siedzieć cicho, ale przeciwnie, wykrzyczeć złość podczas protestów na ulicach. Zeszłoroczne masowe protesty zaczęły się od podwyżek cen biletów komunikacji miejskiej. Policja zareagowała bardzo brutalnie i tak otworzyła się puszka Pandory. Każdy miał coś, przeciw czemu chciał zaprotestować. W przeddzień Pucharu Konfederacji starcia się zaostrzyły i protest jakby siłą rzeczy związał się z futbolem. Z wściekłością, że władze dają igrzyska, a zapominają o chlebie. Czy to znaczy, że Brazylijczycy już nie kochają futbolu tak jak kiedyś?

Tu tylko mała próbka, ale zdecydowanie jest to tekst, który gorąco polecamy.

Wracając na boiska Ekstraklasy – czeka nas felieton Steca pt. „Futbol rozumnych inaczej”.

Orędownicy zrewolucjonizowanego systemu rozgrywek od początku szantażowali przeciwników perspektywą porywającego zakończenia sezonu – jeśli rywalizacja o tytuł, europejskie puchary i utrzymanie będzie zacięta po ostatni gwizdek, jeśli na dodatek ubędzie meczów o pietruszkę, to skulicie ogony i zamilkniecie na wieczność, ewentualnie przejdziecie na naszą stronę, bezkompromisowi neofici może nawet zaproponują, by punktów nie przepoławiać, lecz je ćwiartować. Pomyślcie, jak pasjonująco zapowiadałyby się najbliższe tygodnie, gdyby po oberżnięciu dotychczasowego dorobku liderującej Legii zostało punktów 16, zamiast 32, a wiceliderującemu Lechowi – 14, zamiast 27! Precz ze żmudnym wielomiesięcznym ciułaniem, skoro dysponujemy liczydłami, które niemal zagwarantują rozpalającą kulminację w ostatniej kolejce – wtedy warszawiacy podejmą poznaniaków, dla naszego wspólnego dobra niech ten mecz rozstrzyga o tytule. I niech ukryta za arytmetyką ogólna teoria polskiej ligi, wedle której od lipca do kwietnia półdrużyny złożone z półpiłkarzy grają w półmeczach o półpunkty, zastąpi teoria jeszcze bardziej sugestywna – ćwierćdrużyny złożone z ćwierćpiłkarzy grają w ćwierćmeczach o ćwierćpunkty. Niepokojąco celne, prawda? (…) Nie dajcie się więc wyrolować, w sobotni wieczór nie tyle dzielono punkty przez dwa, ile bezmyślność mnożono przez szmal, zdrowy rozsądek musiał skapitulować choćby dlatego, że wyłudzanie polski futbol opanował w stopniu mistrzowskim. Wyłudza od budżetu państwa na stadiony, od samorządów na stadiony i pensje dla kopaczy, miliony wyciąga też od telewizji i prywatnych sponsorów – wszystkie dochody razem wzięte czynią tę branżę wybitnie dochodową, demoralizowaną błogim poczuciem socjalnego bezpieczeństwa, świadomą, że nie potrzebuje odwdzięczać się przyzwoitym wynikiem sportowym. Przyzwoitym, czyli adekwatnym do rozmiaru inwestycji. Jej zarządcy oczywiście jęczą, że wszystkiego brakuje i ogólnie się nie da, ale to tylko odruchy bezwarunkowe – oni robią w biznesie, którego nigdy nie dotyka prawdziwy kryzys.

Po krytyce reformy odpuszczamy sobie materiał o Bayernie (który ostatnio zmiękł) i kierujemy wzrok na alfabet Ekstraklasy. Od Abwo do Zdzisława. Zacytujmy fragment, żeby zobaczyć jak to wygląda.

A jak ABWO DAVID
Najbardziej dopieszczany piłkarz ekstraklasy. Trener Zagłębia Lubin Orest Lenczyk ściągał go z boiska od razu, gdy zauważał, że jego drużyna nie ma szans na dobry wynik. Nigeryjczyk nie przepracował bowiem okresu przygotowawczego i brakowało mu sił. Oszczędzanie jednego z najszybszych skrzydłowych ligi pomogło mu w rozegraniu najlepszej rundy w życiu. Wicemistrz świata do lat 20 z 2005 r. miał udział przy dziesięciu golach i co chwilę wpadał w objęcia Lenczyka, którego nazywa ojcem.

B jak BERG HENNING
Norweski trener został zatrudniony zimą, by Legia wspięła się na wyższy poziom. Wiosną mistrzowie Polski nie przegrali ani jednego meczu, powiększyli przewagę z 5 do 10 punktów (przed ich podziałem). Ivica Vrdoljak po raz pierwszy od transferu z 2010 r. zaczął grać tak jak piłkarz za miliona euro. Lepiej zaczęli grać Michał Ł»yro, Miroslav Radović, فukasz Broź i Tomasz Jodłowiec. A Berg uczy zespół różnorodności. W jednym meczu próbuje zaskoczyć rywali przerzutami w poprzek boiska, w innych szuka dziur w defensywie podaniami po ziemi. W przyszłości zawodnicy mają sami rozpoznawać, jak zmieniać sposób gry w zależności od zachowania rywali. – Chcę któregoś dnia w trakcie meczu rozsiąść się wygodnie na ławce, położyć wysoko nogi i delektować się grą moich piłkarzy – mówi Berg. Jest tego coraz bliższy.

C jak CIĘCIA
Prezesi klubów ekstraklasy dojrzeli do tego, by płacić piłkarzom mniej. Jedni pensje ograniczali sami, innych zmuszała do działania Komisja Licencyjna PZPN. Wzorcowym przykładem jest Śląsk Wrocław, który nie zamierza przedłużać umów gwarantujących zawodnikom więcej niż 40 tys. miesięcznie. W Zagłębiu, sponsorowanym przez KGHM, nie chcą już płacić więcej niż 30 tys. zł za miesiąc. Komisja Licencyjna pod groźbą odebrania licencji po raz pierwszy wprowadziła limit wynagrodzeń dla nowych graczy zatrudnianych przez zadłużone kluby. Latem Widzew mógł oferować zawodnikom maksymalnie 5 tys. zł miesięcznie, a zimą – gdy sytuacja nieco się poprawiła – 25 tys. Ograniczenia miały wpływ na tabelę, bo łodzianie zajmują ostatnie miejsce. Kontrolę z PZPN przez cały sezon miały też Ruch i Górnik, którym zimą jeszcze zaostrzono nadzór i obniżono limit pensji do 5 tys. zł. Oba są jednak w ósemce walczącej o mistrzostwo.

Niezły numer. Wilkowicz z Brazylii – zdecydowany numer jeden.

SPORT

Okładka Sportu też całkiem niezła, jak na standardy tego tytułu.

Co się dzieje w środku? فukasz Ł»urek krytykuje ostatnią kolejkę Ekstraklasy.

Przez cały tydzień mieliśmy nadzieję, że czeka nas jedna z najlepszych kolejek tego sezonu. Czekanie było jednak daremne, bo nie tak to miało wyglądać. W sobotę o 18:00 dźwignięto kurtynę w górę uroczyście, powoli i z fanfarami. Niecałe dwie godziny później opadła po cichu, szybko i bez aplauzu. Nikt nie domagał się bisów. Zamiast skrajnych emocji, niespodziewanych zwrotów akcji i wysokogatunkowego suspensu, obejrzeliśmy po prostu przerosły fragment ligowej sieczki. Spektaklu popsuły przede wszystkim cztery ekipy, które miały walczyć o być albo nie być. Marność nad marnościami.

Zaś Tomaszewski uważa, że meczów w dodatkowej fazie rozgrywek powinno być dwa razy tyle.

Przede wszystkim jestem przeciwnikiem dzielenia punktów. Krytykowałem tę zasadę od samego początku i zdania nie zmieniam – ona jest sprzeczna z fair play. Poza tym do konca sezonu połowa drużyn zagra u siebie jeszcze cztery mecze, a druga już tylko trzy. To niesprawiedliwe (…) Dzielmy ligę na grupę mistrzowską i spadkową, ale punkty już nie. Zamiast tego w tej drugiej części rozgrywek niech każdy zespół zagra nie siedem, ale czternaście kolejek, czyli mecz i rewanż. A jak słyszę oszołomów, którzy mówią, że nas na to nie stać, to mnie krew po prostu zalewa.

Dalej mamy już X stron suchych relacji pomeczowych. Spróbujemy coś z nich wyciągnąć, ale raczej nie za wiele. Może wypowiedź Warzychy: „Może limit pecha już wyczerpaliśmy. Jakby nie patrzeć, mamy tylko cztery punkty straty do miejsca na podium”. Zaskakująco optymistyczne wnioski.

Sport pisze również dziś o Jagiellonii używając sformułowań w stylu: „Miejsce w grupie spadkowej to kara za beznadziejną grę wiosną. Bezwzględnie odpowiada za to były trener – Piotr Stokowiec. On sprowadził do zespołu beznadziejny zaciąg skandynawsko – portugalski, a prowadzony przez niego zespół w rundzie rewanżowej wygrał na boisku jedno spotkanie (drugie to walkower z Legią). Z Jagiellonii wkrótce wylecieć mają Rajalakso, Perovuo, Savalnieks, a nawet Michalski, Modelski i Tosik.

SUPER EXPRESS

W Super Expressie piłkarskich artykułów bynajmniej dzisiaj nie brakuje. Jest ich wręcz znacznie więcej niż zwykle. Na początek proponujemy rozmowę z właścicielem Reims, który chce 7 mln za Krychowiaka.

Krychowiak podkreśla w wywiadach, że ma pańskie słowo, iż latem może opuścić Reims.
– To nie do końca tak. Owszem, Grzegorz ma moje słowo, że nie będziemy go zatrzymywać, ale tylko pod warunkiem, że pojawi się bardzo dobra oferta. Ja nie chcę, żeby odchodził. Nazywam go „dzieckiem Reims”. Grał w naszym klubie w trzeciej, drugiej, a teraz w pierwszej lidze i chętnie bym go zatrzymał na lata. Wiem jednak, że pewnego dnia będzie gotowy na grę w większym klubie i tego nie będę hamował. Powtarzam jednak: musimy dostać bardzo dobrą ofertę, żeby go puścić.

A co to znaczy? Od jakiegoś czasu w mediach pojawia się suma 7 mln euroÂ….
– Jest zbliżona do tego, co chciałbym uzyskać. Rok temu miałem na stole ofertę angielskiego klubu. Wie pan, ile dawali? 8 milionów euro!

8 milionów? To byłby transferowy rekord Polski.
– Możliwe, ale wtedy Krychowiak miał jeszcze dwa lata kontraktu, a ja uważam go za kluczowego piłkarza. Dlatego oferta została odrzucona. A co do 7 mln – Olympique Marsylia kupił niedawno Gianellego Imbullę z Guinguamp za 7 mln. A uważam, że Krychowiak jest lepszy od niego. Zresztą w klasyfikacji najlepszych defensywnych pomocników Ligue 1 lepsi od Grzegorza są tylko gracze PSG. I jeszcze jedno: Krychowiak nie będzie dostępny na „wyprzedaży” czy po zniżkach choćby dlatego, że połowę pieniędzy z transferu trafi do Bordeaux, skąd do nas przyszedł. Taka jest umowa.

Robert Lewandowski musiał złapać oddech. Tu już mniej ciekawa rozmowa pomeczowa.

Dlaczego nie zagrałeś od początku?
– Rozmawiałem dzień przed meczem z trenerem Kloppem i stwierdziliśmy, że przyda mi się przerwa, tym bardziej, że mamy we wtorek bardzo ważny mecz z Wolfsburgiem w półfinale Pucharu Niemiec. Poza tym końcówka sezonu jest bardzo intensywna, więc muszę złapać trochę oddechu. Uważam, że ta chwila odpoczynku przyda mi się. Na Wolfsburg, a także na sobotni mecz w lidze, będę w stu procentach świeży.

Po raz ostatni zaprezentowałeś na Allianz Arenie w barwach Borussii, niedługo będziesz grał tam w barwach Bayernu. Czułeś presję?
– Wszedłem w drugiej połowie, wynik był rozstrzygnięty, więc moja osoba nie wzbudziła jakiegoś wielkiego zainteresowania. I dobrze (śmiech). Mecz był pod kontrolą, nic nam się nie mogło stać. Trzeba było to po prostu rozegrać do końca. To był dla nas po prostu kolejny mecz w Bundeslidze. Tym bardziej, że ten mecz pucharowy we wtorek urasta do wielkiej rangi. Została nam walka tylko o to trofeum. Mam nadzieję, że zagramy w finale w Berlinie.

Zwycięstwo 3:0 na boisku takiego rywala musi budzić uznanie.
– To może tylko cieszyć, tym bardziej, że od początku graliśmy naprawdę nieźle. Szkoda, że spotkaliśmy się akurat w takim momencie sezonu. Dla nas to ważny mecz, bo wciąż walczymy o to drugie miejsce w tabeli, ale Bayern jest już mistrzem i nie gra w lidze o nic. Ale mnie cieszy to, że cały czas mamy przewagę nad Schalke.

Poza tym – rezygnując z króciutkiej relacji z ośmiu meczów Ekstraklasy – odnotujemy, że Super Express określa dziś Bekima Balaja z Jagiellonii fajtłapą sezonu. Cytujemy:

To była być może najkosztowniejsza pomyłka w historii Jagiellonii. W 92. minucie meczu z Piastem Gliwice (1:1) Bekim Balaj (23 l.) w stuprocentowej sytuacji nie wcelował do bramki gości. Zamiast do siatki z trzech metrów trafił w słupek. „Ł»ubrom” zabrakło jednego gola do awansu do grupy mistrzowskiej, a Albańczyk z rozpaczy chciał aż… walić w nieszczęsny słupek głową. – Mieliśmy wszystko w swoich rękach i piłkę meczową. To bolesne, że tego nie wykorzystaliśmy. Cóż, nasze plany i ambicje były inne, ale taka jest piłka – grobowym głosem podsumował występ „Jagi” trener Michał Probierz (42 l.). Bekim Balaj po meczu wyglądał, jakby stracił kogoś bliskiego. Schodził z boiska ze spuszczoną głową, miał łzy w oczach. Przez jego pudło drużyna z Podlasia straciła pewne utrzymanie, kilkaset tysięcy złotych premii za wysokie miejsce w tabeli i możliwość rywalizacji z najlepszymi. Zamiast tego musi się bronić przed spadkiem. – Nikt nie ma pretensji do Balaja. Taka pomyłka mogła się zdarzyć każdemu.

Najkosztowniejsza pomyłka w historii Jagiellonii? Chyba jednak lodu!

PRZEGLĄD SPORTOWY

Okładka PS prezentuje się dziś całkiem okazale.

Na początek z ligą rozprawia się Robert Błoński. Punkty podzielone, frekwencja nie urosła, poziom się nie podniósł, sezon zasadniczy się skończył – wylicza między innymi w swoim tekście.

Liga, jak była, tak dalej jest słaba i tego nie zmieni żadna reforma. Teraz – z powodu podziału punktów po 30 kolejkach – stała się dziwaczna. Dobrze to ilustruje dowcip z twittera – Ojciec: Ile Legia ma punktów? Ja: 32. On: A rok temu, ile miała? Ja: 67. On: Uuu, to słabo. Jeśli Lech Poznań wygra wszystkie siedem meczów rundy mistrzowskiej, skończy sezon z 48 punktami (bez podziału po 37 kolejkach miałby ich 74). Gdyby w kwietniowo-majowych spotkaniach T-Mobile Ekstraklasy Legia zdobyła 12 punktów na 21 możliwych, zostałaby wicemistrzem z 44 pkt. Bez dzielenia – miałaby ich 75, czyli o jeden więcej od Kolejorza. W efekcie reformy mistrzem Polski może zostać zespół, który od lipca do maja uzbiera mnie punktów niż któryś z jego rywali. Podobnie może być w dolnej ósemce – i na przykład spadnie klub, który w całym sezonie zgromadził więcej oczek od zespołu, który błyśnie formą w siedmiu dodanych kolejkach. Ale to nie reforma jest największym problemem ligi. One je przykrywa. W następnym sezonie formuła ekstraklasy się nie zmieni. Niby wszyscy wiedzą, ale nikt nie powiedział wprost. Po wprowadzeniu zmian przed obecnymi rozgrywkami Ekstraklasa SA, PZPN oraz właściciel praw telewizyjnych (platforma nc+) uzgodnili, że na ocenę skutków przyjdzie czas dopiero po sezonie, który skończy się 1 czerwca. Na początek kolejnego trzeba będzie czekać niecałe dwa miesiące – a to za mało czasu, by wprowadzać rewolucyjne zmiany. Dlatego w sezonie 2014/15 liga będzie rozgrywana według dotychczasowej formuły, z dzieleniem punktów i podziałem na grupy po 30 rundach sezonu zasadniczego. Nie wiadomo za to, co będzie w rozgrywkach 2015/16. Za rok platformie nc+ kończą się prawa do pokazywania ligi. Pytania, jak będzie wyglądał przetarg i czy powstanie kanał Ekstraklasa TV, dziś pozostają bez odpowiedzi. Jest za to prawdopodobne, że liga zostanie powiększona.

Wszyscy podnoszą argument pt. „Reforma nie sprawiła, że poziom ligi się podniósł”. Pytamy w takim razie: a co miałoby to spowodować? Sam nowy regulamin? Rozegraliśmy póki co typowe 30 kolejek…

Dalej mamy sporo rozkładania ligi na czynniki pierwsze. Kwiecień miesiącem Rumaka.

Mariusz Rumak pracując z Kolejorzem nie przegrał ani jednego meczu ligowego w czterech miesiącach. Jednak w styczniu w ogóle nie grał, w czerwcu zaliczył zaledwie jedno spotkanie, a w lipcu – dwa, z których na dodatek żadnego nie wygrał. Co innego kwiecień. W obecnych rozgrywkach raz jeszcze mamy potwierdzenie, że wtedy Lech się rozpędza i jest właściwie nie do zatrzymania. Tydzień temu efektowne 6:1 z Jagiellonią Białystok, w miniony weekend pewne 3:0 z Górnikiem w Zabrzu. Biorąc pod uwagę dwa poprzednie sezony, bilans tego miesiąca jest niesamowity: 10 zwycięstw, 1 remis i 0 porażek. Dla przykładu, w ubiegłym roku była efektowna seria pięciu zwycięstw. Teraz powtórki nie będzie, bo Kolejorza czeka jeszcze tylko występ przeciwko Wiśle Kraków (25 kwietnia) przy Bułgarskiej na początek rundy finałowej. – W kwietniu faktycznie zawsze dobrze gramy, choć życzyłbym sobie, żeby tak było przez cały rok – mówi trener Rumak. Ciekawostką jest, że czwarty miesiąc w roku znów jest tak dobry dla Lecha, choć nieco zmienione zostały zimowe przygotowania. Piłkarze pracowali ciężej niż zwykle, ale za to latem zajęcia będą nieco lżejsze. Wszystko po to, żeby w letnich miesiącach prezentowali optymalną formę i skutecznie przebrnęli kwalifikacje europejskich pucharów, jeśli oczywiście w nich zagrają. – Kwiecień znów jest dobry, ale mam nadzieję, że podtrzymamy tę dyspozycję do lipca i sierpnia, bo te miesiące uważam zawsze za kluczowe.

Jagiellonii z kolei przepadło 300 tysięcy złotych. Fragment tego tekstu mieliśmy dziś w Sporcie.

Tyle przeszło koło nosa białostockim piłkarzom, którzy nie zdołali awansować do czołowej ósemki ekstraklasy. Co prawda wyniki w ostatniej kolejce rundy zasadniczej ułożyły się idealnie pod Jagiellonię, ale białostoczanie nie potrafili skorzystać z uprzejmości (albo raczej nieporadności) Lechii i Cracovii. – Przekonaliśmy się, że futbol jest wredny. Ale awansu do ósemki nie przegraliśmy idealną sytuacją, którą miał w ostatniej minucie Bekim Balaj. Sezon zasadniczy ma 30 kolejek – powiedział trener Jagiellonii Michał Probierz. Rzeczywiście, gdyby białostocczanie awansowali rzutem na taśmę byłoby toniezasłużone. Miejsce w grupie spadkowej to kara za beznadziejną grę wiosną. Bezwzględnie odpowiada za to były (od tygodnia) trener – Piotr Stokowiec. On sprowadził do zespołu beznadziejny skandynawsko–portugalski zaciąg, a prowadzony przez niego zespół w rundzie rewanżowej wygrał na boisku jedno spotkanie (drugie zwycięstwo to walkower z Legią) i poza meczem z Lubinem w pozostałych tracił przynajmniej jednego gola. Białostoczan czeka teraz w miarę spokojna walka o utrzymanie, ale później? Potem z pewnością dojdzie do ostrego wietrzenia składu. Michał Probierz ma pewne doświadczenie w tej materii. Jego pierwsze podejście do Jagiellonii rozpoczęło się od kadrowej czystki. Tym razem ten remanent rozpoczął się już na finiszu…

Marco Paixao przekonuje, że Śląsk nie spadnie z ligi.

Mieści się panu w głowie degradacja Śląska? Z taką grą, jak w ostatnich meczach?
– To niemożliwe, żebyśmy spadli. Grajmy tak do końca, to skończymy sezon na dziewiątym miejscu. Uważam, że władze piłkarskie popełniły błąd, kształtując ekstraklasę w ten sposób. Nie wiem, czemu i po co to zrobiono. Liga się skończyła, a my mamy grać dalej. Cóż, jestem przekonany, że przynajmniej jeszcze poprawimy naszą sytuację w tabeli.

Władze Ekstraklasy S.A. wymyśliły taki system, tłumacząc, że będzie bardziej ekscytujący.
MARCO PAIXAO: Dla nas, piłkarzy, to jest absurdalne, że po trzydziestu kolejkach mamy jeszcze grać w turnieju, którego stawką będzie dziewiąte miejsce. Myślę, że kibicom to też się nie podoba. Nie wiem, czy pierwszy raz macie w Polsce taki system, ale uważam, że to nie ma żadnego sensu.

To było przełomowe zwycięstwo z punktu widzenia waszej sytuacji w tabeli?
– Wreszcie wygraliśmy we Wrocławiu. Długo na to czekaliśmy. Ta wygrana doda nam pewności siebie. Mecz został rozegrany bardzo dobrze pod względem taktycznym. Nasz trener umiejętnie czytał grę. W drugiej połowie zobaczył, że zawodnicy są zmęczeni, że tracimy środek pola i wprowadził tam Juana Calahorro. Mieliśmy jeszcze chyba ze trzy bardzo dobre sytuacje bramkowe, których jednak nie wykorzystaliśmy. Zasłużyliśmy na to zwycięstwo. Graliśmy lepiej, niż Lechia.

Drogi Marco, trzeba było załapać się do ósemki to nie musiałbyś kopać się w „dodatkowym turnieju o dziewiąte miejsce”. „Liga się skończyła, a my mamy grać dalej” – naprawdę dobre.

Poza tym:
– Wisła stacza się po równi pochyłej
– Małecki będzie bardziej pazerny, b y wrócić do formy.

A na koniec jeszcze korespondencja Przemysława Rudzkiego z Anfield.

Fani City są zdruzgotani. Nie śpiewają, czekają na cud. Spoglądają błagalnie w kierunku Davida Silvy, by ten pociągnął grę ich ukochanej drużyny. Hiszpan walczy, ale nie ma wsparcia. Ale za chwilę ten mecz się odmieni, kto by pomyślał: za sprawą Jamesa Milnera. Anglik wchodzi na boisko nabuzowany, z trybun patrzy na to selekcjoner reprezentacji Roy Hodgson. Pierwsza dobra akcja rezerwowego jest dobra, druga – perfekcyjna. David Silva trafia, jest kontakt. Anfield się złości, przeklina, błękitny sektor gości odżywa, ma nadzieję na szczęśliwy finał. Po chwili Glen Johnson interweniuje przy strzale Silvy – samobój i 2:2. Wydaje się, że Liverpool już nie może się podnieść, że teraz goście ruszą po całą pulę. Pellegrini posyła w bój Sergio Aguero – gdyby Argentyńczyk był w pełni sił i mógł zagrać od początku… Ale nie ma czasu na teoretyzowanie, tutaj wszystko odbywa się na maksymalnych obrotach, Aguero nie potrafi na nie wskoczyć, a Liverpool odzyskuje rozmach. Jedna, druga akcja i koszmarna pomyłka Vinceta Kompany`ego, który gra w drugiej połowie świetnie. Belg mija się z piłką, do której dopada Philippe Coutinho. Ryk, jaki wydobywa się z gardeł fanów Liverpoolu jest nieopisany. 3:2. „You will never walk alone” brzmi znów tak mocno, jak przed pierwszym gwizdkiem. Po meczu Gerrard jest wykończony, płacze. To są bez wątpienia łzy wzruszenia. Hillsborough, taki mecz, takie zwycięstwo, taka niepowtarzalna szansa na tytuł. Pellegrini czeka na sędziów przy wejściu prowadzącym do szatni. Dziękuje im, choć podjęli kilka trudnych decyzji. Wie, że jego zespół nie przegrał przez arbitra, ale przez ten strach, jaki spętał mu nogi w pierwszych minutach. Na Anfield jesteśmy świadkami starcia dwóch drużyn, które chcą grać w piłkę. Ofensywa jest najważniejsza. The Reds i The Citizens strzelają w tym sezonie ligowym i pucharowym już 242 gole. Niesamowity wynik. Kapitalne popołudnie z piłką. Najlepsza z możliwych reklam angielskiego futbolu. Ekstaza, uniesienie. Ludzie rozchodzą się do domów, a z głośników płynie „Happy” Pharrella Williamsa.

ANGLIA: Największe łzy ostatnich lat

Angielska prasa oszalała na punkcie Liverpoolu i emocji, jakie zafundował niedzielny hit. Tearoes – to oczywiście o The Reds, którzy wygrywają jedno z najważniejszych spotkań sezonu, a Steven Gerrard płacze. Jedna wielka huśtawka nastrojów. Poza tym, zdaniem Guardiana, Liverpool ośmiela się marzyć. – Złożyliśmy zobowiązujące oświadczenie – dorzuca do tego wszystkiego Gerrard. Co poza tym? Demba Ba znów bohaterem Chelsea, tym razem w wyjazdowym meczu ze Swansea, natomiast Hull City ma szansę na triumf w FA Cup: właśnie dostali się po raz pierwszy do finału tych rozgrywek.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

HISZPANIA: Klopp i Reus do Barcelony?

O liderze z żelaza pisze dziś madrycka prasa, fundując na okładkach dokładnie taką fotografię, jakiej wszyscy mogliśmy oczekiwać. Oczywiście, chodzi tutaj o bardzo bolesne starcie Diego Costy z słupkiem – dla piłkarza chyba jednak szczęśliwe. Kluczowa informacja dla tabeli: Atletico pięć kolejek przed końcem prowadzi różnicą trzech punktów nad Realem. Co słychać w Barcelonie? Pique może być gotowy na finał Pucharu Króla z Realem, a Zubizarreta po tym spotkaniu rozpocznie rozmowy w sprawie Reusa. Aha, możliwy jest też kierunek Dortmund-Barcelona dla Juergena Kloppa.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

WفOCHY: Inter i Milan atakują Europę

Grad goli – czyli to, co stało się w ten weekend w Serie A. 2:4 w Livorno, 3:5 w Weronie, 4:2 w Napoli z hat-trickiem Gonzalo Higuaina w roli głównej, no i do tego jeszcze inni. Coraz lepsze informacje dobiegają również z Mediolanu: Inter wyprzedza już w tabeli Parmę i jest piąty, z kolei AC Milan wygrywa czwarty z kolei mecz, nie odpuszczając w walce o czołówkę. Czyżby Inter i Milan do Europy? W Turynie znów tylko +5, ale to dlatego, że Juve gra teraz. Antonio Conte przyznaje, że Roma dobrze wywiązuje się ze swojej roli, co chwila ich strasząc.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Hiszpania

Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”

Braian Wilma
0
Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama