19-latek z Lechii Gdańsk leci na rekonesans do Lizbony, gdzie być może podpisze kontrakt z Benfiką. To najbardziej elektryzujący temat w dzisiejszej prasie. Zaraz obok powszechnego narzekania na poziom szlagieru Legia – Lech i dochodzenia czy Paweł Gil przeprosił lechitów za uznanie bramki, czy jednak nie przeprosił. – Dawidowicza bardzo pozytywnie zaopiniowało kilku skautów lidera ligi portugalskiej, którzy dokonali bardzo szczegółowych obserwacji Polaka, co natychmiast skłoniło charyzmatycznego trenera Jorge Jesusa do szybkiego finalizowania transferu. Dawidowicz w niedzielę o 16.40 razem z menedżerem Danielem Weberem poleciał przez Monachium do Lizbony – czytamy w Fakcie, Przeglądzie Sportowym i… portugalskim Recordzie.
FAKT
W Fakcie dziś standardowo, jak co poniedziałek, sporo reakcji na wydarzenia weekendowe. Najpierw trzy albo i cztery teksty, których cytować nie ma sensu. Przybliżymy tylko z grubsza o co w nich chodzi – polscy bramkarze występujący na Wyspach nie dali plamy, Smuda ma problem w obronie, bo z gry wypadli mu Jovanović, Dudka i Głowacji, a chory jest Bunoza (z naszych informacji – raczej zagra), natomiast Zawisza wchodzi do gry o poważną stawkę. Jest w górnej ósemce i zbliża się do ligowej czołówki.
Prędzej zacytujemy coś z dwóch kolejnych stron, bo tam znajdujemy zapowiadaną już informację o Pawle Dawidowiczu z Lechii, który za grube miliony ma niebawem odejść do Benfiki Lizbona.
19-letni defensywny pomocnik Lechii Gdańsk Pawel Dawidowicz po rozegraniu zaledwie 26 meczów w ekstraklasie przechodzi do Benfiki. Polak podpisze 5-letni kontrakt i od 1 lipca będzie zawodnikiem zespołu z Estadio da Luz. To dla niego na razie brzmi kosmicznie – za kilka miesięcy będzie grał w jednej drużynie z Luisao, Gaitanem, Garayem, Maxi Pereirą, Markowiciem czy Cardozo. I zamiast wizyty w Chorzowie czy w Białymstoku będzie miał szansę grać w Champions League. Dawidowicza bardzo pozytywnie zaopiniowało kilku skautów lidera ligi portugalskiej, którzy dokonali bardzo szczegółowych obserwacji Polaka, co natychmiast skłoniło charyzmatycznego trenera Jorge Jesusa do szybkiego finalizowania transferu. Dawidowicz w niedzielę o 16.40 razem z menedżerem Danielem Weberem poleciał przez Monachium do Lizbony. W poniedziałek przejdzie szczegółowe testy medyczne. We wtorek wróci do Gdańska i dokończy z Lechią sezon. Benfica wygrała wyścig po Dawidowicza z kilkoma innymi klubami. Zapytań o młodego pomocnika było kilkanaście, ale konkretne oferty dwie: Borussii Dortmund i Zenita St. Petersburg. Kwota transferu objęta jest klauzulą poufności, ale nieoficjalnie mówi się o sumie 2 milionów euro.
W mediach pięknie skacze jedynie kwota transferowa. Było już 5 mln, 3 mln, teraz ledwie 2.
Mateusz Miga pisze z kolei, że Wojciech Stawowy, choć nie powie tego wprost, po cichu zaczął spełniać zachcianki prezesa Filipiaka. O czym mowa? No, rzekomo o wpuszczeniu na boisko 18-letniego Bartosza Kapustki, czego w głośnym wywiadzie przed kilkunastoma dniami domagał się boss Cracovii.
Legia mocna tylko w Polsce – tak zatytułownano tekst po sobotniej wygranej z Lechem.
Miał być hit i jak zwykle w takich przypadkach bywa, rozczarował (…) Kolejorz wraz z biegiem czasu przejmował inicjatywę, był konkretniejszy i groźniejszy. Legia sprawiała wrażenie, jakby chciała bronić tej minimalnej przewagi. W drugiej połowie Lech był zdecydowanie lepszą drużyną. Legia broniła się czasem rozpaczliwie, a jak wyprowadzała kontratak, to bankowo go psuła. Zawodnicy mistrza Polski zawsze wybierali złe rozwiązania.Łukasz Teodorczyk i jego koledzy jakimś cudem nie tylko nie wygrali tego meczu, ale nawet nie zremisowali. Okazji do strzelenia gola mieli wystarczająco, ale szwankowała skuteczność. Bramka Duszana Kuciaka była tego popołudnia zaczarowana. Kilka razy wydawało się, że Kolejorz musi wyrównać, że w danej sytuacji już nic nie uratuje gospodarzy, ale jakimś cudem tak się nie stało. Duża w tym zasługa Łukasza Brozia, który harował jak wół na całym boisku, zagrał bardzo dobre spotkanie. Drużyna Henninga Berga po tym zwycięstwie ma spokojną pozycję w tabeli, jest murowanym faworytem do zdobycia mistrzostwa Polski, ale jej gra nikogo nie przekonuje. Za dużo w niej chaosu, nie jest przewidywalna i wciąż bazuje na indywidualnościach. Lecha głupio chwalić po przegranym meczu, ale na porażkę nie zasłużył.
Na koniec w małej ramce info o ładnym geście Marcina Kamińskiego.
Piękny gest obrońcy Lecha Poznań! Marcin Kamiński (22 l.) przed meczem z Legią Warszawa odwiedził w Konstancinie walczącego o powrót do zdrowia kolegę, z którym grał w juniorskiej reprezentacji Wielkopolski. – On się nie poddaje, co mnie też dodaje otuchy. To nauka, że w życiu, niezależnie od tego, co się wydarzy, trzeba walczyć dalej – mówi lechita. Przemysław Wojcieszak (23 l.) grał w piłkę w Jarocie Jarocin. Podczas ostatnich wakacji tragicznie skończył się dla niego skok do wody. Był sparaliżowany od stóp po szyję i w ośrodku w Konstancinie przechodzi intensywną rehabilitację. Już widać efekty, choć teraz walczy przede wszystkim o to, żeby samodzielnie oddychać. W piątek wielką niespodziankę sprawił mu Kamiński, z którym chodził razem do sportowego gimnazjum w Poznaniu, razem mieszkali też w internacie. – Gdy się dowiedziałem o tym, co się stało, przeżyłem szok. Bo okazuje się, że właściwie z dnia na dzień można przestać chodzić czy normalnie funkcjonować – przyznaje obrońca Lecha, który wręczył kumplowi klubową koszulkę. – Najważniejsze, że jest pozytywnie nastawiony. To budujące i wierzę, że wszystko będzie dobrze. Trzymam za niego kciuki! – dodaje Kamiński, który z Przemkiem grał w reprezentacji Wielkopolski.
RZECZPOSPOLITA
W „Rzepie” dość znacząca, jak na ten tytuł, dawka sportu. Michał Kołodziejczyk podsumowuje ekstraklasowy hit i inne ligowe wydarzenia w tekście „Legendy żyją krótko”. To akurat o Ruchu u Kocianie.
Legia wygrała po golu Miroslava Radovicia, który wykorzystał piękne podanie Tomasza Jodłowca. Radović ma już 11 goli w sezonie, nigdy nie miał więcej. To piłkarz, na którym opiera się gra Legii od wielu lat – biegał już na obu skrzydłach, w środku pola, a teraz jako napastnik. Marcin Kamiński, który miał go w sobotę pilnować w polu karnym, narzekał po meczu, że przy golu został odepchnięty. Mateusz Możdżeń powiedział nawet, że sędzia Paweł Gil przyszedł po spotkaniu przeprosić Lecha za błąd. Powtórki pokazują, że Kamiński się myli, Gil odmawia komentarza, a Zbigniew Boniek na Twitterze pisze, że arbiter nie rozmawiał z zawodnikami po ostatnim gwizdku. Sprawa wydaje się rozwojowa. Najlepszym piłkarzem meczu, w którym błyszczeć mieli ofensywni, młodzi gracze został Tomasz Jodłowiec. Był pewny w odbiorze piłki, a kiedy włączał się do ataków, zawsze było groźnie. Na stadionie Legii zasiedli przedstawiciele 25 klubów z Zachodu, żeby obserwować Ondreja Dudę, Karola Linetty`ego i Marcina Kamińskiego, jednak wątpliwe, by za któregoś z tych piłkarzy zdecydowali się wyłożyć kilka milionów euro. Nawet Jakub Kosecki, który zapowiadał koniec problemów ze zdrowiem i pojawił się na boisku na ponad 30 minut, nie pokazał nic. Legia prowadziła po pierwszej połowie, a w drugiej zajmowała się głównie kontrolowaniem upływającego czasu. Gospodarze mieli mnóstwo szczęścia, pod bramką Kuciaka bardzo groźnie było co kilka minut. Ligowe legendy żyją krótko. Nikt nie rozumiał, skąd wzięła się niesamowita postawa Ruchu Chorzów, który całkiem niedawno był jeszcze na drugim miejscu w tabeli i jako pierwszy potrafił zdobyć stadion Wisły Kraków. Trener Jan Kocian obwołany został cudotwórcą, a piłkarze Ruchu uwierzyli w swoją wielkość. Zwycięstwo nad Wisłą miało miejsce ósmego marca, od tamtej pory drużyna z Chorzowa przegrała kolejne trzy mecze – z Piastem Gliwice, Pogonią Szczecin i broniącym się przed spadkiem Podbeskidziem Bielsko-Biała.
Legendy w tej lidze faktycznie żyją krótko.
Standardowo mamy też w Rzeczpospolitej szybki przegląd najważniejszych wydarzeń w Europie.
– Nie mamy szans na mistrzostwo Anglii – powtórzył po niespodziewanej wpadce z Crystal Palace (0:1) Jose Mourinho. Portugalczyk mówi to już od kilku tygodni, ale w sobotę piłkarzom Chelsea udało się przekonać kibiców, że nie są to słowa rzucane na wiatr. Przegrali po samobójczym trafieniu Johna Terry`ego. To ich piąta porażka, wszystkie ponieśli na obcych boiskach, z rywalami spoza wielkiej czwórki. W niedzielę z pozycji lidera zepchnął ich Liverpool. Pokonał Tottenham 4:0 i wyprzedza teraz londyńczyków o dwa punkty, a Manchester City, który ma dwa zaległe mecze do rozegrania, o cztery. Manuel Pellegrini cieszył się z wyjazdowego remisu z Arsenalem (1:1), zadowolony był też Arsene Wenger, bo jego zawodnicy po słabszej pierwszej połowie, w drugiej pokazali charakter i wyrównali. Wojciech Szczęsny został oceniony przez SkySports na 7. Trochę niższą notę (6) dostał Artur Boruc, ale w spotkaniu Southampton z Newcastle (4:0) nie mógł się wykazać. Kiedy Aston Villa jako pierwsza strzelała gola w meczu z Manchesterem United, nad Old Trafford latał wynajęty przez grupę kibiców samolot z transparentem nawołującym do zwolnienia trenera Davida Moyesa. Większość trybun przyjęła jednak tę inicjatywę gwizdami i buczeniem. Gdy maszyna się oddaliła, gospodarze zaczęli odrabiać straty. Wygrali 4:1, a Moyes podziękował za wsparcie tym, którzy w niego nie zwątpili. Jutro do Manchesteru na pierwszy mecz ćwierćfinałowy Ligi Mistrzów przylatuje Bayern Monachium. – Jeśli nie zmienimy podejścia i nie poprawimy naszej gry, nie pokonamy United i odpadniemy z dalszej rywalizacji – zaskoczył dziennikarzy Pep Guardiola po sobotnim spotkaniu z Hoffenheim.
Na łamach dziennika gości dziś też Jacek Kurowski z TVP, który wybrał się do Brazylii zwizytować ją przed mundialem i standardowo, jak wielu dziennikarzy, donosi, że nie jest tam kolorowo.
„Piłka nożna pozwala Brazylijczykom oderwać się od rzeczywistości, zapomnieć o przyziemnych sprawach, takich jak głód i nędza. Futbol jest bardziej potrzebny rządzącym niż nam, zwykłym ludziom” – mówi Ramon Reis. Z zawodu jest fizjoterapeutą, a w wolnych chwilach gra na perkusji na Avenida Paulista, w sercu Sao Paulo. O sambie może rozmawiać bez końca – o futbolu nie chce, bo się nim brzydzi, uważa za opium dla biednych. Dla mnie, Europejczyka, te gorzkie słowa były totalnym zaskoczeniem. Lecąc do kraju nazywanego ojczyzną futbolu, spodziewałem się narastającej fali radości związanej ze zbliżającym się mundialem. Przeliczyłem się. Kiedy w 2007 roku Brazylia otrzymała prawo organizacji mistrzostw świata, Ramon Reis był temu przeciwny, ale chyba większość Brazylijczyków myślała inaczej. Mieszkańcy Sao Paulo, Rio de Janeiro, Recife, Porto Alegre, Cuiaby, Natalu, Salvadoru i innych brazylijskich miast wierzyli, że dzięki mundialowi ich los się odmieni. Jednak pieniądze, które rząd znalazł, nie poszły na poprawę bezpieczeństwa, służbę zdrowia czy edukację, ale głównie na rozbudowę infrastruktury związanej z turniejem. Kilka miliardów reali utopiono.
GAZETA WYBORCZA
Jedną z ciekawszych dzisiejszych propozycji powinna być Gazeta Wyborcza, która w poniedziałki serwuje dodatek „Sport.pl Extra”. O ligowym hicie jako teście cierpliwości pisze Przemysław Zych.
To nie przypadek, że odkąd w 2010 roku w Warszawie i Poznaniu otworzono nowoczesne stadiony, jedynie w dwóch meczach tych ekip wpadły więcej niż dwie bramki. Gdy w ekstraklasie mierzą się na szczycie, z golami zwykle bywa po prostu tak marnie, że w pamięć wrył się mecz Lech – Legia z rundy jesiennej 2011 roku, kiedy piłkarze ożywili się dopiero w ostatnich kilkunastu minutach, ale pudłowali nawet na pustą bramkę jak Ivica Vrdoljak i zremisowali ze sobą 0:0. Tymczasem, gdy w sobotę na warszawskim stadionie zmieściło się 30 tysięcy widzów, miliony usiadły przed telewizorami, wielu kibiców znów było zaskoczonych – padł tylko jeden gol. Tak jakby nie kończyły się w ten sposób dwie wcześniejsze rywalizacje warszawsko-poznańskie przy Łazienkowskiej i tak jakby w przeszłości nie rozpieszczano nas derbami stolicy Legia – Polonia 0:0 z wiosny 2012 roku, które zostały ochrzczone nazwą „Kac Wawa”. Polski kibic wpatruje się w wielobramkowe thrillery angielskiej Premier League, w której za każdym razem ofensywni piłkarze mają lepszy dzień niż gracze defensywni. A później przełącza na hit ekstraklasy, gdzie trend okazuje się odwrotny. Regularny drenaż ofensywnych piłkarzy z ligi sprawia, że w hitach najważniejsze okazuje się skracanie pola gry, sztywne przestrzeganie taktyki, z której potrafią wyplątać się nieliczni, jak w sobotę Szymon Pawłowski z Lecha czy Miroslav Radović z Legii. Spośród obecnych na boisku ośmiu–dziewięciu piłkarzy ofensywnych swobodnie czuło się tylko dwóch-trzech. Nie lepiej jest też w innych hitach naszej kategorii wagowej…
Do tekstu dołączona jest szybka rozmówka z Czesławem Michniewiczem.
Czy w ostatnich latach przypomina pan sobie interesujące mecze na szczycie ekstraklasy?
– Był taki jesienią 2012 roku. Legia w Poznaniu wygrała 3:1 z Lechem. Zwykle jednak nie jest zbyt ciekawie, tylko czy może być? Dziwimy się, gdy piłkarze nie ryzykują i nie strzelają goli, a przecież kreatywność większości z nich została zabita w młodym wieku, ale też bywa tak, że zdolności piłkarzy jeszcze bardziej są ograniczane w trakcie gry w seniorskim futbolu. Później oglądamy takie mecze jak w sobotę.
Ilu graczy Legii i Lecha stać na techniczną grę?
– Ja uważam, że aby grać kreatywny futbol, trzeba mieć po czterech kreatywnych piłkarzy w zespole, a tylu na pewno nie ma w żadnej z tych drużyn. Piłkarze Legii i Lecha mają ograniczenia, chociaż i tak są najlepsi w lidze. W Legii jedynym kreatywnym zawodnikiem jest Miroslav Radović. W Lechu Kasper Hamalainen, ale on tego dnia nie wypadł dobrze.
Kto gotowy na Europę? Wniosek pewnie będzie prosty: nikt.
W sobotę na Łazienkowskiej oglądaliśmy dwa zespoły, które latem spróbują dobić się do fazy grupowej któregoś z europejskich pucharów. Dla Lecha to sprawa życia i śmierci – klub z tłustych lat cieszył się wtedy, gdy do dochodów ze sprzedaży piłkarzy dorzucał te z gry w Europie. I nie chodzi tu wcale o premie z UEFA, które w Lidze Europejskiej są – w porównaniu z Ligą Mistrzów – niskie. Mecze z europejskimi potęgami na ponad 40-tysięcznym stadionie gromadziły jednak komplet widzów gotowych zapłacić nawet po 200 zł za bilet. To bilansowało budżet na poziomie pozwalającym na utrzymywanie w klubie zarabiającego najlepiej w całej lidze Manuela Arboledy i pobierającego z kasy niewiele mniej – do niedawnego wyrzucenia z klubu – Rafała Murawskiego. Legia takich kłopotów nie miała i nie ma, dla niej ewentualny awans do Ligi Mistrzów tylko ugruntowałby pozycję finansowego hegemona w ekstraklasie i pozwolił myśleć o wspięciu się na wyższy poziom – mocnego gracza w Europie Środkowej. Zwłaszcza że do zamazania pozostaje fatalne wrażenie z tego sezonu, gdy Legia odpadła z boju o Ligę Mistrzów z będącą teoretycznie w jej zasięgu Steauą Bukareszt, a rozgrywki grupowe w Lidze Europejskiej zakończyła z pięcioma porażkami w sześciu meczach. Teraz Legia, choć z Lechem zagrała słabo, personalnie wygląda na zespół bardziej gotowy do walki o Ligę Mistrzów, niż było to w tym sezonie. W ostatnich dwóch okienkach transferowych obkupiła się piłkarzami z niezłym CV, które wystarczyło do gry na przyzwoitym europejskim poziomie – to ściągnięci z Cypru Hélio Pinto, Dossa Junior i Orlando Sá. Oni latem – jeśli nie odejdą z Legii – powinni być wkomponowani w zespół na tyle dobrze, by stanowić o jego sile. Pytanie, czy zadaniu wprowadzenia warszawskiego klubu na europejskie salony podoła trener Henning Berg? Po meczu w Poznaniu słychać było żarty, że nad Rumakiem góruje on tylko tym, że osobiście zna Aleksa Fergusona – czytamy w ostatnim tekście dot. sobotniego meczu.
Bardzo obszerny, jak na warunki gazetowe, artykuł proponuje też Rafał Stec. „Na ile cząstek można rozbić mecz. I piłkarza”. – Na tak wiele, że zbliżamy się do momentu, w którym rozbijanie – a rozbijają już wszyscy, na szczytach i nizinach futbolu, za pomocą coraz bardziej zaawansowanych algorytmów – przestaje mieć sens – pisze autor. O co chodzi? Sporo o nowych technologiach w piłce.
Jak długo drużyny trzymały piłkę, ile kontaktów z nią mieli konkretni zawodnicy, ile razy podawali. Czysta statystyka, czasem nieuzupełniona jakąkolwiek analizą, a czasem fałszywie interpretowana przez komentatorów. Na ekranie widzimy np., kto przemierzył w trakcie gry największy dystans, a słyszymy, że „najwięcej przebiegł”, czyli „włożył najwięcej wysiłku”. Oczywista nieprawda. Można pokonać krótszy dystans, lecz znacznie częściej zrywać się do ostrych sprintów – i wykonać tym samym większą pracę. To jak różnica między jednostajnym truchtem a treningiem interwałowym. Jerzy Dudek opowiadał mi kiedyś w Madrycie, że jako bramkarz Realu szwendał się po polu karnym, żeby „nabić sobie statystyki”. Kibicowi chcącemu wejrzeć głębiej, wystarczy wejść do internetu. I na komputerze albo tablecie odpalić publicznie dostępną aplikację – najbardziej popularne to Statszone i Squawka – która mecze najważniejszych rozgrywek rozbiera na cyfrowe atomy w czasie rzeczywistym. To następny, by tak rzec, poziom wtajemniczenia. Pozwala sprawdzić, kto do kogo podaje najczęściej, a kto z kim nie współpracuje w ogóle, i np. zanalizować, czy wybierają inne warianty, czy blokuje ich przeciwnik. Pozwala zlustrować każde zagranie każdego piłkarza – ile miał przechwytów i gdzie, ile strat i gdzie, ile wygranych/przegranych pojedynków główkowych i gdzie, jak wygląda mapa jego podań, jak zachowywał się w drugim, a jak w ostatnim kwadransie etc. A także porównać wszystkich do wszystkich. Hulaj, wyobraźnio, piekła nie ma. I to zaczyna wyglądać na badanie dość pobieżne, gdy przetestujemy możliwości specjalistycznych programów, z których korzystają zawodowe kluby. Albo mają swoich ludzi pracujących z systemami Amisco, Prozone czy Opta. Albo zamawiają raporty w zewnętrznych firmach – jak rosyjski Instat mający biura w kilkudziesięciu krajach i zbierający dane o przeszło setce lig, od czołowych europejskich czy południowoamerykańskich po egzotyczne, jak afgańska…
Tak jak zapowiadaliśmy, Wyborczą się dzisiaj czyta.
SPORT
Tak z kolei prezentuje się okładka Sportu, którego się nie czyta.
Łukasz Ł»urek w komentarzu pt. Ani kroku dalej pisze o Marcinie Kamińskim.
Jeszcze pół roku temu słychać było chór ekspertów domagających się oparcia reprezentacyjnej defensywy na Marcinie Kamińskim. Tymczasem mecz na Pepsi Arenie ponownie zmusza do podsumowania jego potencjału jednym zdaniem: liga i ani kroku dalej. Wystarczy zwrócić uwagę na dwa incydenty. Pierwszy to ten z rzutem rożnym. Kamyk z mocno zmarszczonymi brwiami próbuje pokryć Tomasza Jodłowca, ale po chwili widać w nim już tylko zagubionego chłopca, który nie bardzo wie, gdzie jest i w którą stronę powinien pobiec, żeby przynajmniej zamarkować przytomność umysłu. Drugi incydent jest poważniejszy, bo kończy się golem. Jego zdobywca – Miroslav Radović – przed oddaniem strzału przestawia Kamińskiego tak, jak przestawia się na treningu gumowy pachołek, który akurat zawadza (…) Siłą rzeczy staje przed oczami zdjęcie Kamińskiego z wakacji, które jakiś czas temu cieszyło się niemałą popularnością w internecie. Ktoś niezorientowany mógłby pomyśleć, że ten sympatyczny młodzieniec stawia stemple na poczcie albo prowadzi kółko szachowe.
Dalej mamy już standardowe relacje ligowe.
Kto kogo przepraszał w Warszawie? Czy rzeczywiście Paweł Gil popełnił błąd i potem się do niego przyznał? Taki obraz sprawy burzy wpisem na Twitterze prezes Zbigniew Boniek. „Sympatyczny Możdżeń chyba się zagalopował. Sędzia twierdzi, że bramka była prawidłowa i nikogo nie przepraszał. Proponuję konfrontację” (…) Gdyby chodziło o mecz w lidze angielskiej, żaden obrońca nie odważyłby się zgłaszać po takiej sytuacji pretensji. Ale jestesmy w T-Mobile Ekstraklasie – czytamy dzisiaj w Sporcie.
Odpuszczamy sobie dzisiaj Sport, bo ciężko wyciągnąć coś ciekawego z tych suchych sprawozdań.
SUPER EXPRESS
Super Express również podnosi kwestię rzekomych przeprosin sędziego Gila.
Piłkarze Lecha, Kamiński i Mateusz Możdżeń (23 l.), tuż po meczu powiedzieli dziennikarzom, że sędzia przeprosił ich za uznanie bramki. – Gol kuriozum. Sędzia osobiście przeprosił naszego kapitana po meczu. To woła o pomstę do nieba. Ciągle mówimy o sędziowaniu, a w każdej kolejce jest mały skandalik – powiedział Możdżeń. Wtórował mu Kamiński: – Arbiter przeprosił Huberta Wołąkiewicza. Moim zdaniem byłem faulowany. Słowa młodych lechitów wywołały medialną burzę. Włączył się w nią nawet… prezes PZPN Zbigniew Boniek. „Sympatyczny Możdżeń chyba się zagalopował. Sędzia twierdzi, że bramka była prawidłowa i nikogo nie przepraszał. Proponuję konfrontację” – napisał na Twitterze Boniek. Piłkarze twierdzą więc jedno, a sędzia drugie. Ktoś tu na pewno kłamie, dlatego dzień po meczu zadzwoniliśmy do Kamińskiego i Możdżenia z pytaniem, czy podtrzymują swoją wersję. – Nie mam podstaw, żeby nie wierzyć Hubertowi. Na pewno nas nie okłamał. Po co miałby opowiadać takie banialuki i oszukiwać wszystkich? To byłoby bez sensu. Trzeba by zapytać samego Huberta, czy chce konfrontacji z sędzią. Podtrzymuję też to, co powiedziałem zaraz po meczu: Marcin był faulowany, akcja powinna zostać przerwana – powiedział nam w niedzielę Możdżeń. – Hubert po meczu wszedł do szatni i powiedział nam, że sędzia przeprosił za swój błąd – dodaje Kamiński. – Jeśli kapitan nam tak powiedział, to ja mu wierzę, że takie słowa padły. Ale cóż, słowo Huberta przeciwko słowu sędziego. Sam arbiter miał czas, żeby sobie przeanalizować tę sytuację, bo do przeprosin doszło dopiero po meczu. Ja sam jeszcze w przerwie rozmawiałem z arbitrem, miałem do niego pretensje.
Dalej jednak proponuje tylko króciuteńkie relacje. No, jedna jest dłuższa – z meczu Lechii.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu kibice Lechii opuszczali stadion zadowoleni i z wyniku, i ze stylu gry. Ile w tym zasługi nowego trenera Ricarda Moniza? – Nie było to wszystko łatwe, ponieważ dopiero od dwóch dni znam się z drużyną – powiedział Holender. – Ważne, że zespół zaakceptował wstępną pozytywną krytykę i to znalazło przełożenie na boisku. Postawiliśmy na grę ofensywną z dwoma napastnikami i dwoma skrzydłowymi. A stadion jest fantastyczny, powinien być pełny! – cieszył się Moniz.
Zaraz po nominacji Holendra kibice musieli sprawdzać w Internecie, kto to jest, ale szanse, że nowy szkoleniowiec stanie się ważną postacią polskiej piłki ligowej, wydają się spore, bo CV ma bardzo interesujące. Choć piłkarzem Moniz był bardzo przeciętnym, to w świecie trenerskim jest wysoko notowany. Ma duże doświadczenie w pracy z juniorami, bo pracował w akademii PSV Eindhoven. O tym, że nie jest to anonim, świadczy też fakt współpracy z Martinem Jolem, jednym z najbardziej znanych trenerów z Holandii. Jol zabrał go ze sobą do Fulham, a potem do HSV Hamburg. Moniz prowadził nawet ten drugi klub w trzech meczach po zwolnieniu Jola. W Austrii z kolei zapisał się w historii jako pierwszy trener cudzoziemiec, który zdobył dublet (w 2012 r. z Red Bullem Salzburg). Potem przeniósł się do Ferencvarosu Budapeszt i choć na początku szło mu bardzo dobrze, to w grudniu 2013 r. został zwolniony po serii słabszych wyników. Sporo osób twierdzi jednak, że obniżka formy nie była winą Moniza, że bardziej spowodował ją szok piłkarzy po tym, jak po jednym z treningów zawał serca przeszedł gracz tego klubu, Akeem Adams. Reprezentant Trynidadu i Tobago walczył przez dwa miesiące o życie w szpitalu, ale ostatecznie zmarł. To najbardziej tragiczna sytuacja w trenerskiej karierze Ricarda Moniza. Na szczęście zdecydowanie więcej było w niej pozytywów, dlatego w Lechii mają nadzieję, że znaleźli trenera na długie lata.
Słabo. W minionym tygodniu, na przykład w piątek, bywało znacznie lepiej.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Na okładce PS nie Legia – Lech, lecz Dawidowicz.
Autorem tekstu jest Mateusz Borek. Cytowaliśmy go już w Fakcie, więc może tylko jeszcze inny fragment.
– Jestem podekscytowany tym wyjazdem, a z drugiej strony zachowuję spokojną głowę. Jadę na mału rekonesans, zamierzam podjąć to ryzyko, bo jeśli pojawia się oferta z tak wielkiego klubu, to trudno się na nią nie zdecydować – powiedział nam wczoraj Dawidowicz. – Wiedziałem o zainteresowaniu Benfiki od jakiegoś czasu, oglądałem kilka ich meczów i muszę powiedzieć, że styl gry tego zespołu bardzo mi odpowiada – twierdził przed odlotem do stolicy Portugalii. Piłkarz udał się tam w niedzielę razem ze swoim menedżerem Danielem Weberem oraz z rodzicami, którzy chcą osobiście zobaczyć nowe miejsce pracy i życia ich syna, a także poznać trenera i dowiedzieć się, jak funkcjonuje klub. Dla tego młodego piłkarzy, którego w maju czeka egzamin maturalny, wyjazd do Benfiki to prawdziwy kosmos. Dawidowicz za kilka miesięcy będzie grał w jednej drużynie z Luisao, Gaitanem, Garayem czy Cardozo.
Fajna sprawa, ale uważalibyśmy z nadużywaniem wyrażenia BĘDZIE GRAŁ
Dalej strona o meczu Legia – Lech. To jak, Gil przepraszał czy jednak nie przepraszał?
– Rozmawiałem z Pawłem Gilem, nic takiego nie miało miejsca. Zresztą on nawet nie miał za co przepraszać, bo nie popełnił błędu. Podjął bardzo dobrą decyzję – stwierdził szef Kolegium Sędziów Zbigniew Przesmycki. O tym, że nie było przeprosin, poinformował prezes PZPN Zbigniew Boniek. – Sympatyczny Możdżeń chyba się zagalopował. Sędzia uważa, że bramka była prawidłowa i nikogo nie przepraszał – napisał na Twitterze. Arbiter Paweł Gil (na zdjęciu) ma wydać w tej sprawie oświadczenie. Z kolei z Wołąkiewiczem, który przekazał informację drużynie, nie udało nam się skontaktować. O interpretację sytuacji, w której Miroslav Radović tuż przed zdobyciem bramki popchnął Marcina Kamińskiego, poprosiliśmy Przesmyckiego. – Popchnięcie nie spotyka się z reakcją obrońcy. Radović zatrzymuje się, wiedząc, że jak będzie biegł dalej, minie się z piłką. W tym momencie odpycha Kamińskiego, który popełnia błąd, źle oblicza tor lotu piłki. Sędzia widział sytuację z bliskiej odległości, miał prawo nie uznać tego kontaktu za przewinienie – wyjaśnił szef polskich sędziów. Zwrócił też uwagę na wypowiedź Kamińskiego przed kamerami, w przerwie sobotniego spotkania. Radović zachował się w tej sytuacji zdecydowanie lepiej, na pewno źle się ustawiłem.
PS serwuje nam też od razu rozmowę z Miro Radoviciem.
Gol kontrowersyjny czy nie?
– Trochę tak, ale przecież nie powiem „faulowałem Kamińskiego, sędzia nie powinien uznać bramki”. Rozumiem frustrację lechitów, przegrani szukają usprawiedliwienia w błędach sędziego. My nie robiliśmy dramatu, kiedy we Wrocławiu arbiter podyktował karnego dla Śląska po przypadkowym zagraniu ręką Dossy Juniora, którego nie był w stanie uniknąć. Lech ma prawo mieć pretensje, a ja ocenę tej spornej sytuacji zostawiam tym, którzy znają się na tym lepiej ode mnie.
Gdyby pana tak szturchnięto w polu karnym, domagałby się pan karnego?
– Wyszło moje doświadczenie i trochę boiskowego cwaniactwa. Sędzia gola uznał, więc nie ma o czym mówić.
Jak bardzo ta wygrana przybliżyła Legię do mistrzostwa Polski?
– Uzyskaliśmy przewagę psychologiczną nad poznaniakami. Wiadomo, że w decydującej rundzie znowu przyjadą na Łazienkowską. Ale zostały jeszcze dwa spotkania przed podziałem tabeli. Chcemy wygrać z Zawiszą oraz w Lubinie i wtedy spojrzymy, jaką mamy przewagę. Jesteśmy doświadczonym zespołem, nie powinniśmy dać sobie odebrać tytułu, ale pamiętamy co się wydarzyło dwa lata temu. W 2012 roku, po wiosennej wygranej z Ruchem, poczuliśmy się pewnie i wydawało się, że mamy 90 procent szans na tytuł. Ostatecznie cieszył się Śląsk. Teraz chcemy uniknąć takiego rozczarowania.
To akurat ciekawe, że Rado wypowiada się tak, jakby czuł, że przewinił.
Jednym z nielicznych tekstów, które nie stanowią sprawozdań z wydarzeń weekendowych jest ten o realizacji transmisji meczowej od strony technicznej. Niedługi, ale zdecydowanie do poczytania.
Samo rozstawienie kamer zajmuje około dwóch godzin. Ekipa rozpoczyna pracę mniej więcej sześć godzin przed pierwszym gwizdkiem. O tej porze część kibiców jeszcze śpi. Kiedy sprzęt jest już rozłożony, trzeba sprawdzić, czy wszystko działa. – Zaczynamy trzy godziny przed meczem, żeby na wszystko mieć czas. Gdyby cokolwiek się stało, wolimy mieć 30 – 50 minut zapasu – opowiada producentka Aleksandra Walicka. Kiedy wchodzimy do wozu realizatorskiego, pierwsze, co rzuca się w oczy, to wszechobecne monitory i przyciski. jeśli ktoś nie jest do tego widoku przyzwyczajony, łatwo może dostać oczopląsu. – To centrum dowodzenia. Tu powstaje wszystko. Jesteśmy odpowiedzialni za realizację wywiadów, pokazanie przyjazdu zawodników…
Poza tym:
– Piłkarze Lecha oddają najwięcej strzałów w lidze, ale często pudłują
– Smuda próbuje kleić obronę Wisły przed meczem z Zagłębiem
– Papadopoulos w Cracovii wyrównał już swój bramkowy rekord.
Aha, Jerzy Dudek twierdzi, że będziemy jeszcze przeklinać Platiniego.
Cieszymy się dzisiaj z Ligi Narodów, która ma ograniczyć do minimum mecze towarzyskie i sprawić, że łatwiej będzie wystąpić na wielkiej imprezie. Może to trochę ryzykowna teza, ale obawiam się, że ta cała reforma Platiniego jeszcze okaże się naszym przekleństwem. Reprezentacja w ostatnich latach głównie dostaje w łeb, ale towarzysko lub o punkty mieliśmy okazję grać z Hiszpanią, Anglią, Niemcami, Francją, Włochami czy Urugwajem. Przegrywaliśmy lub szczęśliwie remisowaliśmy, a potem wszyscy tłumaczyli, że rywal był zbyt mocny, ale przynajmniej pozwolił na zebranie doświadczenia. I ciągle łudzimy się, że już zaraz, niedługo, nawiążemy z najlepszymi równorzędną walkę. W Lidze Narodów znajdziemy się w koszyku C i przyjdzie nam grać na przykład z Białorusią. Gdy gola na Wembley strzela nam Wayne Rooney albo we Wrocławiu Mario Balotelli, mamy gotowe wytłumaczenie – tak być musi, bo facet jest światową gwiazdą. Co jednak zrobimy, jeśli w Lidze Narodów pogrąży nas trzydziestokilkuletni Witalij Rodionow? Z całym szacunkiem dla Białorusi i Rodionowa. Wtedy już nikt nie będzie chciał Platiniemu wysyłać kwiatków.

ANGLIA: Liverpool w rozgrywce o tytuł
Top of league? Nie. Kop of league… Czyli kolejna gra słowna angielskiej prasy po tym, jak Liverpool zabawił się z Tottenhamem i rozsiadł na fotelu lidera. The Kop to oczywiście trybuna Anfield Road. To tutaj The Reds rozgrywają i będą rozgrywali potyczkę o mistrzostwo – z Chelsea oraz Manchesterem City. Jose Mourinho niespodziewanie poległ ze swoją Chelsea w meczu wyjazdowym z Crystal Palace. Wystarczy oddać głos trenerowi, by dowiedzieć się, że jego zespół stracił jakiekolwiek szanse na tytuł. Oczywiście, jest to kompletna bzdura, bo niczego nie stracił. – Jestem zmęczony już tymi psychologicznymi rozgrywkami Mourinho – przyznaje Manuel Pellegrini, który zremisował z Arsenalem.
HISZPANIA: Real lepszy niż przed rokiem
Ten Madryt jest lepszy – stwierdza Juergen Klopp, z czego Marca robi okładkę. Nie trudno się domyślić, że chodzi o porównanie obecnego Realu z tym, który Borussia odprawiła w poprzednim sezonie. – Borussia może wygrywać z najlepszymi, nie jesteśmy słabsi niż przed rokiem – dodaje trener BVB. AS przekonuje, ze Atletico gra na poważnie i po swoim kolejnym zwycięstwie ma coraz większe szanse na tytuł. Wyniki ankiety przeprowadzonej na portalu gazety wyglądają następująco: Barcelona – 34,81 proc., Real – 32,78 proc., Atletico – 32,4 proc. Mundo Deportivo pisze natomiast o tytule, którego pragnie Barcelona i chodzi tutaj o Ligę Mistrzów.
WŁOCHY: Bez Teveza to nie to samo
Napoli bum bum, Napoli miażdży Juve – to echa wczorajszego zwycięstwa ekipy Beniteza 2:0. Ł»e cudowna passa ekipy Antonio Conte została przerwana, to już wiemy. Włoska prasa głównego problemu dopatruje się w tym, że lider i najprawdopodobniej przyszły mistrz nie mógł sobie poradzić z brakiem Carlosa Teveza.
PORTUGALIA: Record pisze o Dawidowiczu
Dawidowicz chegou ontem. Czyli Dawidowicz przyjechał wczoraj. Dzisiejszy Record poświęca kilka słów 18-letniemu pomocnikowi z Polski, który ma grać w Benfice. Przypominamy tylko, że już kiedyś – i to całkiem niedawno – w portugalskiej prasie sporo pisano też o Bereszyńskim i Parzyszku… Aha, Benfica leci po tytuł – to efekt wyjazdowego zwycięstwa z Bragą i wciąż siedmiopunktowej przewagi nad Sportingiem. Ile do końca? Pięć meczów, tylko pięć.

























